Więcej życia Ewangelią

KAI |

publikacja 30.09.2010 11:31

Kościół w Polsce stworzył sobie „cielca” katolicyzmu epoki komunistycznej i czyni z niego punkt odniesienia – mówi w wywiadzie dla KAI biskup Andrzej Czaja.

Więcej życia Ewangelią Roman Koszowski/agencja gn Bp Andrzej Czaja

Ordynariusz opolski apeluje do Kościoła by bardziej żył Ewangelią i postuluje odnowę w duchu św. Franciszka bo – jego zdaniem – jest „zanadto zainteresowany umacnianiem swych struktur i instytucji a za mało człowiekiem”. Przestrzega, iż Kościół w Polsce może być „zarzewiem nowej reformacji” bowiem powiększa się rozziew między duchowieństwem wyższym a niższym.

Za KAI publikujemy wywiad z biskupem Andrzejem Czają, ordynariuszem opolskim, przewodniczącym Komisji Nauki Wiary KEP:

KAI: Jak czuje się Ksiądz Biskup jako jeden z najmłodszych członków Episkopatu? Czy różnice pokoleniowe stwarzają jakieś bariery, stają się źródłem problemów?

Bp. Andrzej Czaja: Różnice spojrzeń w gremium tworzonym przez ludzi różnych pokoleń są czymś normalnym. Ich źródła tkwią jednak gdzie indziej, głębiej: każdy jest indywidualnością, ma własne doświadczenia związane z lokalnym Kościołem, swoim domem itp.Nie zgadzam się opinią, że Episkopat jest podzielony. Różnice dotyczą przede wszystkim funkcjonowania Kościoła w społeczeństwie, bo jeśli chodzi o samo jego rozumienie – to panuje raczej jedność. Niemniej części spośród nas bliska jest przedsoborowa jeszcze wizja Kościoła. To, co mnie niepokoi, to sposób naszego komunikowania się w sytuacji, gdy już nie jesteśmy razem na sali; sposób wyrażania tego, co wspólnie podpisaliśmy albo nad czym zagłosowali.

A konkretnie?

- Jeżeli przegłosowaliśmy jakieś orzeczenie, do którego jakoś się „nagiąłem”, bo nie do końca było moje, a dwa dni później jakiś biskup wypowiada się w duchu, który stoi w sprzeczności z tym stanowiskiem... Rozumiem, że to wspólne słowo biskupów może być uzupełnione, pogłębione, ale jeśli jest sprzeczne z tym co wspólnie przegłosowaliśmy? Takie zachowania pozwalają formułować wniosek, że Episkopat jest podzielony. Ale to nie jest tak. Co innego podział, a co innego różnica zdań.

Mówi Ksiądz Biskup o sytuacjach, w których wychodzą na jaw różnice o charakterze politycznym.

- Tak. Oczywiście, mamy prawo, żeby widzieć różne sprawy inaczej, ale jeśli już wydajemy orzeczenia dotyczące jakiejś kwestii, przegłosowaliśmy to, to tego się trzymajmy.

Ale trudno to „uśrednić” skoro każdy ma swój punkt widzenia?

- Na pewno.

Ma Ksiądz za sobą rok posługi jako biskup. Co to znaczy być dziś biskupem w Polsce?

- Pomimo zmieniającej się historii i coraz to nowych znaków czasu, rdzeń biskupiej tożsamości jest zawsze ten sam i podobna misja. Biskup najpierw musi być towarzyszem Jezusa. Jeśli rycerzem, który niesie światu zbawienie jest Jezus Chrystus, to biskup ma być jego giermkiem. Ktoś taki dba, by nie odstępować rycerza na krok a jeśli trzeba, to za rycerza oddaje życie. Dlatego w moim herbie biskupim umieściłem zawołanie: „Trwać przed Tobą, Panie i Tobie służyć”.

