O czym rozmawiam z Bogiem?

publikacja 27.06.2004 07:32

Przed kilkudziesięciu laty Tygodnik Powszechny i Znak przeprowadziły ankietę o modlitwie. Jej efektem jest książka "Bezimienni mówią o modlitwie". Wydaje się, że dziś warto wrócić do postawionych wtedy pytań: "Jak rozumiem modlitwę? Jak się modlę? Czym jest dla mnie modlitwa? Mój udział we Mszy św.?". Nasi czytelnicy przesłali nam swoje refleksje...

O czym rozmawiam z Bogiem?

Nie umiem się nie modlić


Modlitwa. Temat o ile piękny, o tyle trudny. Nie da się odkryć w pełni, bo się go w pełni nie rozumie ani docenia. I nie co innego trzeba znów powiedzieć, jak tylko: łaska, do której dopuszcza człowieka. By kilka słów na jej temat napisać, choć nieudolnie, lecz szczerze, skłoniło mnie przeczytanie w „Znaku” wypowiedzi ankietowych (Dlaczego wierzę, wątpię, odchodzę). Rzuciły one tyle światła na moje życie, na moją wiarę i chwile zwątpień. Tyle radości na moją samotność, iż wielu ludzi idzie tak wąską, urwistą i nieraz mroczną drogą do Boga, jak ja, może cięższą, ale idzie, i że tyle ludzi jest mądrych i świętych, tyle cierpiących, a tak kochających i bliskich Boga.

Dlatego może i to moje uchylenie wnętrza przyda się komuś i pomoże, choćby jeden błysk nadprzyrodzonego światła rzuci i rozjaśni piękno spotkania człowieka z Bogiem na modlitwie.

Nie umiem się nie modlić. Niechęć do modlitwy nie jest mi znana, ale obserwując życie i ludzi coraz mniej przypisuję to swojej zasłudze, gdyż widzę, że wielu ludzi lepszych ode mnie nie umie i niechętnie się modli i uważa to za jeden z najcięższych obowiązków.

Mnie natomiast Matka jakoś wstrzyknęła po prostu w naturę i w krew umiłowanie modlitwy. Od kościoła dzieliło nas 5 km. Pamiętam z dzieciństwa Matkę, gdy czasem trzeba jej było iść coś kupić do miasta, wstawała prędzej, spieszyła się, by przy okazji być na mszy św. w kościele, w pracy widziałam ją często modlącą się, śpiewającą pieśni z uszczęśliwionym obliczem, choć zawsze w wielkiej biedzie i różnych cierpieniach. Nam specjalnie nie nakazywała się modlić, często umniejszała nam tylko porcje chleba lub czegoś do zjedzenia, żeby mogła kupić któremuś buty czy sukienkę, żeby mogło iść w niedzielę na mszę św. Uważam, że ta chęć uczestniczenia we mszy św. udzieliła się mnie. Później, gdy w poszukiwaniu chleba miałam do wyboru pracę, wybierałam czasem gorszą i mniej płatną, jeżeli idąc do niej po drodze mogłam być na mszy św. Nie rozumiałam jej i nie myślałam o jej właściwej wielkości, ot, zdawało się, przyzwyczajenie. Modliłam się podczas niej różnie, z książeczki, z różańca, czasem w myśli. Tak upłynęły lata. Kiedy zaczęłam czytać „Tygodnik Powszechny”, a w nim artykuły o mszy św., o najlepszym w niej uczestniczeniu z mszalikiem, wnet mnie przekonały. Będąc w Częstochowie szukałam, pytałam, aż znalazłam mszalik ks. Tomanka i kupiłam sobie i kilku innym osobom, i choć z trudem, udało mi się im w rękę włożyć. I teraz się z nim nie rozstaję, odkryłam w nim piękno i głębię modlitw liturgicznych, zajaśniała mi piękniejszym blaskiem Najświętsza Ofiara, osoba kapłana i kryjący się w nim Chrystus. Czy dobrze w niej uczestniczę? Nie. Nigdy. Z radością wstaję wcześniej, spieszę do kościoła i przy dobrym samopoczuciu fizycznym i moralnym zdaje mi się, że dziś będę się dobrze modlić i z największym skupieniem wnikać w ofiarę Krzyża i czynię, co mogę, ale po skończeniu jakiś smutek i niedosyt zalewa mi duszę, że jednak nie pojęłam i nie zrozumiałam ważności chwili. Czy z .mojej winy? Nie wiem. Jakkolwiek biję się w piersi, przepraszam i odchodzę z postanowieniem i nadzieją, że jutro postaram się lepiej przeżyć, zrozumieć i wniknąć w ofiarę Boga. I coraz bardziej czuję się mała wobec jej wielkości i zastanawiam się, dlaczego właśnie mnie Bóg dał tę łaskę, przecinając bolesnym cięciem swojej woli wszystkie moje dążenia w życiu, zostawiając mi tylko to jedno, którego nie umiem ani pojąć, ani docenić, a które mnie mimo wszystko tak uszczęśliwia? Dlaczego tylko tym kilku osobom pozornie nie wiedzącym, gdzie są i co się przed nimi rozgrywa, pozwala stanąć na tym wzgórzu, by się przed nimi, małymi, prostymi, nieraz drzemiącymi, dać obnażyć, okaleczyć i bezsilnie, i bezowocnie może umrzeć? Lubię cichą mszę św. w pustym kościele, gdyż w tej ciszy przenika głębiej bezmiar Chrystusowej pokory i wyrzeczenia, ale też lubię czasem znaleźć się w tłumie, gdzie nieraz dostrzegam, jak inni lepiej się modlą ode mnie, może dlatego, że tylko w niedzielę mają tę możność, lepiej ją doceniają?

