Nie leń się!

Andrzej Macura

publikacja 13.11.2014 10:01

Garść uwag do czytań na XXXIII niedzielę zwykłą roku A z cyklu „Biblijne konteksty”.

Pracowita kobieta Henryk Przondziono /Foto Gość Pracowita kobieta
Mycie garnka? Każdy potrafi. To nie pomnażania uzdolnień, ale na pewno mnożenie tego talentu, jakim jest dobro w świecie. Drobiazg, ale umyty garnek dla korzystających z niego lepszy od brudnego

Co łączy pochwałę dzielnej kobiety i z wyjaśnieniami na temat końca świata i  z przypowieścią o rozliczeniu, którego Bóg wtedy dokona? Tym razem nie uprzedzajmy konkluzji :) Ale uprzedźmy: jeśli komuś tego czegoś brakuje, bywa gorszycielem.

1. Kontekst pierwszego czytania Prz 31,10–13.19–20.30–31

Pierwsze czytanie XXXIII niedzieli zwykłej roku A to fragmenty tzw. poematu o dzielnej niewieście z Księgi Przysłów. Jej autorstwo przypisywane jest królowi Salomonowi, ale najpewniej powstała znacznie później., koło V wieku przed Chrystusem, jako zbiór różnych, pewnie czasem i znacznie starszych, pouczeń. Jako że jest to księga mądrościową, zawierająca przeróżne nauki, rozważania na temat kontekstu tego konkretnego fragmentu nie mają sensu. Przytoczmy więc zaraz cały tekst poematu. Jak zwykle, sam tekst czytania pogrubioną czcionką.

Niewiastę dzielną któż znajdzie?
Jej wartość przewyższa perły.

Serce małżonka jej ufa,
na zyskach mu nie zbywa;

nie czyni mu źle, ale dobrze
przez wszystkie dni jego życia.

O len się stara i wełnę,
pracuje starannie rękami.

Podobnie jak okręt kupiecki
żywność sprowadza z daleka.

Wstaje, gdy jeszcze jest noc,
i żywność rozdziela domowi,
<a obowiązki - swym dziewczętom>.

Myśli o roli - kupuje ją:
z zarobku swych rąk zasadza winnicę.

Przepasuje mocą swe biodra,
umacnia swoje ramiona.

Już widzi pożytek z swej pracy:
jej lampa wśród nocy nie gaśnie.

Wyciąga ręce po kądziel,
jej palce chwytają wrzeciono.

Otwiera dłoń ubogiemu,
do nędzarza wyciąga swe ręce.

Dla domu nie boi się śniegu,
bo cały dom odziany na lata,

sporządza sobie okrycia,
jej szaty z bisioru i z purpury.

W bramie jej mąż szanowany,
gdy wśród starszyzny kraju zasiądzie.

Płótno wyrabia, sprzedaje,
pasy dostarcza kupcowi.

Strojem jej siła i godność,
do dnia przyszłego się śmieje.

Otwiera usta z mądrością,
na języku jej miłe nauki.

Bada bieg spraw domowych,
nie jada chleba lenistwa.

Powstają synowie, by szczęście jej uznać,
i mąż, ażeby ją sławić:

«Wiele niewiast pilnie pracuje,
lecz ty przewyższasz je wszystkie».

Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno:
chwalić należy niewiastę, co boi się Pana.

Z owocu jej rąk jej dajcie,
niech w bramie chwalą jej czyny.

Wszystko jasne? W zasadzie tak. To pochwała dzielnej, pracowitej, pobożnej i dobrej kobiety. Skonstatowawszy to możemy wpaść jednak w pewną pułapkę. Możemy zaakcentować, ze chodzi o kobietę. I zacząć rozmyślać o jej roli w rodzinie czy społeczeństwie. Ot, możemy mówić, że Księga Przysłów wyznacza jej rolę domowej robotnicy. Można pójść i krok dalej. Że kobiety, które są trochę mniej pracowite, lubią zabawy i zbytki, są do niczego; nie realizują swojego powołania. Dyskusja na ten temat, pewnie i ciekawa, wymagałaby przywołania także innych tekstów biblijnych. Tyle że kontekst czytań tej niedzieli jest zupełnie inny. Widać to zwłaszcza w Ewangelii. Dobierający je nie myśleli raczej o wywołaniu dyskusji na temat roli kobiety, ale zwrócili uwagę na jej pracowitość. I głównie jako pochwałę pracowitości powinniśmy na to czytanie patrzyć. Pochwałę pracowitości, za którą kobietę spotka pochwała i nagroda. W życiu doczesnym dodajmy, o wiecznym nie ma tu mowy.

