27. Niedziela zwykła (A)

publikacja 03.10.2017 21:00

Sześć homiliI

Zaufać drodze

ks. Leszek Smoliński

W życiu codziennym ważne miejsce zajmuje zaufanie. Gdy komuś ufam, to znaczy, że nie boję się go. Nie mam obaw, że mnie oszuka albo skrzywdzi. Wiem, że mogę liczyć na pomoc tej osoby; czuję się wobec niej swobodny, bo mnie nie wykpi, ani nie potępi, ani nie osądzi wobec innych, nie zdradzi mojej tajemnicy. Każdy ma blisko siebie jedną czy kilka osób, którym ufa, ale człowiekowi nie można do końca zaufać, bo jest słaby i może zawieść. Nawet wtedy, kiedy człowiek zawodzi, mogę jeszcze wyciągnąć rękę do Boga – gospodarza winnicy.

Ks. Jan Twardowski w wierszu „Zaufałem drodze” prowadzi taką oto refleksję:

„Zaufałem drodze
wąskiej
takiej na łeb na szyję
z dziurami po kolana
takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki
i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka
- nareszcie – powiedziała
- martwiłem się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie
autostradą do nieba - z nagrodą do ministra
i że cię diabli wzięli”.

Co jest istotne w naszym życiu? Ks. Twardowski wskazuje, że „zaufanie drodze”. Jakże dobrze to stwierdzenie pasuje do myśli św. Pawła: „Bracia, o nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze sprawy przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem”. Św. Paweł wskazuje, że należy wystrzegać się sytuacji, które stają się źródłem wewnętrznego niepokoju. Człowiek wierzący, choć ma te same troski i zmartwienia, co wszyscy ludzie, posiada skuteczny sposób przezwyciężania tego rodzaju utrapień. Ten, kto oddaje i powierza się Bogu, wraz z całym swoim życiem, otrzyma w darze pokój, który „przewyższa wszelki umysł”. To oznacza, że przewyższa wszelkie ludzkie wyobrażenia i inicjatywy na rzecz pokoju. Dzieje się to już teraz, ponieważ źródłem prawdziwego pokoju jest sam Bóg.

Dobrze tę prawdę rozumiała św. Faustyna Kowalska, wobec której. Jezus często wyrażał pragnienie ufności: „Pragnę zaufania od swych stworzeń, zachęcaj dusze do wielkiej ufności w niezgłębione miłosierdzie moje” (Dz. 1059). Faustyna spodziewała się Bożej pomocy, dlatego ufnie powierzała się Bogu. Jezusowi na tym bardzo zależało: „Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia mojego” (Dz. 1059). A Faustyna, której zaufanie wobec Boga było ogromne, wołała: „[...] choćbym miała na sumieniu grzechy świata całego i grzechy wszystkich dusz potępionych, to jednak nie wątpiłabym o Bożej dobroci, ale bez namysłu rzuciłabym się w przepaść miłosierdzia Bożego, która jest dla nas zawsze otwarta” (Dz. 1552).

Co zrobić, by „zawierzyć drodze”? Jak przyjmować zaproszenie gospodarza winnicy? Bardzo konkretną wskazówkę daje nam świadectwo młodej dziewczyny – jakże aktualne w październiku: „Codziennie staram się odmawiać różaniec. I tak rozważam pewne sprawy w ciągu doby, przez pryzmat tajemnic. Różaniec – modlitwa zawierzenia i mocy tych, którzy zawierzyli”. Przesuwając w dłoniach paciorki różańcowe, uczmy się w szkole Maryi zaufania w moc Tego, który zawsze pragnie naszego dobra.

I tylko wino pić

Piotr Blachowski

Na ciężką próbę wystawiona jest nasza cierpliwość w przypadku ludzi, na których nie możemy polegać, którzy niejeden raz nas rozczarowali. Zastanówmy się, jak zareagowalibyśmy w sytuacji opisanej w dzisiejszej Ewangelii. Czy wykazalibyśmy aż tyle cierpliwości, co gospodarz winnicy? Czy bylibyśmy gotowi na taką ofiarę?           