Więcej na następnej stronie

W każdym razie im lepiej i więcej się chcę modlić, tym wyraźniej widzę., jak bardzo niedoskonałą jest moja modlitwa, tak jak kiedyś w młodości, gdy przebiegałam 5 km do kościoła, to w swoim mniemaniu zdawało mi się, że wielką łaskę robię Bogu, że się tyle dla Niego natrudziłam, a dziś odwróciło mi się w głowie i bardzo często przychodzą mi na myśl słowa z „Naśladowania”: „Choćbyście wszystko uczynili, słudzy nieużyteczni”. To jest prawda. I teraz widzę, że to nie ja robię łaskę Bogu, ale Bóg mnie świadczy łaskę, że raczy wyjść na moje spotkanie, aby mnie uszczęśliwić. Tak mniej więcej wygląda moja modlitwa, jeśli chodzi o kościół, gdzie człowiek ociera się jakby o Boga, ale trudniejszą, o wiele trudniejszą jest ona, gdy się wyjdzie z kościoła i trzeba się otrzeć o złych ludzi, o brud, o grzech i w tej szarości życia umieć serce wznieść do Boga, umieć Go uwielbiać, wynagrodzić, przeprosić i modlić się za tych, co może nas krzywdzą, objąć nią wszystkich, i tych nieznanych, obojętnych i tych najgorszych. Na to trzeba filozofii nie ludzkiej, ale Bożej, na to trzeba przejść dobrą szkołę miłości i cierpienia. Ja tego nie umiem. Marzę o takim dniu, który byłby wypełniony modlitwą, która by oczyszczała i ułatwiała współżycie z bliźnimi w prawdzie i miłości. Ale cóż? Jeszcze człowiek nie wyjdzie z kościoła, jeszcze nie skończy postanawiać, a już myśli biegną na wszystkie strony, na różne sprawy, którymi ma się wypełnić dzień. Dlatego tak chętnie spieszę do kościoła, aby się znów o Boga otrzeć i nawiązać przerwany z Nim kontakt myśli i serca.

Ulubioną też moją modlitwą od dzieciństwa było siedem psalmów pokutnych. Od dwu lat znajoma siostra zakonna zachęciła mnie do odmawiania Małego Oficjum do Matki Bożej, z wdzięcznością przyjęłam tę modlitwę uwielbienia Boga przez psalmy brewiarza, które mnie zawsze urzekały swoim pięknem i mądrością, choć w niektórych miejscach tajemniczą.

I tak każdy dzień rozpoczynam mszą św. i komunią św., później pracę wedle możności przeplatam psalmami i różańcem, a kończę podziękowaniem i żalem, gdyż nigdy dzień nie wyjdzie według myśli, pragnień i postanowień, według powinności, jaka się należy od stworzenia dla Stwórcy, od dziecka dla Ojca, i właśnie ten jedynie stosunek dziecięcy do Ojca sprawia, że nie przerażają mnie ani moje niedociągnięcia, ani niegodność moja, ani moje grzechy, ale tym więcej odczuwam potrzebę stawania przed Nim w każdej chwili i mówienia do Niego w ten sposób, na jaki mnie stać.

Na tym kończę moje zewnętrzne uchylenie wnętrza, które jest w swej głębi znane tylko Bogu. Jeżeli ktoś miałby pożytek odnieść z moich wypowiedzi, to bym życzyła przede wszystkim choć jednej matce, aby od zarania wpoiła w swoje dzieci umiłowanie modlitwy, żeby jq z taką miłością wspominały jak ja swoją Matkę, bo choćby mi zostawiła wielki majątek, nie wiem, czy by mnie tak uszczęśliwiła jak to, że nauczyła mnie kochać modlitwę, a to tak z Jej, jak i z mojej strony nie obeszło się bez ofiar i nie przyszło, i nie przychodzi tak łatwo.

