6. tydzień zwykły

publikacja 12.02.2006 05:11

Przeczytaj i rozważ

Niedziela (6. zwykła)


Jestem trędowaty (Kpł 13,1-2.45-46; Ps 32; 1 Kor 10,31-11,1; Mt 4,23; Mk 1,40-45)

Jeżeli u kogoś na skórze ciała pojawi się nabrzmienie albo wsypka, albo biała plama, która na skórze jego ciała jest oznaką trądu, to przyprowadzą go do kapłana.

U moich dzieci pojawiła się właśnie wysypka. Ale to zwykła ospa. Trąd mam ja. Żyję często jak trędowaty. Siedzę i rozdrapuję swoje rany. Rozgrzebuję to, co Bóg zaczyna leczyć.

Człowiek chory na współczesny trąd rozgrzebuje swe rany w jednym celu: może mnie w końcu zauważą? Może dostrzegą jak strasznie cierpię? To ja jestem przecież najważniejszy. Zobaczcie jak cierpię! Wszyscy musicie to widzieć. Mam włosy w nieładzie i rozdarte szaty.

A Izajasz przypomina: nie rozdzierajcie waszych szat, rozdzierajcie serca. Rozdarte serce jest niewidoczne. Potargane szaty widać z daleka. A pozory mylą.

Pamiętam dwie dziewczyny. Jedna histeryczna, nieustannie uskarżająca się na swój los, otoczona zawsze wianuszkiem pocieszających ją adoratorów. Druga cichutka, zamknięta w sobie, schowana. Kiedyś obie poprosiły o modlitwę. Okazało się, że ta, która bardzo głośno szlochała modliła się o zdanie jakiegoś głupawego egzaminu, a siedząca w ciszy dziewczyna przeżywała śmierć własnej mamy. Pozory? Mylą.

Biblia mówi jasno: pierwszą osobą, do której trzeba przyprowadzić trędowatego jest kapłan. Dlaczego? Bo z takiego duchowego zapętlenia może wyrwać jedynie miłość Boga. On widzi z daleka. Dostrzega to, czego nie widzą inni. Tylko On może powiedzieć: chcę. Bądź oczyszczony. Tylko On może opatrzyć rany, uleczyć.

Poniedziałek


Karmelitanka nie umie się modlić (Jk 1,1-11; Ps 119; Hbr 4,12; Mk 8,11-13)

– Dziś po wielu latach spędzonych w klasztorze wiem jedno: nie umiem się modlić. – uśmiechnęła się sędziwa, pochylona mniszka. Właśnie oglądałem film o żyjących w Jerozolimie karmelitankach. – Jak to? – ona nie umie się modlić? Przecież siostry klauzurowe są specjalistkami od modlitwy! One to mają we krwi. Co ona tu wygaduje? To kokieteria? – myślałem. A mniszka opowiadała dalej: Wiem, że modlić się potrafiłam jedynie wtedy, kiedy cierpiałam. Ooo, tak. Wtedy to dopiero szczerze się modliłam – oczy zakonnicy śmiały się – Wtedy nie miałam już siły udawać. Moje wołanie było szczere. I docierało do Boga.

– Święty Jan od Krzyża leżał krzyżem w kościele nie dlatego, że wypił kawkę, wypalił papieroska i powiedział: No tak, to już jest ten moment, w którym się położę - dopowiada kompozytor Michał Lorenc –. Jakaś siła przygniotła go tak, że nie było innej pozycji, w której mógłby się odnaleźć. Tylko w krzyżu, tylko na ziemi. Nie w ramach ćwiczeń jogi i relaksu.

Czy gdybym wiedział, jakie rzeczy spotkają mnie w życiu, zdecydowałbym się na pójście za Panem Bogiem? Nie wiem. Jestem tchórzem. A jednak mogę powtórzyć za karmelitanką. Nie umiem się modlić. Ale w chwili, gdy dopadało mnie cierpienie: byłem odrzucony, zamknięty w sobie, gdy rozsypywała się moja wspólnota, a życie najbliższych wisiało na włosku, wtedy się modliłem. I Bóg wysłuchiwał. Widziałem, że wokół mnie zaczynały dziać się rzeczy, o których nie śniło się filozofom.

