Zmartwychwstały Bóg przyrządza uczniom śniadanie

Andrzej Macura

publikacja 15.05.2017 03:00

Przystanek IX. Spotkanie z Panem nad brzegiem Jeziora Tyberiadzkiego

Nad brzegiem Jeziora Galilejskiego Andrzej Macura CC-SA 4.0 Nad brzegiem Jeziora Galilejskiego
Gdzieś tu zmartwychwstały Jezus przyrządzał swoim zmęczonym całonocnym połowem uczniom śniadanie

„Idę łowić ryby” – rzucił Szymon Piotr do tych, którzy wraz z nim po spotkaniu w Jerozolimie ze zmartwychwstałym Chrystusem wrócili do Galilei. Krótkie, lapidarne zdanie, a tyle kryje treści. Szymona przyprowadził do Jezusa jego brat, Andrzej. Z woli Mistrza to jednak on stał się tym pierwszym, wyjątkowym w gronie Apostołów. Jemu Pan zapowiedział, że na nim zbuduje nie do pokonania przez piekło Kościół, Jemu obiecał dać klucze niebieskiego królestwa. Zawsze z przodu, zawsze pierwszy do współpracy z Jezusem. Wraz z Janem i Jakubem świadek wielu nieznanych pozostałym uczniom wydarzeń. Ten, który odważył się na pełnym jeziorze wyjść z łodzi, by po falach podejść do Jezusa. Ten, który ośmielił się zaprotestować, gdy w Wieczerniku Nauczyciel zasiadł nad misą z woda, by umyć mu nogi. Tej samej nocy zaręczał, że choćby wszyscy zdradzili, to na pewno nie on! Prawda, w ogrodzie oliwnym zasnął wraz z innymi, choć Jezus prosił, by czuwali. Ale gdy przyszło do aresztowania Jezusa chwycił za miecz z taką werwą, że odciął słudze arcykapłana ucho. I chyba tylko surowe upomnienie  przez Jezusa spowodowało, że się cofnął. Ale nie zapomniał o Mistrzu. Wraz z Janem odważnie poszedł za aresztowanym Jezusem aż na dziedziniec domu arcykapłana. I tam, pewnie dla samego siebie niespodziewanie, zaparł się Tego, dla którego moment wcześniej gotów był się tak bardzo narazić.

Co się stało? Najczęściej mówi się, że się przestraszył. Że tam, w domu arcykapłana dotarło do niego, w jak groźnej znalazł się sytuacji. Ale gdy wczytać się w przekaz Ewangelii widać, że to uproszczenie. Stanowczo zbyt daleko idące. Jan, który był tam razem z nim napisał, że Piotr rozpoznany został przez odźwierną już kiedy wchodził na dziedziniec. Czemu zaraz stamtąd nie odszedł, a stał przy ogniu i grzał się, dając się rozpoznać jeszcze komuś innemu? Dopiero wtedy wyszedł i – jak dodał inny z Ewangelistów – gorzko zapłakał.

Piotr nie był zdrajcą. Zaparł się Jezusa, bo był spryciarzem i myślał, że tak w tym momencie trzeba. Że trzeba powiedzieć "nie znam Go" żeby się nim nie interesowali. Poszedł tak daleko za Jezusem nie po to, żeby patrzyć jak Go skazują, ale by pomóc Mu gdy nadarzy się okazja. By być blisko Niego, gdy, jak kiedyś w Nazarecie, Mistrz wmiesza się w tłum oskarżających Go i oddali. By ten plan zrealizować nie mógł dać się rozpoznać. Gdy kogut zapiał zaraz po tym, gdy po raz drugi (albo i trzeci) powiedział, że nie zna Jezusa zrozumiał, że oto wbrew jego intencjom stało się to, co mu Jezus zapowiedział: zaparł się Mistrza. Jak było nie płakać? Jak było się tłumaczyć swoim braciom, skoro i my, patrząc na sprawę z bardzo odległej perspektywy, nie widzimy tego, e przechytrzył, tylko zdradę?

Ale nie przestało mu na Mistrzu zależeć. Gdy kobiety oznajmiły, że grób jest pusty, a Jezus zmartwychwstał, pierwszy z Janem pobiegł do grobu. I pewnie cieszył się wraz z innymi, gdy potem przyszedł do nich mimo zamkniętych drzwi  albo kiedy po tygodniu patrzył na zakłopotanie jak zwykle skrupulatnego Tomasza, którego Jezus zachęcał do dotknięcia swoich ran. Ale zadra wspomnienia tego, co zrobił w noc aresztowania Jezusa, a potem w dzień Jego męki została. Podczas tych pierwszych spotkań, jeszcze w jerozolimskim Wieczerniku, Jezus chyba jednak nijak się do tego nie odniósł. Ale przecież wiedział. Bo w tamtą noc, gdy kogut piał, obrócił się do niego i wyłowił go wzrokiem w stojącej gromadzie...

