Bezinteresowni wizjonerzy

Andrzej Macura

publikacja 04.01.2013 00:03

A gdyby tak na postaci związane z Bożym Narodzeniem spojrzeć jak na alegorię współczesności?

Ofiarowanie Jezusa w świątyni The Yorck Project/PD Ofiarowanie Jezusa w świątyni
Obraz Rembrandta

Symeon. Cóż o nim wiemy?  Że był człowiekiem prawym i pobożnym, wyczekiwał pociechy Izraela i że spoczywał na nim Duch Święty. Był też przekonany, że nie umrze, zanim nie zobaczy Mesjasza. O Annie wiemy niewiele więcej. Że miała osiemdziesiąt cztery lata, że odkąd została wdową służyła Bogu w świątyni modlitwami i postem. Gdy rodzice przynieśli małego Jezusa do świątyni oboje sławili Boga. Anna obiecywała zebranym wyzwolenie Izraela. Symeon...

Symeon wyraźnie wskazał na Jezusa. Przejmująca jest ta jego modlitwa, w której sławiąc Boga za to że zobaczył Zbawiciela jednocześnie prosi o śmierć. Jego marzenie się spełniło. Już niczego więcej nie potrzebuje. Może umrzeć spokojny. A potem jeszcze zapowiada w proroczej wizji przyszły sprzeciw, za jakim spotka się misja Jezusa i ból jaki dotknie Jego Matkę. A wszystko to zaledwie czterdzieści dni po narodzeniu Jezusa. W dniu ofiarowania Go w świątyni.

Kim są dzisiejsi Symeonowie i Anny? To zapewne ci, którzy, nie bez natchnienia Bożego, widzą więcej. Którzy w ledwo kiełkujących inicjatywach potrafią dostrzec pomysł Boży. Nie, nie dlatego że tak coś nazywają inni; że tak to nazywają ludzie, którzy pomysły mające służyć ich chwale nazywają Bożymi. To prawdziwi wizjonerzy, potrafią ocenić w prawdzie. Dlatego potrafią też odejść. Z różnych powodów – niekoniecznie wieku – pozwalają, by wielkie sprawy powstawały bez ich udziału. Co najwyżej wspierając je swoją życzliwością. Nie tylko nie muszą grać pierwszych skrzypiec. Wcale nie pchają się do orkiestry.

Taka postawa to rzadkość. Tak jak rzadko spotyka się prawdziwych proroków. W cenie jest raczej inna: nie robię nic albo robię przeraźliwie niewiele, ale biada tym, którzy chcieliby zrobić więcej. Muszę być w centrum. Muszę mieć wpływ na wszystko. A że niewiele potrafię, utrącam – choćby wyśmianiem – inicjatywy, które nie są moim pomysłem. Żeby czyjaś gwiazda nie zabłysła mocniej. Żeby się nie okazało, żem nieudacznik.

„Teraz, o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju”. Wielbić Boga, choć zrządzeniem losu odsuwa człowieka w cień, to naprawdę bezinteresowne...