Druga sprawa: jak każdy prezbiter, biskup jest nauczycielem, szafarzem, pasterzem. Moją pierwszą misją jest nauczanie. Stąd, rzeczą wtórną będzie komentowanie czy odnoszenie się do pilnych nawet spraw społecznych. Kiedy Caritas rozpoczynała działalność w naszej diecezji, to niektórzy księża pogubili się w swojej tożsamości. Nie było ich na czas w konfesjonale, ale jeździli po diecezji rozwożąc zupki, bo nagle poczuli nowa misję. Naszą podstawową misją jest zwiastowanie Bożego Słowa, szafowanie świętych sakramentów i prowadzenie ludu Bożego, którego mam być stróżem. W górach nauczyłem się, że być pasterzem ludu to raczej zabezpieczać tyły niż iść z przodu.

- I wreszcie: integralną częścią posługi biskupa jest służba braciom w wierze, bycie proboszczem proboszczów. Tego nauczył mnie Benedykt XVI. Podczas wizyt Ad limina Apostolorum Ojciec Święty najczęściej prosi biskupów, by najlepszą cząstkę swych zdolności i czasu poświęcali proboszczom.

Dziś w Kościele, nie tylko w Polsce, potrzeba biskupów, którzy są proboszczami proboszczów. Także dlatego, że wielu księży potrzebuje ewangelizacji! Zdarza się, że nawet po skończeniu seminarium, ksiądz pozostaje na poziomie religijnego tradycjonalizmu a nie wiary żywej. Przez całe lata posługiwania biskupiego w Opolu, a także poprzez wykłady na KUL, abp Nossol uczył mnie, że biskup to jest ten, który jednoczy, który jest otwarty na każdego, prowadzi dialog, buduje mosty. A więc: posługa wierze i posługa jednania.

Czy w Polsce tak się właśnie dzieje? Niektórzy biskupi znani są z tego iż ochoczo wypowiadają się na tematy społeczne, polityczne nawet. Siłą rzeczy więc – dzielą.

- Jestem daleki od poglądu, że sprawy społeczne i polityczne w żaden sposób nie powinny obchodzić biskupa. To jest troska o moich wiernych, o człowieka, o którym Jan Paweł II powiedział, iż jest „drogą Kościoła”. Musimy iść do człowieka – i to każdego a nie tylko wiernego – i troszczyć się o jego zbawienie. Gdybym zamykał się na sprawy społeczno-polityczne to hołdowałbym zasadzie zupełnie nie do pogodzenia z Ewangelią: ratuj tylko swoich wiernych, resztę zostaw.

Ale pana pytanie odczytuję tak: czy polityka może być na ambonie. Polityka rozumiana wąsko, jako szukanie poparcia dla określonej opcji czy partii – absolutnie nie! To nie jest „materiał” na ambonę. Uważam, że takie dywagacje nie powinny pojawiać się nawet w rozmowach przy biskupim stole. Mam prawo żywić sympatie i antypatie polityczne, ale jako człowiek, który ma jednać i być dla wszystkich – nie powinienem tego wypowiadać. Ukazujmy zasady, głośmy Ewangelię, kształtujmy ludzkie sumienia po to, żeby potrafili powiedzieć politykowi na wiecu lub spotkaniu wyborczym, że się z nim nie zgadzają z przyczyn doktrynalnych czy moralnych, ale niech to powie wierny a nie biskup z ambony.

A polityka w szerszym znaczeniu, jako troska o dobro wspólne nie powinna być chyba wykluczona z misji biskupa?

- Oczywiście, nie tylko mam prawo ale i obowiązek zabierać głos na ten temat. Mam stawać w obronie prześladowanego, gnębionego – począwszy od sprzeciwu wobec handlu w niedzielę, na obronie życia kończąc. Jednakże starajmy się o to w konkretnych, odpowiedzialnych gronach, poza liturgią, żeby z liturgii nie czynić wiecu. Spotykajmy się z politykami, samorządowcami i mówmy im o tym, brońmy godności i praw człowieka. Ale nie czyńmy tego na ambonie; ta nie może służyć moralizowaniu. Naszym wielkim zadaniem jest dzielenie się słowem Pana. My, biskupi i kapłani musimy naprawdę robić rachunek sumienia zwłaszcza w tych sytuacjach, gdy nasze głoszenie zaczyna przypominać wiec partyjny.

A z czego wynika chęć wiecowania? Może biskupom trudno pogodzić się z faktem, że Kościół żyje już jednak w wolności a jego głos jest jednym z wielu innych, wolnych głosów i nie przez wszystkich uznawany jest za wiodący?

- Kiedy czytam opracowania dotyczące działalności Prymasa Wyszyńskiego czy kard. Wojtyły to mam wrażenie, że oni funkcjonowali na poziomie polemiki, apologii. Tymczasem my dziś chcemy przedobrzyć, stajemy na poziomie arbitra. Mamy być jednak stróżem. Kto nam dał prawo do tego, by być arbitrem? Arbitrem jest Bóg, Ewangelia i ją mamy głosić.

A Ewangelia nie jest ani lewicowa, ani prawicowa...

- Ani lewicowa, ani prawicowa, tak jest. Owszem, mam prowadzić polemikę ze światem. Ale chodzi o polemikę twórczą, na argumenty, racje, a nie o pyskówkę.
W naszym postrzeganiu Kościoła, jego zadań i misji ulaliśmy sobie swoistego „cielca” katolicyzmu epoki komunistycznej i czynimy z niego punkt odniesienia. Bo to wtedy Kościół był na właściwej drodze, to był Kościół służący itd. Oczywiście, to prawda, on służył, tylko że zmieniło się otoczenie, kontekst.

Yves Congar w książce „Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele” pisze, że XIV, XV wiek popełnił błąd w kreowaniu reformy Kościoła, bo za punkt odniesienia brał trzynaste stulecie – „złoty wiek”. Stąd, uważa Congar, musiało dojść do reformacji, bo coraz bardziej myśl Kościoła stawała się ideologią. I oto, w pewnym momencie pojawia się Luter i mówi: chwileczkę, przecież w Liście do Rzymian o zbawieniu czytamy coś zupełnie innego! Dlatego jedynym kryterium jakiejkolwiek odnowy czy reformy Kościoła jest Ewangelia. Doradzałbym zatem więcej radykalizmu Ewangelii a nie takiego, który wynika z naszego rozumienia świata.

W „Traktacie o Kościele” przytacza Ksiądz Biskup wielu autorów, którzy – od starożytności do czasów współczesnych – zgłębiali istotę Kościoła i zastanawiali się jak godzić jego osadzenie w historii z ponadczasową misją. Jak na tle tych refleksji wygląda nasz Kościół?

- No cóż, powiem to. Nie daj Bóg, ale Kościół w Polsce może być zarzewiem nowej reformacji. Dlaczego? Śledzenie myśli o Kościele i jego rozwoju pozwala zaobserwować, iż u źródła każdej formy sprzeciwu wobec kościelnej rzeczywistości był jakiś ruch oddolny, na czele którego zazwyczaj stawał duchowny. Mamy w Polsce wyjątkowo duży potencjał duchowieństwa i coraz większy, w moim przekonaniu, rozziew między duchowieństwem wyższym a niższym – zresztą, tu i tam, zwiastuny tego działania po swojemu wbrew biskupowi już mamy.

Z czego ten rozziew wynika? Na jakim tle powstał?

- Wynika przede wszystkim ze słabej komunikacji. Za mało jesteśmy z sobą na poziomie personalnym, ludzkim. Biskup ma tyle spraw, że często brakuje mu czasu na rozmowę z proboszczami. Można to porównać z następującą sytuacją na wojnie: sztab ma swoje plany, ale przy braku dobrej komunikacja między frontem a sztabem, dochodzi do załamania. Księża coraz częściej otwarcie mówią o powiększającym się rozziewie między projektami sztabu a życiem, z którym oni się spotykają. Narasta niezrozumienie.

