Ugościć znaczy posłuchać

Andrzej Macura

publikacja 18.07.2013 15:32

Garść uwag do czytań na XVI niedzielę zwykłą roku C z cyklu „Biblijne konteksty”.

Marta i Maria. obraz Jana Vermeera WIkimedia/PD Marta i Maria. obraz Jana Vermeera
Zarówno Marta jak i Maria i że obie postawy są dziś potrzebne. Tak się to zazwyczaj tłumaczy. Tyle że w tej dzisiejszej Ewangelii Jezus wcale nie mówi, że obie postawy są równie ważne. Uważa, że słuchanie Go jest lepsze.

Przyjmować czy nie? Jak przyjmować? Na czym to przyjmowanie ma polegać? Czytania tej niedzieli koncentrują się wokół tematu gościnności. W bardzo specyficznym kontekście: gościnności wobec Boga. Gościnności, która i dziś i kiedyś w wieczności jest odwzajemniana.

1. Kontekst pierwszego czytania Rdz 18,1-10a

Historia, która słyszymy w pierwszym czytaniu tej niedzieli jest częścią dłuższego cyklu dotyczącego Abrahama. Bóg, nakazując mu opuścić swoje rodzinne strony i udać się do ziemi, którą dziś nazywamy Ziemią Świętą, złożył mu obietnicę, że kiedyś on i jego potomstwo posiądą tę ziemi na własność. Problem w tym, że czas mijał,  Bóg ponawiał swoje obietnice, zawierał przymierze, ale na tym się właściwie kończyło. Abraham nie tylko nie doczekał się licznego potomstwa, ale jeszcze nie miał go wcale. To znaczy miał syna, Ismaela, ale to było „wyjście awaryjne”. Urodziła go niewolnica Sary, żony Abrahama. Zgodnie z panującymi wówczas obyczajami dziecko niewolnicy żony mogło być uważane za dziecko małżonków. Ale.. wiadomo. To nie to samo co syn żony. Abraham nie doczekał się też jeszcze „ziemi na własność”. Ba, nie doczeka się jej do końca życia. Prócz tych małych skrawków, które kupi (na grób Sary). Co sobie myślał o Bogu i Jego obietnicach?

O dziwo, ciągle wierzył. Choć po ludzku jego nadzieja była nie do pojęcia. I choć sam nieraz chyba zastanawiał się, czy przypadkiem nie zrozumiał źle obietnicy danej mu przez Boga (to nie czczy domysł, świadczy o tym fakt kupowania sobie ziemi i fakt, że zgodził się mieć syna z niewolnicy Hagar; to jego zabiegi, by Boża obietnica miała szanse się spełnić).

Scena przedstawiona w pierwszym czytaniu tej niedzieli jest dość tajemnicza. I trudna do zrozumienia. Południe, skwar i trzej wędrowcy. I Abraham, niezwykle gościnny, zapraszający ich do siebie. Pierwsza myśl, która może się zrodzić gdy czyta się początek tekstu to złośliwe przypuszczenie, że od upału coś mu się pomieszało w głowie i widzi zjawy. Ale nie, goście potem nie tylko z nim rozmawiają, ale jedzą i piją. I widzi też ich i słyszy Sara. To więc nie przywidzenie. Ale dlaczego Abraham jest wobec nich tak gościnny? Czy zaraz rozpoznał w nich Boga albo Bożych Aniołów?

Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham, spojrzawszy, dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich, podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie.

A oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: «O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi! Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim pójdziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego». A oni mu rzekli: «Uczyń tak, jak powiedziałeś».

Abraham poszedł więc śpiesznie do namiotu Sary i rzekł: «Prędko zaczyń ciasto z trzech miar najczystszej mąki i zrób podpłomyki». Potem Abraham podążył do trzody i wybrawszy tłuste i piękne cielę, dał je słudze, aby ten szybko je przyrządził. Po czym, wziąwszy twaróg, mleko i przyrządzone cielę, postawił przed nimi, a gdy oni jedli, stał przed nimi pod drzewem.

