Równoważność

ks. Włodzimierz Lewandowski

Dlaczego różnica między formalną a funkcjonalną równoważnością tłumaczeń tekstów liturgicznych jest dla Kościoła tak ważna?

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Sejm wspomniał wczoraj Sługę Bożego, księdza Franciszka Blachnickiego. Wyliczono jego zasługi dla Polski, dla Ruchu Światło-Życie. Dla piszącego te słowa był on przede wszystkim liturgiem. W pełnym tego słowa znaczeniu. Kochał liturgię i nią żył. Moje pierwsze z nim spotkanie miało miejsca podczas sprawowanej rano, w sierpniu 1973 roku, Mszy św. w ówczesnej kaplicy Dobrego Pasterza w Krościenku. Wbrew temu, co wielu o nim mówi i pisze, nie eksperymentował. Tym bardziej nie był twórcą tak zwanej Mszy oazowej. Zawsze sprzeciwiał się temu określeniu, a w ostatnim tekście, jaki przesłał na Kongregację Odpowiedzialnych Ruchu pisał: „Nie można sprawować ofiary posłuszeństwa Jezusa w duchu nieposłuszeństwa Kościołowi, który jest Jego Ciałem.” Sprzeciwiał się także rutynie i bezmyślności w liturgii. „Nic tak nie zabija ducha liturgii – powtarzał często – jak bezmyślność i rutyna.” Czyż w swoich intuicjach i przemyśleniach (lepiej byłoby napisać przemodleniach) nie był bliski ideom „Ducha liturgii”?

Kilka dni wcześniej, 17 lutego, przypada 16 rocznica śmierci misjonarza diecezji włocławskiej, księdza Mariana Kołackiego. Pamiętam jak jeszcze w liceum, na katechezie, próbował zmusić nas do myślenia, przynosząc do salki slajdy. Później, dwukrotnie, rozmawialiśmy długo podczas jego krótkich wizyt w Polsce, gdy przyjeżdżał na urlop. Podczas jednej z nich opowiadał o drobnych, ale istotnych różnicach, w obrzędach Mszy świętej. Zapamiętałem jeden szczegół. U nas (nigdy nie mówił „tam, z Zambii”) podczas aktu pokuty nie można bić się w piersi jak w Polsce. Bo w zambijskiej kulturze taki gest znaczy „mam cię w czterech literach”. Uznanie winy wyraża się w formie uderzenia otwartej dłoni w drugą, również otwartą.

Miał ksiądz Marian szczęście. Właściwie Kościół w Zambii miał szczęście. Znający choć trochę historię Kościoła wiedzą, że problemy z tak zwaną inkulturacją, czyli przystosowaniem liturgii do lokalnej kultury, w przeszłości były źródłem wielu nieporozumień między Rzymem a młodymi wspólnotami. Czego najlepszym przykładem mogą być problemy świętego Franciszka Ksawerego. W czasie, gdy ksiądz Marian sprawował liturgię w Chilonga, obowiązywały już zasady, wypracowane w Konstytucji o Liturgii i w późniejszych instrukcjach.

A te właśnie mają być poddane kolejnej rewizji. Informacja w polskich mediach kościelnych nie została zauważona. Zdaje się, że jedynym, który ją podał, był słynący z negatywnego raczej nastawienia do papieża portal PCh24.pl, zaś w mediach włoskich, za jednym z amerykańskich magazynów (nie podano źródła), zamieścił ją Vatican Insider. Chodzi o rewizję ogłoszonej 28 marca 2001 roku instrukcji Liturgiam Authenticam. W czym problem?

Obowiązującą od 1969 roku w tłumaczeniach tekstów liturgicznych zasadę „dynamicznej lub funkcjonalnej równoważności” zamieniono w niej na zasadę „formalnej równoważności”. Zmiana pojawiła się w skutek zastosowania w niektórych tłumaczeniach tak zwanego języka inkluzywnego. Czyli stosowania form bezosobowych tam, gdzie użyte są formy osobowe, lub zamiany rodzaju męskiego na żeński. O ile w kwestii języka inkluzywnego reakcja była zrozumiała i wręcz potrzebna, to w kulturach nie mających wiele, a nawet nic wspólnego z wyrosłą na łacinie i grece (albo na odwrót, jak kto woli) kulturą europejską, w związku z zasadą formalnej równoważności, zaczęły pojawiać się problemy. Dodatkową trudnością była procedura zatwierdzania przekładów. Dokonane na miejscu przez wybitnych specjalistów, znawców i języka, i liturgii, w Rzymie najczęściej trafiały do jeszcze nie opierzonych ptaków, czyli studentów przybyłych z lokalnych kościołów. Im zlecano rewizję. A ich opinia miał duży wpływ na zatwierdzenia bądź nie przekładu. Co oczywiście budziło sprzeciw lokalnych episkopatów. Stąd podwójne zadanie powołanej przez Franciszka komisji. Z jednej strony zasada, jaką kierować się mają dokonujący przekładów, z drugiej kto ma je zatwierdzać, jakie uprawnienia przekazać konferencjom episkopatów.

Tu dochodzimy do dwóch wymienionych na początku prezbiterów. (Przypomnę: to Benedykt XVI zarządził, by w tekstach mszalnych zrezygnować z używania słowa kapłan – jako przynależnemu wyłącznie Chrystusowi – na rzecz pawłowego prezbiter; dosłownie „starszy”.) Dla komisji problemem będzie z jednej strony zasada tłumaczeń (ks. Kołacki), z drugiej wspomniana na początku wierność Kościołowi (ks. Blachnicki). Choć nie tylko dla komisji. Również, a może nawet głównie, dla lokalnych konferencji episkopatów. To one staną przed problemem. Będą musiały odpowiedzieć na pytanie: jak pozostać wiernym duchowi liturgii rzymskiej (będącej dla Kościoła znakiem jego jedności) posługując się językiem lokalnej kultury. Oczywiście w oparciu o zasady, wypracowane przez nową komisję. W sumie to nie język, nie gesty, ale posłuszeństwo wskazaniom zdecyduje o tym, czy będzie to liturgia rzymska, czy też coś jedynie liturgią rzymską nazwane.

A w kontekście przekładów, już na koniec. Mam bzika na punkcie tłumaczenia trzeciej Modlitwy Eucharystycznej. Konkretnie jednego jej fragmentu. Tekst łaciński: „…et populum tibi congregare non desinis, ut a solis ortu usque ad occasum oblatio munda offeratur nomini tuo”. Polskie oficjalne tłumaczenie: „…nieustannie gromadzisz lud swój, aby na całej ziemi składał Tobie ofiarę czystą”. Wyleciał wschód i zachód słońca. Dlaczego wydaje mi się być aż tak ważnym? Bo to nawiązanie do proroctwa Malachiasza. „Albowiem od wschodu słońca aż do jego zachodu (ut a solis ortu usque od occasum) wielkie będzie moje imię między narodami, a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu memu i ofiara czysta” (Ml 1,11). Ostatnia w Starym Testamencie zapowiedź Eucharystii. Wpleciona do trzeciej ME jest świadectwem ciągłości i niezmienności Bożych obietnic. Jak widać mamy problem nie tylko z funkcjonalną równoważnością. Także z formalną równoważnością. Mam cichą nadzieję, że nowy przekład Mszału tę sugestię weźmie pod uwagę.

Mam też nadzieję, że dość długi wywód o sensie powołanej przez Franciszka komisji uspokoi przynajmniej niektóre gorące głowy i w Sieci będzie mniej komentarzy o prowadzącym Kościół do upadku papieżu.