Jeszcze niedowierzająca radość

Andrzej Macura

publikacja 16.04.2017 20:22

Przystanek I. Jezus powstał z martwych.

Jeszcze niedowierzająca radość Roman Koszowski /Foto Gość Każdy krzyż, każda klęska, ostatecznie dobrze się skończą. Smutek zamieni się w radość. Stojąc z niewiastami przy pustym grobie Jezusa i wraz z nimi słuchając wyjaśnień anioła może jeszcze nie dowierzamy; może do nas jeszcze nie dociera. Ale taka jest prawda

Najpierw była radość czasu spędzonego w Galilei. I wielka nadzieja. Jezus uzdrawiał, wypędzał złe duchy, karmił tłumy, chodził po jeziorze, a nawet wskrzeszał. A do tego uczył o Bogu tak, jak żaden z faryzeuszy i uczonych w Piśmie nigdy o Nim nie mówił. Czujący się niegodnymi grzesznikami nagle odkryli, że są Mu bliscy. Aż chciało się takiego Boga nie tylko czcić, ale i kochać. Nic dziwnego, że tyle kobiet chodziło za Nim, usługując Jemu i Jego apostołom, jak tylko umiały...

Potem... Potem pewnie pojawił się niepokój. Bo okazało się, że przywódcy Izraela tej radości nie podzielali. Knuli przeciw Jezusowi. Ale co mogło się stać, skoro On potrafił wszystko, nawet obudzić leżącego od czterech dni w grobie przyjaciela, Łazarza? Będzie dobrze. Przecież, gdy wjeżdżał do Jerozolimy, tłumy wołały: Hosanna Synowi Dawida!

A potem przyszła katastrofa. Jak zwykle – niespodziewanie. I nic nie dało się zrobić. Judasz zdradził, Piotr się zaparł, prawie wszyscy apostołowie uciekli. One stanęły niedaleko krzyża, żeby być z Mistrzem do końca. Ale to musiało być niewypowiedzianie straszne.... Ta Jego agonia i ten nagły koniec niedawnej radości i nadziei.

Do grobu wczesnym rankiem przygnała je miłość. Nie tylko pragnienie, by dopełnić pogrzebowych obrzędów, których wcześniej, z powodu pośpiechu, nie zdążyły dokończyć. Nie było w nich już jednak dawnej radości. Była raczej prozaiczna obawa – kto nam odsunie kamień od grobu?

I nagle stała się rzecz niezwykła: kamień odsunięty, grób pusty, a do nich przemawia Anioł – albo i Aniołowie: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: «Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie»”.

Czy wróciła radość? Relacje Ewangelistów wskazują, że były kompletnie zaskoczone i nie bardzo wiedziały, co robić. Ostatecznie zrobiły, co Anioł nakazał: poszły i powiedziały o wszystkim Apostołom. Ale, jak pokazuje relacja Ewangelisty Marka, pewnie nie zaraz. Pewnie musiały stoczyć same ze sobą duchową walkę, by uwierzyć, że nie oszalały. I odważyć się pójść z tą nowiną do zwykle uważających je za zbyt egzaltowane mężczyzn. Wezmą je za wariatki? To przynajmniej niech idą i zobaczą, że Jego grób jest pusty....

Tak, tamtego ranka Jezusa nie było już w grobie, bo wcześniej zmartwychwstał. Ale one jeszcze nie mogły być tego pewne. Tyle że huśtawka nastroju, zmuszanego w ostatnim tygodniu do tak głębokich zmian, tym razem znów zdawała się skłaniać ku radości. Tym razem z powodu wydarzenia tak cudownego, że nie chciało mieścić się w głowie. Dlatego pewnie nie pozwalały sobie jeszcze na wybuch radości. Prawda dopiero do nich docierała, torując sobie nieśmiało drogę wśród resztek niedawnego bólu...

Niewiasty odkrywają pusty grób.... Ich droga od Galilei do grobu Pana w Jerozolimie jest po części naszą drogą. W naszym życiu też często była, czy ciągle jest, radość i nadzieja. Jest dobrze! Wiele się spodziewamy!  Gdy na horyzoncie pojawia się krzyż, z początku, jak uczniowie, nie dowierzamy. Powtarzamy jak oni: „Panie, nie przyjdzie to na Ciebie”. Ale przychodzi. I miażdży jak walec.... Ale jest przecież nadzieja. Jak Chrystus powstał z martwych, tak i my zmartwychwstaniemy. Nasze życie nigdy się nie skończy. Będziemy na zawsze szczęśliwi mieszkali w domu naszego Ojca. Nie tylko jako dusze, ale z ciałem i duszą! Jak ON!

Każdy krzyż, każda klęska, ostatecznie dobrze się skończą. Smutek zamieni się w radość. Stojąc z niewiastami przy pustym grobie Jezusa i wraz z nimi słuchając wyjaśnień anioła może jeszcze nie dowierzamy; może do nas jeszcze nie dociera. Ale taka jest prawda. Możemy śmiało iść dalej w życie uwzględniając w swoich rachubach nasze zmartwychwstanie i życie wieczne. Choroba, cierpienie, niepowodzenia? Zdrady, rozstania, zapomnienie?  Są straszne. Ale to nie one będą miały ostatnie słowo, a przywracający nam i naszym bliskim życie Bóg. Jeśli nawet dziś wydaje się to tak cudowne, że aż nieprawdopodobne, to nie znaczy, że to mrzonki. Tak będzie. Na pewno!

 

Możesz też zobaczyć pozostały teksty z cyklu Drogi Światła