Nie umiemy też słuchać siebie nawzajem. Wielekroć słyszałem z ust biskupów, że Jan Paweł II to człowiek, który potrafił słuchać. No to mówię: uczmy się i to pilnie! Dialog polega na chęci wysłuchania drugiego a nie koncentrowaniu się wyłącznie na tym, co sam mam do powiedzenia, bo wówczas ma miejsce dialog głuchych. Tymczasem dziś tak właśnie wygląda dialog pomiędzy księdzem a biskupem (absolutnie siebie nie wyłączam).

Obawiam się trochę tego, co w tej chwili dzieje się w Kościele w Polsce. Brakuje mu pogłębienia, jest wiele religijnego tradycjonalizmu a za mało poziomu wiary żywej, żywego związku z Chrystusem, czego dowodem jest nagminne dziś wyznawanie wiernych w konfesjonale: nie modliłem się. Jesteśmy coraz bardziej na poziomie jakiegoś dziwnego deizmu chrześcijańskiego: Bóg na wysokim na niebie, a my tutaj na ziemi i sami musimy się wszystkim zająć.

Jest dużo „action” a za mało więzi z Bogiem, kontemplacji. Dlatego jak memento muszą nam brzmieć słowa pouczenia Jana Pawła II, aby w życiu chrześcijańskim wszystko zaczynać od kontemplacji oblicza Jezusa ukrzyżowanego.

Jeżeli nie poprzestawiamy nieco zwrotnic, to obawiam się, że możemy być zarzewiem reformacji. Owszem, potrzebujemy odnowy Kościoła, i to nie tylko w Polsce, ale w stylu św. Franciszka.

Jak to rozumieć?

- Franciszek był człowiekiem, który szukał głębi. Gdy usłyszał głos: napraw mój Kościół to zrozumiał to dosłownie – poszedł lepić dach na świątyni. Ale w pewnym momencie usłyszał, że to nie o to chodzi. Otóż, musimy pojąć czym jest istota chrześcijaństwa, a dopiero potem ewentualnie myśleć o reformie. Święty Franciszek nie spisywał postulatów, nie pisał też – jak reformatorzy z XVI wieku – zaczął od świadectwa. A więc: mniej projektowania, mniej naprawiania a więcej życia Ewangelią. To właśnie mam na myśli postulując odnowę w duchu Franciszka.

Ale czy problem polega na braku komunikacji sztab – pierwsza linia frontu, czy też może „frontowcy” mają inny przegląd pola walki i dostrzegają prawdziwe problemy, gdzie indziej niż generałowie?

- Tak, tu też jest duży problem, ale jeśli mówię o problemach z komunikacją, to mam na myśli nie tylko linię ksiądz – biskup, ale też duchowni – wierni. Pojawiają się nowe znaki czasu a my zamiast podjąć rzetelniejszą ich diagnozę, zajmujemy się tropieniem wroga.

Bo wyraźny wróg był w czasach komunizmu, która to epoka dla części duchownych stanowi punkt odniesienia.

- Tak, ciągle to widać. Mamy kompleks oblężonej twierdzy, dlatego jak wroga nie ma, to – mówiąc nieco przesadnie – trzeba go stworzyć. Stąd bierze się np. traktowanie poszczególnych partii jako wrogów. A przecież świat nie jest czarno-biały, lecz mieni się pełnym kolorytem. Owszem, nazywajmy zło po imieniu, ale umiejmy uznać w dzisiejszym świecie także semina verbi, ziarna prawdy. Powodzenie dla tego, co głosi Radio Maryja u niektórych z nas, biskupów, prezbiterów bierze się ze zgody na tonację tej rozgłośni: Kościół jest dobry, nie trzeba niczego zmieniać, tylko świat wokół jest be. To nieprawdziwy obraz.

Czyli wciąż za mocno żyjemy czasem minionym.

- Kościół w Polsce tak mocno zmagał się z komuną, że niektóre mechanizmy komuny w nas przetrwały. Na przykład fasadowość. Przecież przyjazd biskupa na bierzmowanie czy wizytację parafii to często tragifarsa: te wianki, cuda, och i ach. Kiedy odjeżdża – wszystko wraca do normy.

Przypomina to wizyty pierwszego sekretarza.

