Ach te stereotypy

Andrzej Macura

publikacja 25.09.2014 16:40

Garść uwag do czytań na XXVI niedzielę zwykłą roku A z cyklu „Biblijne konteksty”.

Ach te stereotypy Roman Koszowski /Foto Gość Barany? Wiadomo, z czarnego nie zrobi się biały, ani z białego czarny. Ale ludzie i ich życiowa postawa? O, ta może się zmienić. Tylko tę zmianę rzadko się dostrzega. Łatwiej kierować się stereotypami...

Świat dzieli się na dobrych i złych, porządnych i nieporządnych? Może. Tylko bardzo często kartoteki jednych i drugich  trafiają nie do takich jak trzeba szufladek. I nie chodzi wcale o tych, którzy prowadzą tzw. podwójne życie. Po prostu ludziom w kwestii porządności i nieporządności bardzo wiele się wydaje. I o tym są właściwie czytania tej niedzieli.

1. Kontekst pierwszego czytania Ez 18,25–28

Ezechiel to prorok wygnania. Działał wśród uprowadzonych do niewoli babilońskiej. Był to czas wielkiej narodowej refleksji dotyczącej relacji Izraela do Boga. Czas kiedy religia mojżeszowa zaczyna ewoluować w kierunku znanym nam już z czasów Jezusa. Dokonuje się wtedy pewne przewartościowanie pewników przyjętych dotąd w religii Izraela. Między innymi zmienia się spojrzenie na kwestię Bożej kary za grzechy. Na przykład odpowiedzialność zbiorową wyraźnie zastępuje odpowiedzialność indywidualna. Czytany w XXVI niedzielę zwykłą roku A fragment Ezechiela to właśnie drobny element dyskusji na ten temat.

Przepraszam, ze nieco się rozpiszę, ale warto chyba zwrócić uwagę na tło teologiczne tego czytania.... W znajdującej się w Księdze Wyjścia scenie prezentacji przykazań, prawa przymierza zawartego między Bogiem a Izraelem, znajduje się niepokojąca wzmianka. Przytoczmy ją.

Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!  Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań.

Chodzi oczywiście o to karanie dzieci za grzechy ojców. I to do trzeciego i czwartego pokolenia. Czy to jest sprawiedliwe? Wyrwane z kontekstu stwierdzenie Boga rzeczywiście brzmi przerażająco. Ale przeczytanie następnego zdania, o łaskawości do tysięcznego pokolenia dla tych, którzy „Boga miłują i przestrzegają Jego przykazań” każe nam spojrzeć na problem bez nerwowości. Traktując swoją obietnicę dosłownie Bóg miałby poważny problem, czy człowieka X karać za grzechy dziadka, czy nagradzać za zasługi prapradziadka, prapraprapradziadka i jeszcze par innych. Dysproporcja między karą za grzech, a nagrodą za sprawiedliwość jest tu jednak tak wyraźna, że sens tej wypowiedzi wydaje się trochę inny. Chodzi raczej  z jednej strony o podkreślenie, że Bóg stanowczo sprzeciwia się grzechowi i nie zamierza nikomu pobłażać, z drugiej - że cieszy się, gdy człowiek postępuje sprawiedliwie i za dobro hojnie rozdziela łaski.

Ezechiel wraca do tego problemu. I na początku 18 rozdziału swojej księgi – tego z którego pochodzi czytany tej niedzieli fragment – polemizuje z tezą o odpowiedzialności zbiorowej. „Z jakiego powodu powtarzacie między sobą tę przypowieść o ziemi izraelskiej:  «Ojcowie jedli zielone winogrona,  a zęby ścierpły synom?»  Na moje życie - wyrocznia Pana Boga. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu” – mówi w imieniu Boga Ezechiel. I po dłuższym wywodzie podsumowuje: „Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec - za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie”.

Dlaczego o tym piszę? Bo dylemat roztrząsany przez proroka w czytaniu tej niedzieli to dalsza część owej polemiki. Prorok prostuje tu kolejny błąd w myśleniu Izraela. Już nie chodzi o odpowiedzialność za grzechy przodków, ale o karanie nawróconych grzeszników z jednej, a karanie upadających w grzech świętobliwych z drugiej strony.