Choć czas mijał, niepewność została. Nie rozwiały jej te pierwsze spotkania w Jerozolimie. W końcu zgodnie z tym, co na samym początku powiedziały kobiety, Jego uczniowie poszli do Galilei. Tylko co mieli robić? Na co czekać? Nie bardzie jeszcze wiedzieli. „Idę łowić ryby” to odpowiedź Piotra to odpowiedź na niepewność. I tą związaną ze swoją niechlubną rolą i tę, związaną z oczekiwaniem na konkret. Piotr miał pewnie dość czekania i rozmyślania. Postanowił zająć się czymś pożytecznym, czymś co mogło pozwolić choć na chwilę o wszystkich tych pytaniach zapomnieć. A Jezus.. Cóż, przecież nie wyznaczył dokładnie miejsca spotkania. Wiedział zresztą gdzie ich szukać....

I faktycznie, znalazł ich tam, gdzie się poznali. Nad jeziorem. Najpierw był ten daremny trud nocnego połowu,  potem ten tajemniczy Ktoś, kto, jak kiedyś sam Jezusa, zachęcał by jeszcze raz zarzucić sieci. Czy może dziwić, że gdy Jan, widząc obfitość połowu stwierdził, że ten stojący na brzegu człowiek to Pan, Piotr rzucił się w wodę? Chciał jak najprędzej sprawdzić i stanąć przy Mistrzu, którego się zaparł.

Chciałoby się wraz z owymi uczniami stanąć w tamten poranek nad brzegiem Jeziora Galilejskiego, zobaczyć owe żarzące się na ziemi węgle, słuchać plusku fal i wciągnąć w nozdrza zapach budzącego się dnia, wody i smażącej się na ogniu ryby. Znalazł ich tam, gdzie Go spotykali, zanim jeszcze się bliżej poznali. Znalazł przy prozaicznym zajęciu łowienia ryb. I najzwyczajniej w świecie, jakby nie był Zmartwychwstałym PANEM i BOGIEM, przyrządzał dla nich śniadanie. I pewnie dlatego, że zaskoczeni nie bardzo wiedzieli co robić, jeszcze im je podał...

„Bóg stał się człowiekiem”, „Bóg oddał się jako dziecko pod ludzką opiekę”, „Bóg pouczając swoich uczniów umył im nogi”, „Bóg umarł na krzyżu”... Wszystko to wydaje się niesłychanie. Ale „Bóg przyrządził im śniadanie”? Nie, to przebija wszystko! Nie da się wytłumaczyć realizacją jakiegoś planu, czy dydaktycznym daniem ludziom  przykładu. Jezus swoich uczniów naprawdę lubił. I naprawdę był ich przyjacielem. A skoro tak, to możemy chyba mieć nadzieję, że i w odniesieniu do nas Bóg nie tylko myśli o realizacji swoich planów czy pouczeniu nas, ale zwyczajnie nas lubi. Nie tylko wtedy, gdy klęcząc w kościele przed Najświętszym Sakramentem oddajemy mu hołd, ale i wtedy, gdy zajęci jesteśmy zwyczajnymi, ludzkimi sprawami.

A swoją drogą to ciekawe, jaką wieczność przygotował ludziom Bóg, który lubił poranki nad Galilejskim Jeziorem...

Jest jednak w historii uczniów wracających po zmartwychwstaniu Jezusa do swoich dawnych zajęć coś jeszcze. Czasem i my nie bardzo wiemy, co mamy robić. Słyszymy wprawdzie wezwania do zaangażowania się, do „zejścia z kanapy” (trudne dla tych, którzy kanapy nie mają), ale nie bardzo wiemy co i jak. Brakuje konkretu. Zwłaszcza kiedy podobnie jak Piotr wiemy, że dotąd zdawane przez nas u Boga egzaminy nie wypadały najlepiej. Siedzieć, rozmyślać i czekać na olśnienie? Albo gryźć się tym, że nawaliliśmy? Pewnie można i tak. Ale możemy, jak Piotr, powiedzieć „idę łowić ryby”. Jeśli zajmiemy się czymś pożytecznym, co robić umiemy, też będzie dobrze. Jezus wie gdzie nas szukać. W razie czego na pewno nas znajdzie. Zwłaszcza że co niedzielę bywamy u niego na Świętej Uczcie...

Przeczytaj też: Pozostałe teksty z cyklu