My, często nie licząc się ze sprawiedliwością, działamy z wyrachowaniem. Bóg zaś działa z miłości, zawsze sprawiedliwie. Każdemu daje szansę. I to właśnie jest źródłem ogromnej nadziei dla wszystkich, którzy dopiero późno zwracają się do Boga. Mamy w sobie zalążki szlachetnych krzewów, mogących wydać dobre i soczyste owoce, wszakże pod kilkoma warunkami:Czyńcie to, czego się nauczyliście, co przejęliście, co usłyszeliście i co zobaczyliście u mnie, a Bóg pokoju będzie z wami.” (Flp 4,9), mówi nam święty Paweł. Co w praktyce to oznacza? Zaangażowanie w modlitwę, w rozwój życia duchowego. Jeśli podejmiemy ten wysiłek, to nie będziemy chwastami, ale szlachetnymi krzewami, które wydają owoce miłe Panu.

Przyjmując chrzest, krocząc ścieżką wiary, pogłębiając wiarę, dojrzewamy do tego, byśmy sami mogli stawać się zdrowymi owocami wiary. Wybrani przez Boga jesteśmy Jego „owocami z ogrodu” wypielęgnowanego i zadbanego. Ale Bóg jest dobrym ogrodnikiem, chce, by Jego plony były duże, dlatego – wybierając ziemię pod winny ogród – prowadzi swój lud wybrany do ziemi obiecanej tak długo, aż kąkole i chwasty odpadną, a zostaną same szlachetne krzewy. „Otóż winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela, a ludzie z Judy szczepem Jego wybranym.” (Iz 5,7)

Rozważmy, co dzisiejsza Ewangelia – kolejna już o winnicy – oznacza dla nas? Pan Bóg założył na ziemi szczególną winnicę. Jest nią wspólnota wierzących, kościół Święty wzniesiony przez Syna Bożego Jezusa Chrystusa. Naszą misją jest troszczenie się o tę winnicę, o kościół. Ona jest dla nas nie tylko miejscem naszego gromadzenia się i spotkań modlitewnych. Jest również miejscem naszej odpowiedzialności za każdego członka wspólnoty. Wszyscy ponosimy za siebie nawzajem odpowiedzialność, bo „Bóg powierzył człowieka człowiekowi”. Tak jak do każdej pracy, tak i do pracy we wspólnocie wierzących, w Winnicy Pańskiej, musimy się świadomie przygotować. Musimy, może nawet z trudem, odkryć, gdzie możemy się przydać z naszymi umiejętnościami i zdolnościami w tym otoczeniu, w którym właśnie jesteśmy, w którym postawił nas Pan. Wszyscy jesteśmy zarządcami Jego dóbr, które zostały nam powierzone i którymi mamy się dzielić. Czyńmy, więc dobro tak długo, jak długo Pan daje na to czas! W przypowieści syna gospodarza pochwycono, zabito i wyrzucono z winnicy. To Syn Boży został tak właśnie pochwycony, wyrzucony z winnicy i zabity, ukrzyżowany „poza” murami Jerozolimy. I tak wypełniło się Słowo Boże. Jednakże właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła (Mt21, 42). W tym nasza nadzieja, nasza wiara, nasza droga do Królestwa Bożego.

ŚWIĘTA FAUSTYNO – razem z Tobą pragniemy uwielbiać Boże Miłosierdzie i błagać w nie dla nas i dla świata całego.

Pamiętajmy o ogrodach

Piotr Blachowski

Jesienny klimat powoduje, że nasze rozważania biegną ku ogrodom, plonom, dożynkom. Nie każdy z nas zna się na pielęgnacji upraw, ale każdy z nas zdaje sobie sprawę, że aby otrzymać obfite plony, zdrowe owoce, warzywa, trzeba poświęcić dużo czasu i sił na pielęgnację drzew, krzewów i roślin.

