Policzony, zważony, osądzony

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 27.02.2018 23:04

Rachunek sumienia. Jak zrobić go dobrze?

Policzony, zważony, osądzony Henryk Przondziono /Foto Gość

Młodsi tego momentu nie pamiętają. Za to dorośli wspominają latami. Najpierw chwile oczekiwania, podpatrywania, a na koniec i tak zaskoczenie. Czyli pierwsze samodzielne kroki dziecka. Duma i radość rodziców. Za kilkanaście lat spotęgowana. Gdy ich latorośl wejdzie w dorosłe życie, usamodzielni się nie tylko fizycznie.

Popatrzmy przez chwilę na pierwsze kroki. Towarzyszy im uważna troska dorosłych. Żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy, by w tym momencie pozwolić dziecku na samodzielne opuszczenie domu. Wiele lat prowadzenia za rękę, czułego towarzyszenia, upłynie zanim wyjdzie ono bez ich opieki na ulicę, wsiądzie do autobusu, pojedzie na wycieczkę, zacznie wspinać się po górach czy pływać w jeziorze. Chociaż w międzyczasie będą mniej lub bardziej wyraźnie sygnały, wskazujące na pragnienie usamodzielnienia.

Bliski nam obraz wybrany został nie przez przypadek. W refleksji nad spowiedzią przyszła bowiem chwila refleksji nad rachunkiem sumienia. Jak zrobić go dobrze? Korzystać z książeczki, Pisma świętego, gotowych pomocy? Czy też wybić się na samodzielność?

Nie ma jednej, gotowej odpowiedzi. Wszystko zależy od wieku, stanu, stopnia duchowego rozwoju, częstotliwości spowiedzi i innych praktyk religijnych.

Czego najbardziej boję się jako spowiednik? Sytuacji, gdy widzę po drugiej stronie kratek człowieka dojrzałego, niekiedy nawet wchodzącego w jesień życia, kurczowo trzymającego się swojej pierwszokomunijnej książeczki. Takie wyznania niekiedy ocierają się o groteskę, a nawet tragifarsę.

Książeczka, owszem, jest dobra i przydatna. Ale na początkowym etapie kształtowania sumienia. Nie może natomiast być protezą do podpierania się niemalże całe życie. Sensowną wydaje się być propozycja cyklicznych zmian. Zatem pomoce dla dzieci, młodych, dorosłych… By zacząć stopniowo się usamodzielniać. To moment, gdy zaczniemy robić rachunek sumienia na podstawie Dekalogu, Ośmiu Błogosławieństw, Kazania na Górze, powoli przybliżając się do ideału, o jakim wspomniano w poprzedniej refleksji. Przypomnijmy: „nie wchodzimy do sanktuarium sumienia, by spotkać się z grzechem; wchodzimy, by spotkać się z Bogiem”.

Takie spotkanie jest czymś więcej, aniżeli zwykłym liczeniem (bo takie jest znaczenie słowa rachunek) grzechów. Jest po pierwsze doświadczeniem miłosiernej miłości. Rodzi ono w sercu człowieka wdzięczność i radość. Ta miłość wskazuje na znajdujące się w sercu człowieka dobro. Warto ten moment zapamiętać. Bez niego nie będzie dobrego postanowienia poprawy. W międzyczasie Boża miłość wskaże nam grzechy i słabości. Ale zrobi to w sposób opisany przez proroka Izajasza: „Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi knotka o nikłym płomyku”. Sąd? Owszem, ale nie wbijający w błoto. Raczej dający poczucie szansy uścisk miłości. Z niego zrodzi się pragnienie. Nie tylko wyjścia z grzechu. Przede wszystkim życia w przyjaźni. Zgodnie z tym, co Jezus powiedział na Ostatniej Wieczerzy: „Już was nie nazywam sługami, ale nazwałem was przyjaciółmi”.

Chociaż czymś więcej, ale jednak liczenie. Bogu raczej niepotrzebne. Potrzebne spowiednikowi. Zwłaszcza gdy mamy względem niego konkretne oczekiwania. Innego wsparcia potrzebuje ktoś, kto potknął się raz. Innego ktoś, kto leży od dłuższego czasu i nie wie, jak się podnieść. Zatem w wyznawaniu ilości grzechów nie chodzi o zaspokajanie ciekawości księdza. Bardziej jest ono znakiem oczekiwania na jego pomoc.

Zatem jak zrobić dobry rachunek sumienia? Przede wszystkim trzeba określić miejsce, w jakim się aktualnie znajduję. Potrzebuję jeszcze prowadzenia za rękę, znam smak pierwszej samodzielnej wycieczki, czy zaczynam wybijać się na dorosłość w wierze. W określaniu potrzebna jest odrobina pokory. Niedojrzałość bowiem ma różne oblicza. Jest nią nie tylko uporczywe trzymanie się protezy. Także próba skoku z dużej skoczni przez kogoś, kto pierwszy raz przypiął do butów narty.

Przeczytaj także: