Posypmy głowy popiołem

Wiara.pl

publikacja 08.03.2011 21:26

Rozdzierajmy jednak nie nasze szaty, a serca. Jakie znaczenie ma ten rozpoczynający Wielki Post obrzęd?

Prochem jestem i w proch się obrócę HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość Prochem jestem i w proch się obrócę

Proponujemy czytelnikom wybór artykułów na ten temat.

Prochem jestem

ks. Tomasz Jaklewicz

Symbol popiołu ma swoją przyciągającą siłę. Chrześcijanie przejęli ten znak z tradycji żydowskiej. Biblia wielokrotnie odwołuje się do popiołu. Izajasz nazywa bałwochwalcę „zjadaczem popiołu” (Iz 44,20). „Serce jego jak popiół! Życie jego nędzniejsze niż glina!” (Mdr 15,10). Pyszni zobaczą siebie jako „obróconych z powrotem w popiół na ziemi” (Ez 18,18).

Ci jednak, którzy widzą swoje grzechy i pragną nawrócenia, wyznają jak Abraham, że są „pyłem i prochem” (Rdz 18,27). Siadanie na popiele lub posypanie się nim jest gestem uniżenia się przed Stwórcą. Hiob kończy swój spór z Bogiem wyznaniem: „odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i w popiele”. (Hi 42,6). Król Niniwy przejęty słowem proroka Jonasza „Wstał z tronu, zdjął z siebie płaszcz, oblókł się w wór i siadł na popiele” (Jon 3,6).

Popiół jest również znakiem żałoby. Wyraża smutek człowieka doświadczonego nieszczęściem. Stary Testament dostrzegał związek między nieszczęściem a grzechem. Żydzi zagrożeni śmiercią posypywali swoje głowy popiołem (Est 4,1-4). Psalmista modli się: „Albowiem jak chleb jadam popiół i z płaczem mieszam mój napój” (Ps 102,10). Popiół to symbol kruchości naszego istnienia zagrożonego chorobą, bólem, wojną, śmiercią.

W Środę Popielcową językiem symbolu wyrażamy prawdę o ludzkiej grzeszności i przemijalności. Kto widzi i grzech, i śmierć, ten rozumie nadzieję, którą ofiaruje Ewangelia. Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały pokonuje zło grzechu i zło śmierci. W Nim spełnia się zapowiedź Mesjasza, który „pociesza wszystkich zasmuconych, aby im wieniec dać zamiast popiołu” (Iz 62, 2-3). Ten, kto dziś przyjmuje popiół na głowę, ma szansę kiedyś na wieniec. I odwrotnie. Kto dziś sam stroi się w wieniec, wybiera na przyszłość popiół.

 

Zbawia przez proch

ks. Tomasz Jaklewicz

Chrześcijaństwo wybawia nie od ciała i prochu, i nie z pominięciem ciała i prochu, lecz poprzez ciało i proch.

Środa Popielcowa. Obserwuję z zadziwieniem od lat, jak dużo ludzi przychodzi do kościołów, aby posypać swoje głowy popiołem. Widać, potrzebujemy tego obrzędu. To prawda, jest wyjątkowy (tylko raz w roku!) i głęboko poruszający.

Popiół jednakowo sypie się na wszystkie głowy: uczone i niewykształcone, w moherowych beretach i aksamitnych kapeluszach, piękne i brzydkie, pełne i puste, wierzące i wątpiące… „tyle popiołu w tym kościele / gdzie tylko spojrzysz – proch się ściele / płyną nawami przyszli zmarli / co jeszcze dzisiaj się wydarli / śmierci – spod kosy kół czy raka…” (Sz. Babuchowski, „Popielec”). Przeczucie śmierci. A właściwie nie tyle przeczucie, co pewność: umrę. Kapłan mówi wprost: „Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz”. Mocne słowa. Trzeźwiące. Jak kubeł zimnej wody.

