Słudzy pojednania

Przekazać miłość to rozpoznać „rany zadane godności istoty ludzkiej” i „zwalczać wszelkie formy pogardy dla życia i wykorzystania człowieka”. Dlatego w kolejnych tygodniach będziemy chcieli pokazać świadków pojednania. Ludzi, którzy wznieśli się ponad uprzedzenia i rany, wyciągając ręce w geście przebaczenia i pojednania.

Chcę powiedzieć o tym, jak podniosłem rękę na miłość, na moje małżeństwo. Podejmuję tę próbę z wieloma wątpliwościami: Czy należy się odkrywać? Czy nie zgorszę? Czy taki grzesznik ma prawo mówić na temat miłości, małżeństwa, wierności? . Zwłaszcza Miłosierdzie Boże ośmiela mnie do pisania.

Ignacy Szymański (na życzenie autora imię i nazwisko zostało zmienione)

Zabiorę się i pójdę… Odejście i powrót do miłości


Chcę powiedzieć o tym, jak podniosłem rękę na miłość, na moje małżeństwo. Podejmuję tę próbę z wieloma wątpliwościami: Czy należy się odkrywać? Czy nie zgorszę? Czy taki grzesznik ma prawo mówić na temat miłości, małżeństwa, wierności? To są naprawdę wielkie i bolesne dla mnie dylematy. Więc wyraźnie deklaruję: to, co mówię, dalej stoi na fundamencie wiary, która nie jest przecież nigdy i u nikogo monolitem. Ale jest. Zwłaszcza Miłosierdzie Boże ośmiela mnie do pisania. I dodam jeszcze, że pojawiające się dalej odwołania do Biblii wynikają z głębokiej i przemyślanej decyzji, z prób codziennego życia Pismem.

Odejście – porzucenie

Kilka lat temu odszedłem od Żony. Powinienem chyba powiedzieć: „porzuciłem Ją”. No właśnie, jak wiele zależy od słów. Wiem, to banalna refleksja, ale trudno, trzeba ją powtórzyć, bo się jej doznało na własnej skórze. Uprzytomniłem to sobie podczas rozmów z Żoną w czasie odchodzenia/porzucenia. Ja używałem tego pierwszego słowa, Ona – drugiego. Złapałem się na tym, że używam właśnie takich słówek, jak: „odejście”, „wybór innego życia”, „miłość do kogoś”. A jednak to było: „porzucenie”, „ucieczka”, „zdrada”. Porzuciłem więc Żonę na prawie pół roku.

Zaczęło się od tego, że po kilku latach małżeństwa zauważać zacząłem coraz mocniej, iż podobam się innym kobietom. Żyliśmy z Żoną w miłości. Niestety, nie mogliśmy mieć dzieci. Przyjęliśmy ten fakt. Nigdy z tego powodu nie było między nami napięć. No ale były te inne kobiety. Prawdopodobnie dlatego coraz mocniej zwracałem na nie uwagę, że z dzieciństwa i młodości wyniosłem strasznie niskie poczucie swojej wartości. Nie umiałem w naszym małżeństwie dostrzec tego wymiaru, który oznaczał, iż oboje z Żoną mamy wielką wartość i jako pojedyncze osoby i jako złączeni w jedno przez sakrament. Niesione przez życie trudne sytuacje w naszym związku, nieuchronne kłótnie, przypływy i odpływy egoizmu – wszystko to wywoływało u mnie jakieś gigantyczne załamania wiary siebie. Nie umiałem w takich momentach modlić się, nie przyszło mi też do głowy, że warto by skorzystać z fachowej pomocy – psychoterapeutycznej. Ucieczki szukałem w wpatrzonych we mnie oczach innych kobiet.