Przytoczmy tekst czytania w nieco szerszym kontekście (samo czytanie pogrubiona czcionką). Wyraźniej widać wtedy o co chodzi...

A jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełniał, a strzegł wszystkich moich ustaw i postępowałby według prawa i sprawiedliwości, żyć będzie, a nie umrze: nie będą mu poczytane wszystkie grzechy, jakie popełnił, lecz będzie żył dzięki sprawiedliwości, z jaką postępował. Czyż tak bardzo mi zależy na śmierci występnego - wyrocznia Pana Boga - a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył?

A gdyby sprawiedliwy odstąpił od swej sprawiedliwości i popełniał zło, naśladując wszystkie obrzydliwości, którym się oddaje występny, czy taki będzie żył? Żaden z wykonanych czynów sprawiedliwych nie będzie mu poczytany, ale umrze z powodu nieprawości, której się dopuszczał, i grzechu, który popełnił.

Wy mówicie: "Sposób postępowania Pana nie jest słuszny". Słuchaj jednakże, domu Izraela: Czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne? Jeśli sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości, dopuszczał się grzechu i umarł, to umarł z powodu grzechów, które popełnił.  A jeśli bezbożny odstąpił od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu.  Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze.

A jednak Izraelici mówią: "Sposób postępowania Pana nie jest słuszny". Czy mój sposób postępowania nie jest słuszny, domu Izraela, czy to nie wasze postępowanie jest przewrotne? Dlatego, domu Izraela, będę was sądził, każdego według jego postępowania - wyrocznia Pana Boga. Nawróćcie się! Odstąpcie od wszystkich waszych grzechów, aby wam już więcej nie były sposobnością do przewiny. Odrzućcie od siebie wszystkie grzechy, któreście popełniali przeciwko Mnie, i utwórzcie sobie nowe serce i nowego ducha. Dlaczego mielibyście umrzeć, domu Izraela? Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci - wyrocznia Pana Boga. Zatem nawróćcie się, a żyć będziecie.

Już wiadomo o co chodzi w pierwszym zdaniu czytania, prawda? Izrael uważa, że Bóg odstępując od karania nawróconego grzesznika, ale jednocześnie karząc sprawiedliwego, który upadł w grzech, postępuje niesłusznie, niesprawiedliwie. Bo niby nie patrzy na „całokształt”. Bóg zaś przez Ezechiela nazywa ich pretensje „przewrotnymi”. Dlaczego?

Łatwo to wyczuć. To często spotykany także dziś schemat myślenia. Wedle niego dzielimy ludzi na dobrych i złych nie na podstawie ich postępowania, ale odwołując się do dawnych grzechów z jednej, a zasług z drugiej. Dodajmy, zasług często urojonych. Takie bazowanie na opinii. I dziś dość często jest tak, że jeśli raz uznamy kogoś za złego człowieka, to smród ciągnie się za nim do końca życia, choćby stawał na uszach. Ale kiedy raz uznamy kogoś za człowieka prawego i godnego szacunku, to tej opinii nie zmieniają nawet wielkie podłości, jakich się dopuszcza. Traktuje się je najwyżej jako drobne wpadki, które przecież każdemu mogą się przydarzyć. Przykład? Na człowieka, który kiedyś siedział w więzieniu za kradzież zawsze już mówi się „kryminalista”.  Ale prezydent miasta, który dokonał malwersacji na znacznie większa skalę ciągle będzie przyjmowany na salonach.  Nawet jeśli na jakiś czas trafi za kratki.

Bóg nazywa takie postępowanie przewrotnym. Mocne, prawda? Ale tak jest. Wielu z nas chciałoby uchodzić za ludzi prawych i sprawiedliwych tylko dlatego, że taką kiedyś ludzie mieli o nas opinię. I nie dociera do nas, że gdyby mieli ją sobie wyrabiać dzisiaj, to uznaliby nas za szubrawców.