Najgłębszy sens Wielkiego Postu leży gdzieś tu. Zobaczyć, że wszystko prochem podszyte. Kruche, nietrwałe, łatwopalne. „Krótkie dni, / Krótkie noce, / Krótkie lata” (Cz. Miłosz, „Tak mało”). Zgodzić się na to. Nie wznosić pięści przeciw niebu. Nie buntować się, że świat tak niedoskonale urządzony. Nie mieć za złe. Zobaczyć pokornie marność swoich ambicji, rozczarowań, nadziei. Nakłuć własną pychę. Zachować dystans wobec zgiełku świata, współczesnych ochów i achów, pędzących karier, mód, gazetowych newsów itd., itp. Zatrzymać się. Skruszeć, czyli zapłakać szczerze nad własną nędzą, grzechem, głupotą, niewiernością, pustką.

Przy obrzędzie posypania głów popiołem liturgia przewiduje także inne słowa: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Czyli na dnie popiołów swego serca odkryć diament: Chrystusa. Nie ma innego leku na śmierć poza tym jednym: Bogiem, który sam stał się ciałem i dał się zetrzeć na proch. Z miłości. „Bóg zesłał swego własnego Syna w ciele podobnym do ciała grzesznego” – pisze św. Paweł (Rz 8,3). „Możemy zatem powiedzieć: sam Bóg posypał sobie głowę prochem ziemi, padł swoim obliczem na ziemię, która chciwie i ze złością wchłonęła Jego łzy i krew” (K. Rahner). Jeśli tak, to słowa: „Prochem jesteś” nie są już tylko gorzkim przypomnieniem prawdy o śmierci i przemijaniu. Nabrały nowego sensu. Oznaczają także, że jesteśmy braćmi i siostrami wcielonego Boga, który zstąpił w proch śmierci, aby nas porywać ku górze, ku zmartwychwstaniu, ku niebu. Popiół przypomina: żyjąc dla innych jak Chrystus, spalamy się, i warto się z tym zgodzić. „Chrześcijaństwo wybawia nie od ciała i prochu, i nie z pominięciem ciała i prochu, lecz poprzez ciało i proch” (K. Rahner).

Przez chrzest zostałem wszczepiony w śmierć Chrystusa i w Jego zmartwychwstanie. W tradycji chrześcijańskiej Wielki Post jest czasem powrotu do własnego chrztu. „Bo życie chrześcijańskie nie jest niczym innym jak codziennym chrztem raz rozpoczętym i ciągle trwającym” (Marcin Luter). Dlatego choć „popiół imieniem jest człowieka / nawróć się – uwierz – kochaj – czekaj – („Popielec”).

 

Prochem jesteś i w proch się obrócisz

Leszek Śliwa

Rozmodleni wierni czekają na posypanie głów popiołem. Staruszek ksiądz patrzy na nich dobrotliwie. Spokojnie, z namaszczeniem podnosi w górę rękę…

Posypmy głowy popiołem   Gość Niedzielny Reprodukcja obrazu Juliana Fałata Twarze kapłana i wiernych wydają się swojskie. Obraz powstał jednak podczas pobytu Juliana Fałata we Włoszech. O tym, jak doszło do namalowania „Popielca”, artysta napisał w swoich pamiętnikach: „Ostatni tydzień rzymskiego karnawału to szał, jakiego nie spotyka się nigdzie poza Włochami. Popielcowa środa dopiero przynosi uspokojenie.

Z tęsknoty za Polską namalowałem kilka szkiców akwarelowych i jeden obraz, który można było oddać słowami: prochem jesteś i w proch się obrócisz. Tytuł obrazu Popielec, akwarela przedstawiająca półfigury prawie naturalnej wielkości na tle rzymskiego kościoła”.

Julian Fałat jak mało kto potrafił oddać klimat religijnego skupienia i modlitewnego nastroju. Jego ojciec, kościelny organista ze wsi Tuligłowy koło Lwowa, wychował syna na pobożnego człowieka. „[Ojciec] był człowiekiem rzadkiej prawości, religijny niemal bezprzykładnie, stosujący przykazania Kościoła, zarówno wobec siebie, jak i względem swej rodziny. Jedyną lekturą w domu były Żywoty Świętych Skargi; czytanie ich przeplatały modlitwy, odmawiane przez nas głośno i na klęczkach” – wspominał artysta w swych pamiętnikach.

