Stawiane Bogu zarzuty z reguły są próbą maskowania naszej letniości, niechęci do wysiłku, lenistwa duchowego...
Nie my żyjemy pełnią życia, pełnią szczęścia. Żyją nią święci. Tak samo jak my uwikłani w życie rodzinne, obowiązki zawodowe...
Tam gdzie nie ma lęku, jest zwycięstwo. Czasem w wymiarze ludzkim. Czasem w tym najważniejszym: Bożym. Ostatecznym.
Jak wygląda moja wiara w zmartwychwstanie? Jak często kieruję się nadzieją, która z tego faktu płynie?
Z wnętrza liturgii Kościoła dociera do nas w tych dniach wyraźne zapewnienie: nie jesteśmy sami.
W wierze potrzebna jest pokora, czyli świadomość tego, kim jestem przed Bogiem, w Jego oczach.
Stopień zaufania Bogu jest odbiciem naszej wiary. Im bardziej wierzymy Bogu, tym nasze zaufanie w Jego Opatrzność jest większe.
Czy Bóg nie mógłby sprawić, żebym nie musiał nosić okularów? Albo odpędzić chmury, które przyszły akurat w dzień, w którym zaplanowałem wycieczkę?
Jedynie ten, kto wypatruje Pana mającego nadejść, potrafi dostrzec Pana, który już jest.
Miłość, pokój i radość są owocem walki duchowej, naznaczonej nie spektakularnymi zwycięstwami, ale konsekwentnym „dotykaniem palcem”.
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...