Trudne milczenie

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 03.12.2013 23:00

Na pustyni wiele rzeczy jest zbędnych, a przechowywanie ich z uporem w plecaku stanowi dodatkową uciążliwość, często uniemożliwiając dalszą drogę.

Trudne milczenie Mirosław Rzepka /GN Zostanie wolna przestrzeń, puste miejsce, oczekujące Króla. Oczekujący będzie jak oblubienica z Pieśni nad Pieśniami.

Miało być łatwe milczenie. I panorama świętych, pustelników. Czyli wszystkich, którzy wybrali życie w odosobnieniu, samotność, a przede wszystkim szukanie Boga. Ale ich świat, sposób życia, dla większości z nas wydaje się być odległym. Przecież nie da się zamienić naszej codzienności w pustelnię, zostawić rodzinę i wybrać samotność, jednego dnia sprzedać wszystko i rozdawszy ubogim cały majątek żyć tylko dla Boga.

Mimo to odległy świat pustelników ciągle wzbudza ciekawość. Świadczy o tym chociażby powodzenie tak zwanych Apoftegmatów. Czyli sentencji Ojców Pustyni. Powodzenie traktatów i pism zrodzonych z samotnego bycia sam na sam z Bogiem. Czyżby uzupełniały jakiś brak naszego życia? Wypełniały przestrzeń, do której nie mają dostępu nawet najbliżsi? Były odpowiedzią na ukryte pragnienia i niespełnione nadzieje? Czy też mają, jak twierdzą niektórzy, wyłącznie wartość terapeutyczną? Nie od dziś bowiem wiadomo, że blisko im chociażby do psychoanalizy.

Odpowiedź oczywiście jest złożona. Warta oddzielnego traktatu. Zostawimy ją specjalistom od duchowości i psychologii, sami wybierając miejsce jakby pośrodku, między łatwo a trudno. Świętych pustelników mając w tle.

Porzućmy na moment świętego Antoniego (pierwszego pustelnika). Przywołajmy chwile (być może upragnione), gdy zostajemy sami w domu. Nikt do nas nie mówi, wyłączone jest radio i telewizor, zza ściany i z ulicy nie dobiegają żadne odgłosy. Sam na sam ze sobą. Z nadzieją, że będą to chwile sam na sam z Bogiem. I nagle okazuje się, że w tej pozbawionej dźwięków przestrzeni pojawiają się głosy, których istnienia się nie domyślaliśmy. Marzenia, plany, ukryte bóle, nieuświadomione żale i lęki. Jakby nagle zagrała orkiestra. Wybrzmiewająca kakofonią dźwięków bardziej niż harmonią. Zgrzyt, od którego człowiek chce szybko uciec.

Przeżywszy to doświadczenie zaczynamy Antoniego i jego naśladowców postrzegać braćmi, odkrywamy wspólnotę losu. Mimo dzielącego nas czasu i warunków zewnętrznych. Oto widzimy pełnego zapału młodzieńca zamiast radości spotkania z Bogiem doświadczającego demonów pustyni. Kim są owe demony? To właśnie wspomniane wyżej głosy, których istnienia się nie domyślaliśmy. Wszystko, co próbuje wedrzeć się w przestrzeń zarezerwowaną dla Boga. Wypełnić ją i stać się w nas bogiem. Czyli czymś, na czym skoncentrujemy naszą duchową aktywność.

To pierwsza lekcja, jaką dają nam pustelnicy. Możesz zająć się sobą, skupić na wypełniającym serce gniewie, zniechęceniu, nawet radości i entuzjazmie, analizować swoje przeżycia, dzielić włos na cztery – nazywając to wszystko modlitwą, kontaktem z Bogiem, życiem duchowym. Gdy tymczasem uświadomienie sobie tego wszystkiego jest zaledwie progiem pustyni.

Zatrzymajmy się na tym progu. Dwa podobne do siebie doświadczenia. Pisze o nich w Rozważaniach na piasku Alessandro Pronzato. Piszą pielgrzymi, zmierzający do Compostelli. Na granicy pustyni, ale i w przyjmującym pielgrzymów Amis du Chemin de Sant Jaques, można dostrzec przedziwny stos różnych rzeczy. Zostawione są one przez wędrowców, którzy odchudzili swój bagaż. Na pustyni wiele rzeczy jest zbędnych, a przechowywanie ich z uporem w plecaku stanowi dodatkową uciążliwość, często uniemożliwiając dalszą drogę. Z reguły po kilku dniach wiadomo, co jest niezbędne.

Zbędny bagaż. Wyrzucić. Zostawić. Łatwo powiedzieć. Moje emocje nie są przecież puszką konserw czy niepotrzebnym ubraniem. Nie da się ich tak po prostu wyrzucić. Co proponuje Antoni? Co mówią święci ojcowie?

Ich recepta, ich lekarstwo to wytrwałość i pokora. Ich to chyba nawet źle powiedziane. Jezusowe lekarstwo. Czyż nie On obiecał nagrodę za wytrwałość i pokrzepienie dla ludzi pokornego serca? Więc pokora i wytrwałość. Codzienne wychodzenie naprzeciw demonom pustyni z pozornie ubogim narzędziem walki. Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu… Panie Jezu, Synu Dawida, ulituj się nade mną… Jeszcze raz. I jeszcze raz… Aż  Pan nasz przyjdzie. Aż pokorą i wytrwałością zostaną pokonane demony pustyni. To wszystko, co chciało zająć miejsce Pana. Zostanie wolna przestrzeń, puste miejsce, oczekujące Króla. Oczekujący będzie jak oblubienica z Pieśni nad Pieśniami.

Wytrwałość i pokora. Rozeznany odrobinę w psychologii zapyta czy to wystarczy. Przecież pokora i wytrwałość nie muszą mieć motywacji religijnej. Sportowiec niekoniecznie musi wierzyć, by wytrwałością zapracować na wynik. Rzeczywiście, nie wystarczą. A nawet zamienią życie duchowe w katorgę. W nieustanne pasmo udręk. Zabiorą radość oczekiwania. Zniszczą szczęście ucznia. Potrzeba czegoś więcej. Potrzeba miłości. Dlatego zakończymy dzisiejsze rozważanie pewną historią. Jedynym przykładem.

Minęło pięćdziesiąt lat od chwili, gdy święty Antoni poszedł na pustynię. Znużony czuwaniem, ciągłymi postami, oschłością w modlitwie, walką z demonami, zaczął żalić się przed Bogiem. Oto tyle lat Ci służę. Tyle lat Cię szukam. Nigdy do mnie nie przemówiłeś. Nigdy nie pozwoliłeś doświadczyć Twojej obecności. Nie napełniłeś mojego serca pociechą. Ale choćbyś miał już nigdy do mnie nie przemówić, choćbyś zesłał mnie do piekła na wieczne potępienie, nawet tam nie przestanę Cię kochać. Panie Jezu, Synu Dawida, ulituj się nade mną.

I wtedy, jak pisze w żywocie święty Atanazy, Antoni po raz pierwszy miał doświadczyć Bożej obecności. Jego serce wypełnione zostało Bożym pokojem.