Miłosierdzie względem ubogich

Elżbieta i Piotr Krzewińscy

publikacja 13.03.2014 21:00

Każde działanie, zarówno Jana Pawła II, jak i Matki Teresy z Kalkuty wypływało z ich ogromnej miłości do Boga. A miłość ta przejawiała się nie tyle w działaniu, co właśnie w adorowaniu.

Miłosierdzie względem ubogich Henryk Przondziono /GN „Mamy dużo pracy. Nasze domy dla chorych i umierających nędzarzy są wszędzie zapełnione. Od czasu podjęcia codziennej adoracji nasza miłość do Jezusa stała się jeszcze bardziej bliska, nasza wzajemna miłość wzbogaciła się o lepsze zrozumienie, nasza miłość do biednych jeszcze bardziej się pogłębiła, a powołania zwiększyły się dwukrotnie. Bóg pobłogosławił nas wieloma wspaniałymi powołaniami.”

"Święty ojciec". Rekolekcje wielkopostne na Wiara.pl.

Na początku krótkie przypomnienie: Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty (z domu Agnes Gonxha (Ganxhe) Bojaxhiu) urodziła się w 1910r. w Skopje w Albanii. Chciała wyjechać na misje, w związku z tym w Irlandii wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Loretanek, które były znane z pracy misyjnej w Indiach. Po latach pracy w Indiach w 1948r. uzyskała zgodę papieża i opuściła zakon loretański. Przyjęła obywatelstwo indyjskie. W 1950r. założyła Zgromadzenie Misjonarek Miłości. Zakonnice zamiast habitu noszą białe sari, tradycyjny hinduski strój. W ciągu swojego długiego życia Matka Teresa pomagała na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym, zakładając w różnych częściach świata placówki swej wspólnoty zakonnej. Zmarła w Kalkucie 05.09.1997 r. w opinii świętości. Papież Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną Kościoła katolickiego w dniu 19.10.2003r.

Czy oprócz tego zdarzenia coś jeszcze łączy tych dwoje wybitnych ludzi XX wieku?

Ja patrzę na nich przez pryzmat trzech rzeczy, wzajemnie z siebie wynikających.

Pierwszą jest Adoracja.

Każde działanie, zarówno Jana Pawła II, jak i Matki Teresy z Kalkuty wypływało z ich ogromnej miłości do Boga. A miłość ta przejawiała się nie tyle w działaniu, co właśnie w adorowaniu. Oboje mieli doskonałe rozumienie tego, że bez woli Ojca nawet najlepsze ludzkie działanie nie wyda dobrego owocu. Dlatego szli na adorację i trwali na niej przed Panem, oddając się Mu do wyłącznej dyspozycji. Bo oboje pragnęli pełnić nie swoją, ale Jego wolę.

To radykalne przylgnięcie do Pana w sposób niezwykle wymowny pokazuje pewne zdarzenie. Otóż, jak Matka Teresa sama opowiadała, w zgromadzeniu na początku zakonnice uczestniczyły w adoracji raz w tygodniu przez godzinę, ale w 1973r. podjęły postanowienie uczestniczenia w adoracji codziennie przez godzinę. „Mamy dużo pracy. Nasze domy dla chorych i umierających nędzarzy są wszędzie zapełnione. Od czasu podjęcia codziennej adoracji nasza miłość do Jezusa stała się jeszcze bardziej bliska, nasza wzajemna miłość wzbogaciła się o lepsze zrozumienie, nasza miłość do biednych jeszcze bardziej się pogłębiła, a powołania zwiększyły się dwukrotnie. Bóg pobłogosławił nas wieloma wspaniałymi powołaniami.”

Matka Teresa polecała każdemu przynajmniej godzinę adoracji dziennie. Pewnemu księdzu, który próbował wykręcić się z tego obowiązku, żaląc się jej, że ma dużo pracy, powiedziała: „W takim razie ksiądz powinien adorować Pana Jezusa dwie godziny dziennie!”

Błogosławiony Jan Paweł II mówił natomiast, że całe zło na świecie mogłoby zostać przezwyciężone poprzez ogromną moc nieustającej adoracji eucharystycznej. Jedną z jego pierwszych inicjatyw po zamachu w 1981 r. było ustanowienie codziennej adoracji Najświętszego Sakramentu w Bazylice św. Piotra.

Tych dwoje ludzi doskonale zrozumiało i urzeczywistniało w swoim życiu, że człowiek nie umie kochać bliźniego sam z siebie. Że musi się tego nieustannie uczyć, a jego miłość potrzebuje ciągłego oczyszczania z egoizmu. Dlatego najlepsze, co może zrobić każdy człowiek, chcący stać się świętym, tj. potrafiącym kochać tak jak Bóg, to udać się do Źródła Miłości i uczyć się od samego Boga, który jest Miłością. I oboje się tego uczyli, a dzięki tej szkole całe ich życie było przepełnione służbą bliźnim.

To właśnie ta druga rzecz, która łączy błogosławionego Jana Pawła II i błogosławioną Matkę Teresę: służba na rzecz najuboższych. Każde z nich jednak w inny sposób spalało się w tej służbie.

Jan Paweł II to dla mnie tytan pracy intelektualnej. Można by rzec, że swoimi pismami, w których przybliżał rozumienie tego, kim jest człowiek i co to znaczy w obecny czasach być chrześcijaninem, być człowiekiem, a także w których nieustannie starał się przybliżyć nam Boga, błogosławiony papież służył „biednym” naszych czasów. Bo bieda nie ma wyłącznie charakteru materialnego.

Matka Teresa natomiast to osoba, która w sposób bezpośredni służyła najbiedniejszym z biednych.

