Bóg się rodzi

Andrzej Macura

publikacja 24.12.2012 23:45

Gdy święta stają się głównie okazją do spotkań w rodzinie i obfitego jedzenia, a w mediach dominuje akcentowanie słodko-ckliwego ich charakteru, łatwo zagubić istotę.

Bóg się rodzi Henryk Przondziono/GN Byliśmy Bożym stworzeniem, na obraz i podobieństwo Boże, ale tylko stworzeniem. Jak koń, osioł albo mrówka. Przez dzieło Chrystusa staliśmy się dziećmi Bożymi.

To takie oczywiste. Bóg dla naszego zbawienia stał się człowiekiem. To sedno świąt Bożego Narodzenia. Ale gdy święta stają się głównie okazją do spotkań w rodzinie i obfitego jedzenia, a w mediach dominuje akcentowanie słodko-ckliwego ich charakteru, łatwo zagubić istotę. Dlatego warto uświadomić sobie – może po raz kolejny – co kryje się pod lapidarnym „Bóg się rodzi”.

Na początku był Eden

Człowiek to w sumie ma przerąbane. Po co go Bóg stworzył? Tak, wielka sprawa. Stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Stojący na pograniczu świata duchowego i materialnego, bo będący jakimś zaskakującym połączeniem ciała i duszy. Obdarzony rozumem i wolną wolą oraz – jak uczą teologowie - kilkoma innymi darami nadprzyrodzonymi. W Edenie – owszem – Adam i Ewa mieli się dobrze. Ale przez ich grzech zrobiła się zupełna beznadzieja. Nie chodzi nawet o to, że człowiek został wygnany z raju. Grzech tyle napsuł, że człowiek  naprawdę się do niego nie nadawał. Po cóż dobry Bóg miałby go tam trzymać? Żeby zło, którym się człowiek zaraził, już na zawsze skaziło jego czystość? To dlatego Bóg wygnał człowieka z raju, a na jego straży postawił „archanioła i lśniące ostrze miecza”.

To wcale nie przesada. Człowiek po grzechu naprawdę przestał się do raju nadawać. Pamiętacie historię grzechu? Najpierw Adam i Ewa odkryli, że są nadzy. Zaczęli się siebie wstydzić, więc zrobili sobie przepaski. Co to za raj, w którym między ludźmi istnieje taka nieufność? Potem człowiek ukrył się przed Bogiem. Czuł, że coś jest nie tak i nie mógł Stwórcy spojrzeć w oczy. Jak dziecko, które chowa się przed rodzicami, gdy coś zbroi. A potem Adam, zapytany o swój postępek, pokazuje na Ewę. Że to ona jest winna. Niewiniątko i skarżypyta. Czy tak miałby wyglądać raj? Coś takiego miałoby trwać na wieki?

Nie wiadomo, co myślał Bóg, gdy wypędzał człowieka z raju, a na jego straży stawiał archanioła i połyskujące ostrze miecza – obraz, że człowiek o własnych siłach do raju wrócić nie może. Ale tak na chłopski rozum, to postąpił jak mądry pedagog. Nie widzisz, że zrobiłeś głupio? No dobrze, to przestanę cię chronić. Kobieta słyszy: w bólach będziesz rodziła dzieci, a mężczyzna będzie nad tobą panował. Czyli – mniej obrazowo - poznasz co to cierpienie i doświadczysz niesprawiedliwości. W różnych ich przejawach. Mężczyzna słyszy: będziesz w trudzie zdobywał od ziemi pożywienie, a w końcu umrzesz. I do dziś narzekamy, że praca mogłaby jednak być mniej niewdzięczna, a życie w zdrowiu mogłoby trwać wiecznie.

Co to dało? Niewiele. Dalsza historia człowieka jest nieciekawa. Owszem, niektórzy kochają Boga i postępują sprawiedliwie. Jednocześnie jednak zło pleni się coraz bardziej. Najpierw Kain zabija Abla, potem Lamek straszy swoją rodzinę. Wydawało się, że potop wszystko rozwiąże, ale nie: nie pomogło nawet prawie całkowite wyniszczenie ludzkości. Zło przetrwało nawet w dobrych ludziach – rodzinie Noego. A grzech zaczął plenić się dalej. Co więc Bóg miał zrobić?

Inną metodą

Bóg zapewne wie, że metoda „karać, karać i jeszcze raz karać” – tak chętnie dziś przez niektórych polecana – nie przyniesie efektu. Rzeczywiście, okazała się nieskuteczna, więc Bóg postanowił zadziałać inaczej. Przyciągnąć człowieka do siebie miłością.

Historia zbawienia rozpoczyna się właściwie od powołania Abrahama. Dlaczego on? Bez powodu. Nie był pewnie najszlachetniejszym człowiekiem, którego mógł sobie wybrać Bóg. Ale dla Niego to nie miało znaczenia. W świecie pełnym zła postanowił wybrać sobie jedną rodzinę, z której potem miał powstać spory naród, i tą jedną rodzinę, a potem ten jeden naród otoczyć opieką. Żeby i członkowie tego narodu, i jego wrogowie mogli zobaczyć: ten Bóg potrafi się o swoich zatroszczyć; Jemu naprawdę na swoich zależy.

