Wielki Czwartek - epizod z misą i prześcieradłem

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 21.04.2011 23:40

Za każdym razem myślimy o drodze przebytej niegdyś przez Naród Wybrany, o Jezusowej drodze Męki, Krzyża i Zmartwychwstania, i o wiodącej przez sakramentalne znaki drodze Kościoła.

Wielki Czwartek - epizod z misą i prześcieradłem Roman Koszowski/Agencja GN

Pascha. „Jedni wyprowadzają pesah od czasownika pasah, który posiada znaczenie: utykał, kulał, skakał, podskakiwał (…). Inni zaś wywodzą pesah  również od pasah, który to termin w znaczeniu dalszym tłumaczą przeszedł.” Bez względu na przyjęty odcień znaczeniowy zawsze chodzi o bycie w drodze, ruch, przemieszczanie się. Bez względu na to, czy będzie to ucieczka, miarowy marsz, utykanie poranionych drogą nóg bądź radosne podskoki na pograniczu ziemi obiecanej. Za każdym razem myślimy o drodze przebytej niegdyś przez Naród Wybrany, o Jezusowej drodze Męki, Krzyża i Zmartwychwstania, i o wiodącej przez sakramentalne znaki drodze Kościoła. Te wątki w tajemniczy sposób krzyżują się, splatają, wzajemnie przenikają, a w naznaczonym ciągłą zmianą konfiguracji miejscu ich spotkania widzimy siebie. Wędrujących po drodze albo niesionych przez drogę. Bo czasem droga sama człowieka niesie.

Jak w ów dzień sierpniowy. Gdy zapłakana matka z pośpiechem niosła ledwo tlące się życie do świątyni, a wezwany z posługą kapłan przeprowadził je przez czerwone wody morza chrztu (misa starej chrzcielnicy z miedzi była wykonana). Wracając w myślach do tej historii nie sposób nie widzieć podobieństwa do tamtej ucieczki z ziemi niewoli i do drogi, niosącej człowieka tam, gdzie ona chce go zanieść. To wtedy zaczęło się moje wyjście, przejście. „Idź do kraju, który ci wskażę.” Więc poszedłem, jeszcze nie wiedząc, że idę. Doświadczyłem po drodze pragnienia, poznałem co znaczy błądzić, patrzyłem z Góry Nebo na ziemię obiecaną. Te biblijne i poetyckie metafory oczywiście trzeba przełożyć na fakty, daty, ludzkie twarze, jednym słowem to wszystko, co może się dziać i co spotyka kogoś w drodze.

Jestem wielkim szczęściarzem. Nie musiałem się przepychać, by zobaczyć z bliska to, co inni oglądali z większej odległości. Pamiętam te dziecięce Wielkie Czwartki. Po kazaniu tłum dzieciaków i nie tylko tłoczył się przy balustradzie, by zobaczyć biskupa, obmywającego nogi klerykom. Stałem w tym czasie w drzwiach zakrystii i wszystko miałem jak na dłoni. Zafascynowany tym niecodziennym widowiskiem marzyłem, by kiedyś zasiąść na ich miejscu. Dziś wiem, że niewiele zrozumiałem z uprzedzającej obrzęd Ewangelii i wygłoszonego po niej kazania. Może nawet nie słuchałem, czekając na to, co bardziej widowiskowe i emocjonujące. Ale to niezrozumienie znów stawia mnie we wspomnianym wyżej miejscu spotkania dróg i ludzi. Czyż rozumieli Piotr i inni, gdy przepasany prześcieradłem umywał im nogi?

Wydawało mi się, że Judasza w tym momencie już nie było w Wieczerniku. W tym przekonaniu utwierdzała zasłyszana gdzieś religijna piosenka. Stąd i zdziwienie, że kleryków jest dwunastu, a każdy z nich boi się być tym ostatnim. Słyszałem zresztą w zakrystii powtarzane każdego roku pytanie. „Ciekawe, kto w tym roku okaże się być Judaszem?” Dopiero po latach odkryłem, że piosenka wprowadzała w błąd. Judasz zanurzył się w nocy zdrady już po obmyciu nóg.

Ten Judasz do dziś nie daje mi spokoju. Właściwie nie on. Jezus nie daje mi spokoju. Wiedzieć o zdradzie i umyć nogi. Spojrzeć z miłością w oczy kogoś, kto ma się przyczynić do mojej śmierci. Chyba powoli zaczynam rozumieć tę tajemnicę. „Miłość nie szuka swego.” Wiedząc o słabości bliźniego zaczynam szukać swego. Dopominać się o swoje prawa i domagać się sprawiedliwości za wyrządzoną krzywdę. Jestem gotów przebaczyć pod warunkiem, że usłyszę słowa przeprosin, a winowajca okaże skruchę. Na koniec będę dumny, że udało mi się skłonić go do skruchy i po dwakroć dumny (z siebie), że okazałem mu mimo wszystko miłosierdzie.

A „miłość nie szuka swego”. Jezus „nie szuka swego”. „Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku.” Miłość na kolanach podnosi z kolan. Niemożliwe? Owszem, gdy mały chłopak marzy, by biskup umył mu nogi – to niemożliwe. I gdy będąc dorosłym szuka w przebaczeniu osobistej satysfakcji – to niemożliwe. Na szczęście (znów szczęściarz) Bóg jest specjalistą od spraw niemożliwych. „Stajesz się Tym, którego przyjmujesz.” To święty Augustyn. „Żyję ja, już nie ja. Żyje we mnie Chrystus.” To święty Paweł. Kolejna tajemnica? Owszem. Trzeba przyzwyczaić się, że ta droga trochę jest jak z bajki – pełna tajemnic. Może właśnie dlatego tak fascynuje i pociąga.

Wracam do słowników. W jednym z nich znalazłem informację o słowach, jakie w VIII wieku jeden z mszałów nakazywał wypowiadać biskupowi w chwili umywania nóg. „Pan nasz Jezus Chrystus umył nogi swoim Apostołom, ja tobie umywam, abyś Ty to czynił gościom i pielgrzymom, którzy przyjdą do ciebie. Czyniąc to, będziesz miał życie wieczne” (Missale Gallicanum vetus).

Będziesz miał życie wieczne. Jeżeli staniesz się Tym, którego przyjmujesz. Pokarmie pielgrzymów – przemień mnie w Siebie.