Bóg patrzy inaczej. Zna przeszłość, ale nie jest też ślepy na teraźniejszość. I jeśli ktoś zmienił się na lepsze, Bóg odstępuje od karania. Ale jeśli sprawiedliwy zaczął grzeszyć, to zostanie ukarany. No, chyba że i on porzuci swój grzech. Wtedy oczywiście może liczyć na łaskawość Boga, który przecież nie ma żadnego upodobania w śmierci.

Niesprawiedliwe? Jeśli spojrzeć na Bożą karę jako na odpłatę za całe ludzkie życie, to pewnie tak. Tyle że w czasach Ezechiela myśl o życiu wiecznym po śmierci co najwyżej nieśmiało się dopiero pojawiała. W jasny sposób sformułowana zostanie dopiero w czasach machabejskich. Wcześniej Bóg nagradzać i karać musiał koniecznie w tym życiu. Kara nie jest więc odpłatą z całokształt. Jest reakcją na konkretne ludzkie postępowanie. I w zamyśle Bożym ma skłonić grzesznika do poprawy. Po co więc karać, jeśli grzesznik się nawrócił? I dlaczego nie karać, gdy sprawiedliwy zaczął grzeszyć?

Z tej perspektywy przewrotność Izraela, o której mówił Ezechiel jest jeszcze wyraźniejsza. Zsyłaj Boże kary na grzesznika nawet jeśli się nawrócił, bo to grzesznik. Błogosław sprawiedliwemu, bo to sprawiedliwy nawet jeśli grzeszy...

Dziś wiemy, że cierpienie niekoniecznie jest karą za grzech. Jezus wyraźnie powiedział o tym, gdy uczniowie pytali go o to w kontekście niewidomego od urodzenia. Wiemy też, że Bóg kiedyś, na końcu świata wszystkich sprawiedliwie osądzi. Pamiętamy też o Bożym miłosierdziu, które skłonne jest wszystko wybaczyć tym, którzy wyrażą skruchę.  Ale nasze myślenie o tym, kto jest człowiekiem dobrym i prawym a kto grzesznikiem bywa i dziś całkiem podobne do owego przewrotnego myślenia Izraela...

2. Kontekst drugiego czytania Flp 2, 1-11

Drugie czytanie tej niedzieli to kontynuacja rozpoczętej w zeszłym tygodniu lektury Listu do Filipian. Paweł pisząc o swoich więzach, które cierpi dla Jezusa wzywa też Filipian do porzucenia grzechu i dobrego życia. Łatwo powiedzieć: dobre życie. Ale co to znaczy? Paweł nie zatrzymuje się na ogólnym wezwaniu. Stawia swoim uczniom za wzór Chrystusa. I ten fragment jego wywodu słyszymy tej niedzieli.

Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie, dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich. Niech was ożywia to dążenie, które było w Chrystusie Jezusie.

On, istniejąc w postaci Bożej
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.
A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci,
i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych,
i aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest Panem,
ku chwale Boga Ojca.

Druga cześć czytania, znana przede wszystkim z Niedzieli Palmowej. Jest też czytana w święto Podwyższenia Krzyża. Teologiczne znaczenie owego „Hymny o kenozie” (uniżeniu) jest więc już stałym czytelnikom cyklu znane. Zawsze można też do tych rozważań wrócić. Wydaje się, że teraz wypada raczej spojrzeć na parenetyczną (zachęcającą do dobrego życia) wymowę tego tekstu.

A tu na pierwsze miejsce wysuwa się pokora Jezusa. Niesamowita. Wręcz trudna do ogarnięcia. Zwłaszcza przez ludzi, którzy swoją dobrą pozycję społeczną traktują jako swe niezbywalne prawo. W Jezusie Bóg stał się człowiekiem; Stwórca stał się swoim stworzeniem; Pan stał się sługą. To tak niesamowite, że aż trudno znaleźć słowa, które by to należycie opisały. To znacznie więcej, niż gdyby jakiś następca tronu postanowił na całe lata zostać kloszardem...