- Bardzo, i tego też się boję. Dlatego powtarzam księżom: proszę mi nie stwarzać rzeczywistości wirtualnej tylko wprowadzić w realia. Zarzucamy dziś młodym ludziom, że siedzą w świecie wirtualnym, ale my też przebywamy w jakiejś dziwnej rzeczywistości, której nie ma. Mówię księżom: będziecie mieć takiego biskupa, jakiego sami sobie stworzycie, nie twórzcie go więc przez kamuflaż czy manipulację. Jako biskup muszę się dowiedzieć, że masz problemy na froncie i na czym one polegają. A jak mam się tego dowiedzieć, jeśli będziesz zapewniać, że ich nie ma?

Czy i na ile Kościół w Polsce idzie drogą Jana Pawła II? Jego imię odmienia się u nas przez wszystkie przypadki, stawia mu się wiele pomników, i...

- Nie jestem tu optymistą. Powołujemy się na Jana Pawła II, ale w gruncie rzeczy jako społeczność Kościoła w Polsce nie podjęliśmy jakiejś gruntownej refleksji. Brakuje nam solidnych komentarzy pisanych nie dla teologów czy naukowców.

Mówimy, powtarzamy: Jan Paweł II, dla Jana Pawła II. Szyld można wywiesić, ale co z tego? Dlatego najważniejsze jest pytanie: czy z Janem Pawłem II jest nam po drodze. A po drodze z nim, to znaczy po drodze z Jezusem, także z Soborem Watykańskim II, bo papież Wojtyła swoje przywiązanie do Soboru podkreślał jeszcze w testamencie wskazując, że jest on busolą dla Kościoła. Tymczasem w recepcji i realizacji Soboru mamy duże zaniedbania, i to zarówno na poziomie świadomości, jak formacji i wdrażania w życie.

Najbardziej palące kwestie?

- Przede wszystkim Kościół w Polsce jest ciągle zbytnio zajęty sobą, zanadto zainteresowany umacnianiem swych struktur i instytucji a za mało człowiekiem. Dzieje się tak dlatego, że nawet wśród pasterzy nie ma jasnego widzenia: po co Kościół? A jeśli już duszpasterz wie, że chodzi o służbę zbawieniu człowieka, że człowiek jest drogą Kościoła, nie umie tego należycie przełożyć na funkcjonowanie parafii i całego duszpasterstwa.

Nieraz brakuje większej świadomości, że najgłębszym misterium Kościoła jest trwanie człowieka w Chrystusie, i że Kościół najbardziej jest nie tam, gdzie się organizuje, reformuje, rządzi, tylko, jak przekonuje Benedykt XVI, w tych, którzy wierzą i przyjmują dar wiary, który staje się dla nich życiem. Dlatego, zarówno w przeżywaniu wiary jak i w kształtowaniu życia eklezjalnej wspólnoty ciągle dominuje u nas „actio” przed „contemplatio”. W postrzeganiu istoty życia chrześcijańskiego ciągle nie znajdują należytego zastosowania zasadnicze elementy eklezjologii komunii. Brak dostatecznej świadomości i formacji, że kościelna komunia człowieka z Bogiem i ludzi między sobą jest w swej istocie darem udziału w życiu Bożym. Powiem więcej: słabo realizujemy soborową wizję Kościoła jako komunii, co bardzo prosto wyraził prof. Stefan Swieżawski mówiąc, że za mało jest w Polsce Kościoła otwartego, wspólnotowego i służebnego. Powiedzmy też sobie szczerze, że mamy poważne zaniedbania na poziomie dobrego rozumienia własnej tożsamości: przeciętny wierny nie wie kim jest. Więcej nawet: nie zawsze zna głębię swej tożsamości osoba konsekrowana i ksiądz. Jeżeli mamy poważne zaniedbania na poziomie świadomości, to siłą rzeczy formacja także będzie leżała, nie mówiąc już o życiu Kościoła. Jeśli chodzi o Sobór jest wiele do zrobienia.

Jakie zadania wyznacza Ksiądz Biskup kierowanej przez siebie Komisji Nauki Wiary?

