27. tydzień zwykły

publikacja 08.10.2006 05:29

Przeczytaj i rozważ

Niedziela


Co z tym żebrem? (Rdz 2,18-24; Ps 128; Hbr 2,9-11; 1 J 4,12; Mk 10,2-16)

Podoba mi się głębokie zatroskanie o człowieka, jakie widać z biblijnym opisie stworzenia kobiety. I niesłychanie głębokie przesłanie przeciwko samotności. A przede wszystkim wyraźny dowód, że Bóg stworzył ludzi nie dla kaprysu, ale z miłości. Gdyby człowiek był tylko chwilowym kaprysem Boga, Bóg nie zastanawiałby się, czy mu jest dobrze czy nie.

Całą historia opowiedziana przez Księgę Rodzaju niesie niezwykle dużo treści. Mówi na przykład bardzo jasno o radykalnej różnicy pomiędzy światem ludzi a światem zwierząt. Żadne zwierze nie okazało się wystarczająco „ludzkie”, aby stać się towarzyszem człowieka. Nawet pies, którego dzisiaj tak często przedstawia się jako członka rodziny...

Naukowcy spierają się, czy - od strony genetycznej - najpierw był mężczyzna, a potem kobieta, czy odwrotnie. To spór równie sensowny jak ten o jajko i kurę.

A najpiękniejszy jest opis zachwytu mężczyzny kobietą stworzoną z jego żebra. Po prostu miłość od pierwszego wejrzenia. Dobrze, że Adam nie żył w dzisiejszych czasach. Dzisiaj reklama i płytkie ideologie tak zamąciłyby mu w głowie, że zamiast się zachwycić i zakochać, doszedłby do wniosku, że żal mu tego żebra. I pewnie poszedłby na piwo.

Poniedziałek


Ewangelia jest tylko jedna (Ga 1,6-12; Ps 111; J 13,34; Łk 10,25-37)

Nie jestem pesymistą. W powodzi różnych informacji widzę sporo dobrych nowin. Ważniejszy i takich, o których wkrótce nie będę pamiętał. Wydaje mi się, że jeśli nie nadejdzie jakaś katastrofa, będę żył w dobrobycie. No, przynajmniej nie będę się musiał martwić o chleb, ubranie czy dach nad głową, bo zawsze znajdzie się jakaś instytucja, która w razie potrzeby mi pomoże. Postęp w medycynie pozwala mi żywić nadzieję, że choroby nie tak łatwo zgaszą moje życie. Do wyboru mam jeszcze całą gamę głoszonych przez współczesnych guru różnych sposobów samorealizacji, ale w te akurat nie za bardzo wierze. Podobnie jak w cudowną moc bioenergoterapii, homeopatii i talizmanów.

Ale wśród tego wszystkiego jest tylko jedna, szczególna Dobra Nowina. Ta, którą zwykliśmy z grecka nazywać Ewangelią. Wieść o tym, że śmierć nie jest końcem, że zmartwychwstanę i będę żył wiecznie, to najlepsza wiadomość, jaką mogłem usłyszeć. Nie warto o niej zapominać i zwracać się ku innym ewangeliom. Zresztą tak naprawdę takich nie ma...

Wtorek


Proszę o gorliwość neofity (Ga 1,13-24; Ps 139; Łk 11,28; Łk 10,38-42)

Na jakiejś kartce, jakich wiele dostawałem na różnych rekolekcjach, ktoś napisał: „Nie byli to ludzie źli, ale przyzwyczajeni”. Przeczytana przed laty myśl wraca po latach odgrzebana z zakamarków pamięci, gdy czytam wyznanie świętego Pawła. Kiedy spotkał Jezusa z prześladowcy stał się gorliwym głosicielem Jego Ewangelii. Czy do końca udało mu się być zachować ten zapał? Nie wiem. Ale chyba tak. W końcu za Jezusa zginął. A ja?

Przywyknąć do dobra to cnota. Problem w tym, że mogłem też przyzwyczaić się do zła. Mogłem przywyknąć, że coś nie da się zrobić, że zbyt wiele zachodu, że może potem, w lepszych okolicznościach. Tak zaniedbując dobro zgadzam się na bylejakość. Może nie jestem złym człowiekiem. Tylko przyzwyczajonym...

O gorliwość neofity proszę Cię dziś Panie... By kłuło moje oczy to, z czym Ty byś się nie zgodził...

Środa


Odwaga z przeceny (Ga 2,1-2.7-14; Ps 117; Rz 8,15; Łk 11,1-4)

„Zawsze mówię prawdę w oczy” – chwalę się czasem swoją bezkompromisowością. „Gdy trzeba zwrócę uwagę, wytknę błąd, a nawet skarcę. Nie dbam przy tym, co o mnie pomyślą”. Ale tak się składa, że postępuję tak tylko wobec tych, których odpowiedzi nie muszę się obawiać. Moi nieśmiali podwładni, styranizowana rodzina, wrażliwi koledzy. I przede wszystkim nielubiany sąsiad z trzeciego piętra, który już zdążył narazić się połowie lokatorów. Ale gdy muszę się narazić zwierzchnikom, nie jestem już tak odważny. Dziwnym sposobem, staję się bardziej wyrozumiały. I znacznie bardziej delikatny.

Nie wiem, co ryzykował Paweł upominając Piotra. Być może nie miał powodu obawiać się jego reakcji. Ostatecznie on, wykształcony łatwo mógł nieuczonego Piotra przekonać. Wiem za to, że nie chodziło o błahostki. To była kwestia zasadniczego kształtu chrześcijaństwa...

Daj mi, Panie, bym miał wzgląd na osoby i jednocześnie go nie miał. Bym pamiętał, że jako Twój uczeń powinienem tak jak Ty postępować delikatnie. Ale bym umiał się przełamać, gdy złu koniecznie trzeba się przeciwstawić...

