Wielki Piątek - epizod z obrusem

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 02.04.2010 00:30

Wiele musiało wody w Wiśle upłynąć bym zrozumiał, że nie każde przejście jest Paschą.

Wielki Piątek - epizod z obrusem Józef Wolny/Agencja GN

Przeszedł, utykał, skakał… Liturgia Triduum, mimo dostojeństwa, pełna jest ruchu. Ale nie dla ministrantów parafii katedralnej. Przynajmniej w mojej katedrze. Tam od zawsze była mocno sklerykalizowana. To znaczy wszystkie możliwe funkcje pełnili alumni. Nam pozostawało bycie w bezruchu, zepchnięcie nawet nie na drugi ale ostatni plan. Toteż szukaliśmy sobie zajęć zastępczych. Bicie w dzwony podczas śpiewu „Chwała na wysokości”, bieganie z klekotką wokół kościoła czy zapalanie świec w Pańskim grobie. Bardziej wtajemniczeni mieli przywilej wspinania się po mocno zniszczonych schodach na strych i odsłaniania cudownego Jezusa Tumskiego. Potem trzeba było się błyskawicznie umyć, ustawić w kolejce do adoracji  Krzyża, by zaraz po Komunii biec na zaplecze grobu. Wiadomo, diakon gapa mógł spaść z drabiny, albo postawić monstrancję nie tam, gdzie trzeba. Z tych to ważnych powodów długo umykał mojej uwadze jeden szczegół wielkopiątkowej liturgii. Gdy wszyscy cisnęli się do adoracji, by zobaczyć Jezusa w grobie, jeden z członków asysty podchodził do ołtarza i pełnym dramaturgii ruchem rąk ściągał obrus, pozostawiając go zwinięty, w bezładzie, na boku ołtarza. Nie mogłem wiedzieć, że powtarzał gest poprzedniego wieczoru, bo przecież w Wielki Czwartek, po przyjęciu do serca Pana Jezusa, biegłem zapalić świece w ciemnicy. Wiadomo, ministrant zawsze musi być w ruchu. Więc wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem obnażenie ołtarza, stałem jak osłupiały. Dopiero w czasie studiów poznałem historię i sens obrzędu. Że to i opuszczenie Jezusa przez apostołów, i rozdarcie zasłony przybytku na dwoje, i obmycie ran przed złożeniem do grobu. Dlatego kiedyś obnażeniu ołtarza towarzyszyło polanie go odrobiną wina i recytacja Psalmu 22. „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” Ale wtedy, za pierwszym razem, jeszcze tego nie wiedziałem. Szybko ocknąłem się z zamyślenia. Wiadomo, trzeba szybko biec do domu, bo rano święconka, pachnąca ofiarowanymi ministrantom rarytasami. Potem znów bieg na Wigilię Paschalną. A nóż ktoś wcześniej wróci i kołysanie się na linie podczas Gloria przejdzie koło nosa.

Wiele musiało wody w Wiśle upłynąć bym zrozumiał, że nie każde przejście jest Paschą. Że można przechodzić, biegać, skakać, kołysać się na linie, robić wiele innych rzeczy i rozmijać się z Jezusem, pozostawiając Go samotnym i opuszczonym. Że czasem przejść znaczy zatrzymać się. „Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” Bo bez tego zatrzymania, mimo kwiatów, świec, kadzideł i straży, Jezus dalej samotny i opuszczony, jak obnażony ołtarz pośrodku wypełnionego tłumem kościoła.