Zostaw te toboły!

Andrzej Macura

publikacja 07.10.2015 16:29

Garść uwag do czytań na XXVIII niedzielę zwykłą roku B z cyklu „Biblijne konteksty”.

Zostaw te toboły! Henryk Przondziono /Foto Gość Bez tobołów na grzbiecie zdecydowanie łatwiej zmieścić się na wąskich ścieżkach prowadzących do życia wiecznego

Bogactwo daje człowiekowi jako takie poczucie stabilizacji. Pozwala znacznie mniej martwić się o jutro. Jest też jednocześnie obciążającym człowieka bagażem. Z nim człowiek ma marne szanse na podążanie ścieżką Chrystusa. Jak to pogodzić? Najlepiej bogactwo zostawić. Tak nakazuje mądrość Boża. To mniej więcej najistotniejsze przesłanie czytań XXVIII niedzieli zwykłej roku B. Tylko tyle? Tylko. I aż. Niestety.

1. Kontekst pierwszego czytania Mdr 7, 7-11

Salomon? Do dziś imię tego króla uchodzi za synonim mądrości. Bo faktycznie, rozpoczął swoje po Dawidzie władanie Izraelem niezwykle roztropnie. Udało mu się stworzyć z Izraela lokalną potęgę. Prawdą też jednak jest, że z biegiem lat mądrości mu ubywało (!). A przyczynił się do tego sukces, także materialny. Otoczony wieloma kobietami, często pogankami (miał ok. 1000 „różnej rangi” żon), z czasem zdawał się zapominać, kto jest Jego Bogiem. Cóż...

Dlaczego o nim wspominam? Przez wieki uchodził on za autora Księgi Mądrości, z której pochodzi pierwsze czytanie tej niedzieli. Autor tej księgi często to zresztą sam sugeruje. Nowsze badania wykazały jednak, że księga pochodzi z czasów znacznie późniejszych. To nie Salomon jest jej autorem, ale ktoś, kto wykorzystał jego sławę dla przedstawienia swoich rozmyślań. Skandal? Skądże. Księga nie przestaje być przez to dziełem natchnionym. I też o tyle dobrze, że nie przyjmujemy nauki od kogoś, kto sam swoich nauk nie posłuchał... Za to postać Salomona  pięknie wpisuje się w kontekst czytań tej niedzieli. Pokazuje do czego prowadzi bogactwo i sława. Nie czasem. Bardzo często.

A sama Księga Mądrości? To zbiór różnych pouczeń. Nie ma więc większego znaczenia czytanie ich w kontekście pozostałych. Mimo to chciałbym przytoczyć tu tekst pierwszego czytania nieco szerzej.  Bo.. Zresztą zobaczmy sami. Tekst czytania, jak zwykle, pogrubioną czcionką. I tylko drobne wyjaśnienie: słowa te, wedle autora księgi,  wypowiada sam król Salomon.

I ja jestem człowiekiem śmiertelnym,
podobnym do wszystkich,
potomkiem prarodzica powstałego z ziemi.
W łonie matki zostałem ukształtowany jako ciało,
w ciągu dziesięciu miesięcy,
we krwi okrzepły,
z nasienia męskiego,
i rozkoszy ze snem złączonej.
I ja, gdy się urodziłem,
wspólnym odetchnąłem powietrzem
i na tę samą ziemię wypadłem,
tak samo pierwszy głos wydając z płaczem,
do wszystkich podobny.
W pieluszkach i wśród trosk mnie wychowano.
Żaden bowiem z królów nie miał innego początku narodzin:
jedno dla wszystkich wejście w życie
i wyjście to samo.

Dlatego się modliłem i dano mi zrozumienie,
przyzywałem i przyszedł na mnie duch Mądrości.

Przeniosłem ją nad berła i trony
i w porównaniu z nią za nic miałem bogactwa.
Nie porównałem z nią drogich kamieni,
bo wszystko złoto wobec niej jest garścią piasku,
a srebro przy niej ma wartość błota.
Umiłowałem ją nad zdrowie i piękność
i wolałem mieć ją aniżeli światło,
bo nie zna snu blask od niej bijący.
A przyszły mi wraz z nią wszystkie dobra
i niezliczone bogactwa w jej ręku.

