Pocieszaj Mnie Kundusiu

Marcin Jakimowicz

publikacja 28.11.2011 22:45

Gdzie Jezus lubił odpoczywać? W Siwcówce. Powiedział to wiele razy prostej góralce Kundusi.

Kunegunda Siwiec Kunegunda Siwiec

To samo uczucie. Towarzyszyło mi, gdy schodziłem w Płocku do ciemnawej kuchni, w której pracowała Faustyna i gdy dotykałem drewnianych krat, oddzielających mnie od sióstr w starej plebani w Rybnie. Albo gdy schylałem głowę, by nie wyrżnąć o sufit maleńkiej pustelni Mieczysławy Faryniak, mistyczki ze Spisza. Czy Pan Bóg nie mógł wybrać bardziej atrakcyjnych miejsc, by objawić światu swe miłosierdzie? Czy nie zna się na marketingu? Wybrał to, co kruche; co nie rzuca się w oczy, co łatwo minąć, zbagatelizować, przejść na drugą stronę ulicy.

Siedzę w drewnianej chałupie w Siwcówce, ślicznej wiosce schowanej w górach niedaleko Suchej Beskidzkiej. Dom ma 168 lat. Jego ściany słyszały niejedną rozmowę. Były też świadkami niezwykłych spotkań. Prosta góralka Kunegunda Siwiec spotykała się tu z samym Jezusem. Nie umiała pisać. Ale umiała słuchać. I to pokornemu Gościowi podobało się najbardziej.

Tereska sypie, Kundusia zrywa zaręczyny

Do okien pokoju zaglądają tonące w zieleni Jałowiec i Kiczora. Dom wybudowali Jan i Katarzyna Siwcowie. Tu 28 maja 1876 przyszła na świat Kunegunda – ich dziewiąte dziecko. Ludzie we wsi nazywali ją po prostu Kundusią. Dorastała w bardzo pobożnej rodzinie. Jej rodzice zrywali się czasami o pierwszej w nocy, by pieszo pójść do spowiedzi do odległych Wadowic. W 1896 roku na misje w kościele w Stryszawie, przyjechał redemptorysta o. Bernard Łubieński. Zwano go powszechnie Kulawym Misjonarzem. Do kościoła w dolinie pobiegła również dwudziestoletnia Kundusia. Co zdarzyło się w czasie tych rekolekcji? Nie wiemy. Wiemy jedno: młodziutka dziewczyna zdecydowała się zmienić całkowicie swe życiowe plany i oddać się na wyłączną służbę Bogu. Zerwała zaręczyny i złożyła prywatny ślub czystości. Nie wybrała jednak klasztoru. Chciała adorować Jezusa żyjąc w świecie. Wróciła do swej drewnianej chatki.

Zaprzyjaźniła się duchowo z Małą Tereską. Gdy w czerwcu 1923 roku wstąpiła do świeckiego III Zakonu Karmelitańskiego przybrała nawet jej imię. Kiedyś zobaczyła w widzeniu Świętą z Lisieux. Rozsypywała nad Siwcówką płatki róż.

Głowa boli

Zawiało. Wysiadający z pociągu relacji Kraków-Zakopane ks. Bronisław Bartkowski skulił się. 13 października 1937 wysiadł w Suchej Beskidzkiej. Pochodził z północy, z diecezji pelplińskiej. Chorował. Dostał urlop zdrowotny, a lekarz zalecił mu zmianę klimatu. Trafił do beskidzkiej wioski. Tłukł się furmanką kilkanaście kilometrów po kocich łbach. Wreszcie zajechał do Siwcówki. Zapukał do klasztoru sióstr zmartwychwstanek. Trafił tu „przez przypadek”. Kto wie, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie choroba? Tuż przed śmiercią powiedział zresztą: od ponad 40 lat nie potrafię sobie wyobrazić dnia bez bólu głowy.

To, co po ludzku wydawało się przekleństwem okazało się nieprawdopodobną łaską. W Siwcówce spotkał Kundusię. Ofiarowała pod klasztor swą rodzinną ziemię – chwaliły ją siostry zmartwychwstanki, Finansowała naszą piękną kaplicę – cieszyli się mieszkańcy. Nie znali jednak jej największego sekretu. Nie wiedzieli o długich rozmowach, które prowadziła z samym Jezusem.

Jak zareagował na tę wiadomość ksiądz Bronisław? Patrzę na wiszącą na ścianie fotografię. Spod krzaczastych brwi spogląda swym poważnym, przenikliwym wzrokiem. Przypomina mi historię innego kapłana. W podobnie kłopotliwej sytuacji znalazł się przed laty ks. Michał Sopoćko. W Wilnie do jego konfesjonału podeszła ruda, piegowata zakonnica i szepnęła: „Mam na imię Faustyna. Znam księdza. Opowiedział mi o księdzu sam Jezus”.

Ufna wiara Kundusi musiała zrobić na księdzu Bartkowskim wrażenie. Prosta kobiecina wyjaśniała rodzinie zawile fragmenty dzieł mistycznych Jana od Krzyża. Powtarzała w czasie spowiedzi słowa, które słyszała od Jezusa. I choć wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały na to, że mówi prawdę, przezorny kapłan poprosił o wyjątkowy znak.

Zawarł z niebem umowę. – Panie Boże, proszę cię o nawrócenie i wyspowiadanie się pewnego grzesznika, który już od lat kościół omija szerokim łukiem – modlił się – Jeśli to, co słyszę od Kundusi jest prawdziwe, niech ten człowiek przyjdzie do kościoła i wyspowiada się.

Ks. Bronisław był konkretny. Wyznaczył Bogu konkretną datę: 3 maja 1943 r. Nie pisnął o tym Kundusi ani słowem. – Módl się w pewnej intencji – powiedział jej jedynie. „Kundusia nic nie wiedząc o treści, ani o terminie, modliła się gorąco o spełnienie mojego pragnienia – notował – Nadszedł dzień 3 maja. Po nabożeństwie zasiadłem do konfesjonału. Patrzę, a tu pod chórkiem stoi ów grzesznik. Ludzie powoli poczęli opuszczać kaplicę, a on wstał i zamiast skierować się do wyjścia, podszedł do konfesjonału. Otrzymałem odpowiedź”.

Kundusiu, rozmawiaj ze mną!

Ponieważ sama Kunegunda nie potrafiła pisać, ks. Bronisław notował skrupulatnie słowo po słowie. Książka „Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku” to nieprawdopodobny dziennik zapisujący rozmowy dwojga zakochanych osób: Jezusa i Kunegundy. Nie wyobrażali sobie bez siebie życia. – Większą radość sprawiają Mi wybrani niż aniołowie, bo aniołowie nie mają dusz odkupionych krwią moją – usłyszała w 1949 roku – Kto dziękuje za cierpienia, więcej Mi radości sprawia, niż gdyby spełnił dużo dobrych uczynków. W takiej duszy mam odpoczynek.

Gdy mistyczka z Siwcówki martwiła się „Nie umiem kochać” usłyszała „Dziecko moje, gdybyś wiedziała jak cię kocham i jak pragnę miłości moich wybranych!”

Nie znajdziemy tu sensacji, żadnego gotowego scenariusza programu „Nie do wiary”. To zapis dialogu samotnego człowieka i opuszczonego przez ludzi Boga. Najbardziej poruszają ostatnie słowa duchowego dzienniczka: „Myśl o Mnie, bo ja myślę o tobie! Jednocz się i rozmawiaj ze Mną, bo tego pragnę od ciebie”. Rozmawiaj ze mną – prosił pokornie Bóg. I Kundusia rozmawiała.

Miała jedno pragnienie. Przylgnąć do serca Jezusa. Tak mocno, by zatopić się w nim bez reszty. „Twoje serce jest małym niebem dla mojego syna. Odpoczywa w Nim. Pocieszaj Go” – usłyszała w 1943 roku od Maryi.

Z prostotą dziecka przyjmowała „odgórne” polecenia. Pytając, co podoba się w niej Jezusowi usłyszała: „Córko moja, jesteś samą słabością!”. Bliźniaczą odpowiedź otrzymała kilkanaście lat wcześniej Faustyna: „Córko Moja, właśnie przez taką nędzę chcę okazać moc miłosierdzia Swego”. W otoczonej polnymi kwiatami niepozornej drewnianej chatce dokonały się mistyczne zaślubiny. „Poślubiam cię jako oblubienicę Sobie, a wesele trwać będzie całą wieczność – mówił Jezus – Niebo całe cieszy się z tej miłości i zaślubin”.

– Rozmowy Kundusi z Jezusem rozbijają wiele mitów na temat surowego, karzącego Boga – opowiada siedzący po uszy w świece biznesu Witold Cempel, dyrektor generalny firmy konsultingowej – To drgająca miłość wyciskająca łzy wzruszenia. Książeczka „Miejsce mojego miłosierdzia…” dosłownie mnie porwała. Czytałem ją prawie rok. Karmiłem się nią, zdanie po zdaniu. Duchowość Kundusi łączy orędzie Bożego Miłosierdzia Faustyny i „małą drogę” Tereski od Dzieciątka Jezus. Dla zagonionego współczesnego człowieka karmionego terabitami informacji przesłanie Kundusi jest prawdziwym objawieniem!

Czy możemy się dziwić, że znana polska karmelitanka siostra Immakulata Adamska swą książkę o mistyczce nazwała po prostu: „Dlaczego właśnie Kundusia z Siwcówki?”

Kiedy skończy się wojna?

