Radość liturgii

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 31.12.2022 23:24

Radość jest rozpoznawczym znakiem świąt, codzienna zaś liturgia tchnie szarością. Rzeczywiście?

Radość liturgii xovesphoto / CC 2.0

Boże Narodzenie wita nas przesłaniem, rozlegającym się nad polami, gdzie pasterze strzegli swoich stad. „Zwiastuję wam radość wielką…” Śpiew aniołów przeniknął do liturgii Kościoła i – choć wykonywany jest także w innych okresach – najbardziej kojarzy się ze świętowaniem tajemnicy Wcielenia. Nie trzeba chyba dodawać, że tę iście anielską radość wzmacniają polskie i nie tylko kolędy.

Przy okazji warto zastanowić się co z radością nie tylko innych okresów liturgicznych, ale także zwykłej, codziennej parafialnej liturgii. Gdy w świątyni ołtarz otacza (circumstantes I Modlitwy Eucharystycznej) niewielu wiernych, organy często milczą i brakuje śpiewu. Pozornie można wyciągnąć wniosek, że radość jest rozpoznawczym znakiem świąt, codzienna zaś liturgia tchnie szarością. Rzeczywiście?

Być może z pozycji zewnętrznego obserwatora. Takimi są również zwracający uwagę na wystrój, atmosferę, dający pierwszeństwo wyrażaniu emocji. Czyli skupieni na wszystkim z wyjątkiem tekstów liturgicznych i tym, co nadaje liturgii dynamikę od wewnątrz.

Zacznijmy zatem od tekstów. Analizując części stałe i większość części zmiennych łatwo zauważyć, że większość z nich mówi o radości i ja wyraża. Zaczynając od pierwszego pozdrowienia – Pan z wami, na modlitwie po Komunii świętej kończąc. Po kolei (pomijając wspomniane wyżej „Chwała na wysokości”): Alleluja (Niech Pan będzie uwielbiony); prefacja; śpiew „Święty, Święty, Święty”; Doksologia („Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie…”); wreszcie uwielbienie po Komunii. Przy okazji warto podkreślić, że wyrażającym radość, cześć i uwielbienie szczytem Modlitwy Eucharystycznej jest właśnie Doksologia. Dlatego, zgodnie z rzymską tradycją w liturgii sprawowanej szczególnie uroczyście, kończyć ją powinno potrójne, wielogłosowe „Amen”.

Do tego dochodzi śpiew. Zwłaszcza w dwóch momentach.

Pieśń na wejście, zgodnie z Wprowadzeniem Ogólnym do Mszału Rzymskiego, spełnia trzy funkcje: wyraża radość z obecności Pana, przychodzącego do wspólnoty w osobie prezbitera; umacnia jedność zgromadzonych; wprowadza ich umysły w tajemnicę dnia lub okresu liturgicznego (por. OWMR 47-48). Ze względu na budujący wspólnotę charakter powinien być zatem radosny, podniosły i uroczysty.

Uwielbienie po Komunii świętej jest kolejną eksplozją radości. Wyrazić ją może śpiew, ale i milczenie. Wprowadzenie Ogólne daje pierwszeństwo milczeniu, śpiew uzależniając od stosownych okoliczności i zalecając „psalm lub inna pieść pochwalną” (OWMR 88). Więcej na ten temat znajdziemy w mało znanym w Polsce dokumencie regulującym zasady śpiewu liturgicznego, jakim jest Ordo Cantus Missae. Wprowadzenie do księgi zawiera sugestię (p. 22), by w tym momencie, zgodnie ze starożytną tradycją, śpiewać Psalm 34 (33) – „Będę błogosławił Pana po wieczne czasy. Jego chwała zawsze będzie na moich ustach”.

Wracamy do starożytnej tradycji nie bez powodu. Zarówno Doksologia jak i Psalm 34 jednoznacznie wskazują na serce liturgicznej radości. To cześć, chwała, uwielbienie i błogosławieństwo należne Trójcy Świętej. Tym samym odkrywamy, że radość liturgii ma swoje wewnętrzne źródło i niekoniecznie musi wyrażać się w gestach czy emocjach.

To wewnętrzne źródło oczywiście może być zamącone bądź zanieczyszczone. Przy czym nie chodzi tylko o grzech. Lenistwo i rutyna są równie niebezpieczne.

Lenistwo przejawia się przede wszystkim w braku wysiłku serca i umysłu by poznać i wejść w głąb sprawowanych misteriów. Pisał o tym we wprowadzeniu do Ducha Liturgii Benedykt XVI. Jego zdaniem jednym z najważniejszych zadań duszpasterstwa liturgicznego jest przejście od rubryk, czyli regulujących sprawowanie kultu przepisów, do nigryk – czyli ducha samych tekstów liturgicznych. Od tego, co w księgach wydrukowano kolorem czerwonym (przepisy i wskazania) do tego, co wydrukowano kolorem czarnym (teksty modlitw). To zakłada lekturę Pisma świętego, dokumentów Kościoła, pism Ojców i osobistą medytację.

Przed rutyną przestrzegał Sługa Boży Ksiądz Franciszek Blachnicki. „Nic tak nie niszczy ducha liturgii – pisał – jak bezmyślność i rutyna.” Ona sprawia, że niejako automatycznie wykonujemy gesty i powtarzamy słowa, duchem i umysłem będąc gdzie indziej. Dlatego śmiało możemy powiedzieć, że otwierającą liturgiczną radość bramą jest uważność. „Bądźcie skoncentrowani jak wiązka laserowa” – wołał niegdyś do zgromadzonych na Polach Lednickich ś.p. ojciec Jan Góra. „Boję się Pana przechodzącego mimo” – pisał z kolei do pierwszych pokoleń chrześcijan Hermas. Mimo to znaczy niezauważony przez nas.

Pan przechodzący… Pascha… Eucharystia… Dlaczego Jezus ponawia na ołtarzu w sposób bezkrwawy Ofiarę Krzyża, uobecnia w niej swoją Mękę, Śmierć, Zmartwychwstanie i Zesłanie Ducha Świętego? Oczywista odpowiedź wcale taką nie jest. Zwyczajowo odpowiadamy, że za nasze grzechy. Owszem. Ale jeszcze bardziej po to, by w naszym imieniu, za nas i z nami, oddać Ojcu należna chwałę, cześć i uwielbienie. Dlatego na początku tam mocno zaakcentowana została Doksologia. Powtórzmy raz jeszcze: punkt szczytowy Modlitwy Eucharystycznej. Wypowiedziane na jej zakończenie świadomie i z wiarą „Amen” jest naszym włączeniem się w pieśń chwały, jaką jest ofiara Jezusa. Źródłem radości. Choćby język był drętwy, serce obolałe, a oczy zamykały się ze zmęczenia. Mimo to wrócimy do domu jak pasterze z Betlejem. „Wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli…” (Łk 2,20).