Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata

publikacja 15.11.2017 19:28

Sześć homilii

Odległość od Królestwa

ks. Leszek Smoliński

W klasztorze św. Katarzyny na górze Synaj znajduje się pochodząca z VI w. po Chr. ikona Chrystusa Pantokratora, czyli Pana wszystkiego, Sędziego Wszechświata. W postaci Chrystusa zostało wyeksponowane oblicze: żywe i naturalne. Jednak najbardziej znaczącym elementem twarzy są oczy. Zdają się pełne zadumy, miłości i miłosierdzia. Emanują pokojem i jednocześnie budują w wiernym przekonanie, że dla Boga nigdy nie jest się kimś anonimowym. Jezus na ikonie prawą ręką błogosławi, a lewą przytrzymuje zamkniętą księgę. Chrystus, który zasiada na tronie, jest otoczony światłem, jasnością i chwała Boga. Obok Jego tronu stoją „owce” i „kozły”, czyli ludzie, którzy za życia żyli miłością i ci, dla których brak miłość stał się życiową normą.

Nie wystarczą zatem słowa, choćby nawet brzmiące najpiękniej. Chrystusowi chodzi o konkretne uczynki, a przed wszystkim o dostrzeganie człowieka potrzebującego. Emerytowany papież Benedykt zauważa, iż „miłość bliźniego jest drogą do spotkania również Boga, a zamykanie oczu na bliźniego czyni człowieka ślepym również na Boga” (DCE 16). Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata, która kończy rok liturgiczny, uświadamia nam, że istotą królestwa Bożego jest miłość. Jezus Chrystusa przyszedł na ziemię, aby objawić nam miłość Ojca. W tym planie miłości każdy człowiek ma swoje wyjątkowe i niezastąpione miejsce, jako oryginał. Niestety, wielu czyni tak, że pod koniec swojego ziemskiego życia wygląda jak marna kopia. Powód? Brak życia miłością na co dzień. Tylko miłość jest twórcza i wyzwala w nas to, co najlepsze, najszlachetniejsze.

W naszym upodabnianiu się do miłosiernego Chrystusa Króla ważne jest najpierw wsłuchiwanie się w Jego wolę, na wzór św. Faustyny Kowalskiej. Jezus powiedział jej m.in.: „Żądam od ciebie uczynków miłosierdzia, które mają wypływać z miłości ku mnie. Miłosierdzie masz okazywać zawsze i wszędzie bliźnim, nie możesz się od tego usunąć ani wymówić, ani uniewinnić (…) bo nawet wiara najsilniejsza nic nie pomoże bez uczynków” (Dz. 742). Z powyższych słów wynika jasno, że świadectwo miłosierdzia polega w tym wypadku na postawie miłosierdzia wobec bliźnich. Faustyna jako „świadek miłosierdzia”, nie tylko głosiła miłosierdzie Boże, ale przede wszystkim czyniła je względem bliźnich. Chodzi wprawdzie o czynności zewnętrzne, które nie są jednak tylko zwykłą działalnością charytatywną czy jakąś formą dobroczynności, ale wypływają z osobistej świętości. Tak rozumiana realizacja miłosierdzia, objawiona przez Jezusa, jest bardzo trudna dla współczesnego człowieka, gdyż wymaga osobistej świętości i systematycznej formacji w duchu miłosierdzia, aby tą drogą dążyć do coraz pełniejszego zjednoczenia mistycznego z Bogiem w Chrystusie i do coraz ofiarniej służby drugiemu człowiekowi.

Warto więc nieustannie przypominać sobie, że pierwszym zadaniem człowieka wierzącego w miłosierdzie Boga, jest realizacja go w czynie. Dopiero na drugim miejscu jest słowo, a na końcu modlitwa. Dlatego – jak mówi Jezus – „gdyby dusze umiały gromadzić sobie skarby wieczne, nie byłyby sądzone – uprzedzając sądy moje miłosierdziem” (Dz. 1317).

Zwycięzca

Piotr Blachowski

Poza Nim nikt nie był nazywany Królem z powodu dostojeństwa, boć to Jego królestwo wyprzedza wszystkie stworzenia i przewyższa je, jest ich pierwowzorem. A gdyby kroczył tak, jak 2000 lat temu, dzisiaj, to zapewne korzystałby ze środków masowego przekazu. Pand jednak wszelką pewność można stwierdzić, że Jego słowa, gesty i czyny z taką samą wyrazistością docierałyby do nas wszystkich.

