Na przekór sobie

Andrzej Macura

publikacja 28.08.2014 10:53

Garść uwag do czytań na XXII niedzielę zwykłą roku A z cyklu „Biblijne konteksty”.

Na przekór sobie Chrześcijanin to ten, kto robi co Bóg każe robić nawet wtedy gdy nie jest łatwo Henryk Przondziono /Foto Gość

Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam! – wołał w jednym ze swoich listów św. Paweł. Czytania tej niedzieli dają na to pytanie zaskakująca odpowiedź: wszyscy. Wszyscy przeciw nam. Wydawałoby się, iż znajomość z Bogiem jest gwarancją, że człowieka nic złego nie może spotkać. I poniekąd jest to prawda. Ale w czytaniach tej niedzieli znajdujemy ważne dopowiedzenie do tej prawdy: jeśli wiernie służysz Bogu, konsekwentnie zmierzasz ku krzyżowi. Jeśli możesz liczyć na łatwe życie, to dopiero w wieczności.

1. Kontekst pierwszego czytania Jr 20,7–9

Swoiście piękna ta skarga Jeremiasza, prawda? Pewnie dlatego po raz drugi w ostatnim czasie czytamy jej fragment.

Jeremiasz jest prorokiem czasu klęski. Zapowiada, że niebawem Babilończycy zdobędą Jerozolimę, a Izrael (właściwie Juda) pójdzie w niewolę. To kara za niewierność wobec zawartego niegdyś z Bogiem na Synaju przymierza. Dlatego prorok radzi, by nie próbować się bronić; by nie próbować odmieniać Bożych wyroków, bo są one nieodwołalne. Nic dziwnego, że nie był przez sobie współczesnych lubiany. Wierne głoszenie tego, co nakazywał mu ogłaszać Bóg, wpędzało go w kolejne kłopoty. Stąd skarga, której kolejny fragment słyszymy tej niedzieli. Tekst czytania – pogrubioną czcionką.

Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść;
ujarzmiłeś mnie i przemogłeś.
Stałem się codziennym pośmiewiskiem,
wszyscy mi urągają.
Albowiem ilekroć mam zabierać głos,
muszę obwieszczać:
«Gwałt i ruina!»
Tak, słowo Pańskie stało się dla mnie
codzienną zniewagą i pośmiewiskiem.
I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał
ani mówił w Jego imię!
Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień,
nurtujący w moim ciele.
Czyniłem wysiłki, by go stłumić,
lecz nie potrafiłem.


Tak, słyszałem oszczerstwo wielu:
«Trwoga dokoła!
Donieście, donieśmy na niego!»
Wszyscy zaprzyjaźnieni ze mną
wypatrują mojego upadku:
«Może on da się zwieść, tak że go zwyciężymy
i wywrzemy swą pomstę na nim!»
Ale Pan jest przy mnie jako potężny mocarz;
dlatego moi prześladowcy ustaną i nie zwyciężą.
Będą bardzo zawstydzeni swoją porażką,
okryci wieczną i niezapomnianą hańbą.
Panie Zastępów, Ty, który doświadczasz sprawiedliwego,
patrzysz na nerki i serce, dozwól,
bym zobaczył Twoją pomstę nad nimi.
Tobie bowiem powierzyłem swą sprawę.
Śpiewajcie Panu, wysławiajcie Pana!
Uratował bowiem życie ubogiego
z ręki złoczyńców.

Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem!
Dzień, w którym porodziła mnie matka moja,
niech nie będzie błogosławiony!
Niech będzie przeklęty człowiek,
który powiadomił ojca mojego:
«Urodził ci się syn, chłopiec!»
sprawiając mu wielką radość.
Niech będzie ów człowiek podobny do miast,
które Pan zniszczył bez miłosierdzia!
Niech słyszy krzyk z rana,
a wrzawę wojenną w południe!
Nie zabił mnie bowiem w łonie matki:
wtedy moja matka stałaby się moim grobem,
a łono jej wiecznie brzemiennym.
Po co wyszedłem z łona matki?
Czy żeby oglądać nędzę i utrapienie
i dokonać dni moich wśród hańby?

Nieciekawe miał Jeremiasz życie. Wyśmiewany, zmuszony znosić urągania wrogiego otoczenia. Wszystko z powodu wierności posłannictwu, które mu zlecił Bóg. Nie był człowiekiem ze stali. Zastanawiał się, czy warto; czy nie lepiej zapomnieć o Bogu. Ale nie mógł. Boży ogień, który był w nim, był silniejszy.

