10.05.2010

Może świat nie odrzuca samej Ewangelii, ale naszą „reklamę Boga” i „propagandę Jezusa Chrystusa”?

Wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku.

„Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” stwierdzili Piotr i Jan, gdy zabraniano im głosić o Chrystusie. „Znalazłam Mesjasza” mówiła Samarytanka swoim rodakom. Uczniowie, którzy szli do Emaus wrócili z okrzykiem „Widzieliśmy Pana”.
I nie tylko oni. Wszyscy chrześcijanie dzielili się z innymi tym, co przeżyli i czego doświadczyli. Głoszenie Ewangelii nie było wygłaszaniem referatów czy prelekcji o Chrystusie. Nie było propagandą, czy agitacją mającą na celu pozyskanie jak największej ilości zwolenników. Wypływało ono z potrzeby serca, z radości spotkania Boga i niemożności zatrzymania tego w sobie i tylko dla siebie. Dlatego wszyscy głosili Ewangelię, każdy chrześcijanin stawał się apostołem w swoim środowisku. Bóg zaś w ich opowiadaniach był żywy, realny, przenikający codzienność – a oni byli świadkami tego i tego przykładem.

Niestety z biegiem czasu Ewangelia stawała się czymś głoszonym, a nie przeżywanym. Mówieniem o czymś, co wydarzyło się kiedyś - w dawnych czasach. Stawała się referowaniem Jezusa Chrystusa, zatracając autentyzm osobistej przygody z Bogiem, zatracając żywość osobistego świadectwa.

Trzeba więc zadać sobie pytanie - czy spotkałem w swoim życiu tego Chrystusa, którego głoszę, czy „narodziłem się na nowo”? Bo może właśnie dlatego współczesny świat nas chrześcijan tak często odrzuca? Może nie odrzuca samej Ewangelii, ale naszą „reklamę Boga” i „propagandę Jezusa Chrystusa”?

I chyba w tym jest największy problem… przynajmniej jeśli patrzę na siebie…