 

Popiół imieniem jest człowieka

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego

fot. Józef WolnyWielki Post właśnie się zaczął. Jak reaguje nań poezja, wyczulona istotnie na to, co szare, bolesne, skromne?

Tyle popiołu w tym kościele

– pisze młody śląski poeta, Szymon Babuchowski –

gdzie tylko spojrzysz
– proch się ściele
płyną nawami przyszli zmarli
co jeszcze dzisiaj się wydarli
śmierci – spod kosy kół czy raka
choć mieli szansę się załapać
jeszcze są żywi jeszcze idą
ich blade widma ciągle widać
kości przykryte makijażem
peruki szczęki tatuaże
garnitur mięśni suknia skóry –
śpiewają ziemskich prochów
chóry
i płynie pył z ich ust otwartych
i tłum się wzbija na proch starty
pod szczyt kostnicy sufit nieba
martwy czy żywy – z nimi
śpiewasz
z prochu powstałeś – jeszcze
trochę –
nim się obrócisz będziesz
prochem
nim coś z istnieniem zdołasz
zrobić
pif-paf – pył proch –
i już po tobie
popiół imieniem jest człowieka
nawróć się – uwierz –
kochaj – czekaj –

(„Popielec”)
Przejmujący i pamiętliwy to obraz. Jakby wyszedł spod pędzla Boscha, Brueghla czy Salvadora Dali. Tacy jesteśmy: to wszystko, co tu jest – ja, ty, my, oni, rzeczy i sprawy – jest jedynie makijażem życia i to jedynie na chwilę.

Pamiętam, to było moje liceum, na przełomie lat 60. i 70., socjalistyczne lekcje polskiego. Nasz Nauczyciel kpił pogardliwie ze średniowiecznych mnichów: powtarzali, mówił, podczas spacerów w klasztornych wirydarzach niesławne memento mori (pamiętaj, że umrzesz), zamiast cieszyć się chwilą; dopiero renesans, mówił, odwrócił się od smutku religii i ów, jakże upragniony przez wszystkich, wymiar radości życia przywrócił… Rozumieliśmy to już chyba wówczas poprawnie, to znaczy, że coś tu jest nie tak. Przecież bywaliśmy, nastoletni, na pogrzebach – cioci, dziadka, koleżanki. Ale trwał w najlepsze czas głębokiej komuny i renesans był po słusznej stronie, a średniowiecze po wstecznej.
Nie wiem, czy mój Pan od polskiego żyje (oby żył jak najdłużej), czy zmarł. Jeśli żyje (oby jak najdłużej) – umrze na pewno. Jak i ja. I wy, którzy te słowa czytacie. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku – kruchym, chybotliwym, śmiertelnym. I o tym jest średniowieczna, najwyższa, popielcowa mądrość.
Ale przecież nie ona jest kresem chrześcijaństwa. Jest jeszcze „nawróć się – uwierz – kochaj – czekaj”. To jest dopiero puentą ostateczną, a nie śmierć sama w sobie, śmierć w swej nagiej i okrutnej bezwzględności. Po to też są kościoły:

w katedrze słuchasz głosów
Boga:
stukania w twardy konfesjonał
skrzypienia drzwi dalekich
kroków
czyjegoś kaszlu cichych rozmów
jęczenia ławek szczęku klamek
tramwajów mknących
za murami –
wszystko się splata w jedną
całość:
miłość cierpienie moc i słabość
zbrodnia i żal i przebaczenie
powstanie z prochu w proch
schodzenie
echem się niesie śmiech i śmierć
twój głos donośny cichnie w szept
i grasz na strunach z pajęczyny
koncert na własne narodziny

(„W katedrze”)