Dowiadujemy się ostatnio o krwawych prześladowaniach chrześcijan w wielu krajach świata: na Bliskim Wschodzie, w Afryce, w Pakistanie czy Indiach. Na szczęście w Polsce czegoś takiego nie ma. Ale całkiem sporo polskich chrześcijan dzieli los Jeremiasza przedstawiony  w pierwszym czytaniu: są pośmiewiskiem,  muszą znosić urągania. Idąc dalej, już poza czytanie, można powiedzieć, że jeśli ci chrześcijanie zajmują ważne stanowiska, całkiem sporo osób oczekuje ich upadku; chwili, kiedy ktoś ich ze stanowiska wyrzuci. Wszystko przez to – i to jest bardzo ważne – że starają się być wierni Bogu. To na pewno nie jest przyjemne. I być może też wielu z nich zastanawia się, czy warto; czy nie lepiej zapomnieć o Bogu, jego przykazaniach. Są tacy, którzy swoje chrześcijaństwo poświęcają na ołtarzu bożka życiowego powodzenia. Wielu jednak pójdzie droga Jeremiasza i przyzna potem, że choć chcieli, nie mogli o Bogu zapomnieć. Boży ogień, który był w nich, był silniejszy.

Gdy słucha się wyznania Jeremiasza staje się jasne, że bycie Bożym sługą nie oznacza życia usłanego płatkami róż. Śmieją się z nas, urągają nam? Nic nadzwyczajnego. Taka jest smutna norma.

A psalm responsoryjny następujący po czytaniu przypomina, że wierność Bogu nie oznacza samotności. Człowiek zawsze może liczyć na Boże wsparcie...

2. Kontekst drugiego czytania Rz 12,1–2

Czytany tej niedzieli fragment listu do Rzymian należy już do tej jego części, w której Paweł od teologii przechodzi do praktyki chrześcijańskiego życia. Ukazując wpierw miłosiernego Boga, który w swej niezgłębionej mądrości chce zbawić każdego człowieka teraz pokazuje, jak powinna wyglądać nasz odpowiedź. Zanim jednak da wskazania bardziej szczegółowe, wpierw daje wskazanie ogólne. To ono jest treścią drugiego czytania tej niedzieli. Przytoczmy je.

Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przy­jemne i co doskonałe.

To może po kolei:

Jak już wyjaśniałem, drugie czytania zasadniczo nie są związane z pierwszym i trzecim. Tu jednak znajdujemy zaskakującą odpowiedź na pytanie z pierwszego czytania: skąd się bierze ogień, który trawi serce Jeremiasza czy innych ludzi tak, że nie potrafią Boga opuścić? Ano chyba bardzo często ze świadomości, że są dłużnikami; że ich dobre i święte życie, choćby nawet związane z prześladowaniami, jest tylko odpowiedzią na Bożą łaskawość. I znajdujemy też w tym czytaniu nawiązanie do Ewangelii. Co znaczy wziąć krzyż i naśladować Jezusa? Ano oddać się Bogu na służbę. Stać się Mu posłusznym.

3. Kontekst Ewangelii Mt 16,21–27

Ewangelia tej niedzieli jest kontynuacją lektury z poprzednich tygodni. Nie ma chyba sensu po raz kolejny wyjaśniać szerszego jej  pisać o głównej myśli autora czy strukturze Ewangelii. Zawsze można wrócić do poprzednich tekstów, choćby klikając TUTAJ. Koniecznie trzeba jednak przypomnieć, co poprzedza tę perykopę: wyznanie Piotra w Cezarei Filipowej.

Przypomnijmy, choć to treść Ewangelii z ostatniej niedzieli: na pytanie Jezusa, za kogo jego uczniowie uważają Jezusa Piotr wyznaje swoją wiarę w to, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Boga. Jezus przyjmuje wyznanie Szymona-Piotra. Staje się ono okazją do ustanowienia go Skałą. Ale jednocześnie zakazuje rozpowiadać, że jest Mesjaszem. Dlaczego? Bo wyobrażenia Żydów na temat mającego nadejść Mesjasza zupełnie rozmijały się z tym, jakim Mesjaszem był Jezus. Po prostu nie chciał budzić fałszywych nadziei. Nie chciał, by ludzie myśleli, że mogą się szykować do powstania przeciw Rzymowi...

A jakim Mesjaszem jest? Na to pytanie odpowiada Jezus właśnie w tym fragmencie, który jest czytany podczas liturgii tej niedzieli.

Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmar­twychwstanie.

A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”. Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.

Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bo­wiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania”.

4. Warto zauważyć

Może najpierw szczegóły....

Wymowa całego tekstu? Znajdujemy tu odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, jakim Mesjaszem jest Jezus. Mesjaszem, który wybiera drogą uniżenia, cierpienia. Mesjaszem, który jest do końca posłuszny mało zrozumiałym z ludzkiej perspektywy planom Boga. I za takim mesjaszem mają pójść Jego uczniowie, takiego maja naśladować.