Może za dużo i nieumiejętnie się rozpisałam, ale to raz na 38 lat, więc trzeba wykorzystać, za co przepraszam.

kobieta, lat 38

Więcej na następnej stronie

W trudnych chwilach proszę o czyjąś modlitwę


Mam lat 41, niezamężna, ukończyłam 7 klas szkoły podstawowej na wsi i teraz dopiero, pracując w charakterze pomocy przy kuchni w zakładzie, gdzie opiekujemy się dziećmi, ukończyłam kursy, które pomogły mi zdobyć tytuł czeladnika w moim zawodzie. Pochodzę z prowincji, najpierw pracowałam w małym miasteczku, a obecnie już kilka lat w dużym mieście.

Jeśli chodzi o modlitwę, to ją rozumiem jako potrzebę duszy w każdej chwili. Żyjąc tym przeświadczeniem, że przez Chrzest jesteśmy ,,dziećmi Bożymi”, dziecko chyba lubi często rozmawiać z Ojcem i z Nim przebywać i w radości, i w smutku, i radzi się Go, bo wie, że Ojciec je kocha. I jest mu z Nim dobrze, cokolwiek z nim zrobi, i cóż łatwiejszego, jak być z Nim zawsze, i w doli, i w niedoli, wszak przecież św. Teresa mówi nam w „Drodze doskonałości”, że odmawiając „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”, nie trzeba Go szukać gdzieś w niebie, ale w niebie naszej duszy, więc dlatego tak łatwo nam zbliżyć się do Boga, aby z Nim rozmawiać jak z Ojcem nas miłującym, który przez łaskę jest w naszej duszy, to jest w tym niebie, i gdy byłam mała, to tego nie rozumiałam, ale korzystając z częstych rekolekcji dowiedziałam się, że na modlitwie nie trzeba szukać Boga daleko, aby z Nim rozmawiać. Należy również uwielbiać i kochać Go za innych, i wypraszać dla innych łaski. Miałam czasem trudności, że po co się modlić, to jest prosić za innych, przecież Bóg jest samą Dobrocią i wszystko wie, co komu trzeba. Wtedy pomogły mi to zrozumieć te słowa: czyż Jezus chodząc po Ziemi Palestyńskiej nie udzielał łask szczególnych wskutek czyjejś prośby? Tak, to mi dało pokój w mojej niewiedzy. Więc gdy się czujemy słabsi, grzeszni, to i w tym wypadku łatwo nam też jest zbliżyć się do Pana Boga (wszak za przykład Maria Magdalena) i wtedy tym bardziej pomoc Ojca Najlepszego potrzebna. Często w trudnych chwilach proszę o czyjąś modlitwę i w sytuacjach najtrudniejszych czuje się tę pomoc czyjejś modlitwy. Będąc małą, inaczej na to patrzyłam, jakoś nigdy moja modlitwa nie była taka, jaka jest teraz, była raczej płynąca z obowiązku, że trzeba się modlić, i jeszcze uważałam, że trzeba być w kościele, aby się modlić dobrze, i praca mi nieraz przeszkadzała, ale gdy dla mnie stało się wiadome, że praca .może być i modlitwą i jeszcze, że przez łaskę Bóg mieszka w duszy, jestem teraz jak to dziecko z Ojcem swoim, chociaż się tego nie czuje, ale wiara mi to mówi.

Więc żyjąc wiarą jednak to jest prawdą, że jest mi trudno wiele mówić, ale za to często trwam z Nim na modlitwie i zawsze przyglądam się Jemu i Jego Dobroci, a wtedy On, gdy krzywdą się coś zdaje, zawsze nauczy, jak postąpić z bliźnimi, i zawsze wyjdzie się umocnionym. A gdy już całkowicie mi ciężko, to jeszcze Droga Krzyżowa pomaga mi być więcej ofiarną. Na przykład w tej stacji Drogi Krzyżowej, gdzie Panu Jezusowi pomaga Szymon Cyrenejczyk nieść krzyż, ale niechętnie to robi, więc go zmuszają; ile wtedy powstaje nowych sił, aby nie z musu, ale ochotnie znosić przykrości życia.