- Myślę, że powinniśmy opracować katechizm wdrażający w poszczególne misteria chrześcijańskie, z przeznaczeniem dla szerokiego odbiorcy. Chodziłoby o ukazanie wartości Kościoła, wiary, Ewangelii.

Konieczna jest też dobra współpraca i przekazywanie sugestii Wydziałom Teologicznym, które winny się zająć apologią chrześcijaństwa i polemiką ze światem. Odpowiadajmy na problemy, które świat nam stawia. Jako biskup, ksiądz mam przede wszystkim jednać. Polemika nie za bardzo z tą posługą współgra, a jest bardzo potrzebna w dzisiejszej sytuacji Kościoła w Polsce, gdy jest on przedmiotem dziwnej ofensywy, nie wiadomo nawet skąd prowadzonej. Mamy prawo się bronić, a dzieła apologetów chrześcijańskich z dawnych wieków, jak „Contra Celsum” Orygenesa są nam wzorem.

Zadaniem Komisji powinno być także inspirowanie do opracowań podręczników teologicznych, pisanych z myślą o najbardziej aktywnych polskich chrześcijanach, którzy mają prawo być nieco niezadowoleni, bo nie dociera do nich przekaz kierowany „do wszystkich”, szeroko. Oni chcą pójść w głąb i im powinniśmy zaserwować więcej.

Jak w najbliższych latach kształtować się będzie „ilość i jakość” polskiej religijności. Pozostaniemy wyspą w oceanie coraz bardziej świeckiej Europy, podążymy stopniowo jej śladem czy może stworzymy jakąś inną jeszcze jakość?

- Nie chciałbym bawić się we wróżbitę. Wolałbym się zastanowić, w jakim kierunku powinniśmy pójść. Na pewno w kierunku udrożnienia wiary podmiotowej w sercach naszych wiernych – to jest priorytet! W związku z tym musimy przemodelować styl pasterzowania tak, by nie dominował ten obecny, który polega na czekaniu na wiernego: w świątyni, zakrystii, kancelarii. Musimy wyjść i dobrze rozpoznać adresata, bo dziś jest on bardzo zróżnicowany. W mojej diecezji widzę co najmniej trzy takie obszary, które są mi zadane. Pierwsze, to środowiska postpegeerowskie, które, w moim przekonaniu, mają prawo czuć się nawet przez Kościół opuszczone, bo zaniedbujemy je, robimy za mało, by do tych ludzi wyjść. Misjonarze zaczynają ewangelizację od zbudowania studni; musimy więc tym ludziom najpierw pomóc egzystencjalnie.

Bo trudno mówić o Ewangelii, kiedy człowiek nie ma za co żyć.

- Właśnie. Upomniałem się już o nich w rozmowach z władzami lokalnymi i będę robił to nadal. Ponadto – alkoholizm w tych środowiskach...
Druga grupa to środowisko nowobogackich. Pod Opolem widać coraz to nowe domy. Proboszczowie mówią: wizualnie parafia mi niby rośnie, ale w kościele tych ludzi nie mam, w ogóle się ze wspólnotą parafialną nie integrują. Przeciwnie, chcą się od reszty świata odgrodzić. Jak do nich dotrzeć? To kolejne wielkie wyzwanie.
Najtrudniejszym a zarazem najliczniejszym adresatem naszych starań o obudzenie wiary żywej jest inna kategoria. To niedzielny katolik: przyjdzie, odstoi i wyjdzie. On nawet nie wie, po co przyszedł, nie wziął tego, co mu ofiarowano a co dopiero mówić o tym, że właściwie powinien zanieść Boga do domu i tam Nim żyć. Przecież taki katolik nawet nieraz warknie: co się ksiądz czepia, do kościoła chodzę, na tacę daję. Takiego człowieka jest chyba najtrudniej obudzić.