A to nie wszystko. Jezus nie tylko stał się człowiekiem, ale nadto zgodził się na to, by stać się człowiekiem wzgardzonym, odrzuconym i zabitym. On, Pan, oddał się w ręce swoich sług. Został znieważony, pobity, opluty a w końcu ukrzyżowany jak najgorszy przestępca. I wszystko to z pokorą przyjął nie oburzając się, że to narusza Jego godność...

I tego pokornego Jezusa stawia Paweł za wzór swoim uczniom. Pamiętają oczywiście, że podobnie jak Jezusa i ich czeka kiedyś wywyższenie; że ich Mistrz przygotował już dla nich miejsce w niebie. Ale tu na ziemi powinni zrezygnować ze wszystkiego, co jest wyrazem egoizmu, a w pokorze mieć na oku tylko dobro. Nawet jeśli miałaby na tym ucierpieć ich godność, ich pragnienie bycia kimś ważnym, poważanym, słuchanym czy chwalonym. Szukając tego co dobre mają zapomnieć o sobie...

Trochę przesadzone, prawda? Fakt, Paweł nie stawia aż tak górnolotnych wymagań. Nie każe zapominać o sobie, ale każe „mieć na oku nie tylko własne sprawy, ale też drugich”. Ale już np. w pokorze każe oceniać bliźnich jako wyżej stojących od siebie. I nie mówi nic o realnej ocenie tej swojej pozycji. Czyli proboszcz powinien stawiać wyżej od siebie nie tylko wikarego, ale też swoich parafian. Podobnie biskup. Pokora, służba. Nic dla próżnej chwały czy niewłaściwego współzawodnictwa. Wszystko dla miłości. W jednym duchu. Odrzucając własne ambicje i pragnienie bycia na topie...

Trudne? W praktyce zazwyczaj tak. Jeśli człowiek patrzy na swoje sprawy czysto po ludzku, wręcz niemożliwe do zrealizowania. No bo przecież mam swoją godność, jestem całkiem mądry i całkiem sprawny w działaniu. Mam więc prawo starać się i oczekiwać. Pomaga tu spojrzenie na uniżonego Jezusa. Liczy się tylko miłość. Trzeba cierpliwie brać się za to, co zrobić koniecznie trzeba, nawet jeśli ludzkiej chwały nie przyniesie. Ostatecznie jest przecież niebo. Tam taka pokorna służba zamienia się w skarby, których nikt nam nie odbierze...

A związek z pozostałymi czytaniami? Dość wyraźny. Starając się naśladować pokornego Jezusa raczej nie można liczyć, że zostanie się zaliczonym do tych, co to są z definicji zawsze prawi i sprawiedliwi; tych, którym dla dawnych zasług wybacza się nawet poważne niewierności. Można liczyć tylko na to, jakim się jest tu i teraz. Ale jakie to ma znaczenie, że jest się niedocenianym? Dla Boga – wiadomo – żadne.

3. Kontekst Ewangelii Mt 21,28–32

Ewangelia tej niedzieli pochodzi z piątej części dzieła Mateusza (nie licząc historii narodzin Jezusa). Skoncentrowana jest ona wokół mowy przeciwko uczony w Piśmie i faryzeuszom, która przechodzi w mowę eschatologiczną o zburzeniu Jerozolimy i końcu świata. To dość ważne. Czytany tej niedzieli tekst musi być w pierwszym rzędzie odczytywany nie jako jakieś ponadczasowe wskazanie dla chrześcijan, ale przede wszystkim jako wypowiedź przeciwko szeroko rozumianej Jerozolimie, przeciw porządkowi i przywódcom religijnym Izraela. A dopiero w drugiej kolejności można z niej wydobywać jakieś ogólne wskazania.

A co znajdujemy w bliższym kontekście? Najpierw jest uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy, potem wypędzenie przekupniów ze świątyni i scena z nieurodzajnym drzewem figowym. Potem przywódcy będą pytali Jezusa o prawo do takiego a nie innego działania, a On odpowie im przypowieścią o dwóch synach – tą czytaną tej niedzieli, by za chwile dodać drugą, o przewrotnych rolnikach, którzy chcąc zdobyć dziedzictwo swego pana zabijają jego syna. Jest to jednoznaczne potwierdzenie wcześniejszej intuicji:  Ewangelia tej niedzieli to w pierwszym rzędzie przesłanie skierowane do Izraela i jego porządku religijno-prawnego...