Wtorek


Tatuaż (Iz 52,7-10; Ps96;Łk 4,78; Łk10,1-9)

Pan obnażył już swe ramię święte na oczach wszystkich narodów; i wszystkie krańce ziemi zobaczą zbawienie naszego Boga.

Przypomniałem sobie ten cytat, gdy rok temu spacerowałem po spalonych słońcem ulicach Torunia. Przede mną szedł młody facet. Na jego ramieniu zauważyłem wytatuowaną twarz Chrystusa. Nie wiem, czy chciał przez to oddać Panu chwałę, czy zbluźnić. Nieważne. Przypomniałem sobie momentalnie, że to Bóg pierwszy obnażył swoje ramię. Na krzyżu. Było spocone, rozorane biczem, ociekające krwią. Wszystkie krańce ziemi zobaczyły zbawienie naszego Boga.

Widząc tatuaż pomyślałem też o Pieśni nad Pieśniami: Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość.

Miłość potężna jak śmierć. Widać to było na Golgocie.

Środa


Spluwa (Jk 1,19-27; Ps 15; Ef 1,17-18; Mk 8,22-26)

Faceta upokarzano. To było widać. Zniszczono mu rodzinę, grożono, zastraszano. Wreszcie nadszedł moment przełomu. Postanowił się zemścić. Byłem za nim całym sercem. Teraz im wreszcie dowali! Zacisnął rękę na spluwie i… film został przerwany przez reklamy.

Gniew bowiem męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej.

Ile razy człowiek chwytał w rękę broń powołując się na sprawiedliwość Bożą? „Raduj Boga rzezią w Prusach” – kpił z literackiego Kmicica Jacek Kaczmarski. Do dziś ekran telewizyjny aż kipi od nienawiści tych, którzy z imieniem Boga na ustach grożą Europie i Stanom Zjednoczonym. Mówią, że pragną jednego: krwawej zemsty w imię Najwyższego. Są egzekutorami Jego sprawiedliwości.

Gniew bowiem męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej.

Włącz rozum – przestrzega góral Józef Broda – Jeśli oglądasz świetnie zrobiony film, gdzie zło aż tryska i czujesz, że stajesz po jego stronie, spokojnie, na zimno skalkuluj: a gdyby to mnie dotyczyło? Moich dzieci, rodziców? Gdyby to ich zastrzelili? Spróbuj zawyć. Byłeś zachwycony, byłeś prawie u boku tego, który rozwalał wszystko i wszystkich, teraz spróbuj pomyśleć.... W niejednym filmie, stajemy po stronie bandyty, bo jest tak zachwycający, sympatyczny, sprytny. To nas rajcuje. Czy widzisz już zło? Czy zakłuje cię serce? Tak? Mnie kłuje. Ja na widok szubienicy mam uczucie wymiotne. Nigdy nie zgodzę się na karę śmierci. Nie zaakceptuję tego. Jak można zniszczyć tak doskonałe piękno?

Czwartek


Perła (Jk 2,1-9; Ps 34; J 6,63b.68; Mk 8,27-33)

Od lat przychodził na spotkania modlitewne. Zawsze stawał z tylu. Był bardzo zaniedbany. Miał spore problemy z wyraźnym mówieniem, wstydził się odezwać. Wielką męczarnią było dla niego publiczne zmówienie „Zdrowaśki”. Drżał cały, denerwował się, jąkał. Nie miał czym zaimponować. Mały, ubogi, ubrany byle jak. A obok niego modlili się dziennikarze, rockowi muzycy, literaci. Oj, z nimi to było o czym (i o kim!) pogadać…

I wtedy na spotkanie wspólnoty przyjechał rekolekcjonista. Widzieli go po raz pierwszy w życiu. Po długiej modlitwie powiedział, że ma dla każdego słowo od Boga. Stawał przed ludźmi i wypowiadał proroctwo. Kiedy podszedł w końcu do stojącego w tyle chłopaka wszyscy myśleli że usłyszą coś w rodzaju: „Jesteś biedny, ubogi, Pan cię miłuje” lub coś podobnego, ku pokrzepieniu serc. A kapłan popatrzył chłopakowi w oczy i powiedział głośno: „Jesteś w tej wspólnocie perłą. Na razie wszyscy cię ignorują, ale przyjdzie czas, że do ciebie przyjdą”.