Podobnie jest z nami: przyjmując chrzest, krocząc ścieżką wiary, pogłębiając wiarę, dojrzewamy do tego, byśmy sami mogli stawać się zdrowymi owocami wiary. Wybrani przez Boga jesteśmy Jego „owocami z ogrodu” wypielęgnowanego i zadbanego. Ale Bóg jest dobrym ogrodnikiem, chce, by Jego plony były duże, dlatego – wybierając ziemię pod winny ogród – prowadzi swój lud wybrany do ziemi obiecanej tak długo, aż kąkole i chwasty odpadną, a zostaną same szlachetne krzewy. „Otóż winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela, a ludzie z Judy szczepem Jego wybranym.” (Iz 5,7)

My również mamy w sobie zalążki szlachetnych krzewów, mogących wydać dobre i soczyste owoce, wszakże pod kilkoma warunkami:Czyńcie to, czego się nauczyliście, co przejęliście, co usłyszeliście i co zobaczyliście u mnie, a Bóg pokoju będzie z wami.” (Flp 4,9), mówi nam święty Paweł. Co w praktyce to oznacza? Zaangażowanie w modlitwę, w sferę duchową, wypełnienie swego życia myślą o życiu, ale nie tylko doczesnym, lecz również tym, do którego zmierzamy. Jeśli podejmiemy ten wysiłek, to nie będziemy chwastami, ale szlachetnymi krzewami, które wydają owoce miłe Panu.

Przypowieść z dzisiejszej Ewangelii tylko potwierdza wcześniejsze słowa wypowiedziane przez proroka Izajasza i potwierdzone słowami świętego Pawła w Liście do Filipian. Gospodarzem winnicy jest Bóg. To On założył na ziemi szczególną winnicę. Jest nią nie tylko świat stworzony, jest nią przede wszystkim człowiek. Są nią ludzie, których Bóg kocha, ale też ludzie, od których Bóg znosi wiele, bardzo wiele – nie wiemy jednak czy Jego cierpliwość jest bezgraniczna. My, często nie licząc się ze sprawiedliwością, działamy z wyrachowaniem. Bóg działa z miłości, zawsze sprawiedliwie. Każdemu daje szansę, aż do ostatniego momentu, dopóki to możliwe. I to właśnie jest źródłem ogromnej nadziei dla wszystkich, którzy dopiero późno zwracają się do Boga.

Wcześniej już wspomniałem, że po chrzcie stajemy się winnicami, które mają wydać dobre owoce. Dlatego każdy ochrzczony powinien przyjąć Jezusa za swego Pana, iść za Nim i żyć jak latorośl wszczepiona w krzew winny, którym jest właśnie Chrystus. W przeciwnym razie stanie się odrzuconym kamieniem, ale kto z nas chciałby się stoczyć? Nikt z nas przecież nie chciałby usłyszeć:Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce.” (Mt 21,43 )

Boże, przez Twoje Miłosierdzie prosimy o nauczycieli, którzy wskażą nam właściwą drogę.

Nie, dziękuję!

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zabito syna, bo nie chciano oddać korzyści z winnicy. Zabijamy Jezusa zawsze, gdy boimy się utracić to, co, jak sądzimy, należy się nam od życia. Istnieje pokusa, by zinterpretować tę przypowieść, zganiając wszystko na żydów, którzy odrzucali proroków i samego Jezusa, ale przecież... sami jesteśmy w takiej sytuacji. Nudzi już mnie, gdy słyszę w czasie homilii o faryzeuszach sprzed dwóch tysięcy lat. Tak, jakby nie było ich dzisiaj!

Jesteśmy w winnicy Boga. To do nas posyłani są prorocy, do nas przychodzi Jezus. Życie nie jest dla „wyżycia się”. Sytuacja opisana w przypowieści kojarzy się z podstępem węża, który skusił Ewę do spożycia owocu. Nie potrafiła się wyrzec tej przyjemności. Tym razem jednak obiektem pożądania stał się już nie tylko owoc, ale cała winnica. Winnica to ogród, to raj, który powinniśmy wyhodować w tym życiu. Ale nawet to, do czego doszliśmy w życiu, nie jest ważniejsze od samego Boga. Nie ma raju bez wolności od Niego. Każde dobro staje się zasadzką, kiedy okazuje się bardziej pożądane niż Bóg.