W dniu dzisiejszym Kościół pragnie nam uświadomić pełnię życia i szczęścia w Chrystusie naszym Panu. On wszedł do chwały Ojca przechodząc ze śmierci do życia, aby z tej chwały dodać nam wszystkim nowej odwagi do pełnienia dobra, która kieruje nas ku życiu wiecznemu. Jak czytamy w tekście Ewangelii, pomiędzy naszym życiem i naszymi uczynkami a przyszłym światem, który ostatecznie przygotowujemy sobie sami, zachodzi jednoznaczny i nierozerwalny związek. Nasz Bóg pragnie nam zaoferować radość nie tylko w Królestwie życia wiecznego, ale pragnie także, aby nasze życie doczesne było lepsze niż sprawiamy to sami sobie lub też sprawiają ci, którzy rządzą tym światem doczesnym. Bóg pragnie nasze obecne życie - poddane różnym próbom cierpienia i biedy – wydobyć z poniżającego, zniewalającego grzechu, z cienia śmierci. Poprzez swoją, pełną miłości Opatrzność chce, abyśmy znali Go za Ojca, który zawsze i dla każdego chce tego, co najlepsze. Chce, abyśmy mieli świadomość naszej przynależności do Królestwa Chrystusowego, abyśmy współpracowali przy budowaniu cywilizacji miłości i przy realizacji Jego obietnic. Tak, więc dzisiejsze święto powinno nam jednoznacznie uświadomić, że Chrystus jest KRÓLEM serc, Królem dobroci, miłości, jedności, pokoju, Królem ufności, nadziei, wierności, Królem przemiany tego świata i „życia wewnętrznego” każdego poszczególnego człowieka. Chrystus chce SWOJE KRÓLESTWO budować tam, gdzie ludzie przy wielu możliwościach są zawsze gotowi pomóc innym w każdej sytuacji. Chce budować i powiększać Swe Królestwo w sercach tych, którzy MU służą w pokorze.

Wszechmogący, wiekuisty Boże, który wszystko odnowić chciałeś przez Najmilszego Syna Twego, Króla Wszechświata, racz w dobroci Twojej sprawić, aby wszystkie narody, rozdzielone przez grzech, poddały się słodkiej władzy Twojej.

On naszym Królem, On nasz Pan!

Piotr Blachowski

Nazywany od dawien dawna Królem z powodu dostojeństwa, przez które wyprzedza wszystkie stworzenia i przewyższa je, jest ich pierwowzorem. Gdyby dzisiaj kroczył tak, jak 2000 lat temu, może tylko więcej byłby znany, ze względu na media. A Jego słowa, gesty i czyny z taką samą wyrazistością docierałyby do wszystkich, którym dane by było odczytać Jego wezwanie. Na pewno wskazywałby nam, jaką drogą powinniśmy kroczyć. 

Chrystus króluje w umysłach ludzkich nie z powodu głębi umysłu i rozległości Swej wiedzy, lecz dlatego, iż On Sam jest Prawdą, a ludzie od Niego powinni Prawdę czerpać i posłusznie ją przyjmować. Czy jednak wszyscy widzimy w Nim Pana, który w obietnicy naszego Zbawienia ogarnia nas swoją miłością? Czy też patrzymy historycznie, czując żal i smutek, ale nie widzimy w Nim Króla, Boga, Najwyższego Sprawcy, samego Dobra, lecz ikonę, obraz?

W czytaniach na dzisiejszą uroczystość, Bóg, poprzez proroka, mówi nam, jakim jest Pasterzem, Opiekunem wszystkich, nawet tych, którzy zbłądzili. „Albowiem tak mówi Pan Bóg: Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, wtedy gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne.” (Ez 34,11-12). Niezależnie jak Go nazwiemy, Pasterzem, Królem, Ojcem, zawsze będzie Bogiem darzącym nas miłością, opieką i czułością, nawet wtedy, gdy zdarzy się nam zbłądzić, zgrzeszyć, zasmucić Go lub obrazić swoimi czynami, słowami, myślami.

Największym darem dla nas jest Syn Boży, Jezus Chrystus, który „zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem przez człowieka [przyszła] śmierć, przez człowieka też [dokona się] zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni.” (1 Kor 15,20-22). To On, którego dzisiaj czcimy jako Króla Wszechświata, prowadzi nas ku wieczności, w której w Jego Chwale będziemy mogli cieszyć swoje oczy widokiem Boga.