Czwartek


Teoria nie zbawia (Ga 3,1-5; Ps: Łk 1,68-75; Dz 16,14b; Łk 11,5-13)

Podobno niegdyś przekupki na targu w Konstantynopolu kłóciły się o rozumienie dogmatu o Trójcy Świętej. Przykład ów podaje się z podziwem dla owych dawnych czasów, w których teologiczne spory żywo interesowały wszystkich wierzących. A ja mam mieszane uczucia. Bo coraz częściej widzę, jak subtelne teologiczne różnice były i są niemiłosiernie spłycane. Z nadziei zbawienia dla wszystkich robi się pewność zbawienia dla mających Boże prawo w nosie. Prawdę o możliwości zbawienia tych, którzy bez własnej winy nie przyjęli chrztu wykrzywia się w tezę, że Chrystusowa śmierć miała znaczenie tylko dla chrześcijan. Podobnie wbrew podpisywanym przez Kościoły deklaracjom wiarę przeciwstawia się uczynkom tak, jakby wystarczyło opowiedzenie się za Chrystusem na podobieństwo wiary w teorię o wykształceniu się skrzydeł u ptaków. Taka wiara niczym przecież nie różni od intelektualnego uznania Boga przez demony. Słusznie święty Paweł pisał, że uczynki – w tym wypadku drobiazgowe zachowywanie Mojżeszowego prawa – nie są istotne, ale ważne jest danie posłuchu wierze. Tyle że nigdy nie rozumiał wiary jako czysto intelektualnego przytaknięcia abstrakcyjnej tezie, ale jako przylgnięcie do Chrystusa całym życiem. Jako danie posłuchu Temu, który wzywa do miłości bliźniego, do służby, stawiania na pierwszym miejscu królestwa Bożego, do realizacji postaw wynikających z ośmiu błogosławieństw...

Jestem grzesznikiem. Ale nie szukam spokoju serca w uspokajających moje sumienie teoriach. Wiem, że marny ze mnie chrześcijanin, jeśli nie żyję naukami mojego Mistrza. I że puste deklaracje nic nie znaczą. Tylko wiem, że zaufałem Temu, który moje grzechy zaniósł na krzyż. Dlatego ośmielam się z pokorą powtarzać dobremu Bogu za celnikiem stojącym z dala w świątyni: „Panie, miej litość nade mną grzesznym”. I mieć nadzieję, że ta skrucha przykryje moje niedostatki...

Piątek


Wierzę. Jak to łatwo powiedzieć (Ga 3,7-14; Ps 111; J 12,31b-32; Łk 11,15-26)

Przeciskałem się przez wąskie okienko, by za chwilę z całym majdanem znaleźć się kilkadziesiąt metrów nad brudnym dachem przyklejonym do kościelnej wieży. Natura się buntowała. Człowiek nie jest pająkiem. Z matką ziemią powinno go łączyć coś więcej niż dwie dziewięciomilimetrowe liny zamocowane na cienkich taśmach i kawałkach metalu. Gdzieś w gardle pojawiał się irracjonalny lęk, że o czymś zapomniałem, czegoś nie wpiąłem albo za słabo ściągnąłem węzeł, który w niewytłumaczalny sposób nagle sam się rozwiąże. Ale trzeba było przesuwać się dalej. Już na zewnątrz, ledwo trzymając się blaszanych kolumienek jeszcze raz sprawdziłem czy wszystko w porządku. Jeszcze tylko chwila strachu, gdy lina lekko się wydłużyła pod moim ciężarem sprawiając wrażenie, jakby miała pęknąć i popłynąłem w dół. Do zamocowanego na wieży zegara...

Tak jest zawsze. Łatwo teoretyzować. Mówić o wytrzymałości sprzętu, niezawodności węzłów i pewności tego, że wszystko zrobiło się dobrze. Trudniej się przełamać. Zaufać, że teoria sprawdza się w praktyce. Zwłaszcza, gdy robi się to pierwszy raz.

Tak jest też z wiarą w Boga. Dopóki nie muszę Mu zawierzyć, to czysta teoria. Można mówić: „Boże prowadź”, ale nie mieć odwagi oddać Mu steru swojego życia. W chwili uniesienia wołać: „Alleluja, chwała Panu” i szukać pomocy demonów, gdy zdrowie zawiedzie. Tak łatwo z entuzjazmem Mu przytakiwać, gdy Jego wymagania są zgodne z moją wolą. Trudniej, gdy wydają się nieżyciowe i nieracjonalne. Ale cóż jest warte wskazywanie na wiarę Abrahama, gdy nie ma się jak on odwagi naprawdę pójść za głosem Boga?

Sobota


Syn Boży – to brzmi dumnie (Ga 3,22-29; Ps 105; Łk 11,28; Łk 11,27-28)

Dawne spory o to, czy poganie muszą zachowywać Mojżeszowe prawo są dziś dla mnie dalekie i obce. Przyzwyczaiłem się, że tamte przepisy mnie nie obowiązują i tylko od czasu do czasu, gdy ktoś zarzuca mi „a przecież w Starym Testamencie napisano”, oddycham z ulgą, że mogę się tym przepisem nie przejmować. Bo Chrystus mnie wyswobodził. To wiara w Niego jest istotna, nie zachowywanie starotestamentalnego prawa.

A jednak, choć wiem, że jestem synem Bożym, daleki jestem od lekceważenia wymagań. Tych stawianych przez Ewangelię, ale również tych czysto kościelnych. Bo bycie dzieckiem Bożym zobowiązuje. Źle by było, gdyby Ojciec musiał się za mnie wstydzić...