publikacja 20.10.2008 21:30
Płyta z chorałem gregoriańskim na kilka tygodni trafiła na szczyt list bestsellerów EMPiK-u, tuż po krąż-kach Dody i zespołu Feel. Czy śpiewu, który kilkadziesiąt lat temu wypełniał nasze kościoły, będziemy mogli słuchać jedynie w sklepach muzycznych?
Kilka lat temu wylądowałem na imprezie urodzinowej. – Byłem ostatnio na wycieczce w Tyńcu – zaczął opowiadać jeden z zaproszonych gości. – Wchodzę do klasztoru, a tam śpiewają zakonnicy. Wymiękłem. Normalnie, stary… Enigma! – płonęły mu oczy. Ludzie ryknęli śmiechem. Sam zarechotałem. Chłopak usłyszał chorał, ale nie skojarzył go z tradycyjnym śpiewem Kościoła, lecz z zespołem, który przetworzył go na popową papkę.
Inna historia? Wchodzę do księgarenki katolickiej w centrum Jerozolimy. Z głośników sączy się mdławy, cukierkowy gregoriański śpiew: „I loosing my religion”, czyli… „Porzucam swą religię”. Chór słodko śpiewa przeróbkę piosenki R.E.M. Tak ma wyglądać chorał? „Towar eksportowy”, którym sprzedawca zachęca do sięgania po wyłożone na stoisku Biblie? – złapałem się za głowę. Wchodzę do EMPiK-u. Wśród bestsellerów nowa płyta Metalliki, Lao Che i… chorał gregoriański mnichów z klasztoru Stift Heiligenkreuz (Świętego Krzyża). Cystersi wysłali w ostatniej chwili swe zgłoszenie na konkurs najlepszego wykonania średniowiecznych chorałów, organizowany przez Universal, i wygrali. Płyty sprzedają się jak świeże bułeczki. Gdzie można posłuchać na żywo tych hymnów? – pytają ludzie. Co stało się z chorałem, określanym przez ojców soboru jako „własny śpiew liturgii rzymskiej”? Co pozostało z potężnej tradycji, w której dwa chóry zakonników, dniem i nocą śpiewając na przemian, rozmawiały ze sobą tekstami psalmów?
Prymas otwiera teczkę
Tradycja chorału została przerwana. Można ją jedynie rekonstruować. – Ojcowie soboru obawiali się, że znikną śpiewy polifoniczne, ale o los chorału byli spokojni – uśmiecha się Marcin Bornus-Szczyciński, wybitny znawca tej muzyki. – Dlaczego? Bo uważali chorał za niezbywalny element liturgii. Okazało się jednak, że nie jest on tak niezbywalny, jakbyśmy chcieli. Po czterdziestu latach niemal doszczętnie zaginął. Przede wszystkim dlatego, że teoria powiązała go na dobre i na złe z łaciną. Zniknęła w liturgii łacina, zniknął i chorał. Czy to powód, by załamać ręce? Nie. Uważam, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by chorał przetrwał w językach narodowych. Można go śmiało śpiewać po polsku. Najpoważniejszą próbą, jaką mamy za sobą, było przetłumaczenie mszału. To było rewolucyjne wydarzenie. Arcybiskup Józef Michalik opowiadał mi niezwykle ciekawą rzecz. Gdy prymas Wyszyński przedstawił na forum episkopatu konieczność przetłumaczenie mszału na język polski, biskupi byli przeciwni. Co zrobił prymas? Wyjął z teczki przygotowane wcześniej przetłumaczone na polski prefacje i zaproponował: Odśpiewajmy je unisono. Biskupi zaśpiewali je po polsku i po chwili... wszyscy byli za przyjęciem polskiej wersji! Tak to prymas za pomocą jednego posiedzenia obalił dogmat teoretyczny, który niektórzy podnoszą do dziś. A my dzięki temu od kilkudziesięciu lat mamy najlepszy mszał w Europie – śmieje się Bornus-Szczyciński. O chorale może opowiadać godzinami. Ale kiedyś omijał go szerokim łukiem. Gdy dominikanie na początku lat 90. zaproponowali mu, by uczył ich tego śpiewu, początkowo odmówił. Bracia w białych habitach nie dawali jednak za wygraną. – Przyłożyli mi pistolet do skroni – śmieje się dzisiaj. – Powiedzieli, że jeśli się tym nie zajmę, to przestaną śpiewać.