2. Kontekst drugiego czytana 1 Tes 5,1–6

Pierwszy list świętego Pawła do Tesaloniczan to wedle biblistów pierwsze pismo Nowego Testamentu. To znaczy powstałe wcześniej niż pozostałe, już ok. 50 roku naszej ery. Paweł pisze je między innymi po to, by wyjaśnić jakieś niejasności dotyczące sprawy powtórnego przyjścia Pana Jezusa. I tego tematu dotyczy czytany tej niedzieli fragment.

Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach. Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie jak zło­dziej w nocy. Kiedy bowiem będą mówić: „Pokój i bezpieczeństwo”, tak niespodziana przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brze­mienną, i nie ujdą.

Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteście sy­nami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi.

Co zwraca uwagę?

  • Paweł zapowiada, że Chrystus powróci niespodziewanie. Wtedy, gdy ludzie zasadniczo nie będą się tego spodziewali.
     
  • Ten dzień będzie dniem sądu. Nieprzygotowanych na ten dzień czeka zagłada. Rozumiana oczywiście jako potępienie, nie unicestwienie.
     
  • Uczniów Chrystusa ten dzień nie powinien zaskoczyć. Nie dlatego, że dostaną jakieś objawienie, że oto już przychodzi. Dlatego, że zawsze są przygotowani. Są bowiem synami światła, nie mroku.
     
  • Jako synowie światła chrześcijanie nie powinni spać, ale czuwać. I być trzeźwi.

Chyba właśnie to ostatnie szczególnie wiąże to czytanie z pozostałymi. Czuwać, być trzeźwym, oznacza zazwyczaj też coś sensowego robić. Choć nie wprost jest więc i tutaj jakaś pochwała zaangażowania się na rzecz królestwa, na zasadzie ostrzeżenia przed próżniactwem.

3. Kontekst Ewangelii Mt 25,14-30

Ewangelia tej niedzieli pochodzi z tej części Mateuszowego dzieła, w której autor koncentruje się na sporze Jezusa z przywódcami Izraela i jego zapowiedziach końca świata i sądu. Jezus po opowiedzeniu tej przypowieści przedstawi jeszcze tylko scenę sądu ostatecznego i po raz trzeci zapowie swoją mękę. Następnie Ewangelista przejdzie już do opowieści o ostatnich dniach Jezusa. Jest więc ta przypowieść jednym z końcowych akordów tego, co Jezus chciał swoim uczniom przekazać.

Te dwa tematy – spór z przywódcami Izraela i zapowiedź sądu –  nie są raczej u Mateusza połączone przypadkiem. Zbliża się czas, kiedy chcąc nie chcąc wszyscy jasno się opowiedzą:  za Jezusem lub przeciw niemu. I wszystkich czeka sąd. Tyle że jednych spotka pochwała i nagroda, innych nagana i kara. W tym kontekście trzeba patrzyć na przypowieść o talentach.

Na jedno chyba trzeba w tym miejscu zwrócić szczególną uwagę: na tę następującą zaraz po przypowieści o talentach Jezusową opowieść o końcu świata. Byłem głodny a daliście/nie daliście mi jeść, pić i tak dalej. Ci ludzie nie są sądzeni z powodu zła, ale z powodu dobra. Jedni je czynili, inni czynienia go zaniedbali. Ten wątek czynienia dobra tudzież zaniedbywania go, choć znacznie mniej zauważalny, odnaleźć można także w przypowieści o talentach. Mniej zauważalny, bo.. Ale o tym za chwilę.

Przytoczmy już teraz pełny tekst Ewangelii tej niedzieli.

Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:

„Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzy­mał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.

Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozli­czać się z nimi. Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przy­niósł drugie pięć i rzekł: »Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem«. Rzekł mu pan: »Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana«.

Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: »Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem«. Rzekł mu pan: »Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana«.

Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: »Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, po­szedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność«.

Odrzekł mu pan jego: »Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie roz­sypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dzie­sięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemno­ści; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów«”.

4. Warto zauważyć

Najczęstszym nieporozumieniem, jakie napotykamy w lekturze tej przypowieści, jest niewłaściwe rozumienie słowa „talent”. Nie oznacza ono wcale uzdolnień. To jednostka wagi. Srebra albo złota. W przeliczeniu na kilogramy, różna w różnych systemach pieniężnych. I w tym sensie została użyta w przypowieści.

No tak, powie ktoś, ale w przenośni talent oznacza rożne uzdolnienia dane przez gospodarza sługom. Prawda? Nieprawda!  Świadczą o tym słowa Jezusa, który mówi, że gospodarz rozdaje talenty „każdemu według jego zdolności”. Daje zdolności według zdolności? To nie miałoby sensu. Talent, to raczej pewne dobro (niekoniecznie materialne), które Bóg – gospodarz, daje ludziom – swoim sługom. A zadaniem sług jest, jak wskazuje dalszy ciąg przypowieści, pomnożenie go.