Prawdziwe wyrzeczenie nie zaczyna się od wielkich poświęceń, lecz od małych kęsów. Tak było w przypadku Adama i Ewy. Wielkie upadki zaczynają się od małych zaniedbań i drobnych przywiązań. Wielka świętość zaczyna się w małych wyrzeczeniach. Tym bardziej że Bóg nie patrzy na ogrom naszych czynów ani nawet na przeciwieństwa, które pokonaliśmy, ale na miłość, która pobudza nas do ich spełnienia. Człowiek ma tylko dwie ręce, ale chciałby nimi zgarnąć cały świat, tracąc przy tym głowę. Pracownicy nie chcieli się wyrzec owocu, dlatego w końcu musieli wyrzec się Syna właściciela. Kiedy nie umiemy się uwolnić od zachłanności, wcześniej czy później stracimy Jezusa.

Owoc winnicy w porównaniu z przyjaźnią z Synem właściciela całego świata jest doprawdy czymś znikomym, ale właśnie to jest groteskowo tragiczne, że marne przywiązania do bezwartościowych przyjemności są dla nas potężniejszymi kajdanami niż więzy miłości z Jezusem. Przyjemności zawsze grozi niebezpieczeństwo zawłaszczenia, dlatego święci woleli znosić przykrości, gdyż serce ich było wówczas wolne od tej pokusy. Oddać Bogu cokolwiek, to oddać siebie, zatrzymać cokolwiek dla siebie, to stracić Bożą przyjaźń. Izrael musiał opuścić Egipt, aby stać się narodem wybranym, Mojżesz musiał wyrzec się kariery na dworze faraona, by stać się prorokiem, Eliasz musiał porzucić sławę pogromcy 450 proroków Baala, by stać się godnym oglądania Boga na Horebie, Apostołowie musieli opuścić domy, pola i najbliższych, by stać się godnymi Chrystusa. Nawet miłość łatwo bywa mylona z zależnością. Wyrzeczenie daje człowiekowi to, czego zawsze bardzo pragnął – wolność. Wszyscy czujemy się zniewoleni, ale gdy przychodzi zerwać jakiekolwiek kajdany, krzyczymy: Nie! Naród wybrany musiał wyrzec się nie tyle Egiptu, co bogów Egiptu: pracy i tyranii, bogów Asyrii: złości i wojny, bogów Babilonu: rozpusty i magii. A my? Jacy bogowie rządzą naszym sercem?
 

 

Druga homilia na następnej stronie

Dzierżawcy Bożej winnicy

 

ks. Tomasz Horak

Szukałem miejsca na wakacje z dziećmi w kłodzkich górach. Zlokalizowałem na mapie. Pojechałem. W terenie nie mogłem się coś zorientować. Wsi po prostu nie było. Sprawę wytłumaczył mi pewien starszy proboszcz. Otóż po wojnie na Śląsk przybyli nowi ludzie, którzy nie czuli się u siebie. Gdzieniegdzie przybrało to formę przerażającą. Wystarczyło zdjąć blachę z dachu, pojechać z nią do Wrocławia, sprzedać. Za uzyskaną gotówkę można było kupić kolejny dom. Zdjąć blachę, pojechać z nią do Wrocławia, sprzedać... Aż wieś przestała istnieć. Nie, nie o powojenne rozliczenia mi tu chodzi. Siedząc na pniaku w miejscu nieistniejącej już wioski myślałem o całym świecie. O tym, jak to człowiek czuje się w przedziwny sposób kolonizatorem świata. A kolonizator ma to do siebie, że korzysta, eksploatuje, wydziera co się da. Nastawiony jest na przetrwanie i doraźny zysk. Ale nie dba o dobro kraju. Dziwne, ale nawet „u siebie” człowiek potrafi być bezlitosny dla świata. Giną nie tylko puszcze Amazonii, w Polsce idą pod piłę całe połacie lasów. Kominy wyrzucają miliony ton pyłów i klimat Ziemi zaczyna się niebezpiecznie zmieniać. Odkrywki brunatnego węgla niszczą ziemię. Góry śmieci wysypywane są gdziekolwiek. Jakby jutro miał być potop i jedna kupa gruzu więcej nic tu już nie znaczy. Eksperymentuje się na genetycznym materiale bakterii i wirusów – i być może tu jest początek tak nowych, a groźnych chorób. Nawet ludzkie życie staje się elementem przetargu – czasem ekonomicznego, czasem politycznego. Człowiek – konkwistador świata. Liczy się zysk. Nie liczy się dobro. Nie ważne jest jutro. Nawet człowiek nic nie znaczy.