Przytoczmy więc tekst przypowieści o dwóch synach oraz występującej zaraz po niej przypowieści o przewrotnych rolnikach. Ta druga nie ma większego znaczenia w interpretacji pierwszej, ale jej obecność usuwa nieznośne wrażenie, że Jezus czegoś tu nie dopowiedział. Bez niej trudno zrozumieć dlaczego Jezus nagle odwołuje się do misji Jana Chrzciciela jakby zapominając o swojej....

„Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: «Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy!»  Ten odpowiedział: «Idę, panie!», lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: «Nie chcę». Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?” Mówią Mu: „Ten drugi”. Wtedy Jezus rzekł do nich: „Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć.

Posłuchajcie innej przypowieści! Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: «Uszanują mojego syna». Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: «To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo». Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: „Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze”. Jezus im rzekł: „Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. Kto upadnie na ten kamień, rozbije się, a na kogo on spadnie, zmiażdży go”.

Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka.

4. Warto zauważyć

Treść przypowieści jest w zasadzie jasna. Warto jednak zwrócić uwagę na parę spraw.

Kto jest tym pierwszym synem, który mówi ojcu „tak”, ale w końcu nie spełnia jego prośby? Oczywiście faryzeusze i uczeni w Piśmie. To oni powtarzają Bogu na Jego prośby „Idę, Panie”, ale ostatecznie nie robią nic zostając przy swoim. Swoich przekonaniach, swoim systemie wartości, swoim widzeniu spraw, swoim podejściu do bliźnich. Nic w nich nie zmieniają bo po co? Przecież są Bogu posłuszni, powtarzają ciągle „Tak, Panie”. Tylko nie zauważają, że nic z tego nie wynika. Że niby zachowując Boże prawo, ba, starając się zachować dokładnie jego najdrobniejszy szczegół, w gruncie rzeczy dawno zatracili zdolność kierowania się jego sensem.

Trochę to tak, jakby jakaś niewidzialna ręka pozbawiła dom jego fundamentów; jakby drzewo, zadowolone z tego, że jest zielone, wyrwało się ze swoich korzeni zapominając, że to one dostarczają mu życiodajnych soków. Przywódcy Izraela też niby wszystko świetnie rozumieli. I niby nawet żyli wedle litery prawa. Tyle że zdążyli zapomnieć o podstawach. A to czyniło ich religijność martwą, pozbawiona fundamentu... Gdyby Bóg nakazał im przechodzić na zielonym świetle a zatrzymywać się na czerwonym, to nawet widząc że sygnalizator się zepsuł czekaliby na zapalenie zielonego. Ale za to mając już zielone, choćby paliło się cały czas, groziliby palcem tym kierowcom, którzy widząc awarię staraliby się jednak jakoś przejechać na czerwonym.

Tym synem, który mówi ojcu „nie”,  ale potem wypełnia jego wolą są – jak mówi Jezus – celnicy i nierządnice. Czyli wszyscy ci, którzy choć grzeszni, przejęli się orędziem Jana Chrzciciela i zaczęli próbować coś w swoim życiu zmienić. Dla przywódców Izraela ciągle jednak pozostają grzesznikami. Działa owa siła przyzwyczajenia, którą mogliśmy poznać w pierwszym czytaniu. Dla niektórych grzesznik pozostaje grzesznikiem, choćby prowadził już świętobliwe życie. Za to oczywiście samych siebie owi ludzie uważają za  prawych i sprawiedliwych. Przecież mówią Bogu „tak”. A że tylko mówią, a Jego wolą tak naprawdę się nie przejmują? Nie no... Tak nawet pomyśleć o nich nie można, nie tylko mówić!

5. W praktyce

Jak wygląda nasz porządek religijno-prawny na co dzień? Przypomina ten faryzjski czy nie?