W myśl owej przypowieści przed każdym człowiekiem Bóg stawia różne wymagania. Przed jednym większe, przed drugim mniejsze, wszystko w zależności od uzdolnień konkretnej osoby. Ale każdy ma za zadanie to dobro, które mu Bóg powierzył pomnożyć. Nie tylko nie roztrwonić.

Przy takim rozumieniu pojęcia „talent”  jasnym staje się powód gniewu Pana na tego, który otrzymał jeden talent. Dostając najmniej miał najmniej roboty z pomnożeniem majątku Pana. A mimo to mu się nie chciało. Jasne, był mniej zdolny, ale przecież nikt od niego nie wiadomo czego nie wymagał. Przy swoich zdolnościach i ten jeden talent mógł pomnożyć. Choćby zanosząc pieniądze bankierom. Ale mu się nie chciało. Dla niego był to za duży kłopot. Dlatego słyszy wyrzut „sługo zły i gnuśny”.

Z tej perspektywy jasnym się też staje, dlaczego ten, który miał dziesięć talentów dostaje dodatkowo kolejny. Dostaje – jak to wynika z przypowieści – nie po to, by dalej pomnażać, ale niejako w nagrodę. Bóg daje dodatkową nagrodę, dodatkowe dobro temu, który najbardziej się napracował, bo najwięcej miał na głowie. Gdyby „talenty” były dodatkowymi uzdolnieniami  przypowieść też niespecjalnie miałaby sens. Bo po co w nagrodę dodatkowe uzdolnienia? Żeby mieć jeszcze więcej roboty? Na zasadzie jak pokazałeś że umiesz, to ci dodamy pracy?

Koniecznie trzeba tu zwrócić jeszcze raz uwagę na tę zaskakującą w przypowieści sprawę. Pan daje swoim sługom talenty, pewne dobro, ale kiedy wraca wcale im go nie odbiera. Pierwszy i drugi sługa słyszą „wejdź do radości swego Pana” i obietnicę, że skoro byli wierni w małych sprawach (dysponowali w sumie sporym majątkiem, widać Pan był bardzo bogaty), zostaną postawieni nad wieloma, czyli wyróżnieni, pochwaleni. Ale jednocześnie ten pierwszy na koniec otrzymuje jeden talent więcej. On niby przyszedł, żeby panu te talenty oddać, ale za chwilę, kiedy Pan rozmawia z trzecim, ciągle jeszcze wszystkich dziesięć ma! Pan nie przychodzi więc żeby odebrać swoją własność, ale żeby nagrodzić za pracowitość. Dziwne?

Kiedy pamiętamy, że ta przypowieść dotyczy sądu na końcu świata niespecjalnie. Bogu w dniu Jego przyjścia to dane człowiekowi dobro do niczego nie jest potrzebne. On jest w nie przebogaty (przecież pięć talentów srebra czy złota – dla człowieka przeogromna suma – tu zostaje nazwane „małą rzeczą).  Może więc spokojnie je człowiekowi zostawić. Chodziło tylko o to, żeby sługa pokazał, że jest sługą dobrym, pracowitym. 

Warto w tym miejscu wrócić do kontekstu. Owej opowieści Jezusa o końcu świata, w której Bóg sądzi człowieka nie za zło, ale za dobro: uczynione i to, którego czynienia człowiek zaniedbał. Przecież w tej przypowieści jest dokładnie tak samo. Nie ma sądu za to co wyszło a co nie wyszło. Jest pochwała za pracę i nagana za gnuśność.

5. W praktyce

  • Nie jest zadaniem człowieka na ziemi pomnażanie talentów rozumianych jako uzdolnienia. Człowiek ma pomnażać dobro, które od Boga otrzymał. Wykorzystując przy tym swoje uzdolnienia. Całe więc to gadanie, które czasem się słyszy o marnowaniu przez tego czy owego talentów i o czekającym go za to sądzie Bożym nie ma najmniejszych podstaw w przypowieści o talentach. Ma ktoś zdolności plastyczne? Nie będzie sądzony za to, czy poszedł do szkoły plastycznej czy nie. Ma uzdolnienia muzyczne? Nie będzie sądzony za to czy pracował na estradzie albo grał w orkiestrze czy nie. Nawet jeśli ktoś ma dryg do nauczania, a ktoś inny zdolność do rozwiązywania ludzkich problemów, to nie będą sądzeni za to, czy te zdolności rozwinęli, ale czy przez nich pomnożyło się dobro w świecie. Te czy inne uzdolnienia miały im tylko w tym mnożeniu dobra pomóc.
  • Człowiek ma pomnażać dane mu przez Boga dobro.... A zło? O nim ani w tej, ani w kolejnej opowieści Jezusa nie ma mowy. Jest o zaniedbaniu dobra. To zaniedbanie w tych przypowieściach jest złem. Jest więc o lenistwie, obojętności, nieczułości na ludzkie potrzeby... Na pierwszym planie jest więc pracowitość. Pracowitość w mnożeniu dobra. To z tego kiedyś będzie nas Bóg rozliczał.

