14.05.2010

Taka postawa, takie życie nie mogły pozostać niezauważone. Wzbudzały niechęć i pogardę, doprowadzały innych do wściekłości i nienawiści, ale też i fascynowały, pociągały za sobą.

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej.

Niegdyś pierwsi chrześcijanie, kiedy mówili, że Bóg jest dla nich najważniejszy to woleli raczej zginąć niż się Go zaprzeć. Szli na krzyż, na arenę, pod miecz bo, jak mówili, nie wyobrażali sobie życia bez Eucharystii, bez Komunii św. Kiedy głosili miłość nawet do nieprzyjaciół, potrafili przebaczyć swoim oprawcom, potrafili sprzedać cały swój majątek i rozdać bardziej potrzebującym: wdowom, chorym, sierotom. Taka postawa, takie życie nie mogły pozostać niezauważone. Wzbudzały niechęć i pogardę, doprowadzały innych do wściekłości i nienawiści, ale też i fascynowały, pociągały za sobą. „Popatrzcie, jak oni się miłują” - mówiło wielu i przyjmowało chrzest. Bo oni nie tylko zachwycili się Chrystusem, nie tylko w przypływie zachwytu zdolni byli do wielkich rzeczy w imię miłości. Oni w tej miłości zdolni byli trwać, aż do końca – który zazwyczaj był śmiercią męczeńską.

Czy moje chrześcijaństwo, moja wiara i miłość mogą dzisiaj kogoś zafascynować, zauroczyć, czy mogą skłonić do przyjęcia chrztu kogoś, kto nie wierzy w Boga? Czy potrafię nie tylko pokochać w chwili uniesienia, ale w tej miłości trwać – i wytrwać – do końca?