On jest Bogiem pokoju

Andrzej Macura

publikacja 05.08.2014 19:40

Garść uwag do czytań na XIX niedzielę zwykłą roku A z cyklu „Biblijne konteksty”.

Jezioro Galilejskie Andrzej Macura / CC-SA 3.0 Jezioro Galilejskie
Bóg nie ma upodobania w drakach. Wprowadza w ludzkie życie pokój

„Cały świat jest pełen śladów Boga” – śpiewała dawniej młodzież z pewnej piosence. To prawda. „Każda rzecz zawiera Jego myśl”. Ale trzeba pamiętać, że Bóg tak naprawdę nie jest w przyrodzie. Jest ponad nią. Jest Panem stworzenia. Czy właśnie ta myśl łączyczytania liturgii słowa tej niedzieli? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak. Po namyśle można jednak powiedzieć, że chyba chodzi o coś więcej. O wskazanie, że Bóg jest Bogiem (s)pokoju. I ten swój pokój chce wprowadzać w świat.

1. Kontekst pierwszego czytania 1 Krl 19,9a.11–13

Pierwsze czytanie tej niedzieli pochodzi z 1 Księgi Królewskiej, z cyklu o proroku Eliaszu. Wybrano z niego tylko maleńki fragment. Jak się wydaje, istotny dla uwydatnienia myśli zawartej w Ewangelii, ale... Aż szkoda nie przytoczyć go w szerszym kontekście. Nie chodzi nawet o pokazanie historii Eliasza. Faktycznie, to z perspektywy Ewangelii tej niedzieli nie miałoby większego znaczenia. Ale w 18 rozdział 1 Księgi Królewskiej autor przedstawił bardzo ciekawy obraz Boga. Boga... hmmm... jak to ująć... pogodnego w środku burzy? Chyba właśnie tak.

Przypomnijmy: prorok Eliasz działa w Izraelu, północnej części podzielonego już dawnego królestwa Dawida, w czasach króla Achaba i jego żony, Izebel (Jezabel). W kraju szerzą się kulty pogańskiej, których żona króla jest zresztą zdecydowaną promotorką. Eliasz właśnie wygrał pojedynek z prorokami Baala. Ten, w którym mieli modlitwami zapalić ofiarę na ołtarzu. Prorokom Baala się nie udało, Eliaszowi tak. Na fali odniesionego zwycięstwa Eliasz podburza lud. Ginie 450 proroków Baala. Izebel wpada we wściekłość. Eliasz boi się jej zemsty. Dlatego ucieka do królestwa południowego, Judy. Wędruje na sam jego południowy kraniec (Beer Szeba) Zresztą oddajmy głos autorowi natchnionemu (tekst czytania pogrubioną czcionką).

Kiedy Achab opowiedział Izebeli wszystko, co Eliasz uczynił, i jak pozabijał mieczem proroków,  wtedy Izebel wysłała do Eliasza posłańca, aby powiedział: «<Chociaż ty jesteś Eliasz, to jednak ja jestem Izebel!> Niech to sprawią bogowie i tamto dorzucą, jeśli nie postąpię jutro z twoim życiem, jak [się stało] z życiem każdego z nich».

Wtedy <Eliasz> zląkłszy się, powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer-Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę, a sam na [odległość] jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: «Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków». Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go, powiedział mu: «Wstań, jedz!» Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: «Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga».

Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i nocy aż do Bożej góry Horeb. Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował.

Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: «Co ty tu robisz, Eliaszu?» A on odpowiedział: «Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie». Wtedy rzekł: «Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!» A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty.

 A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?» Eliasz zaś odpowiedział: «Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie». Wtedy Pan rzekł do niego: «Idź, wracaj twoją drogą ku pustyni Damaszku. A kiedy tam przybędziesz, namaścisz Chazaela na króla Aramu. Później namaścisz Jehu, syna Nimsziego, na króla Izraela. A wreszcie Elizeusza, syna Szafata z Abel-Mechola, namaścisz na proroka po tobie. A stanie się tak: uratowanego przed mieczem Chazaela zabije Jehu, a uratowanego przed mieczem Jehu zabije Elizeusz. Zostawię jednak w Izraelu siedem tysięcy takich, których kolana nie ugięły się przed Baalem i których usta go nie ucałowały».