I tak było przez całą historię zbawienia. Bóg, chociaż brzydzi się złem, nie karał swojego ludu natychmiast, gdy ten schodził z Jego drogi. Czasem tracił cierpliwość i wystawiał Izraela na pastwę Jego wrogów, ale gdy naród do Niego powracał, konsekwentnie go przyjmował i prowadził dalej. Byle Izrael pamiętał, kto jest jego Bogiem. Byle pamiętał, kto go ochrania wśród silniejszych.

To jeszcze za mało

Ale historia Wybranego Narodu pokazuje, że sam przykład, samo pociągniecie miłością, to za mało. Zresztą tą metodą pociągnąć można tylko swoich wybranych, a niewybranych tylko zrazić. Dlatego trzeba było jeszcze pokonania zła u samych jego korzeni. Trzeba było kogoś, kto odwróci w kosmicznym wymiarze skutki nieposłuszeństwa Adama. Kogoś, kto nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach nie przestanie być posłuszny Bogu. Czy w skażonej grzechem ludzkości mógł się ktoś taki znaleźć?

Chyba dlatego Bóg postanowił zrobić coś niesamowitego. Posłać na ten grzeszny świat swojego Syna. Ba, żeby tylko posłać. Mógłby sobie chodzić Syn Boży po ziemi z oddziałem aniołów i robić porządki. Bóg postanowił... zrobić z niego człowieka. Skoro nie ma na ziemi kogoś, kto mógłby odkupić grzech Adama, ten ktoś musi zejść z nieba. I ten Ktoś – Syn Boży – nie tylko po raz kolejny pouczy człowieka o Bogu. Nie tylko przyciągnie człowieka miłością. On przez swoje posłuszeństwo Ojcu aż do śmierci sprawi, że bramy Edenu na powrót otworzą się dla tych, którzy w Niego uwierzą.

Bóg-człowiek

To naprawdę niesamowite. Bóg stał się jednym z nas. Stał się człowiekiem. Ten, który jest „Bogiem z Boga, światłością, ze światłości; który jest zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu” nie tylko „przyjął ciało z Maryi Dziewicy”, ale stał się w pełni człowiekiem. To znaczy ma ludzkie ciało i ludzką duszę. W Jednej osobie Jezusa Chrystusa łączy się w sposób harmonijny bóstwo i człowieczeństwo. Czysta natura Boga i czysta natura człowieka. Odtąd będzie można mówić: Bóg się urodził, Bóg żył między nami, Bóg nas nauczał, Bóg cierpiał i Bóg zmartwychwstał. Z Bogiem na krzyżu pojedna nas ten, który jest Bogiem. Więc będzie działał niejako w imieniu Boga. Z Bogiem pojedna nas jednak i ten który jest człowiekiem. Będzie działał w imieniu nas, ludzi. Idealny pośrednik.

Ale to nie wszystko. Przecież Jezus Chrystus nie przestał i nigdy nie przestanie istnieć jako człowiek! To się nie mieści w głowie. Mamy w niebie, i to na takim „stanowisku”, swojego,  człowieka. W tej perspektywie zupełnie inaczej brzmią słowa św. Jana, który mówi: „Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy rzecznika wobec Ojca”. To ktoś, kto nas rozumie; kto „może współczuć naszym słabościom”, bo „jest doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo z wyjątkiem grzechu”.  No i przede wszystkim z tej perspektywy jasne stają się brzmiące nieco górnolotnie słowa o podniesieniu przez Jezusa upadłej natury ludzkiej.

Byliśmy Bożym stworzeniem, na obraz i podobieństwo Boże, ale tylko stworzeniem. Jak koń, osioł albo mrówka. Przez dzieło Chrystusa staliśmy się dziećmi Bożymi. To nie tylko tytuł. Taki trochę na wyrost. Przez Jezusa – Boga i człowieka – naprawdę staliśmy się krewnymi Boga. Cóż powiedzieć. Jeśli natura ludzka została dopuszczona do zjednoczenia z Bogiem, to nie dziwi, że zazdrosny szatan tak bardzo nienawidzi ludzi.

W innym stylu

Teoretycznie wiemy, że Bóg jest zupełnie inny niż nasze ludzkie wyobrażenia. W praktyce chyba często wydaje nam się, że On stoi na szczycie drabiny. Znaczy naszej drabiny społecznej. Że najpierw jest On, potem kardynałowie, biskupi i arcybiskupi, kapłani, siostry zakonne, wielcy tego świata, a potem my, szaraczkowie. Narodzenie Jezusa w Betlejem to jedna z wielu historii, która burzy ten obraz. Nieskończony Bóg w Betlejem staje się małym człowieczkiem, zupełnie zależnym od dorosłych ludzi, karmionym przez mamę, noszonym na rękach i sikającym w pieluszki. Bóg na swoją Matkę i ziemskiego opiekuna wybiera prostych ludzi. Więcej, tak kieruje swoim losem, że przychodzi na świat jako bezdomny tułacz, dla którego nawet w betlejemskim hoteliku nie znalazło się miejsce. Zamiast łóżeczka miał żłób, a pierwsi oddali mu pokłon zwyczajni pasterze. Ten Bóg jest zupełnie inny niż moglibyśmy się spodziewać po kimś tak ważnym, jak Stwórca wszystkich rzeczy i ludzi.

Z tej perspektywy wcale już tak nie dziwi, że ten wielki Bóg, kiedy chcę się do Niego zwracać w modlitwie, zawsze znajduje dla mnie czas...