Krew na pieluchach

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 26.12.2011 00:15

Co wspólnego ma święty Szczepan z Bożym Narodzeniem?

SDM Madryt Roman Koszowski/Agencja GN SDM Madryt

To sąsiedztwo wydaje się być mało stosowne. Nastrój radosnej muzyki, uśmiechnięte Dzieciątko, wszech obowiązująca dobroć i życzliwość, cały ten wysiłek, by święta uczynić rodzinnymi i magicznymi, najpiękniejszymi w roku, a tu nagle lecą kamienie. Lśniąca biel pieluch Jezusa zostaje splamiona krwią pierwszego męczennika, psując nastrój święta. Co wspólnego ma święty Szczepan z Bożym Narodzeniem?

Paradoksalnie to zabrzmi, ale Szczepana z Betlejem łączy słowo narodzenie. Choć nie o samo słowo, ale o fakt chodzi. Dla chrześcijan pierwszego i następnych pokoleń dzień śmierci fizycznej jest równocześnie dniem narodzin dla nieba. Dies natalis. „Wczoraj Pan narodził się na ziemi, aby Szczepan mógł się zrodzić w niebie” – śpiewamy w responsorium po drugim czytaniu Liturgii Godzin. Bóg rodzi się dla człowieka, by człowiek narodził się dla Boga.

Okoliczności narodzin również są podobne. Syn Boży przychodzi na świat w grocie, leżącej poza miastem. Pałacem Króla stało się miejsce nieczyste, naznaczone zwierzęcymi odchodami. Szczepana wywleczono poza miasto i tam, na miejscu nieczystym, go kamienowano. Nad Betlejem unoszący się aniołowie ogłaszali pokój ludziom, w których Bóg ma upodobanie, a w Nowonarodzonym wskazywali Pana i Zbawiciela.  Przed swoją śmiercią Szczepan widział niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga. Betlejem miało Heroda. Kamienowany w Jerozolimie Szczepan – Szawła.

Nas jednak, bardziej aniżeli okoliczności narodzin, zapewne interesuje odpowiedź na pytanie o tę moc ducha, sprawiającą, że krucha ludzka istota jest potrafi wznieść się ponad ból i fizyczne cierpienie, do końca dając świadectwo Jezusowi. Powiedzieć, że tę moc dała mu wiara, to za mało. Bo to była wiara mocno zakorzeniona we wspólnocie. Szczepan był jednym z pierwszych, doświadczających radości trwania w nauce apostołów. We wspólnocie łamał chleb i modlił się za prześladowanych. Ta wspólnota  nauczyła go zmagania się z kryzysem. Wreszcie w tej wspólnocie został diakonem, sługą stołu, odkrywając, że jest ona żywa i dynamiczna, jest miejscem wzrostu w wierze, gdy każdy odkrywa właściwy sobie dar, dany dla jej budowania.

Więc dzisiejsza krew na pieluchach to dla nas lekcja. Nie tyle umierania pośród prześladowań, co trwania we wspólnocie uczniów Pana. Trwanie też jest, w pewnym sensie, męczeństwem. Bo konieczne dla trwania we wspólnocie krzyżowanie własnego egoizmu i rany zadawane przez braci w wierze, czasem bardziej bolą, niż uderzenie rzuconego przez wroga kamienia.