Gdy w czasie okupacji Kunegunda pytała o datę zakończenia krwawej wojny usłyszała: „Dziecko moje, to nie jest ci potrzebne do zbawienia. Zajmij się tylko miłowaniem Mnie i zbawianiem dusz”. Na dwa lata przed zakończeniem wojny Jezus zdradził jednak: „Pokój ma nastąpić w miesiącu poświęconym Matce mojej najmilszej”. Słowa spełniły się co do joty.

Kunegunda prosiła o męczeńską śmierć, ale Jezus się na to nie zgodził. – Powiedz spowiednikowi spokojnie i odważnie: com wybrał dla Siebie, tym dzielę się z wybranymi, to jest drogą cierpień. To są skarby moje najdroższe” – usłyszała. Przylgnęła do Cierpiacego i sama została zraniona. Choroba przykuła ją na kilka lat do łóżka. – To miłosierdzie moje a nie karząca ręka daje ludziom doświadczenia – wyjaśniał Jezus. Nie skarżyła się. Zarażała ludzi uśmiechem. Niewielu wiedziało o jej cierpieniu. Mieszkańcy Stryszawy zagadnięci o jej zdrowie odpowiadali nawet: Nic jej nie jest, tylko się jej robić nie chce.

20 czerwca 1955 Kundusia przepowiedziała swą rychłą śmierć. Tydzień później zmarła.

Niemcy wpadają do wody

Z okien rodzinnej chatki Kundusi wygląda uśmiechnięta pani Franciszka. Jest rodzoną siostrą ks. Bartkowskiego. O spotkaniach z Kunegundą może opowiadać godzinami. – Gdyby ktoś powiedział mi, że wyląduję w Siwcówce, popukałabym się w głowę – śmieje się – Nasza rodzina wiedziała o tych objawieniach. Zresztą sama Kundusia pocieszała mojego brata: Nie trap się, bo tę wojnę wszyscy przeżyjecie. Jak na Kundusię reagowali mieszkańcy Siwcówki? Zwyczajnie. Nie wiedzieli o jej objawieniach. Jak można darować Kościołowi rodzinną ziemię? – kręcili głowami niektórzy. Wielu zraziły do Kunegundy jej upomnienia. Była prorokiem, nie owijała  w bawełnę. I choć kojarzyła się raczej z promiennym uśmiechem, nie bała się nazywać zła złem.

Gdy Niemcy zaczęli wywozić mieszkańców okolicznych wiosek do Oświęcimia, a na Siwcówkę zamierzali sprowadzić swych osadników Kundusia popędziła pod tabernakulum. Usłyszała: „Nie ma niebezpieczeństwa dla was. Tu obrałem sobie niebo. W tym moim niebie znajduję odpoczynek”.

Do dziś ludzie wspominają niezwykłe zdarzenie. Mieszkańcy wioski stali spakowani, gotowi na to, że ich chaty zasiedlą niemieccy osadnicy. Do Siwicówki jechała już pierwsza rodzina. Mijała właśnie płynącą u podnóża wioski rzeczkę, gdy nagle drewniany most zarwał się, a Niemcy wylądowali w wodzie. To ostudziło zapał okupantów. Wioska ocalała. Ludzie padli na kolana przy kapliczce Serca Jezusowego. Nazwali ją „kapliczką ocalenia”. Czy wiedzieli kto wymodlił im tę łaskę?

To oaza

W Dursztynie, gdzie Mieczysława Faryniak błagała Boga, by zesłał na Spisz ogień Ducha Świętego po latach ludzie zaobserwowali ciekawe zjawisko. Na swe oazy zaczął tu przyjeżdżać otoczony wianuszkiem młodych ks. Franciszek Blachnicki. Wichrówka zaczęła tętnić życiem.

Ze zdumieniem zauważyłem, że na pierwsze rekolekcje dla ministrantów ks. Blachnicki zabrał setkę chłopaków do… Stryszawy. Czy to również owoc modlącej się kobiety?

Po latach na Siwcówce ruszyła prowadzona przez Zmartwychwstańców prężna Szkoła Nowej Ewangelizacji. Na msze o uzdrowienie przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski. „Po śmierci będziesz szafować łaskami przez Matkę moją do końca świata. Będziesz pomagać Kościołowi i duszom” – usłyszała tu kiedyś Kundusia. W grudniu 2007 r. ruszył jej proces beatyfikacyjny.

Jej domek tonie w kwiatach. Pielęgnuje je pani Franciszka. Do chałupy przyczepione są malutkie budki dla ptaków. W tym roku jakoś nie ma w nich ptaszków. Chyba, zgodnie z panującą tendencją przeniosły się do miasta – żartuje pani Franciszka – Kto chciałby mieszkać w wiosce?

Mieszkająca tu pół wieku temu mistyczka poznała Takiego, który chciał. Mówił nawet: To tu obrałem sobie niebo.