Jednakże, aby doczekać spełnienia tych obietnic, musimy już tu, na ziemi, nie tylko pamiętać, że najważniejsze jest przykazanie miłości, lecz przede wszystkim wprowadzać je w czyn.  Nakarmić i napoić głodnych i spragnionych. Nie tylko podzielić się strawą, ale – jeśli trzeba – udzielić gościny zmęczonemu przybyszowi.  A odwiedzanie chorych, osadzonych w więzieniu? A modlitwa za zmarłych? Jednakże nie chodzi tu o pojedyncze sytuacje, na zasadzie: byłem, wykonałem, czyli zaliczyłem. Na drogę do wieczności i świętości nie ma biletu czy karnetu, z którego odcina się kupony za dobre uczynki czy czyny miłosierne. Dobroć i dobre uczynki to pozytywne wirusy – jeśli się nimi zarazimy, to będą nas nieustannie kierować ku Dobru, ku Chrystusowi. Jako memento dla naszego dalszego życia przyjmijmy słowa Jezusa Chrystusa: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". (Mt 25,40)

Jezu Chryste, pozwól nam tak zrozumieć każde Twoje słowo, każdą przypowieść, każdą Twoją naukę, by to nas stale przybliżało do Ciebie i pomagało z ufnością oczekiwać Twego powtórnego przyjścia na ziemię. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Czy dostrzegasz żebraka... w sobie?

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Czytałem u Kazantzakisa opowieść o kimś, kto całe życie zbierał pieniądze na pielgrzymkę do Jerozolimy. Kiedy już zebrał wielką sumę, spakował torby podróżne, pożegnał się z rodziną i wyruszył w stronę Świętego Miasta. Ale kiedy tylko wyjechał za bramę swojego miasta, ujrzał żebraka, który nie miał ani domu, ani nikogo, kto by mu pomógł. Oddał więc mu wszystkie oszczędności i wrócił do domu. Rodzina wybiegła naprzeciw zdziwiona i zaczęła pytać z przekąsem: „Już dojechałeś do Jerozolimy?”. On ze stoickim uśmiechem powiedział: „Tak, dojechałem, zobaczyłem nawet Jezusa”. Okazał miłosierdzie i dlatego uznał, że nie musi wędrować do Jerozolimy.

Takimi żebrakami możemy być też sami dla siebie. Wyruszamy w daleką podróż, żyjemy wielkimi aspiracjami, a nie zauważamy, że wewnątrz nas jest mały, biedny człowiek, którego tak naprawdę nie lubimy. Jemu powinniśmy okazać najwięcej miłości. Z jednej strony, nie sposób pomagać innym, kiedy nie chcemy pomóc sobie samym i nie zgadzamy się na swoją małość i swoją kruchość. Z drugiej strony, czasem trzeba pomóc komuś biednemu, żeby dorosnąć do odkrycia kogoś wcale nie lepiej uposażonego we własnym wnętrzu. Najlepiej bowiem jesteśmy przygotowani, by pomóc innym, gdy nam udzielono pomocy. Nikt nie wie, co to bieda, jeśli osobiście jej nie doświadczył. Okaż jałmużnę najpierw sobie samemu! Jałmużna to słowo kojarzy nam się jedynie z udzieleniem komuś jakiejś łaski, ale jałmużna może być także udzielaniem sobie prawdy. Dlatego proponuję odczytać słowa Jezusa w inny sposób: Czy uznałeś w sobie kogoś głodnego uczuć, głodnego czyjejś obecności, głodnego miłości? Czy uznałeś w sobie spragnionego dobrego słowa? Czy uznałeś w sobie przybysza, kogoś, kto nie umie się odnaleźć, kto czuje się zagubiony? Czy widzisz swoją nagość, swój wstyd? Czy wiesz już, na co chorujesz? Czy znasz swoje więzienie? W czym czujesz się ograniczony i zamknięty? W tym wszystkim przecież był Jezus. On tego wszystkiego doświadczył i dlatego w tym wszystkim był gotowy nam pomóc. Tak napisano o Nim w Liście do Hebrajczyków: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,14–15). Czy widzisz, że Jego słabości są i Twoimi?