Zachwyca mnie i jednocześnie jest dla mnie wyrzutem sumienia sposób, w jaki Matka Teresa rozpoznała to „powołanie w powołaniu”. Otóż w 1946r. jak co roku udała się na rekolekcje do klasztoru w Darjeeling, położonym na zboczach Himalajów. Jechała tam w przepełnionym pociągu, który poruszał się bardzo powoli. Siostra Maria Teresa od Dzieciątka Jezus z okna pociągu oglądała tłumy ludzi, którzy znajdowali się w skrajnej nędzy, bliskich śmierci głodowej. I ten widok ludzkiej nędzy nie pozostawił w jej sercu wątpliwości, że to sam Chrystus przynagla ją, mówiąc: ,,Musisz wyjść, aby służyć biednym”.

,,Czułam – pisze po latach Matka Teresa – że Pan oczekuje od mnie, bym zrezygnowała ze spokojnego życia w zakonie i wyszła na ulice służyć biednym. Ale nie jakimkolwiek biednym. On wzywał mnie, abym służyła zrozpaczonym, najuboższym z ubogich w Kalkucie – tym, którzy nie mają nic i nikogo; tym, do których nikt nie chce się zbliżyć, ponieważ są źródłem zarazy, brudu i robactwa; tym, którzy nie mogą nawet pójść żebrać o jałmużnę, ponieważ są nadzy, nie mają nawet łachmana, aby na siebie włożyć; tym, którzy już nie jedzą, gdyż z wycieńczenia nie mają już siły; tym, którzy wykończeni padają na ulicach, wyniszczeni, świadomi swojej śmierci; tym, którzy już nie płaczą, bo zabrakło im łez. Takich właśnie ludzi ukazał mi Jezus podczas owej podróży, abym ich pokochała.”

Bieda ma różne oblicza. Dla mnie błogosławiony Jan Paweł II to dar od Boga dla zaradzenia biedzie ludzkiego myślenia, fałszywemu, błędnemu postrzeganiu współczesnej rzeczywistości. Natomiast błogosławiona Matka Teresa to dar, poprzez który Pan Bóg mocno porusza moje serce, bym nigdy nie zapomniała, że „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych Moich braci, Mnie uczyniliście.” (Mt 25,40)

I wreszcie trzecia rzecz, łącząca tych dwoje błogosławionych: oboje obumierali – jak ziarno. Oboje wiedli długie życie, pełne pracy i miłości, ale też pełne cierpienia. Ojciec Święty utracił swoje zdrowie i posturę krzepkiego, wysportowanego mężczyzny i przyjął krzyż rozmaitych chorób, krzyż niepełnosprawności. A na końcu – krzyż milczenia i bezsilności, gdy z powodu choroby nie mógł już mówić.

Matka Teresa niosła natomiast w swoim sercu, w ukryciu przed światem, ogromny ciężar duchowej pustyni. Można powiedzieć, że przez kilkadziesiąt ciemnych lat usychała z tęsknoty za poczuciem bliskości Boga. Mówiła: ,,Jeśli chodzi o mnie, odczuwam pustkę – tak głęboką, że gdy patrzę, nie widzę nic, a gdy słucham, nic nie mogę usłyszeć”. Jednak pomimo tych nocy duchowych, jakie przeżywała, nigdy, nawet przez chwilę, nie zwątpiła w istnienie Boga. Co więcej, jak sama wyznała, to straszliwe doświadczenie pozwoliło jej lepiej zrozumieć tych, którym posługiwała.

Jan Paweł II przywołał to jej doświadczenie w homilii, wygłoszonej podczas Mszy św. beatyfikacyjnej Matki Teresy: „Ta przeszywająca do głębi próba została przyjęta jako szczególny „dar i przywilej”. W godzinach największych ciemności Matka Teresa chwytała się wytrwale modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Ta duchowa udręka prowadziła ją do coraz większego utożsamiania się z tymi, którym codziennie służyła, doświadczając cierpienia, a czasem wręcz odrzucenia. Powtarzała często, że największe ubóstwo to być niepotrzebnym, nie mieć nikogo, kto się tobą zaopiekuje.”

Obumieranie jest dla każdego człowieka ogromnie trudne. Myślę, że każdy mój bunt przeciwko temu oznacza, że za mało kocham, za mało ufam, a moja wiara jest słaba i chwiejna. Dzięki tym dwojgu ludziom wiem jednak, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37), co oznacza, że jeśli Mu pozwolę, dokona we mnie i w moim życiu wielkich dzieł.         

Ludzie są nierozsądni, nielogiczni i zajęci sobą,
   Kochaj ich mimo to.
Jeśli uczynisz coś dobrego, zarzucą ci egoizm i ukryte intencje.
   Czyń dobro mimo to.
Jeśli ci się uda, zyskasz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów.
   Staraj się mimo to.
Dobro, które czynisz, jutro zostanie zapomniane.
   Czyń dobro mimo to.
Uczciwość i otwartość wystawią cię na ciosy.
   Bądź mimo to uczciwy i otwarty.
To, co zbudowałeś wysiłkiem wielu lat, może przez jedną noc lec w gruzach.
   Buduj mimo to.
Twoja pomoc jest naprawdę potrzebna.
Ale kiedy będziesz pomagał ludziom, oni mogą cię zaatakować.
   Pomagaj mimo to.
Daj światu z siebie wszystko, a wybiją ci zęby.
   Mimo to dawaj światu z siebie wszystko.

„Miej czas na to, aby pomyśleć - to źródło mocy. Miej czas na modlitwę - to największa siła na ziemi. Miej czas na uśmiech - to muzyka duszy.”

„Nieważne ile czynimy, lecz ile miłości wkładamy w czynienie tego. Nieważne ile dajemy, lecz jak wiele miłości wkładamy w dawanie.”

(Matka Teresa z Kalkuty)