Co??? On perłą? I skąd ten ksiądz wiedział, że wszyscy go ignorują? I dlaczego nikt inny nie otrzymał podobnego słowa?

Muzycy, dziennikarze i literaci znali wprawdzie na pamięć zdanie mówiące, że „Bóg wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa” ale po słowach zakonnika zapadła jakaś taka niezręczna cisza…

Bracia moi, niech wiara wasza nie ma względu na osoby. Bo gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: Usiądź na zaszczytnym miejscu, do ubogiego zaś powiecie: Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego, to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi?

Piątek


To my pomogliśmy Mareczkowi! (Jk 2,1-9; Ps 34; J 6,63b.68; Mk 8,27-33)

Mareczek stracił w Katowicach całą rodzinę. Jest sierotą. Dlatego nasze pismo zebrało kilka tysięcy złotych, by pomóc temu biednemu chłopcu. Gdyby wszyscy byli tak dobrzy jak my i poszli w nasze ślady…

To nie mój wymysł. To pierwsza strona brukowca sprzed dwóch tygodni. Widziałem, jak czytał ją wianuszek ludzi marznących na autobusowym przystanku. Przeczytałem i zrobiło mi się niedobrze. Cóż, widocznie nie jestem tak dobrym człowiekiem, jak dziennikarze gazety...

Pomyślałem jednak, że ostatnią osobą, o której myśleli pisząc ten tekst, był osierocony Mareczek.

Otaczają mnie sami dobrzy ludzi. Pomagają, wrzucają regularnie pieniądze w czasie składek, żonglują dobrymi uczynkami. Wiem o tym. Nie muszę ich nawet pytać. Trąbią o tym na lewo i prawo. Ich lewa ręka doskonale wie, co czyni prawa. Ta od lat wskazuje pierś w geście mówiącym: Widzisz, jaki jestem dobry?

Sobota


Język zabójca (Jk 3,1-10; Ps 12; Mk 9,7; Mk 9,2-13)

– Ogłaszam wyrok w sprawie oskarżonego Jacquesa Fescha. Kara śmierci.

27-letni młodzieniec skulił się. Nie widział już sali sądowej, nie słyszał głosów otaczających go ludzi. W jego głowie kołatały tylko dwa słowa: kara śmierci, kara śmierci.

25 luty 1954 roku. Jacques nie miał zamiaru nikogo zabić. Rewolwer zabrał jedynie dla zastraszania personelu. Chciał zabrać pieniądze z pobliskiego kantoru i jak najdalej zwiać. Podszedł do bankiera i uderzył go kolbą rewolweru. Zakrwawiony mężczyzna padł na ziemię. Chłopak w panice pociągnął za spust, ale chwycił pistolet odwrotnie i przestrzelił sobie dłoń. Zaczął uciekać. Widząc przed sobą policjanta przerażony pociągnął ponownie za spust. Strzelał przez materiał płaszcza. Nie był dobrym strzelcem, widział niewyraźnie, po drodze zgubił nawet okulary, a jednak kula trafiła prosto w serce.

Co wspólnego ma ta historia z dzisiejszym czytaniem? Cała pasmo tragicznych wydarzeń miało swoje źródło w „grzechu języka”. Mały Jacques był nieustannie upokarzany przez ojca. Kpina, ironia, złośliwe komentarze po latach doprowadziły do tragedii. Odrzucony i upokorzony nastolatek notował: „Wpadłem w chorobliwy nastrój. Walczyłem z ciągłą skłonnością do czerwienienia się, oblewania się zimnym potem i nie kontrolowanego drżenia”.

„Język to mały ogień, a jak wielki las podpala”.