Na pewno nie zachęcam nikogo do użalania się nad sobą, ale do zwolnienia się z ciężaru buntu i tych wszystkich narzekań, które czynią nas niezadowolonymi z naszego naśladowania Jezusa. Jałmużną może być właśnie ta nasza medytacja nad sobą samym. Czy udzieliłeś sobie słów prawdy – porównania siebie z życiem Jezusa? Czy zgodziłeś się na niedomagania, trudności, przykrości życia? Czy Twoje pragnienie bycia takim jak Jezus zostało spełnione, gdy zdałeś sobie sprawę, że tylko jedno pragnienie powinno być w Tobie: domagać się spełnienia pragnienia w takim miejscu jak Jezus – na krzyżu?
 

 

Druga homilia na następnej stronie

Preambuła konstytucji

 

ks. Tomasz Horak

Spotkałem rodaka. Chyba w Bambergu. Doszło do rozmowy na temat „dlaczego wyjechałem?” (to jakiś kompleks emigrantów). „Wyjechałem, bo otaczało mnie kłamstwo, partyjne układziki, złodziejstwo, niechlujstwo. To był groteskowy, nieprawdziwy świat”. – A dziś? Pytam. „Dziś w Polsce jest inaczej, ale czy jest lepiej? Chciałem wrócić do kraju, ale to ponad moje siły...” Bolesna diagnoza. Czy zasadna? Coś w tym jest. Zamiast oczekiwanej wolności panoszy się swawola czy nawet anarchia. Demokracja jest tylko narzędziem, a okrzyknięto ją celem. Narzędzie ma to do siebie, że jest ślepe. Narzędziem musi kierować rozum. Ktoś rozumny musi rozróżniać, a następnie uznawać wartości. Jeśli tego braknie, demokracja bez wartości stanie się narzędziem zniewolenia. Taka ułomna demokracja prowadzi nieuchronnie ku totalitaryzmowi. W końcu Hitler objął władzę w Niemczech w drodze demokratycznych wyborów...

Wartości! Jakie wartości królują w naszym świecie? Właśnie: królują. Tak zwykło się mówić, i to nie bez racji. Króluje pogoń za pieniądzem. Króluje przemoc. Króluje bezprawie. Króluje chęć użycia. Króluje zmysłowość i seks. Króluje zakłamanie. Króluje pijaństwo. - Dość! Pytam o wartości, a wyliczam antywartości. Bez wątpienia dobra jest więcej, jak pszenicy w Jezusowej przypowieści o chwaście, ale i kąkolu nie brak, i w oczy kole.

I czarnych owiec nie brak. „Oto ja osądzę poszczególne owce, barany i kozły” - mówi Bóg przez Proroka. Osądzi Bóg, bo wartości, które nadają sens światu, nie z ludzkiego ustanowienia są. Bóg jest źródłem, początkiem, fundamentem wartości. On sam jest Wartością najwyższą i jedyną, a to, co naprawdę wartościowe, w Nim ma swój początek. I dlatego On, Bóg, może osądzać. Tylko On. Król świata. „Król” - pojęcie z dawnych czasów. Lub z bajek. Ale w tym historycznym, czy bajkowym słowie bez trudu odnajdujemy głęboką treść. Król to najwyższy autorytet. To ktoś ponad nami, nie spośród nas. To gwarant bezpieczeństwa. Poręczyciel jedności ludu. To prawodawca i sędzia. To ktoś dobry i szlachetny.

„Uroczystość Chrystusa Króla” - tak nazwaliśmy dzisiejsze święto. To nie historia czy bajka. To rzeczywistość, którą usiłujemy wyrazić naszym ludzkim, nieporadnym językiem. Chrystusowe królowanie realizuje się w dwóch etapach. W Wielki Piątek, w rozmowie z Piłatem Jezus mówi „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18, 36). Innymi słowy: Bóg przez Chrystusa proponuje światu dobro. Nie narzuca siłą, nie mieczem i batem nakłania ku wartościom. Proponuje. „Jeśli chcesz...” - mówi Jezus (Mt 16, 17). Skończy się jednak kiedyś czas propozycji, zacznie się czas osądu. „Wreszcie nastąpi koniec – pisze Apostoł – gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. Bo trzeba, aby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy”.