Zapytali go: «Gdzie jest twoja żona, Sara?» – Odpowiedział im: «W tym oto namiocie». Rzekł mu jeden z nich: «O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona, Sara, będzie miała wtedy syna».

Właściwie nie wiadomo, czy był to wyraz zwykłej gościnności, tak charakterystycznej w tamtym kontekście kulturowym, czy coś więcej. Autor natchniony podaje tylko jedną wskazówkę, która może podsunąć myśl, że Abraham od razu dostrzegł w wędrowcach kogoś niezwykłego: jest upał, najgorętsza pora dnia, a oni idą. Zamiast przeczekiwać skwar pustyni w jakimś cieniu.

A potem Abraham usługuje swoim gościom. I słyszy obietnicę, że za rok, o tej porze będzie miał dzieci. Wtedy już na pewno czuł, że to nie byle jacy goście. Za chwilę zresztą, odprowadziwszy ich nieco, będzie prosił za Sodomą i Gomorą i targował się o życie ich mieszkańców, w tym swego bratanka, Lota.

W całej scenie najistotniejsze chyba jest jednak to, w jaki sposób Abraham odnosi się do Boga. Warto przypomnieć: Bóg wiele mu naobiecywał, a nic z tego jeszcze się nie spełniło. Abraham przyjmuje owe tajemnicze postaci z wielką rewerencją; stawia na nogi domowników i sam usługuje im u stołu. A gdy jedzą nie siada z nimi, ale stoi pod drzwiami. I odzywa się tylko, kiedy go pytają. Czy to tylko owa gościnność, która każe wobec nieznajomych być gościnnym, by nie narazić się na gniew nie wiadomo jakich ważniaków?

Gdy potem, odprowadzając Gości odważy się odezwać w sprawie Sodomy i Gomory będzie rozmawiał z wielkim szacunkiem, wręcz uniżonością wobec Pana.

To ważna wskazówka dla nas, żyjących w XXI wieku. Bóg nam spowszedniał. Potrafimy czasem – przepraszam, ale tak jest – wycierać Nim sobie gębę na prawo i lewo, nie bacząc na drugie przykazanie. Jeszcze częściej stawiamy się w roli „właścicieli Pana Boga”. Fakt, my chrześcijanie wiele o Nim wiemy, wobec świata jesteśmy Jego wysłannikami. Ale trochę brakuje nam jakiejś rewerencji wobec Niego, jakieś bojaźni, większego szacunku. Tak jakbyśmy się klepali z Nim po plecach. A przecież to, że On stał się jednym z nas, a teraz jest dla nas Chlebem wcale nie znaczy, że możemy doń podchodzić lekceważąco.

Od razu wyjaśnię, że nie jestem zwolennikiem przymuszania do Komunii na klęcząco. Przecież klękamy przez Chrystusem, gdy kapłan pokazuje święte postaci i mówi „Oto Baranek Boży”. Przyklękamy przed przyjęciem Komunii. Chodzi raczej o brak pewnej wewnętrznej postawy. I zwolennikom Komunii na stojąco (właściwie: na chodząco, w procesji) i  tym, którzy uważają, że tylko na klęcząco grozi powierzchowność praktyk zewnętrznych, za którymi nie idzie serce. Bo inaczej nie tak łatwo padałyby mocne oskarżenia wobec tych, którzy tę sprawę widzą inaczej.

Skrajna postacią owego braku szacunku wobec Boga może być modlitwa, w której człowiek ma do Boga pretensje. Oczywiście mieć je można, ale nawet wtedy trzeba pamiętać, że On jest Bogiem, a my prochem i niczym, że wyrażanie pretensji to nie to samo co lekceważący bunt i strojenie fochów.

