Coś z szaleństwa

Justyna Nowicka

publikacja 02.12.2012 22:16

Wiara zawsze będzie czymś nadprzyrodzonym i zawsze będzie miała coś z szaleństwa i spontaniczności.

Coś z szaleństwa Henryk Przondziono/Agencja GN

Cykliczność roku liturgicznego sprawia, że co najmniej raz w roku – w Adwencie i okresie Bożego Narodzenia – zatrzymujemy się przy momencie, w którym Bóg zdecydował wypowiedzieć swoje najważniejsze Słowo – Jezusa Chrystusa.

Święty Jan w pierwszym liście pisze, że chce przekazać wspólnocie chrześcijan, do której kieruje swój list, to co usłyszeli i widzieli na własne oczy, co oglądali i dotykali własnymi rękami, czyli o rzeczywistym ucieleśnieniu, wcieleniu Słów Żywego Boga, Bożych obietnic i ich spełnieniu – o Jezusie Chrystusie.

Ale my nie widzieliśmy i nie dotykaliśmy ziemskiego, historycznego Jezusa.

Jak zatem wierzyć przekazom Ewangelii, że są prawdą, a nie katalogiem pobożnych życzeń, nie wmawianiem ciemnemu ludowi, że powinni tak, czy inaczej postępować; nie naiwną wiarą w jakieś trudne do wyobrażenia z naukowego punktu widzenia czy logiki „magiczne” zdarzenia. Jak nawiązać relację z Bogiem, którego nie widać? Mało tego… jak oddać Mu życie?

Na początek może trochę oddramatyzujmy.

Wiele razy można spotkać się z zarzutami ze strony niektórych chrześcijan, że nie jest się „prawdziwym chrześcijaninem” czy prawdziwie wierzącym, jeśli nie wierzy się w niektóre ideologie, czy nie uznaje się tych czy innych cudowności.

Tymczasem wiara nie może być sprowadzana do kolekcjonowania coraz to nowych tworów pobożnościowych. Nie może być okopywaniem się w twierdzy nakazów i zakazów, z lęku przed wyjściem do świata i wspólnego z nim poszukiwania ostatecznego sensu i definitywnej prawdy o swoim istnieniu, o świecie. Właśnie to poszukiwanie jest często „preambułą” wiary, bo prędzej czy później kieruje ludzi na drogę, która prowadzi do Tajemnicy Boga. Wspólne poszukiwanie nie może mieć niczego z przemocy, zastraszania (na przykład wiecznym potępieniem), czy manipulacji. Wiara oparta na lęku nie jest wiarygodna. Bo Chrystus wyzwala od lęku. Zatem chrześcijanin to ktoś, kto świadczy o wolności, radości, a przede wszystkim o nadziei.

Dalej we wspomnianym wcześniej liście święty Jan napisał, że Życie, czyli Chrystus, objawił się im i o Nim świadczą i głoszą. Co ważne: nie nakłaniają, przekonują, czy przymuszają. Po prostu o Nim mówią, świadczą o tym, co przeżyli. To świadectwo jest zaproszeniem do wspólnoty wiary, a co za tym idzie do relacji, wspólnoty z samym Bogiem. Zaproszeniem do pełnej radości.

Myślę, że stosunkowo często można się spotkać, z takim handlowo-marketingowym podejściem do wiary. To myślenie reprezentowane jest przez oczekiwanie: przekonaj mnie – udowodnij, że twój produkt – twoja wiara i religia, są lepsze niż inne z „firmy” konkurencyjnej. Bardzo łatwo dać się wciągnąć na temat „dowodów”. Oczywiście rozumowe poznanie treści wiary, z zastosowaniem całej gamy narzędzi metodologicznych nauk od fizyki po filozofię i od medycyny po psychologię jest jak najbardziej pożyteczne. Ale nie jest najważniejsze.

Wiara zawsze będzie czymś nadprzyrodzonym i zawsze będzie miała coś z szaleństwa i spontaniczności. Nie da się jej zaplanować, zracjonalizować, bo wtedy byłaby jedynie światopoglądem. Owszem światopogląd zawiera się w chrześcijaństwie, ale się do niego nie ogranicza.

Jak jednak nie zapętlić się w tych subtelnych meandrach własnych myśli, przeczuć i intuicji? Trzeba sobie jasno i szczerze powiedzieć, że tych zapętleń nie da się uniknąć, bo każdy jest omylny. Ale można – dzięki otwartości na łaskę i Boską interwencję – dać sobie gwarancję, że nie będzie to pętla zaciskająca się na szyi.

