Zdani na Jego osąd

Katarzyna Solecka

publikacja 04.04.2017 22:45

Czy nie jest tak, że pokorę albo jej brak utożsamiamy nie z postawą, wyborem człowieka, a z jego rolą, z tym, kim jest?

Zdani na Jego osąd Katarzyna Matejek /Foto Gość

Z Ewangelii według świętego Łukasza

Opowiedział też niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».

(Łk 18,9-14)

Pokora

Chętnie rozdzielamy role. W reżyserowanej przez nas sztuce życia faryzeusze to czarne charaktery (ile w nas nieraz ukrytej niechęci do porządnych ludzi!); na skruszonych celników spojrzymy przychylnie, o ile możemy to zrobić z pozycji własnego poczucia wyższości. W rezultacie często jest w nas pogarda wobec jednych i drugich, nie umiemy się utożsamić z żadnym z nich. Być może dlatego pokora w braterskich relacjach jest nam potrzebna tak samo jak w relacji z Bogiem. Ona przywraca sądom prawdziwą miarę, pozwala nazywać rzeczy po imieniu, uwalnia nasz świat od pozorów.

Bo gdyby tak odwrócić sytuację z przypowieści, gdyby opowiedzieć ją inaczej? Usłyszmy pokorny głos pobożnego faryzeusza, który ofiarowuje Bogu swoją dziesięcinę, modlitwy i post. Zobaczmy celnika wyznającego butnie: „jestem zaradny”, „robię, co muszę”, „daj mi pomyślność, bo na to zasłużyłem”... Czy nie jest tak, że pokorę albo jej brak utożsamiamy nie z postawą, wyborem człowieka, a z jego rolą, z tym, kim jest? Zakładamy niekiedy bezwiednie, że pobożny – musi być pyszny i dwulicowy, zaś ktoś z pozoru odległy od świątyni: autentyczny i pełen pokory. A przecież wątpliwości niekoniecznie oznaczają głębię, równie dobrze mogą być asekurowaniem się, niechęcią do podążania za prawdą.

Czym wobec tego jest pokora? Nie jest zamazywaniem całej sfery moralności, tak jakby w oczach Boga radość z dobrych czynów była niedopuszczalna i zła. Nie jest również przywiązaniem do własnego grzechu, ciągłym stawianiem go sobie przed oczyma – tak jakbyśmy nie mieli przed sobą żadnego dobra, żadnej przyszłości. Pokora zakotwiczona jest w prawdzie: o Bogu, o bliźnim, o sobie.

Jaka jest prawda o Bogu? Tylko w jeden sposób możemy mieć do niej dostęp: On sam nam siebie objawia, daje się poznać w swoim Kościele, nie odmawia swojej obecności. Jaka jest prawda o bliźnim, a w końcu o mnie? Ona też zakorzeniona jest w Bogu. Pokorny jestem wtedy, kiedy zdaję się na Jego osąd – i patrząc na bliźniego, i we własnej sprawie. Odsłaniając przede mną prawdę o grzechu – Bóg odsłania też prawdę o swojej miłości, która ma moc usprawiedliwić, zbawić.

Nieprzypadkowo Jezus opowiada tę przypowieść ludziom, „co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili”. Brak pokory sprawia, że nie widzimy już w innych braci, a owych zdzierców, niesprawiedliwych i cudzołożników… A przecież kiedy niszczy nas własny grzech, kiedy widzimy grzech bliźniego – jedyna droga to wyznać prawdę, prosić o ratunek: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika! Boże, ulituj się nad grzesznikami!”. Jak czytamy, skruszony grzesznik odszedł do domu usprawiedliwiony – można powiedzieć, że znalazł się we właściwym miejscu (świątynia, przestrzeń Bożej obecności), we właściwym czasie (gdy zgrzeszył) i cel został osiągnięty.

Pokora jest sposobem na zwycięstwo. Tryumfem prawdy nad nicością.