Jak mocna jest tzw. opinia także w dzisiejszych czasach chyba najlepiej uświadomić sobie wspominając czasy szkolne. „Dobry uczeń”? Nawet jak coś poszło mu gorzej, to potraktowało się go łagodniej albo ocenę się naciągnęło (zwłaszcza na koniec roku). Podobnie w ocenie zachowania. Zresztą był lubiany, więc łatwo mu było nie wchodzić z nauczycielami w najmniejszy konflikt.  Ot, wzorowy uczeń. I kłopoty miewał właściwie tylko wtedy, gdy tzw. opinia nie działała. Gdy przechodził ze szkoły do szkoły.

Podobnie, a nawet jeszcze gorzej rzecz się miewała z tzw. złymi uczniami. Nie miał prawa dostać za odpowiedź oceny bardzo dobrej. Zawsze znalazło się jakiś mankament. Jak napisał dobrze klasówkę, to spotykał się z oskarżeniami, że ściągał. Łatwo mu było rzucić w twarz że nie umie, że się nie uczy, że jest leniem i pobiadolić co z niego wyrośnie. No i oczywiście zawsze też był niegrzeczny. Rozmawiał na lekcji (mniej od wzorowego, ale kto widzi takie drobiazgi), pyskował (bo nauczyciele byli wobec niego niegrzeczni, ale kto by śmiał ich o to oskarżyć), bo sprawiał trudności (łatwo takiego uznać za prowodyra złych zachowań klasy) itd itp. Jego sytuacja mogła się poprawić tylko wtedy, gdy zmieniał szkołę. W nowym środowisku okazywał się nieraz kimś zupełnie innym. I często, zdołowany przez poprzednie środowisko,  sam nie mógł w tę nagła odmianę samego siebie uwierzyć.

Podobne zjawisko można zaobserwować także w świecie dorosłych. Dotyczy wielu spraw. Ten sam człowiek w pracy może być uważany za świetnego organizatora, a w rodzinie za fajtłapę. Albo odwrotnie. Może też być w pracy uznawany za ponuraka, a wśród znajomych być wesołą duszą towarzystwa. Zwyczajnie, człowiek gra w grupie taka rolę, jaka mu ta grupa przeznaczyła. Ale znacznie gorzej, jeśli takie stereotypowie „opinie” zaczynają kształtować ludzkie myślenie o tym, kto jest człowiekiem porządnym, a kto draniem. Jeśli zaczynają kształtować nasz religijno-społeczny porządek.

Tak zwani porządni chrześcijanie potrafią być jak uczeni w Piśmie i faryzeusze. Uważać się za porządnych chrześcijan, bo przecież ciągle mówią Bogu „tak”, ale w praktyce traktować swoja wiarę bardzo powierzchownie. Akcentuje się wtedy np. konieczność uczestniczenia w niedzielnej Mszy, odmawiania różańca i udziału w różnych innych nabożeństwach, ale biada tym, którzy w najlepszej wierze spróbują w tych praktykach przeszkodzić. Np. przychodząc nie w porę w odwiedziny. Mówi się też wtedy wiele o grzechach, których samemu trudno popełnić, a zupełnie ślepnie na te, które naprawdę człowiekowi zagrażają. Np. kłótliwość, chciwość, lenistwo przez które inni mają znacznie więcej pracy, pomiatanie bliźnimi , egoizm, pychę  i całą gamę innych. Bo ciągle dostrzega się tylko część Bożego prawa, a jest się ślepym na jego fundament: miłość Boga i bliźniego. Stąd dobre mniemanie o sobie z powodu spełniania takich czy innych praktyk, ale łatwe rozgrzeszanie się z grzechów, których nie chce się widzieć.

Trudno oczywiście samego siebie obiektywnie ocenić. Zwłaszcza gdy nie chodzi o jakieś konkretne czyny, ale o cechy charakteru czy życiowa postawę. Ale właśnie dlatego chrześcijanin powinien od Jezusa uczyć się pokory. Bo to ona najlepiej pomaga wśród chwastów wyróść kwiatom dobra.