Ucieszyłem się ze wszystkich, bo wiodła je Mądrość,
a nie wiedziałem, że ona jest ich rodzicielką.
Rzetelnie poznałem, bez zazdrości przekazuję
i nie chowam dla siebie jej bogactwa.
Jest bowiem dla ludzi skarbem nieprzebranym:
ci, którzy go zdobyli, przyjaźń sobie Bożą zjednali,
podtrzymani darami, co biorą początek z karności.

Gdy czytać pierwsze czytanie w kontekście uderza coś, co normalnie może człowiekowi umknąć: pokora z jaką król dzieli się z czytelnikiem księgi tym, co ma najlepsze. Król jest tak samo jak inni tylko człowiekiem. A mądrość potrzebna jest zarówno jemu, jak i wszystkim ludziom. Bez zazdrości więc król się nią dzieli. Dziś, gdy coraz częściej zamiast hojnie dzielić się mądrością (np. na uniwersytetach) ludzie patentują swoje odkrycia, rzecz piękna...

Tekst czytania jest jasny i nie wymaga specjalnego komentarza. Może tylko zbierzmy, co autor powiedział.

  • Mądrość jest darem Boga (bo przychodzi do autora księgi po modlitwie)
  • Mądrość jest ważniejsza niż władza (berła i trony)
  • Mądrość jest  cenniejsza niż wszelkie bogactwa
  • Mądrość jest cenniejsza niż zdrowie
  • Mądrość jest cenniejsza niż uroda
  • Mądrość jest prawdziwym światłem lepiej rozświetlającym życie niż lampy czy nawet słońce
  • Z mądrością przychodzą do człowieka wszelkie dobra (władza też?) i bogactwa. Tak przynajmniej było w życiu Salomona.

Fajna lista, nie? Zmusza do przemyśleń. Pozostaje tylko odpowiedzieć na jeszcze jedno, ale niezwykle istotne pytanie: czym owa mądrość jest. Bo przecież pewnie nie sprytem czy przebiegłością. Nie będę wymyślał. Posłużę się tym, co Mędrzec napisał parę wersetów dalej:

(Mądrość) „Jest bowiem tchnieniem mocy Bożej
i przeczystym wypływem chwały Wszechmocnego,
dlatego nic skażonego do niej nie przylgnie.
Jest odblaskiem wieczystej światłości,
zwierciadłem bez skazy działania Boga,
obrazem Jego dobroci.

Chodzi więc o mądrość Bożą, mądrość, która jest naśladowaniem działania Boga. To taka mądrość, będąc Bożym darem jest cenniejsza niż władza, bogactwo, zdrowie, uroda i wszelkie światło.

A następujący po czytaniu psalm jest  błaganiem o Bożą łaskę. „Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca” – prosi psalmista. Tak, trzeba nam mądrości Salomona...

2. Kontekst drugiego czytania Hbr 4, 12-13

Drugie czytanie tej niedzieli jest kontynuacją bardzo wybiórczej zresztą, lektury Listu do Hebrajczyków. Przyznaję jednak że wybór tego akurat fragmentu wprawia mnie w zakłopotanie. Dlaczego? Bo w zasadzie to dygresja. Niewiele ma wspólnego z głównym przesłaniem listu. W tym akurat rozdziale autor, posługując się różnymi biblijnymi cytatami, wyjaśnia czytelnikom, że chrześcijanie są spadkobiercami danej niegdyś Żydom obietnicy wejścia do „odpoczynku Boga”. No i uczyniwszy to wskazuje czytelnikom wartość Bożego Słowa; konkretniej, posłuszeństwa Bożemu słowu.  Ale może rzeczywiście ten akurat tekst jest dla nas ważniejszy niż wcześniejsze skomplikowane wywody egzegetyczne? Przytoczmy więc ten fragment.

Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek.