Musimy też bardziej konkretnie pomóc stanąć na nogi rodzinie, która przeżywa tak wiele problemów. Mam na myśli nie tylko migrację zarobkową, ale coś co określiłbym jako migrację wewnątrz rodziny: każdy ciągnie w swoją stronę, odgradza się w swoim świecie. Jeżeli uda nam się pomóc rodzinie, to będziemy Kościołem bardziej wiarygodnym, bo rodzina odczuje, że ma w Kościele ostoję. Powinniśmy też poważnie pomyśleć nad formacją seminaryjną.

Która kuleje?

- Jeśli mówimy o konieczności przemodelowania stylu duszpasterstwa, to przecież musimy rzecz uwzględnić na etapie przygotowań do kapłaństwa. Widzę pewne niepokojące symptomy. Młody człowiek, wychodzący z seminarium bywa nieraz bardzo roszczeniowy, butny a przy tym pozbawiony wewnętrznej determinacji. Z drugiej strony doskwierają mu choroby młodego pokolenia: wystarczy na niego groźniej spojrzeć i już się boi. Gra bohatera a gubi się w prostych sytuacjach, bo jest słaby psychicznie. Widać także brak duchowej głębi: jest bardzo pobożny, ale na ile jest w nim żywa, podmiotowa wiara? Nie ma co kryć: struktury seminaryjne pochodzą z dawnych czasów, nie nadążają za zmianami, w których tak bardzo zmienił się adresat. Nie ulega też wątpliwości, że w ramach wspólnoty seminaryjnej więcej uwagi poświęcać należy indywidualnemu prowadzeniu kleryka.

Mówi Ksiądz Biskup o wyzwaniach przed jakimi staje dziś diecezja opolska (choć w gruncie rzeczy są to problemy całego Kościoła w Polsce), natomiast jej specyfiką jest uwrażliwienie ekumeniczne. Jest Ksiądz Biskup sukcesorem abp Alfonsa Nossola, który na polu starań o jedność chrześcijan i pojednanie polsko-niemieckie położył szczególne zasługi.

- Abp Nossol zdziałał wiele. Nie tyle nawet sesjami, spotkaniami, konferencjami, co przede wszystkim swoją osobowością, otwartością na środowiska ekumeniczne. Wobec luteran na przykład nie jesteśmy już na etapie tolerancji, lecz wspólnego myślenia, jak wzajemnie się wzbogacić – i to jest ewidentnie zasługa abp. Nossola i instytucji, które założył, m.in. Instytutu Ekumenizmu i badań nad Integracją na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego.

Specyfikę diecezji widziałbym jednak gdzie indziej: to Kościół stosunkowo młody, bardzo wiele jest w nim parafii, część z nich jest tak małych, że mają problem z utrzymaniem proboszcza. To są nowe wyzwania, przed którymi przyjdzie stanąć. Najistotniejszą rzeczą jest jednak przywiązanie ludności tej ziemi do Kościoła.
Bogactwem tego Kościoła jest wielokulturowość i wielonarodowość. Z jednej strony stanowi to pewne utrudnienie, ale nie możemy sobie pozwolić na zaniedbanie tego bogactwa.

Wszyscy księża powinni być dwujęzyczni?

- Nie chcę nikogo zmuszać, ale musimy dbać o to, by jak najwięcej spośród nich mówiło także po niemiecku. Jeśli chcemy kultywować to dziedzictwo i autentycznie docierać do tych ludzi, to musimy posługiwać w „języku serca”, jak mawia arcybiskup Nossol.

A jak się miewa opolska młodzież?

- Cóż, wielu młodych ludzi, choć ma rodziców, dotknięta jest symptomem choroby sierocej, co jest związane m.in. ze zjawiskiem migracji zarobkowej. Psychologowie biją na alarm. Młodzi księża wyszli z inicjatywą specjalnych modlitw w parafiach za młode pokolenie. Tym samym, my, duszpasterze przyznajemy przed Panem Bogiem, że sami nie dajemy rady. Bo rzeczywiście: w oparciu o nasze ludzkie projekty – nie mamy szans. To nie jest złe pokolenie, lecz pokolenie zagubione, zranione, opuszczone; pokolenie, które ma wielki głód miłości – ludzkiej i Bożej.

 

Rozmawiał Tomasz Królak