A Jezus opowiedział dziś przypowieść o winnicy. Zabolało to arcykapłanów i starszych ludu, zrozumieli oskarżenie. Odczytuję te słowa jako ostrzeżenie także pod naszym adresem. Nie jesteśmy właścicielami, lecz dzierżawcami świata. Gdybyśmy chcieli zachowywać się przynajmniej jak odpowiedzialni właściciele, a nie bezmyślni i bezduszni kolonizatorzy! Człowiek w wieku nauki i techniki poczuł się wielki – jakby nigdy przedtem w historii świata. Ziemia „zmniejszyła się” dzięki łączności i komunikacji. Wiele żywiołów zostało ujarzmionych. Człowiek wystarcza sam sobie. Dlatego poczuł się panem świata. Bóg „stał się niepotrzebny”. Liczyć się z Nim? Po co? – Odpowiadają kolonizatorzy świata.

Dzierżawcy muszą płacić czynsz. Część owocu ich pracy należy się „panu winnicy”. Bóg nie oczekuje, jak mniemał prehistoryczny człowiek, ofiar z ludzi, ze zwierząt czy zbóż. Już prorocy napominali: „Co mi po mnóstwie waszych ofiar? Syt jestem całopalenia kozłów, krew wołów i baranów mi obrzydła. Kto tego żądał od was?” (Iz 1,11-13). „Czynszem” dla Boga jest dobro naszych czynów. „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary” – woła prorok (Oz 6,6). Jest to „czynsz” niewymierny, nieprzeliczalny na jakiekolwiek wartości ekonomiczne. A jednak! A jednak dzierżawcy Bożej winnicy, powiada Jezus, nie tylko nie chcą czynszu płacić, ale jeszcze spiskują, jakby wejść w posiadanie intratnej majętności.

Wykluczyć Boga z rachunku ziemskich spraw to mało – trzeba jeszcze okrzyknąć się suwerenem, panem, właścicielem świata! Każdy czyni to nieco inaczej. Jeden, będąc właścicielem paru hektarów lasu, patrzy, by z jak największym zyskiem sprzedać drewno. Drugi wysypał niedawno przyczepę gruzu na pobocze szosy. Typowe dla kolonizatora, głupiego kolonizatora. Inny pilnuje swego zysku, nie bacząc, że jego fabryczka czy ferma utrudnia życie otoczeniu. Ktoś znów czuje się panem Polski i tak lawiruje pomiędzy polityką i interesem (prywatnym oczywiście), że cały kraj dałby w zastaw, by swego dopiąć.

A kim są ci, którzy obracając na wszelkie strony paragrafami prawa, ustanawiają siebie panami ludzkiego życia i „zezwalają” na pozbywanie się niewygodnych dzieci? Typowe dla bezdusznych kolonizatorów, którym mieszkańcy zawłaszczonych ziem stoją na przeszkodzie. Tacy ludzie nie są gospodarzami kraju, w którym żyją. Czy warci są, by im wydzierżawić kawał Bożej winnicy? Czy zechcą wnieść czynsz dobrych uczynków do Bożego skarbca? Wątpię.

Wiem że i Kościół nie wolny jest od ludzi, którzy okazują się nieuczciwymi dzierżawcami Bożych włości. Toż to już apostoł Piotr pisał: „...paście stado Boże, strzegąc go nie pod przymusem... nie ze względu na niegodziwe zyski” (1P 5,1-4). Widać, że problem już wtedy był aktualny.