    Wydaje się, że warto sobie w tym miejscu uzmysłowić, jak zdecydowana większość ludzi ma na co dzień wiele okazji do mnożenia dobra. Serio. W rodzinie będzie to na przykład służba dzieciom. Gdy są małe, trzeba im służyć na okrągło Karmić je, poić, ubierać, przewijać i po nich sprzątać. No i być z nimi, znaleźć czas, nawet na rozmowy o byle czym. Gdy dzieci są większe zakres obowiązków się zmienia, ale nie znaczy że zmniejsza. Także praca zawodowa, dzięki której rodzina ma na utrzymanie, jest służbą dla niej...

    A ci, którzy dzieci (już) nie mają? Małżonkowie służą sobie nawzajem. Nie tylko w pracach domowych. Dobrym słowem, życzliwym gestem. To przecież pomnażanie danego przez Boga talentu, pomnażanie dobra. Dzieci z kolei służą rodzicom przede wszystkim wtedy, gdy są już samodzielne. Wtedy  znajdują dla nich czas na odwiedziny, wtedy w razie potrzeby opiekują się nimi....

    A osoby samotne? Sąsiedzi, przyjaciele? Jest przecież też praca zawodowa. W zdecydowanej większości sytuacji w środowisku pracy też jest okazja do czynienia dobra. Czasem wobec współpracowników. Ale w zdecydowanej większości przypadków to sama praca jest też świadczeniem jakiegoś dobra bliźnim. Ot, to moje pisanie. Jeśli choćby tylko paru osobom w czymś pomoże, to już przecież jest coś, prawda? A taki ksiądz w konfesjonale, pielęgniarka,  nauczyciel, sprzedawca, sprzątaczka, kierowca autobusu... Ile dobra dzieje się przez ich ręce. Ile razy pomnażają dobro dobrym słowem, życzliwością, uśmiechem czy żartem.
     
  • Jezusowa przypowieść o talentach to też w pewnym sensie ostrzeżenie przed dość często spotkaną postawą, którą chyba najlepiej ujmuje śląskie powiedzenie: „zrób się głupi, przyjdziesz fraj”  Czyli udawaj że nic nie wiesz i nic nie umiesz, to szybciej będziesz miał wolne, bo nikt ci żadnej pracy nie dołoży. Tak to czasem bywa, że w tej samej firmie, na tych samych stanowiskach i z tą samą wypłatą jedni gonią jak szaleni, a i tak ledwie się wyrabiają, a inni mają czas i na kawę i na drugie śniadanie i na poczytanie czegoś ciekawego i na pogaduszki. To nie tylko wina szefa, który niesprawiedliwie dzieli pracę. On czasem zwyczajnie nie ma sił, żeby się użerać z takimi, którym się ciągle nie chce. Takimi, którym ciągle trzeba przypominać, poganiać ich, a potem jeszcze po nich poprawiać. Bo przecież jak robota nie będzie zrobiona, to jego zwierzchnik będzie miał do niego pretensje, nie do lenia.

    Oczywiście można się żachnąć, że to z przypowieścią o talentach nie ma nic wspólnego, bo przecież tam chodzi o pomnażanie dobra, a „sługo zły i gnuśny” słyszy człowiek, któremu się pomnażać tego dobra nie chciało. Ano właśnie. Przecież  zdecydowana większość zajęć zawodowych, to pomnażanie jakiegoś dobra. Wytwarzanie czegoś, naprawianie, usługiwanie, sporządzanie dokumentów potrzebnych do działania firmy...  To lenistwo tego czy innego pracownika niekoniecznie sprawi, ze firma zaraz źle funkcjonuje. Ale może mieć przez to kłopoty. A przede wszystkim to lenistwo sprawia, że więcej roboty ma sumienny bliźni. Który nieraz w duszy zaklnie w swojej bezsilności, zezłości się, a potem nie wytrzymawszy napięcia odreaguje na bliskich.

    To jego problem? Owszem, ale to też problem gorszyciela. Tak, gorszyciela, Bo nie ten nim jest, kto bliźniego oburzył. Jest nim ten, kto uczynił go gorszym. A jeśli ktoś z mojego powodu, z powodu mojego lenistwa zaczyna kląć i irytować się na swoich bliskich... Wiadomo...