Nie wiem, może to tylko moje wrażenie, ale uderza mnie spokój płynący z tej opowieści. Eliasz jest rozgorączkowany. Właśnie wzniecił małe powstanie, ale wystraszył się i ucieka. Pewnie z tego powodu mu wstyd i dlatego nieco histeryzując mówi, że powinien już umrzeć. A Bóg?

Najpierw jest ta scena z aniołem. Masz, nie marudź, jedz. Ma jeść? No to je. I znów się kładzie. Co się będzie przejmował, ze Bóg wysłał do niego jakiegoś Anioła z jedzeniem. Ma dość, chce umrzeć (choć przed śmiercią ucieka).

Niesamowite, prawda? Tak po ludzku to oczekiwalibyśmy, że Bóg powinien się na Eliasza rozgniewać. No bo jak można tak zignorować Bożego wysłańca! A Anioł jakby nigdy nic, odczekuje swoje i znów budzi Eliasza, znów dając mu jeść. Ale teraz nie czekając aż Eliasz znów się położy przekazuje, co miał powiedzieć :) Na rozgorączkowanego i rozżalonego Eliasza reaguje ze stoickim spokojem. I iście anielską cierpliwością ;-).

Tak samo jest w scenie przytoczonej jako pierwsze czytanie. Eliasz pewnie ciągle nastawiony jest na walkę. Wcześniej rozżalony, teraz jest po długiej, wyczerpującej wędrówce. Ale Bóg nie nastawia się na walkę! Nie ma Go ani w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Jest w łagodnym powiewie wiatru. Tak, Eliasz idąc na spotkanie z nim zasłania twarz. Bo będzie stał przed Najświętszym. Ale Bóg jakoś niespecjalnie dba o to, by okoliczności tego spotkania dodatkowo udramatyzować. Jest Bogiem pokoju.

I w sumie podobnie jest w dalszej części tej historii. Eliasz opowiada o swojej żarliwości, o dramatycznych wydarzeniach, o zagrożeniu, o niewierności Izraela. A co mu odpowiada Bóg? Idź i namaść tych na królów, a tamtego na proroka. Zrobią coś wielkiego? Skądże. Niebawem dwaj pierwsi zginą. Ale się nie martw, trzymam rękę na pulsie, mam tam ludzi wiernych sobie....

Zastanawiające, prawda? Rozgorączkowany Eliasz i spokojny Bóg. Nic wielkiego się nie dzieje – zdaje się tłumaczyć Eliaszowi. Mogłoby być lepiej, ale i tak nie jest źle.

Może my, katolicy w Polsce początku XXI wieku też niepotrzebnie się tak wieloma sprawami gorączkujemy?

2. Kontekst drugiego czytania Rz 9,1–5

Drugie czytanie tej niedzieli jest kontynuacją lektury Listu do Rzymian. Jego treść to współczucie, jakie Paweł odczuwa względem Izraela, nie w całości należącego do Nowego Ludu Bożego – Kościoła. Izrael nie korzysta więc z dobrodziejstwa jakim jest zbawienie wysłużone przez Jezusa Chrystusa. Warto jednak dodać: jest to odrzucenie czasowe – napisze potem Paweł (11, 11nn). Spowodowane tym, że Żydzi odrzucili usprawiedliwienie płynące z wiary, koncentrując się na zbawieniu dzięki uczynkom (10, 5nn).

Przytoczmy tekst czytania dodając jeszcze parę kolejnych wierszy.

Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, potwierdza mi to moje sumienie w Duchu Świętym, że w sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból. Wolałbym bowiem sam być pod klątwą [odłączony] od Chrystusa dla [zbawienia] braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami. Są to Izraelici, do których należą przybrane synostwo i chwała, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. Do nich należą praojcowie, z nich również jest Chrystus według ciała, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. Amen.

 Nie znaczy to jednak wcale, że słowo Boże zawiodło. Nie wszyscy bowiem, którzy pochodzą od Izraela, są Izraelem, i nie wszyscy, przez to, że są potomstwem Abrahama, stają się jego dziećmi, lecz w Izaaku uznane będzie twoje potomstwo, to znaczy: nie synowie co do ciała są dziećmi Bożymi, lecz synowie obietnicy są uznani za potomstwo.