Komentarz? Proszę zwrócić uwagę, że dziś często traktujemy Słowo Boże jak szacowny zabytek przeszłości, mało jednak przystający do naszej teraźniejszości. Trudniejsze dla nas fragmenty, takie, które wymagałyby rewizji naszych postaw, potrafimy poddać pięknej interpretacyjnej obróbce, dzięki której wydaje się nam, że już nic w swoim życiu zmieniać nie musimy. Ale gdy czytać Słowo Boże bez tego filtra, faktycznie jest ono jak miecz. Albo i skalpel. Faktycznie potrafi uzmysłowić człowiekowi, jak wiele jest w nim „nieBożego”, jak wiele w jego myśleniu i działaniu „nieewangelicznego”. Ale nie ma innego wyjścia. Jeśli w dniu sądu chcemy dobrze wypaść przed Bogiem,  nie możemy się karmić złudzeniami ,ale musimy się zgodzić na ból zobaczenia swojej nędzy i bylejakości. Bo tylko wtedy możemy coś w swoim życiu zmienić...

3. Kontekst Ewangelii Mk 10, 17-30

Co to znaczy być chrześcijaninem? Jaką drogą ma iść uczeń Chrystusa? To zasadnicze pytanie drugiej części Ewangelii Marka, z której pochodzi trzecie czytanie tej niedzieli. Przed tygodniem usłyszeliśmy o konieczności powrotu do pierwotnego zamysłu Bożego względem człowieka, do tego, co było w Edenie. Najpierw o nierozerwalności małżeństwa, za chwilę o konieczności stania się jak dziecko, czyli do zaufania Bogu Ojcu. Tej niedzieli do układanki dochodzi kolejny element – sprawa stosunku do bogactwa.  Przytoczmy tekst czytania.

Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jezus mu rzekł: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: «Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę»”.

On Mu rzekł: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”. Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.

Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich uczniów: „Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego”. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: „Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa Bożego”.

A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: „Któż więc może się zbawić?” Jezus spojrzał na nich i rzekł: „U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe”.

Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą”. Jezus odpowiedział: „Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”.


4. Warte zauważenia

„Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” To pytanie anonimowego człowieka z Ewangelicznej sceny jest też pytaniem czytelnika Ewangelii Marka. On też, poznawszy już kim jest Jezus, teraz szuka odpowiedzi na pytanie o drogę, którą uczeń Jezusa powinien zmierzać.

Wskazanie Jezusa jest proste: zachowuj przykazania. Odpowiedź ta nie jest jednak w zasadzie aż tak oczywista. W nauczaniu Jezusa jest przecież mnóstwo różnych wskazań. Nieraz, jak to mamy w Kazaniu na górze ( u Mateusza), pogłębiających rozumienie przykazań, ale też czasem, przynajmniej z pozoru, im przeczących. Jak choćby w kwestii zachowania szabatu. Odpowiedź dana bogaczowi uzmysławia nam,  że czego by Jezus nie uczył, Dekalog ciągle pozostaje podstawą; punktem odniesienia przy interpretacji nauczania Jezusa.

Niby oczywiste, prawda? Proszę jednak zwrócić uwagę, jak często pojawia się dziś w dyskusjach na temat modelu chrześcijańskiego życia argument „Bożego miłosierdzia”; że Jezus był dobry, wyrozumiały, życzliwy dla grzeszników. I to prawda. Tylko zapomina się przy tym, że miłosierdzie wobec grzesznika nie zmienia zasadniczo stawianych mu wymagań; że dekalog ciągle jest podstawą.

A kwestia bogactwa? Nie sposób w tym miejscu nie zwrócić uwagi na znamienny fakt: Jezus nie mówi, że rozdanie ubogim majątku, by pójść za Jezusem, to „fakultatywny” dodatek do zachowywania przykazań. Bogacz słyszy, że mimo zachowywania przykazań czegoś mu „brakuje”. I żeby nie było już, że to naciągana interpretacja za moment między Jezusem a uczniami toczy się rozmowa o możliwości „wejścia do królestwa Bożego”. Więcej, za moment padnie wyraźne stwierdzenie, że bogactwo jest przeszkodą do zbawienia! I tylko „dla Boga” czyli pewnie dzięki jakiemuś Bożemu działaniu, bogaty może się zbawić. Kwestia rozdania bogactwa nie jest więc żadnym dodatkiem do drogi ucznia Jezusa, ale jednym z jej istotnych elementów.