Jezus domagał się od swoich uczniów trzech rzeczy: by zaparli się samych siebie, by wzięli swój krzyż i by Go naśladowali. Bycie chrześcijaninem, podobnie jak życie proroka wieszczącego przeciw własnemu narodowi,  nie zawsze jest łatwe. Wymaga... hmm... Może nie tyle nawet zrezygnowania z własnego ja, ale odkrywania swojego prawdziwego ja w tym, czego chce Bóg. W teologii moralnej mówi się o cnotach definiując je jako pewną łatwość czynienia tego czy innego dobra. Tutaj jest podobnie. Wzięcie krzyża, pójście za Jezusem nie musi oznaczać konieczności ciągłego zagryzania warg, że nie dzieje się jak ja chcę. Chrześcijanin musi po prostu odkryć (i ciągle odkrywać), że to, co proponuje Bóg jest stokroć lepsze od tego, co człowiek sam bez Niego próbuje wymyślać po swojemu.

Naiwne tłumaczenie obrażające ludzką wolność? Skądże znowu. Instruktor nauczył mnie kiedyś prowadzić samochód. Dzięki niemu jeżdżę dziś bez problemu. I do głowy mi nie przyjdzie marudzić, że łamał moją wolność. Strach pomyśleć co by się działo, gdybym chciał prowadzić po swojemu.

5. W praktyce

Wydaje się, że istnieje pilna potrzeba urealnienia sposobu naszego mówienia o  tym, jak powinni żyć chrześcijanie.

Z jednej strony dość często pokutuje w świadomości chrześcijan przekonanie, że bycie chrześcijaninem to krzyż różnych cierpień, który chcąc nie chcąc trzeba dźwigać, choćby od zagryzania zębów je przyszło je sobie wyłamać.  Ba, nie tylko trzeba dźwigać, ale dobrze nawet taki krzyż sobie najpierw wynaleźć. To takie swoiste gloryfikowanie cierpienia. Chyba niezgodne z Ewangelią, bo przecież Jezus chorych leczył, a ludziom będącym w innych trudnościach też pomagał. Takie spojrzenie sprawia, że ludzie którym dobrze się wiedzie, którzy są silni i zdrowi zaczynają czuć się winni, a w skrajnych przypadkach po prostu odrzucają taką wiarę.

Z drugiej strony mamy pobożność entuzjazmu. Jesteśmy w Bożych rękach, więc nic złego się nam nie stanie. I to prawda, ale Bóg chyba inaczej rozumie „nic złego”. On patrzy z perspektywy wieczności. Życiowe kłopoty, ciężka choroba, śmierć kogoś bliskiego w wypadku sprawiają, że wiara takich rozentuzjazmowanych ludzi zostaje poddana poważnej próbie. Bo nie rozumieją, jak Bóg mógł coś takiego dopuścić.

Między tymi skrajnościami trzeba znaleźć złoty środek. Wiara, służba Boża – jak czytamy dziś u świętego Pawła – powinny być rozumne. Zarówno więc do sprawy cierpienia jak i do oczekiwania radosnego życia trzeba podchodzić rozumnie, bez jakiejś ideologicznej przesady. Ideałem chrześcijańskiego życia nie jest bowiem ani znoszenie cierpienia ani życie w nieustającym entuzjazmie wiary, ale posłuszeństwo Bogu. Posłuszeństwo wiary, które przyjmuje z pokorą, co Bóg człowiekowi zsyła. Czy to będzie radość czy cierpienie. Czy będzie łatwo (bo też być może) czy trudno. To właśnie swoim posłuszeństwem Bogu chrześcijanin najlepiej Go wielbi; jak to pisze tej niedzieli św. Paweł, najlepiej odpowiada na Bożą łaskawość.

Trzeba chyba koniecznie w tym miejscu przypomnieć, że owo posłuszeństwo Bogu powinno się też wyrażać w stosowaniu ewangelicznych zasad na co dzień. Wcielania w życie choćby tego najbardziej podstawowego przykazania – „miłuj bliźniego jak siebie samego” nie zastąpi organizowanie nabożeństw czy wielkich akcji. To nie sukces rozumiany w kategoriach marketingowych czy militarnych jest miernikiem naszej wierności Bogu, ale miłość. Jeśli ona odnosi sukces, ona zwycięża, wszystko jest w porządku. Ale jeśli pojawia się sukces, ale  miłość przegrywa – biada nam. Jesteśmy wtedy podobni do upominającego Jezusa Piotra, który stawia ponad nauczanie Mistrza swoje wyobrażenia i oczekiwania.

Pierwsze czytanie tej niedzieli nasuwa jeszcze jedną myśl. Bycie dziś chrześcijaninem w wielu środowiskach jest passé. To dla niektórych trudny ciężar. Wstydzą się swojej wiary, starają się ja ukryć. Tymczasem nawet nie chodzi o to, by nią na każdym kroku epatować, ale by zwyczajnie kiedy trzeba, to się do niej przyznać. To nic wielkiego. To powinno być normalne. Tak jak w sumie normalnym jest, że człowiek starający się być wierny Bogu ciągle na drobne uciążliwości czy przytyki swojego środowiska będzie narażony.