Więcej na następnej stronie

Mój udział we mszy św. to wypływał w okresie dzieciństwa raczej z poczucia obowiązku katoliczki i chociaż było 3 km do kościoła, to nigdy nie opuściłam niedzielnej mszy św., bo Rodzice byli nam przykładem. I nie czyniło się tego z musu, ale że opuszczenie mszy św. dobrowolnie to grzech ciężki. W tygodniu to nie chodziłam, dopiero gdy poszłam do pracy po ukończeniu szkoły, to będąc w mieście pracowałam u ludzi obrządku mojżeszowego, więc w sobotę nie pracowałam, więc miałam możność iść i już nie z musu ani z obowiązku, ale z przyjemnością poszłam na mszę św., bo jakoś zawsze byłam szczęśliwa, gdy mogłam iść do kościoła i już wtedy zaczęłam zazdrościć tym, co są pod jednym dachem z Panem Jezusem, i moja modlitwa, to jest mój udział we mszy św., była częściej przeżywaniem męki i śmierci Pana Jezusa. Śpiewałam pieśni w czasie mszy św., ale więcej mi dawało to ciche uczestniczenie we mszy św., ale nie z mszalika, tylko z takiej książeczki specjalnej, gdzie było dosyć obszernie ujęte rozważanie o Męce i śmierci Pana Jezusa podczas mszy św. Gdy dostał mi się do ręki mszalik i pouczono mnie, jak się modlić, odtąd już chyba jest to jakieś 12 lat, to najmilsza moja msza św., gdy wspólnie z kapłanem i można uczestniczyć we mszy św., a w czasie rekolekcji czasem, gdy odpowiada się ministranturę i gdy tak wszyscy razem uczestniczą. Odtąd nie lubię mszy św., gdy jest śpiewana, to jest nie biorę w niej udziału, i gdy ktoś mówi, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli, to mnie wcale nie zachęca do śpiewu, ale mi żal, dlaczego tak mało się mówi i poucza, aby i dzieci, i wszyscy nauczyli się modlić wspólnie z kapłanem. Na przykład odmawiając wspólnie głośno modlitwę „Ojcze nasz”, wtedy czuje się, że wszyscy są jedną rodziną, a Bóg naszym Ojcem, i czyż z takiej mszy św. nie wyjdzie się z większą miłością bliźniego, a jeszcze wspólna Komunia św. czyż nie przypomina, że w każdej duszy mieszka Pan Jezus i cokolwiek chcę złego lub dobrego uczynić, to czynię samemu Bogu. Czyż nie dodaje to dużego szacunku dla ludzi z pobudek nadprzyrodzonych? W czasie mszy świętej łączymy się wspólnie z umarłymi i żyjącymi. Śpiew daje czasem człowiekowi możność wyśpiewania się. Często się przyłapuję na tym, że gdy jest mi jakoś trudno w pracy, to właśnie niechcący śpiewam albo jakieś psalmy przyjdą mi na pamięć i one też są jakby pomocą, ale modlitwy liturgiczne to są siłą czasem na cały dzień. Pamięć o nich i przeżywanie okresu liturgicznego pomaga coraz więcej cieszyć się, że się jest katolikiem, i dopomaga być coraz lepszym katolikiem i czuć się nawet między obcymi jak między braćmi, i jako jedna Rodzina Boża, której Głową jest Chrystus. Żal mi młodzieży nie umiejącej się modlić z mszalika, ale nie jest możliwe nauczyć się samemu, bo i ja dopiero się nauczyłam dobrze modlić z mszalika, gdy w czasie mszy św. ktoś, kto umiał się dobrze posługiwać mszalikiem, recytował wszystko po polsku, l odtąd nie miałam już trudności.

Przepiękne są psalmy i też psalmy zaintonowane przy pogrzebie po polsku, gdy wynoszą zwłoki z kościoła. Ja określiłam to żartobliwie, że zachęcają, aby umrzeć, to znaczy w tym sensie, że uspokajają tych, którzy biorą udział, zapewnieniem, że jest życie wieczne, i po co myśleć, że traci się tego umarłego... Tak dużo daje radości życie, gdy człowiek nawet stary, a modli się jak ten, który jest po prostu dzieckiem Bożym, obojętne czy czuje to, czy nie, ale korzystając z uczestnictwa we i mszy św. z mszalika nabierze odwagi, bo wie, że jest odkupiony Krwią Najdroższą Jezusa Chrystusa i umocni się, że zasługi Jezusa Chrystusa są jego własnością, i może właśnie korzystać i czerpać tę siłę w ofierze mszy św. i komunii św., i nie tylko uczestniczyć, ale po wyjściu z kościoła tak, jak nas zachęcają słowa ,,Ite, Missa est”, iść i odprawiać mszę św. ze swoich prac i trudów, wszak jesteśmy po to dziećmi Bożymi, aby o innych myśleć, a nie zasklepiać się w sobie, bo taki mamy przykład, że Pan Jezus chce nas uczynić szczęśliwymi, więc dumą dziecka jest naśladowanie swojego Ojca Najlepszego.

kobieta, lat 41