Podsumowując: gościnność wobec Boga? Jak najbardziej. Zawsze z najwyższym szacunkiem. Zawsze ze świadomością, że on jest Bogiem, Stwórcą i Zbawicielem, a ja grzecznym i słabym człowiekiem.

Myśl tę rozwija następujący po czytaniu psalm responsoryjny. Psalmista pyta o to, kto zamieszka z Bogiem (na Twej świętej górze) i daje odpowiedź:

(…) Ten, kto postępuje nienagannie, działa sprawiedliwie i mówi prawdę w swym sercu, kto swym językiem oszczerstw nie głosi. Kto nie czyni bliźniemu nic złego,nie ubliża swoim sąsiadom, kto za godnego wzgardy uważa złoczyńcę, ale szanuje tego, kto się boi Pana. Kto dotrzyma przysięgi dla siebie niekorzystnej, kto nie daje swych pieniędzy na lichwę i nie da się przekupić przeciw niewinnemu (…).

Czyli z Bożej gościny skorzysta kiedyś ten, kto tu na ziemi przyjmuje go w tym sensie, że na serio traktuje Jego polecenia.

2. Kontekst drugiego czytania Kol 1,24-28

W liście do Kolosan św. Paweł poucza młody Kościół w tym mieście, w co ma wierzyć i jak ma żyć. Nie ma tu chyba potrzeby szerszego omówienia tego tematu. Zresztą w kolejnych tygodniach lektura tego listu będzie kontynuowana. Czy przypadkowo dobrane drugie czytanie ma związek z pozostałymi? Czy porusza podobny temat? Z pozoru nie. Paweł pisze o swoim posłannictwie, o swoich udrękach znoszonych dla Chrystusa. Jeśli jednak czytać to czytanie w kontekście pierwszego i Ewangelii tej niedzieli zaskakuje, że w sumie jest tu zawarta odpowiedź na pytanie co to znaczy być gościnnym wobec Boga, co to znaczy Go przyjmować.

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam niedostatki udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. Jego sługą stałem się z powodu zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa: mam wypełnić posłannictwo głoszenia słowa Bożego.

Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, została teraz objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jakie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród was – nadzieja chwały. Jego to głosimy, upominając każdego człowieka i ucząc każdego człowieka z całą mądrością, aby każdego człowieka przedstawić jako doskonałego w Chrystusie.

Paweł dzięki Bożej łasce odkrył Boży plan względem wszystkich ludzi, a więc i  pogan: jest nim Chrystus, który zbawił każdego człowieka i każdego chce doprowadzić do swojej chwały. Trzeba to ogłosić. Trzeba ten wspaniały plan Boga ujawnić. Trzeba dla tego planu się trudzić. Nawet jeśli przychodzi cierpieć i tym sposobem „dopełnić braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła” (czyli uczestniczyć w Jego cierpieniu dla zbawienia wszystkich).

Warto zauważyć w tym miejscu, kim był św. Paweł. Tym, który prześladował chrześcijan. Tym, który budował życie po swojemu. Kiedy jednak spotkał Chrystusa, wszystko co trzeba w swoim życiu pozmieniał i rzucił się w wir pracy dla Chrystusa. Gościnność wobec Boga, przyjęcie Go wedle św. Pawła, nie polega więc na rozpamiętywaniu spotkania, na chlubieniu się tym zaszczytem. Polega na spełnianiu Jego woli; na poważnym potraktowaniu tego, czego od człowieka oczekuje.

3. Kontekst Ewangelii Łk 10,38-42

Ewangelia tej niedzieli stanowi dalszą część opowieści ciągnącej się już dobrych kilka tygodni. Dla przypomnienia: to fragment z tej części Łukaszowego dzieła, która nazywana jest „Drogą do Jerozolimy”. Po okresie euforii, gdy królestwo wydawało się być tuż tuż, przychodzi czas na uświadomienie, że łatwo nie będzie. Wszystko skończy się krzyżem w Jerozolimie. W tej części panuje więc pewne rozdwojenie, pojawiają się rozterki, radość miesza się z niepokojem. Ta atmosfera widoczna jest też w tekście czytanej tej niedzieli Ewangelii. Dwie postawy: jedna dobra, druga znacznie lepsza. Czas wyborów, czas szukania większego dobra trwa.