Lektura drugiego czytania nie pozwala dostrzec chyba żadnego związku tego, z pozostałymi czytaniami. Już jednak tych parę zdań więcej daje spojrzenie ciut szersze. Nie mówiąc już o tym, gdyby czytać List do Rzymian dalej. Widać w tym wszystkim spokój Boga. Boga, który wybiera jeden naród, by ostatecznie zbawić wszystkich. Ale nie lamentuje, gdy przychodzi odrzucić tych, którzy dotąd byli Jego ludem (parafrazując Ozesza, zrobić nie-lud z ludu). Coś idzie nie tak? Spokojnie, trzymam rękę na pulsie. Moje plany są inne niż ludzkie kalkulacje. Wszystko ostatecznie dobrze się skończy.

3. Kontekst Ewangelii Mt 14,22–33

Jak to już piałem poprzednim odcinku „Biblijnych kontekstów”, Ewangelia Mateusza to Ewangelia o królestwie. Jezus jest w  niej pokazany jako wypełniający zapowiedzi Starego Testamentu Mesjasz – Król. Chodzenie Jezusa po jeziorze – scena Ewangelii tej niedzieli – znajduje się w części, w której Mateusz zdaje się koncentrować wokół problematyki zaczynającego się urzeczywistniać w świecie królestwa Bożego. Spodziewać się więc można w niej nie tylko dalszego przybliżenia tajemnicy królestwa, ale właśnie też pokazania, jak realizuje się tu i teraz (to znaczy w czasach Jezusa). Rozmnożenie chleba, chodzenie po jeziorze, uzdrowienia... A potem spory z faryzeuszami, z których wyłania się Kościół – nie tylko czysta kontynuacja Izraela, ale pójście trochę na przekór temu, co Izrael w czasach Jezusa prezentował....

Przez ten właśnie pryzmat trzeba spojrzeć na przedstawioną w Ewangelii tej niedzieli scenę. Przytoczmy tu tekst Mateuszowego opowiadania...

Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.

Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, mio­tana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży noc­nej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zoba­czywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.

Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. A on rzekł: „Przyjdź”. Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie przyszedł do Je­zusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”. Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”.

Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.

4. Warto zauważyć

Może po kolei:

  • Może mało istotne, ale piękne. Po rozmnożeniu chleba, zanim wszystko się rozpoczyna, Jezus idzie na górę, aby się modlić. Trochę zaskakująca dla czytelnika jest ta ucieczka Jezusa. Pewnie niejeden egzegeta tłumaczyłby, że chodziło o pokazania powodu, dla którego Jezus tak długo nie dołączył do uczniów. Można jednak spokojnie widzieć w tym nie tylko wstęp do opowieści o kolejnym cudzie. To także odrysowanie pewnego faktu: Jezus w ferworze pracy związanej z nauczaniem ciągle szukał czasu na osobistą modlitwę. I znajdował go. Nawet jeśli odbywało się to trochę kosztem odpoczynku.
  • Apostołowie mieli na wodzie spore problemy. Jezioro Galilejskie nie jest zbyt wielkie. Wyruszyli koło wieczora. Bo wieczorem Jezus był już sam – pisze Ewangelista. Gdy Jezus przychodzi do nich, jest już czwarta straż nocna. Czyli – wedle naszej rachuby – między trzecią a szóstą rano. Apostołowie musieli być już nieźle zmęczeni. I takich zmęczonych i przestraszonych (myślą że widzą zjawę) spotyka Jezus. I szybko przywraca im spokój ducha.
     
  • W chodzeniu Jezusa po wodzie można widzieć manifestację faktu, że Jezus jest ponad prawami przyrody. Jest – jak wyznajemy – jej Stwórcą. Przez Niego przecież „wszystko się stało”... Zwłaszcza, że Jezus nie mówi uczniom „Odwagi, to Ja, nie bójcie się”, ale Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się. Aluzja do imienia Bożego – Jestem który Jestem – bardzo wyraźna. Wtedy także wyznanie uczniów „Jesteś Synem Bożym” nabiera głębszego znaczenia niż tylko stwierdzenie, że Jezus jest pod szczególną opieką Boga. Podobnie zresztą jak wołanie do Jezusa „Panie” – tytuł którym w Starym Testamencie określa się Boga.
     