Jakim spokojem tchną słowa Apostoła Pawła: „O nic się zbytnio nie troskajcie. A pokój Boży będzie strzegł waszych serc i myśli. Wszystko co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste... Czyńcie to... a Bóg pokoju będzie z wami”. Pokój w sercu ludzi świadomych, że są cząstką Bożego świata, że wszystkie swe dokonania złożą kiedyś w ręce Boga. Pokój ludzi umiejących lokować dobro swych czynów w skarbcu Pana całej ziemi. Pokój ludzi, którzy wiedzą, że z tego skarbca korzystać będą w wieczności bez końca.

 

Nic mi się nie należy

 

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Oddać owoc – to zapewne aluzja do skradzionego owocu z drzewa rajskiego. Być bez owocu – to nic nie mieć z tego życia i być nikim. Czy nie jest to prawda o każdym z nas? Na obrazie Hansa Memlinga, przedstawiającym Sąd Ostateczny, do raju wchodzą golusieńkie postacie, nieposiadające nawet skromnego listka figowego. Kompletnie ogołoceni. Czy wierzymy w to, że ci, którzy na tym świecie nosili koronkowe mankiety, dystyngowane berety na głowach czy złote sygnety, na tamtym świecie będą mieli zapewnione prestiżowe miejsca na rajskim Broadwayu? Nie oddać owocu oznacza nie tylko trzymanie się owoców tego świata, ale też chęć zatrzymania dorobku duchowego, który sprawia, że czujemy się wartościowi.

Piotr, gdy wyłowił ryby na głębokiej wodzie, zostawił wszystkie na brzegu. Zastanawiam się, czy potrafiłbym się wyrzec mojego poczucia wartości wynikającego z pozycji kapłana? Św. Albert Wielki wiedział, że straci pamięć i zgodził się na to. Św. Jan Vianney oddał swoje poczucie wartości zapewne już wtedy, gdy nie zdał pierwszego egzaminu z łaciny. Drugiego też nie zdał i uchodził wśród kolegów za matołka. Paweł wyzuł się ze wszystkiego. Najpierw opinii oryginalnego faryzeusza, a potem całego dorobku ewangelizacyjnego, gdyż pozostawił założone przez siebie Kościoły i zdecydował się wrócić do Jerozolimy, choć wiedział, że czeka go tam wyrok śmierci. Począwszy od przedszkolnego konkursu na wierszyk, a skończywszy na operowych ariach, większość ludzi w tym świecie walczy o tak zwane poczucie wartości. Ma to być cel owocnego przeżywania egzystencji. Ale czy to naprawdę jest chrześcijańskie?

Trudno przyjąć postawę życiową, w której zgadzamy się z tym, że nic nam się nie należy. Żadnych profitów, żadnych gratyfikacji, żadnych rewaloryzacji, żadnych owoców. Wszystko jest Boga. Barbara Streisand w czasie pewnego koncertu zapomniała kilku słów piosenki i potem przez dwadzieścia lat nie wyszła na scenę. Nie potrafiła zrezygnować z wizerunku najlepszej wokalistki. Wolała w ogóle zniknąć, niż być omylną. Prestiż jest kuszącym owocem i trudno się go wyrzec. Trudniej niż grzechu! Kiedyś przed Jezusem stanął młody biznesmen i pytał o drogę do osiągnięcia życia wiecznego. Jezus mu wyjawił, żeby wszystko sprzedał i rozdał ubogim, jakby cały jego dorobek był śmieciami. Sądzę, że temu biznesmenowi nie tyle zależało na pieniądzach, co raczej na poczuciu wartości, jakie dzięki nim posiadał. Bez pieniędzy był nikim. Gdyby sprzedał majątek, w oczach sąsiadów i znajomych wyszedłby na głupka! Stał więc przed Jezusem z otwartymi z przerażenia ustami. Przeraziła go wizja utraty szacunku w oczach ludzi, dlatego ze smutkiem się wycofał. Ewangelia nie zachwyca tych, którzy uwielbiają zachwycać sobą innych.