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa.

Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła».

A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».

4. Warto zauważyć

Jak napisano wyżej, czytania tej niedzieli koncentrują się na tym, co to znaczy przyjąć Boga, przyjąć Chrystusa. Marta i Maria są obrazem dwóch postaw w tym względzie.

  • Marta jest obrazem tych, którzy troszczą się o dobre warunki. Dla nich przyjąć Jezusa znaczy zapewnić Mu wszystko, czego potrzebuje. Pytanie: czego Chrystus tak naprawdę potrzebuje w dzisiejszym świecie?
  • Maria jest obrazem tych, którzy chcą Jezusa słuchać. I w domyśle – to co usłyszą wprowadzić w życie. Tych, którzy nie tylko chcą zapewnić dobre warunki dla działania Boga, ale chcą wziąć sprawy w swoje ręce, chcą żyć tym, czego uczył.

W pierwszym czytaniu Abraham postąpił trochę jak Marta. Skoncentrował się na dobrych warunkach. I OK., tak jest dobrze. To wyraz szacunku wobec Boga. Jezus jednak uważa, że słuchanie Go (i wprowadzanie w życie) to coś lepszego, to lepsza cząstka. I nie chce, by Maria została tej radości słuchania pozbawiona. Do podobnej postawy zachęca też werset śpiewany przed Ewangelią: „Otwórz, Panie, nasze serca, abyśmy uważnie słuchali słów Syna Twojego”.

Tą drogę poszedł potem św. Paweł. Kiedy spotkał Jezusa i zrozumiał o co chodzi, nie patrząc na to, ze organizacyjnie to wariactwo, zaczął swoje misyjne podróże.

5. W praktyce

Truizmem jest uwaga, że dzisiejszy Kościół to zarówno Marta jak i Maria i że obie postawy są dziś potrzebne. Tak się to zazwyczaj tłumaczy. Tyle że w tej dzisiejszej Ewangelii Jezus wcale nie mówi, że obie postawy są równie ważne. Uważa, że słuchanie Go jest lepsze.

Jak się nad sprawą zastanowić, to w dzisiejszym Kościele jest sporo z postawy Marty. Troszczymy się o dobre warunki. O budowę nowych kościołów, o remonty w starych, o ich upiększanie od wewnątrz i od zewnątrz. Dla Boga wszystko co najlepsze. Nie może być dziadostwa. Troszczymy się o zorganizowanie katechezy (w szkole, żeby zapewnić stabilne finansowanie) o katolickie szkoły, placówki opiekuńcze i wychowawcze, o instytucje charytatywne. Można jednak odnieść wrażenie, że w tym doskonałym zorganizowaniu zaczyna brakować tego, co ważniejsze.

Zajmowanie się wszystkimi dziełami Kościoła pochłania tyle energii, że niewiele już zostaje na słuchanie Chrystusa i wprowadzanie Jego nauki w życie. Ta sprawa traktowana jest powierzchownie, po łebkach, na zasadzie że jak się dobrze zorganizujemy, to wtedy się dokładniej problemowi przyjrzymy. Tymczasem gdy brakuje autentycznie chrześcijańskiego życiu, autentycznie chrześcijańskich relacji z bliźnimi powstaje też problem z głoszeniem Ewangelii. Bywamy w tym wszystkim nieautentyczni. A czasami wręcz sprawiamy wrażenie, jakby to całe głoszenie Ewangelii było tylko po to, żeby można było więcej wydać na owo poprawienie warunków.

Wniosek? Oczywisty. Słuchać Jezusa. Reszta nie jest już tak ważna…