I tu też można zauważyć, że wielu chrześcijan chyba zbyt łatwo tłumaczy sobie, że dla zbawienia nie jest istotne, czy jest się bogatym czy nie, ale jak się tego bogactwa używa. Rzeczywiście? Z perspektywy tej sceny, o której w szczegółach za chwilę, to dość nonszalancka deklaracja. Na pewno jeśli pod stwierdzeniem „jak się go używa” nie rozumie się rozdania bogactwa ubogim .

Jak to więc jest z tym bogactwem? „Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego” – mówi Jezus. I za chwilę precyzuje: „jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność”. Rzeczywiście, nie chodzi więc o samo posiadanie, ale „o pokładanie w dostatkach ufności”. Ale konia z rzędem temu, kto potrafi ostro rozdzielić „posiadanie” od „pokładania ufności w dostatkach”. I pewnie dlatego Jezus mówi, że łatwiej wielbłądowi przejść przez igielne ucho niż bogatemu wejść do królestwa”.

Posiadający chcąc nie chcąc jest zabezpieczony. Tyle że do dobrego (i wygodnego) człowiek łatwo się przyzwyczaja. Deklaracje? Mają względne znaczenie. Prawda wychodzi na jaw, gdy przychodzi próba. Gdy człowiek staje przed widmem możliwości utraty bogactwa. Także przez dobrowolną z niego rezygnacją.

Koniecznie trzeba jednak w tym momencie dodać, choć to trochę na przekór temu, co napisałem wyżej: nie chodzi o rezygnację  z bogactwa dla samej rezygnacji. Chodzi o zostawienie go, by pójść za Jezusem. Chodzi o to,  by bogactwo nie przeszkadzało w staniu się uczniem Chrystusa. Wszak za chwilę uczniowie usłyszą, że idąc za Nim całkiem sporo jednak otrzymają. Także w tym życiu...

Na czym polega ów problem z bogactwem przeszkadzającym w zbawieniu? Chyba na tym, że bogaty.. jest zbyt gruby. W sensie duchowym oczywiście. Stąd pewnie porównanie do obładowanego przecież zazwyczaj wielbłąda i wąskiego igielnego ucha. Bogaty, kiedy przychodzi konieczność wybierania  drogi Jezusa, ma opory przed zostawieniem swojego bogactwa. To przecież ono – jak pisałem wcześniej – dawało mu poczucie zabezpieczenia przed jutrem. A z tego bardzo trudno zrezygnować. Jak bardzo widzimy na przykład w dyskusji o przyjmowaniu uchodźców. Będziemy się musieli podzielić, a mamy niewiele. Z czasem zaś oni nam wszystko zabiorą i wprowadzą muzułmańskie obyczaje, a tego się boimy. Choć do Ewangelii – jak widać – wcale nie jesteśmy tak przywiązani. Jesteśmy raczej przywiązani do poczucia stabilizacji, jakie bogactwo daje. I biada tym, którzy tej naszej stabilizacji zagrażają. Także jeśli zagraża jej nakaz samego Chrystusa...

Co miał Jezus na myśli mówiąc, że „u ludzi to (zbawienie bogatego) niemożliwe, ale u Boga tak?”. Trudno o pewne wyjaśnienie.  Wydaje się, że Jezus chciał powiedzieć, że Bóg może zbawić i bogacza; może zbawić i tego który pokłada ufność nie w Nim, ale w bogactwie. Brzmi pocieszająco. Ale jednak bogaty chrześcijanin powinien w tym miejscu spuścić głowę. No tak, mogę się zbawić, bo Bóg wciągnie mnie do nieba za uszy. A nie dlatego, że, jak prosił, postawiłem Ewangelię ponad bogactwem...

No i ta obietnica Jezusa dana uczniom w odpowiedzi na uwagę, że oto oni dla Niego wszystko zostawili.... „Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”. I chyba wszystko jasne. Uczeń, który dla Jezusa zostawia wszystko co mu drogie, znacznie więcej zyskuje. W życiu doczesnym, ale przede wszystkim wiecznym. Wybierając Jezusa stracił poczucie stabilizacji? Tak naprawdę zyskał znacznie większe. Bo sięgające poza doczesność.