  • W chodzeniu Jezusa po wodzie można jednak widzieć też manifestację wyższości Jezusa wobec zła. Dlaczego? Morze, zwłaszcza wzburzone, to w Biblii bardzo często synonim ciemnych, wrogich Bogu sił; symbol mocy diabelskich. Jezus chodząc po wodze pokazuje, że nie są Mu nic w stanie zrobić.

    Jeśli tak spojrzeć na sprawę także scena z usiłującym chodzić po wodzie Piotrem przestaje być tylko ilustracją porywczego charakteru tego Apostoła i nabiera znaczenia teologicznego. Gdy zaczyna tonąć Jezus mu pomaga, ale – uwaga – wyrzuca mu brak wiary. Trochę dziwnie brzmiałby wyrzut Jezusa, gdyby chodziło wyłącznie o jakąś zabawę, pokazówkę mocy Jezusa. To chyba jest wskazanie do Kościoła: pokonacie moce złe, ale nie możecie we Mnie wątpić.  
  • Warto też pamiętać o tym, że kiedyś w raju przyroda była człowiekowi przyjazna. Wrogą stała mu się po grzechu. Wtedy ziemia zamiast płodów roli zaczęła człowiekowi rodzić ciernie i osty. Niespokojne morze utrudniające ludziom zwykle nietrudną przeprawę to pewnie też znak owego buntu sił przyrody. Dla Jezusa świat nie jest już groźny. I dla tych, którzy w niego wierzą – już też nie.
     
  • Może najmniej istotne... To chodzenie Jezusa po wodzie rodzi skojarzenie z prorokiem Jonaszem. Tym, który wyrzucony za burtę trzy dni przebywał w brzuchu wielkiej ryby. Jezus jest kimś zdecydowanie większym niż Jonasz...

Tyle sam tekst. A czytany w kontekście tej Ewangelii i pierwszego czytania?

Czytana w kontekście spotkania Eliasza z Bogiem objawiającym się w cichym zefirku opowieść o chodzeniu Jezusa po wodzie nabiera jeszcze jednego wymiaru. Chyba najważniejszego. Bóg znów jawi się jako Bóg spokoju; Bóg, który nie musi manifestować swojej obecności jakimiś spektakularnymi i groźnymi zjawiskami w świecie przyrody, ale wręcz odwrotnie, raczej przynosi w świat ciszę i spokój. Przynosi go i tym, którzy utrudzili się walką o jakieś wielkie sprawi i tym, którzy zmagają się z codziennymi problemami.

Warto przypomnieć: opowieść o chodzeniu Jezusa po jeziorze u Mateusza umieszczona jest w części, w której Ewangelista przedstawia królestwo Boże realizujące się poprzez Kościół! Z tej perspektywy wprowadzanie w świat pokoju to nie tylko jakaś fanaberia. To ważne zadanie Kościoła. Ważne, jedno z tych odróżniających go od Izraela czasów Jezusa

5. W praktyce

Skoro jesteśmy w rękach Boga, wszystko dobrze się skończy. Zło na pewno nie zatriumfuje. Rozgorączkowani walkami o wielkie sprawy czy zmaganiami z codziennością czasem o tym zapominamy. Bóg objawiający się w zefirku, Bóg trzymający rękę na pulsie, spokojnie realizujące swoje plany, Bóg kroczący po falach smaganego wiatrem jeziora, przynosi uspokojenie. Warto się mu (uspokojeniu) poddać.

To nie takie proste? Tak się nie da? Trzeba walczyć? Przykład tonącego Piotra pokazuje, że trzeba wierzyć Bogu. Nie teoretycznie. Także w praktyce. I nie przez chwilę. Konsekwentnie, do końca.

Chrześcijanin powołany jest do tego, by upodabniać się (swoim stylem życia) do Boga. Może przydałoby się, byśmy w ten świat wprowadzali więcej pokoju? To nie żadna fanaberia. To jedna z tych rzeczy, dzięki której Kościół urzeczywistnia w świecie królestwo Boże.