Najpierw były to spotkania na kawę, rozmowy, kino… Coś mnie trzymało z dala od jakichś radykalnych kroków. Przyszedł moment (wyjazd służbowy na dłużej), że rozmowy i przelotne spotkania przestały wystarczać. Ale one odegrały swoją smutną rolę. Wyrąbały ścieżkę do niejasnych kontaktów z kobietami, z którymi nie umiałem zawrzeć czystej przyjaźni. Pojawiła się kobieta, wydawało się, we mnie wpatrzona w sposób permanentny. Miała zresztą na koncie nieudane małżeństwo, w fazie rozpadu. Nie chcę tu jednak pisać o Jej kłopotach, bo po pierwsze: nie mam do tego prawa, po wtóre: nie chcę, by wyglądało to tak, że się jakoś usprawiedliwiam. Zdradziłem Żonę. Blado brzmi słowo „zdradziłem” wobec tego, co się wtedy działo w duszy. Tego piekła nie zapomnę nigdy. Porzucałem i wracałem do Tej, z którą zdradziłem Żonę. Spowiadałem się, modliłem, a potem popadałem w kolejne zdrady. W końcu postanowiłem z Nią być.

Pamiętam doskonale te rozmowy z Żoną, kiedy „przeprowadzałem” odejście. Najgorsze było w nich to zakłamywanie, szukanie na siłę powodów, głuchota na propozycje Żony, by poradzić się osoby duchownej albo terapeuty. Wtedy działał we mnie tylko jeden żywioł – egoizm i pycha. Straszne! Koszmarne! Boli do dziś. Nigdy tu, na ziemi boleć nie przestanie.

No i gdy zacząłem być z inną kobietą, pojawiły się spory, napięcia, kłótnie, mające to samo tło, co w czasie bycia z Żoną. Tyle że spotykałem się z o wiele ostrzejszymi reakcjami i popadałem w straszliwe załamania. To Ona nakłoniła mnie do pójścia do psychoterapeuty. I to potem miało się okazać pomocne. Bo najpierw nie było. Wytrwałem tak z pół roku. Z każdym dniem, widząc coraz większą swą nędzę, coraz mocniej dostrzegając strasznie mi obce cechy w Tej, z którą wówczas byłem.

Powrót – początek

Z czasem pojawiło się coś zdumiewającego i jednak pięknego. Zaczęło się od tego, że wpadałem do Żony po różne swoje rzeczy (starałem się, by nie było Jej wtedy w domu, by jeszcze mocniej nie ranić, ale to była złuda, że w ten sposób niby mniej ranię). Pewnego razu zabrałem moją Biblię. Wpisywałem w niej, od czasu naszych zaręczyn z Żoną, ważne fakty z życia rodziny, przyjaciół. Zabrałem więc Pismo i otwarłem na tych notatkach. Był tam jedyny wpis ręką Żony: data, kiedy ją opuściłem. Tylko data i miejsce. Żadnych komentarzy. Czułem, że popełniłem straszny błąd. Dusza zapragnęła oczyszczenia. Zacząłem czytać Ewangelię i psalmy. Tłumiłem jednak w sobie chęć jakiegokolwiek odezwania się do Żony. Bałem się, że mnie nie przyjmie.

To było święto Bożego Ciała. Spacerowałem po jednej z dzielnic mego miasta. Co i rusz natrafiałem na procesje eucharystyczne. Nie umiałem się do nich przyłączyć, ale spowodowały to, że wieczorem poszedłem na mszę świętą. Było już późno, gdy wyszedłem z kościoła. Bardzo chciałem pojechać do Żony. To był ten moment, w którym Syn Marnotrawny z przypowieści Jezusa tak myślał: „Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę do mojego ojca…”. Powrót do Żony splótł się z powrotem do Boga. Ona mnie przyjęła. Wybaczyła. Potem była spowiedź święta i lekkość na duszy, na której opisanie nie znajduję słów. Od kilku lat jesteśmy z Żoną. Oczywiście, ślady przeszłości dają się czasami mocno odczuć. To, że się raz zerwało węzeł, zostawia blizny, które czasami mocno, bardzo mocno bolą. Modlę się też za tamtą kobietę, skrzywdzoną również przeze mnie. Całe moje życie, całe nasze z Żoną małżeństwo ma tylko jedną rację bycia. Nazywa się ona: Boże Miłosierdzie jest bez granic. Trzeba walczyć o każdy dzień. Ale naprawdę WARTO!

Tekst pochodzi z Zeszytów Karmelitańskich 1/2007
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Marzec 2024
N P W Ś C P S
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
Pobieranie... Pobieranie...