Pozostało zapytać jeszcze o związek Ewangelii z pozostałymi czytaniami....  Już to chyba widać: mądrość, Boża mądrość jest cenniejsza niż wszelkie bogactwo, zdrowie czy uroda. A tą mądrością jest dla chrześcijanina zostawienie bogactwa i pójście za Jezusem... Ot i co. Nie tak radykalnie? Warto pamiętać, co po latach pławienia się w luksusie stało się z mądrym królem Salomonem...

A związek z drugim czytaniem? Niezaplanowany przez dobierających czytania? Wezwanie Ewangelii tej niedzieli boli, prawda? Każe zobaczyć swoje motywacje, także te dotyczące stosunku do bogactwa, w całej prawdzie. Ostre to słowo Boże. Sprawia, że dusza boli.  Powtórzę się: nie ma innego wyjścia. Jeśli w dniu sądu chcemy dobrze wypaść przed Bogiem  nie możemy się karmić złudzeniami ale musimy się zgodzić na ból zobaczenia swojej nędzy i bylejakości. Bo tylko wtedy możemy coś w swoim życiu zmienić...

5. W praktyce

W praktyce... Całkiem sporo napisałem już przy okazji rozmyślań nad tekstem Ewangelii w poprzednim punkcie. Nie chcę się tu powtarzać. Ale jeśli by coś jeszcze dodać... To wydaje się, że trzeba przede wszystkim dostrzec problem, jaki rodzi posiadanie. A potem zdecydować, czy chcemy taszczyć te wszystkie „niezbędne” bagaże mimo iż wiadomo, że z nimi nie damy rady iść za Jezusem, czy jednak je zostawić... Warto przy tym pamiętać o mądrym Salomonie. Pewnie sam nie zauważył, jak przepych którym się otoczył zepchnął go z drogi prawości...

  • Kościół administruje wieloma dobrami. Są one – ogólnie rzecz ujmując – zabezpieczeniem dla jego ziemskiej działalności. Warto jednak postawić sobie uczciwe pytanie, czy czasem jednak nie przeszkadza to zaangażowanym w ową pracę w pójściu za Jezusem, w realizacji w życiu zasad Ewangelii. Czy naprawdę warto?
     
  • Bogactwo bardzo utrudnia zbawienie.  Ale nie uniemożliwia? No to trzeba uczciwie zadać sobie pytanie o wszystkie te sytuacje, w których troska o niekoniecznie do przeżycia sprawy materialne powoduje, że naginamy zasady Ewangelii. Ot, wspomniana wcześniej sprawa przyjmowania uchodźców: zabierają nam poczucie stabilizacji, więc Ewangelia schodzi na plan dalszy. Albo kwestia uczciwego wynagrodzenia za pracę. Kwestia uczciwości przy transakcjach kupna-sprzedaży (np. używanych samochodów). Problem nadmiernego i uciążliwego dla innych korzystania ze środowiska  (np. palić w piecu byle czym, byle taniej). Albo lekceważenie tak potrzebnego człowiekowi niedzielnego odpoczynku dla lepszych wyników finansowych. Albo i zaniedbywanie dla pracy zawodowej kontaktów z dziećmi, co skutkuje między innymi brakami w chrześcijańskim wychowaniu...
     
  • Rozdaj ubogim... Tłumaczymy sobie – pewnie słusznie – że nie trzeba pomagać leniom. Pytanie: jak często i jaką sumą w ogóle wspieramy jakichś potrzebujących?  Nie nakarmimy wszystkich głodnych na świecie, ale może chociaż od czasu do czasu przynajmniej jednego? Przecież Jezus kazał troszczyć się o głodnych... To w ogóle coś znaczy? Może przynajmniej co jakiś czas skromny datek do skarbony, do której zbiera się na biednych?
     
  • W nawiązaniu do drugiego czytania, o ostrym słowie Bożym... Chrześcijanin powinien pozwolić się tym słowem zranić. Bo to słowo jest jak skalpel chirurga: boli, ale dzięki  temu mamy szansę naprawić to, co w naszym życiu złe. Najgorzej, gdy różnymi „egzegetycznymi zabiegami” próbujemy owo ostrze Bożego słowa stępić. Wtedy nie mamy szans ba wyrwanie się z bylejakości, bo nawet jej nie dostrzegamy...