Zaczął studiować chorał i zachwycił się nim. Stał się muzycznym archeologiem. Odkurza stare manuskrypty, ale nie po to, by trafiły do muzealnej gablotki. Chce, by znów ożyły i popłynęły jako żarliwa modlitwa.
Dlaczego mamy takie skojarzenia? To efekt reformy dokonanej pod koniec XIX wieku we francuskim benedyktyńskim opactwie Solesmes. – Nie chcę krytykować tej reformy, by przy okazji „nie wylać dziecka z kąpielą” – opowiada Witkowski. – Mnisi z Solesmes zebrali wiele bezcennych rękopisów chorału, niektóre nawet doczekały się wydania. To prawdziwy skarb. A z drugiej strony reforma ukształtowała sztuczny, nigdy wcześniej nie istniejący chorał. Co więcej, uznano, że to jedyny oficjalny kanon śpiewania. Nic dziwnego, że gdy Marcin Bornus-Szczyciński zaczął uczyć dominikanów potężnego śpiewu „z bizantyjskim nerwem”, niektórzy byli święcie oburzeni. – Protest jest wpisany w mój zawód. Jeśli bym nie doprowadzał do protestu, to znaczy, że działam znacznie poniżej możliwości tej muzyki. Ona musi doczekać się sprzeciwu. Nie chciałbym jedynie uszkodzić żywej tradycji. Moje działania nie powinny być rewolucyjne. To raczej powolne odkrywanie tego, jak śpiewano chorał.
Moda na chorał
Moda na chorał zaczyna powracać. Kilkanaście dni temu kilka tysięcy osób śpiewało go w Katowicach na Dniu Wspólnoty Ruchu Światło–Życie. Łacińskiej Mszy uczyli się na letnich oazach. Coraz liczniejsze są warsztaty liturgiczne, których nieodłącznym elementem jest gregoriańska liturgia godzin. Zapytany o przyczyny swej działalności w Polsce, Marcel Péres zażartował: – Przyczyną była różnica w liczbie uczestników liturgii przygotowanej z moim udziałem; w opactwie Sylvanes w południowej Francji wzięły w niej udział 2 osoby, w Krakowie – trzy i pół tysiąca. – Łacina nie jest barierą – uważa Bornus-Szczyciński.
Wymowa nie jest trudna, a poza tym niesamowicie ważny jest przekaz pozasłowny i nawet ludzie znający tylko kilka łacińskich słów lub wyposażeni w tłumaczenie mogą z powodzeniem śpiewać chorał. Nie chodzi przecież o czytanie łacińskich traktatów, ale o kontemplowanie poszczególnych słów czy wersów.
Przed miesiącem widziałem setkę młodych ludzi, którzy na jarosławskim festiwalu „Pieśni naszych korzeni” zerwali się wcześnie rano, by śpiewać gregoriańską jutrznię. Gdyby ktoś powiedział przed dwudziestu laty, że młodzi będą w stanie przez 40 minut wyśpiewać łacińskie wersy, ludzie popukaliby się po głowie. A jednak…
– Ja jestem do tego przyzwyczajony – śmieje się Marcin Bornus-Szczyciński. – To muzyka, która na początku drogi nie jest bardzo trudna. Łatwo się w nią wchodzi. Wierzę, że z czasem wrócimy do chorału. To jest tak świetna muzyka, że nie ma szans, by od niej uciec. Przed nami kilkadziesiąt lat na jej rozwijanie!