Świadek ciszy

Katarzyna Solecka

publikacja 13.12.2016 22:45

Czuć się przy Bogu bezpiecznie, jak utulone niemowlę, a jednocześnie wystawić się na zagrożenie, wystąpić w imieniu najsłabszych, zadbać o niewinnych. - Medytacja nad Psalmem 131(130).

Świadek ciszy Ombre e luce / CC 2.0

Psalm 131(130)

Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję
odtąd i aż na wieki!

Świadek ciszy

„Całkowita miłosna zależność” – tak pisze o opisanej w Psalmie 131 relacji człowieka z Bogiem jeden z komentarzy – „rezygnacja z pychy, pokładania nadziei we własnych siłach”. Rozumieją się bez słów ci właśnie, którzy dobrze się znają. Bóg zna nas niewątpliwie. Na ile my znamy Boga?

Być kimś, kto nie goni za tym, „co przerasta siły”, jest zbyt cudowne i wielkie – paradoksalnie stać na to właśnie wielkich, najmężniejszych, szczodrych wobec świata. I – kolejny paradoks – najwięcej jest ich może pośród tych pozornie najsłabszych. Wśród chorych, rozdających swoje życie chwila po chwili, i wśród tych, którzy im towarzyszą. Wśród alkoholików, którzy z pokorą przyznają się do własnej słabości. Wśród postawionych nagle, bez własnej winy, przed prawami Gospodarki, Historii, Losu – którzy pozostają wierni temu, co zarazem najważniejsze i najprostsze.

Myśląc o takiej postawie, trudno się ustrzec od patosu – a przecież musi być ona jak najbardziej powszednia, wypróbowana w codzienności. Postawa świętego Józefa pociąga dlatego właśnie, że choć trudno ją opisać bez używania wielkich słów, to nie wielkie słowa jej towarzyszyły, a wielkie czyny.

Nakarmione przez matkę niemowlę, spokojne w jej ramionach – ten obraz możemy sobie łatwo wyobrazić, prawdopodobnie widzieliśmy go na własne oczy. Dzisiaj trudno jednak nie mieć przed oczyma, w pamięci, także innych obrazów: katastrof, które dotykają niewinnych; rodziców, którzy nie mieli szansy ochronić najsłabszych; dzieci truchlejących przed wojną, przed złem wyrządzonym przez człowieka. Dla wielu bezpieczne ramiona matek są tylko metaforą, albo raczej nadzieją na Bożą przyszłość, w której „zostanie otarta wszelka łza”. Święty Józef został postawiony przed takimi faktami: powierzono mu Dziecię, chociaż nie był jego ojcem, a tzw. okoliczności sprzyjające nie były. Powierzono mu Dziecko, które trzeba było otoczyć opieką jeszcze w łonie matki, w którego imieniu musiał prosić innych o schronienie, musiał decydować, nawet jeśli oznaczało to porzucenie ojczyzny. Dziecko, któremu trzeba było towarzyszyć w dojrzewaniu, dokonywaniu wyborów – nawet „szukając z bólem serca”.

Mamy czuć się przy Bogu bezpiecznie, jak utulone niemowlę, a jednocześnie trzeba nam wystawić się na zagrożenie, wystąpić w imieniu najsłabszych, zadbać o niewinnych. Sprzeczność jest tu tylko pozorna. Bowiem ten sam Bóg, który nie unika wobec nas czułości, nadstawiał dla nas karku. Zapewnił nam byt i opiekę, bezpieczeństwo na wieki, życie – dlatego właśnie, że zaryzykował swoim. Oddał swoje. Jak święty Józef – zrobił wszystko co trzeba.

„Złożyć nadzieję w Panu odtąd i aż na wieki” – w pewnym sensie oznacza to właśnie: zaufać Jemu, aby inni mogli zaufać nam; powierzyć się Jemu, aby nam świat został powierzony; być blisko ludzi, aby usłyszeć, jak bije serce Boga.