Pytaliśmy, jakie wartości królują w naszym świecie. A przecież tak bardzo potrzeba światu „cywilizacji dobra”, czy jak kto woli Królestwa Bożego. Jeśli pozostać w tej konwencji, można rzec, że to Królestwo ma swoją konstytucję: jest nią Ewangelia. „Preambułą” tej konstytucji jest zdanie wypowiedziane przez Jezusa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Co uczyniliśmy? Odpowiedź tak prosta! „Daliście mi jeść, daliście mi pić, przyjęliście mnie, przyodzialiście mnie, odwiedziliście mnie, przyszliście do mnie”. Tak, Ewangelia - konstytucja Bożego królowania - to konstytucja codziennej dobroci. Czy jest ona realistyczna? Albo uznamy realizm tych zasad, budując cywilizację dobra, albo nasz świat zawali się w gruzy. Tertium non datur – innego wyjścia nie ma. A my, chrześcijanie, obchodząc dziś święto Chrystusa Króla chcemy wyznać nadzieję: cywilizacja dobroci jest możliwa, jest realna.
 

 

Trzecia homilia na następnej stronie

Najmniejsi

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy pokocham swoją nędzną stronę, pokocham w sobie samym Jezusa. A od tego tylko krok do zauważenia w innych potrzebujących pomocy.
Kto jest najmniejszym bratem dla mnie? Zapewne ten, na którego patrzę z góry, odczuwając wyższość lub przewagę. Najmniejsi i ubodzy, nadzy i spragnieni, uwięzieni i zgłodniali istnieją na świecie nie dlatego, że Bóg nie chce im pomóc, ale dlatego, że Bóg chce bogatym i wielkim, najedzonym i wolnym dać szansę na zbawienie. Tyle że zwykle ci, którym jest dobrze na tym świecie, nie widzą swej szansy na zbawienie w pomaganiu najmniejszym.

Czy w naszych czasach są takie osoby, jak na przykład św. Elżbieta Węgierska? Zrezygnowała z przepychu feudalnych dworów, by mieszkać w zatęchłym szpitaliku . Okazywała pomoc ludziom, którzy mogli budzić wstręt i pogardę. Żeby tak służyć, trzeba mieć władzę służby. To właśnie w Kościele powinniśmy się spodziewać takich postaw. Biskup z Arras, Huyghe, w 1963 roku wyznał: „Jako księża powinniśmy zadać sobie pytanie na przykład o wystrój naszych kościołów. Św. Jan Chryzostom parokrotnie sprzedał święte naczynia, aby wesprzeć ubogich. Nie chodzi o dosłowne naśladownictwo, lecz nie powinniśmy pochopnie twierdzić, że dla chwały Bożej nie ma nic nazbyt kosztownego czy pięknego, podczas gdy dwie trzecie ludzi umiera z głodu”. Poznałem kapłana, który miał tylko jedną parę butów i pewnego dnia zdjął ją przed kościołem i oddał komuś, kto przyszedł w skarpetach.

Na szczęście są tacy kapłani i oczywiście nie zapraszają reporterów, aby dokumentować medialnie swoje miłosierdzie. Możemy udzielać tylko z tego, co posiadamy. Jeśli czas to pieniądz, to właśnie czas jest pierwszą walutą miłosierdzia. Nawet jeśli nie mamy pieniędzy, by wspomagać ubogich, zawsze mamy trochę czasu, z którego możemy udzielić bezcenną jałmużnę wysłuchania, pocieszenia, wsparcia, modlitwy albo przyjęcia wyznania. Niewątpliwie okazywać miłosierdzie, to nie ulegać czyimś roszczeniom do adorowania ich egoizmu, nawet jeśli jest on biednym egoizmem. Święta Mechtylda była kiedyś kuszona przez demona, który przybrał postać zranionego nędzarza, domagając się kategorycznie zajęcia się nim. Powiedziała mu, że Bóg nie kazał jej go uzdrowić. Miłosierdzie potrzebuje rozsądku. Max Scheler w eseju o miłości i poznaniu trafnie stwierdził, że miłość powinna otwierać oczy, a nie zaślepiać człowieka.

Myśląc o tych najmniejszych, w których Pan ukrywa swoją obecność, chyba powinniśmy też pomyśleć o samym sobie. Potrafimy nieraz patrzeć na siebie z pogardą. Któż ma odwagę dostrzec w sobie kogoś, kto jest uwięziony, zniewolony, spragniony miłości, zgłodniały afirmacji, wyobcowany w lęku, obnażony prawdą o grzechu, chory w uczuciach? Kiedy pokocham nędzną stronę mojej własnej osoby, pokocham w sobie samym Jezusa. A od tego tylko krok do zauważenia w innych potrzebujących pomocy, a jeszcze mniejszy do jej udzielenia.