Nie wolno być naiwnym słuchaczem. Każde słowa, by były wiarygodne muszą być poparte czynami. Słowa i czyny muszą być wewnętrznie spójne. Kościół podejmuje wielkie ryzyko głosząc taką tezę, mając świadomość, że niestety wielu członków Kościoła bywa dalekich od takiego połączenia. Ale trzeba pamiętać, że wiara jest uwierzeniem Jezusowi Chrystusowi i Ewangelii, nie uwierzeniem, że lidzie są idealni. Bo nie są i nigdy nie będą.

Z drugiej strony nie brakuje ludzi, którzy motywowani wiarą, podejmują się wręcz szalonego humanizmu. Gotowi są z miłości do ludzi nie tylko umrzeć za nich, ale może przede wszystkim żyć dla nich. Oni stają się świadectwem i obrazami Boga dającego życie, przemieniającego i prowadzącego przez nadzieję do radości.

Wiara to postawa życia i dlatego wymaga pewnej przestrzeni. Może zaistnieć, kiedy człowiek odważy się na życie w ubóstwie. To słowo ma najczęściej zdecydowanie pejoratywny wydźwięk. Raczej chciałoby się uniknąć wszelkiej biedy i niedostatku. Ubóstwo duchowe to nic innego jak otwartość na życie w prawdzie o sobie. Nie zdobienie się w kolorowe piórka idei religijnych, nie posiadanie okazałych bagaży do pilnowania i wożenia ze sobą, tymczasowych mistrzów do obrony, idoli do polerowania, wiader pełnych nieżyciowych formuł do wylania komuś na głowę. Ubóstwo to uznanie, że człowiek nie jest samowystarczalny i nieomylny.

Z taką postawą bardzo ściśle związana jest cierpliwość i wytrwałość. Ubóstwo pozwala żyć prawdą, że nie wszystko jest w naszych rękach, nie wszystko możemy zbadać, zmierzyć i pojąć. Jest jeszcze rzeczywistość, wobec której musimy uznać nasze puste ręce i zaufać tęsknotom, które czasami wyrywają się z niemym krzykiem, gdzieś na dnie udręki i bezsensu.

Hałas i chaos sprawiają, że życie duchowe – w bardzo szerokim sensie – zaczynają się dusić. Potrzeba zorganizować sobie codzienną przestrzeń, gdzie można zaczerpnąć ciszy i pozwolić swojemu „instynktowi” duchowemu słuchać Słowa Życia. Gdzie można oddać swój umysł i ciało modlitwie i medytacji, która przecież jest słuchaniem Boga. Modlitwa poszerza serce, pozwala dostrzec głębię świata, wydarzeń i swoją własną. Spotkanie z Bogiem zmienia perspektywę, pozwala przyjąć Boga w innych, w sobie, a siebie w Bogu. W takim spotkaniu rodzi się wiara już nie tylko w Boga, ale Bogu.

Na zakończenie przytoczę kilka niezwykle trzeźwych myśli Alessandro Pronzato odnośnie poszukiwania Boga. W swojej książce „Spotkać Jezusa - i zmienić wszystko” napisał między innymi: nie wierz temu, który podkreśla raczej wszechobecność demona, uczy cię braku zaufania do swoich duchowych intuicji, który pod nogami otwiera ci klapę do piekła i podżega cię przeciwko „zewnętrznym nieprzyjaciołom”, zaniedbując wrogów domowych, bardziej niebezpiecznych. Śmiej się w twarz temu, kto stosuje strategię strachu. Nie traktuj poważnie niepowściągliwego „zwierzającego się”, opowiadającego o duchowych przeżyciach, dla którego mikrofon stanowi ekwiwalent lodów dla łakomego dziecka, a kamera jest jak lustro dla jego niepohamowanego narcyzmu; raczej mu współczuj. Nie ufaj wszechobecnym. Nie daj się zwieść etykietom, napisom, znakom, szelestowi ceremonialnych szat. To wewnętrzny głos sugeruje ci: „On tam jest… nie szukaj Go gdzie indziej”. Bóg jest tam gdzie humanitaryzm i miłosierdzie.

Słowa, „abyśmy słuchając uwierzyli” wskazują kierunek – kluczem jest słuchanie. Ale z samego słuchania, nawet jeśli zgadzam się z tym, co słyszę może niewiele wynikać. Konieczne jest osobiste zaangażowanie, podjęcie decyzji o nadaniu swojemu życiu głębi, przez podjęcie drogi poszukiwania prawdy i sensu.


 

TAGI: