Refleksja na dziś - 3. tydzień Adwentu

publikacja 15.12.2007 20:57

Przeczytaj i rozważ

Niedziela


On da radość (Iz 35,1-6a.10; Jk 5,7-10; Mt 11,2-11)

Nie wszystkie myśli i pragnienia, jakie pojawiają się w głowie podczas sprawowania Najświętszej Ofiary, bywają pobożne. Tak właśnie było przedwczoraj. Śpiewaliśmy „Święty, Święty…”, gdy pokój serca zaczęła mącić jedna z nich. „To przecież będzie nudne. Stać w miejscu i śpiewać cały czas tę samą pieśń.” Prawie natychmiast odezwał się głos Idącego na ratunek. „Radości nie dają wypowiadane słowa. Radość daje Ten, dla którego słowa są wypowiadane.”

Przed paroma dniami siedziałem w fotelu i wspominałem te chwile, gdy podejmowałem wielki wysiłek, by życiu „nadać smaczek”, dodać mu kolorów, uczynić je bardziej pogodnym. Musiałem z pokorą przyznać się przed sobą, że na koniec z reguły nie było wesoło, ale po prostu głupio. W trakcie tych rozważań pojawiły się dwa pytania:
- Co zrobisz, by w twoim życiu było więcej radości?
- Co zrobił Bóg, by twoje życie było pełne radości?

Smutnym nie jest człowiek bez wyobraźni i poczucia humoru. Smutny nie zna tego drugiego pytania.

Ale miało być o radości. Co robi Bóg…? Jak na weselu w Kanie najlepsze wino zostawia na koniec. Chwała i wspaniałość to rzeczywistość oczekiwana. Teraz „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię”. To jeszcze za mało?

Zadanie duchowe

Jak przygotuję się do nadchodzących Świąt, by choinka nie wygrała z Jezusem a radość nie przegrała ze smutkiem?
Zobacz, ilu wokół ciebie jest smutnych, bo mają dość prezentów, a nie mają człowieka. Idź do ubogich…

Poniedziałek


Duchowe korzenie (Rdz 49,2,8-10; Mt 1,1-17)

Przeciętnego czytelnika Biblii lektura genealogii Jezusa może męczyć, a słuchanie jej podczas Liturgii nawet denerwować. Przecież to mi nic nie daje, to jest bez sensu – takie stwierdzenia bardzo często znajduje się na różnych forach i czatach. Idąc konsekwentnie takim tokiem myślenia można dojść do absurdalnego wniosku, że zamieszczona została w Piśmie świętym wyłącznie po to, by poddać próbie cierpliwość ewentualnego czytelnika. Może jednak, zamiast poruszania się na granicy absurdu, zadać sobie pytanie o sens.

Abraham, Izaak, Jakub, Dawid… Niemalże z każdym imieniem, wymienionym w tej genealogii, związana jest Boża obietnica. „Nie zostanie odjęte berło od Judy ani laska pasterska spośród kolan jego, aż przyjdzie…” Ten rodowód po pierwsze pokazuje nam dotrzymującego słowa Boga. Wiernego Boga, konsekwentnie realizującego swój plan. Po drugie uświadamia czytelnikowi, że narodzony z Maryi Jezus nie jest Człowiekiem znikąd. Że ma swoje duchowe korzenie. Tradycję wiary, do której się odwołuje. Odkrycie, że Bóg dotrzymuje słowa, jest fundamentem nadziei i wyzwala w sercu wdzięczną radość. Znajomość korzeni skłania do poszukiwań, by lepiej zrozumieć i poznać Tego, który „objawia Ojca”.

Rodowód Jezusa jest również wielką prowokacją. Gdy już przebrnę przez niego, potykając się o nieznane mi imiona, zaczynam pytać o moje duchowe korzenie. O to, kto i jak kształtuje moje myślenie, ma wpływ na konkretne życiowe wybory, jest punktem odniesienia, gdy dokonuję ocen i robię rachunek sumienia. Sprowokowany do pytania o korzenie bardzo chciałbym odpowiedzieć na nie słowami jednego z wierszy Bransteattera: „Biblio, Ojczyzno moja…” Bardzo chciałbym. Ale czy mogę?

Zadanie duchowe:

1. Zastanowię się, czy mógłbym dziś powiedzieć z czystym sercem, że moją duchową ojczyzną jest Słowo Boże i Kościół.
2. Poświęcę trochę czasu człowiekowi, który swoimi rozterkami i wątpliwościami sygnalizuje, że szuka swojej duchowej ojczyzny.

Wtorek


Honor kontra Duch Święty (Jer 23,5-8; Mt 1,18-24)

Świętego Józefa przekonały dwa argumenty. Po ludzku mało racjonalne. Niezrozumiałe dla niego wydarzenia i okoliczności, w jakich się znalazł, są dziełem Ducha Świętego i będą miały decydujące znaczenie dla zbawienia od grzechów. To wystarczyło, by zmienił swoje plany i nastawienie do zaślubionej, ale nie wprowadzonej jeszcze do domu małżonki. Zmienił, choć na drugiej szali wagi znalazł się jego męski honor i ambicja.

Dramatyczne doświadczenie Józefa głęboko wpisuje się w chrześcijańską codzienność. Przebaczenie nieprzyjaciołom, miłość na granicy heroizmu, konieczność poświęcenia absolutnie wszystkiego – tego życie wymaga od nas bardzo rzadko. Natomiast każdego dnia stajemy przed pokusą podążania za modą, powtarzanymi przez wszystkich opiniami, poglądami uznanymi za nowoczesne. W takich chwilach pojawia się lęk przed zepchnięciem na margines, wykluczeniem, wyśmianiem czy wręcz zakwalifikowaniem do ciemnogrodu.

Przed kilkoma miesiącami pisałem o nastoletnim Jacku. W tej historii, oprócz imion, wszystko inne jest autentyczne. Młody chłopak musiał wybierać między wiernością sobie a przyklejeniem etykietki maminsynka z Głuchej Dolnej. Finał byłby tragiczny, gdyby nie znalazł się przy nim kolega, dla którego wartości były ważniejsze od etykietki, a wypracowana przez codzienną modlitwę i życie sakramentalne siła ducha sprawiła, że potrafił obronić siebie i kolegę. Podejrzewam, że korytarze i szatnie naszych szkół obfitują w podobne sytuacje, chociaż mam wątpliwość, czy każdy Jacek znajdzie swojego Kubę.

Sprawdzianem wierności przesłaniu Ewangelii nie jest dwanaście potraw na wigilijnym stole. Prawdziwym testem są mecze, gdzie na boisku stają naprzeciw siebie honor i Duch Święty.


Zadanie duchowe:

Dziesiątek różańca i świadome wejście w dyskusję o czystości przedmałżeńskiej z argumentem, że czystość przedmałżeńska to nie tylko kwestia dopasowania, ale przede wszystkim zbawienia.

Środa


Wielki Marnotrawca (Sdz 13,2-7.24-25a; Łk 1,5-25)

Próbuję zrozumieć Zachariasza. Czas, gdy był pełen nadziei na wysłuchanie modlitwy o potomka po ludzku dawno przeminął. Coraz częściej dawał o sobie znać podeszły wiek. Denerwowało wszystko, co zakłócało codzienny rytm, mierzony recytowaniem psalmów i wędrówką do świątyni. Zresztą przebycie tej drogi również stawało się – z dnia na dzień – coraz większym wyczynem. Stąd w jego pytaniu kryje się nie tylko niedowierzanie słowom anioła. W tle słychać dramatyczne wołanie starca. Co ja teraz zrobię? Pieluchy, przewijanie, wykarmienie i wychowanie dziecka. Przecież to przerasta moje (nasze) siły i możliwości!

Historia Zachariasza odsłania tajemnicę wysłuchanej modlitwy. Jeszcze raz potwierdza prawdę, że Bóg daje nieskończenie więcej, niż człowiek prosi i jest w stanie przyjąć. Nie na próżno, z powodu tej hojności, bywa nazywany czasem Wielkim Marnotrawcą. Myślę, że nikt nie ma Mu tego za złe. Więcej, coraz częściej zastanawiam się, co by było, gdyby dał tylko to, o co prosimy.

Zadanie duchowe:

Tak łatwo tłumaczysz się: wiek, choroba, korepetycje z angielskiego, egzamin, nadgodziny… Zaryzykuj i spróbuj. Zobaczysz, ile może ten, kto przyjął łaskę, poczuł na sobie dłoń Boga. I ze dziwieniem odkryjesz, że jeszcze zostało ci trochę czasu…

Czwartek


Świętość przeniknięta światłem (Iz 7,10-14; Łk 1,26-38)

O świętości można mówić na dwa sposoby. Pierwszy jest nam znany ze średniowiecznych legend. Z niezwykłym realizmem opisuje posty, umartwienia, godziny spędzone na modlitwie, izolację od świata i nadludzką walkę z własną słabością. Historie te – fascynujące barwnością i odpychające proponowanym stylem życia – miały pokazać heroiczny wysiłek człowieka, pragnącego osiągnąć doskonałość moralną i spełnić w ten sposób wolę Bożą.

Stanowiąca jedną całość z czytanym Słowem liturgia dnia dzisiejszego proponuje inne spojrzenie. „Przeniknięta światłem Ducha Świętego stała się świątynią Bożą.” Łatwo dostrzec, że akcent położony jest nie na wysiłek człowieka, ale na działanie Boga. On jest Inicjatorem, Dawcą i Sprawcą. Podziwiamy nie wysiłek człowieka, ale wielkość i działanie Boga w człowieku.

Myli się jednak ten, kto owe działanie, pokazane w pozornie sentymentalnym opisie ewangelisty, wiąże z pseudo mistycznym uniesieniem i wewnętrzną biernością kandydatki na przeniknięcie światłem. Próbując opisać, na czym to działanie Boga w człowieku polega, pokolenia pierwszych świętych Kościoła posługują się specyficznym językiem. Polikarp mówi o pszenicy, mielonej zębami dzikich zwierząt. Hermas o gruchotaniu kości tak długo, aż uczyni z nas człowieka nowego. Jeden i drugi o procesie długim i bolesnym.

„Niech mi się stanie według twego słowa.” Zgoda na przeniknięcie światłem jest zgodą na pogruchotanie kości.

Zadanie duchowe:

Jaki typ chrześcijaństwa preferujesz? Bezbolesny sentymentalizm, gwarantujący religijne wzruszenia nawet siedzącym w ciemności, czy gotowy na przyjęcie woli Bożej w każdej chwili ewangeliczny radykalizm, nawet za cenę pogruchotania kości? Pytanie ważne, jeśli i Ty masz stać się przenikniętą światłem Ducha Świętego świątynią Bożą.

Piątek


Cicho! (PnP 2,8-14 lub Sof 3,14-18a; Łk 1,39-45)

Pierwszą trudnością, z jaką musi się zmierzyć przekraczający progi seminarium kandydat do kapłaństwa jest silentium sacrum - święte milczenie. Alumn jest zobowiązany do przestrzegania ciszy w dwóch wymiarach: czasowym i przestrzennym. Czas obejmuje godziny między modlitwą wieczorną a poranną Eucharystią. Przestrzeń - długi na kilkadziesiąt metrów korytarz, z którego wchodzi się do kaplicy. Pamiętam, jak sens silentium tłumaczył ojciec duchowny. „Nie chodzi o tresurę czy żołnierski porządek. Chodzi o takie przygotowanie serca, by było w stanie usłyszeć głos Boga.

Przed kilku laty sprawowaliśmy Eucharystię przy Bulandowej Kapliczce na Jaworzynie Kamienickiej. Wiedząc, że kazanie będę musiał powiedzieć „z marszu”, przygotowałem je dzień wcześniej. I co z tego? Piękna pogoda, zmęczenie, cisza Jaworzyny, przepyszny widok na Kudłoń i Dolinę Kamienicy razem wzięte sprawiły, że z głowy ulotniły się wszystkie złote myśli, a uporczywie zaczął krążyć po niej jeden wers Księgi Psalmów. „Patrzcie i cieszcie się, ubodzy. Niech ożyje serce szukających Pana.” Po Ewangelii, zakreślając łuk ręką, powiedziałem to, co miałem w głowie i usiadłem na dziesięć minut. Po Mszy św. podszedł do mnie Paweł. „To było piękne, ale za krótko” – skomentował to milczące kazanie.

Cicho! Zamilknij! Zdejmij z uszu słuchawki! Słyszysz? „Miły mój odzywa się i mówi do mnie: Powstań, przyjaciółko ma, piękna moja, i pójdź…”

Zadanie duchowe:

Piątek, sobota i niedziela. Trzy wieczory zanurzenia w ciszy. Nie po to, by zastanawiać się nad sobą. By usłyszeć Głos.

Sobota


Uczynił mi wielkie rzeczy (1 Sm 1,24-28; Łk 1,46-56)

Ten dom zostawiłem na koniec. Raz, że cztery kilometry od szosy, na zagubionej w lesie polance. Dwa, ze względu na jego mieszkankę. Staruszka osiemdziesiąt sześć lat. Od marca przykuta do łóżka. Przed paru laty przeżyła wielki dramat. Jednego dnia, w leśnym jeziorze, utonęli córka i zięć. Ale na jej twarzy tego nie widać. Oczy promieniują żarem i radością. Po zakończeniu obrzędu Komunii świętej dała znak ręką, bym się nachylił. Nie powiedziała nic. Ucałowała proboszcza w czoło.

Gdy wracałem do domu nurtowały mnie dwie myśli.

Jak długo musi człowiek żyć, ile doświadczyć bólu, łez i samotności, ile razy poczuć się bezradnym i zdanym wyłącznie na Boga, by odkryć, jak wielkie rzeczy czyni Wszechmocny, przychodząc do serca w pokarmie Ciała swojego Syna.

Myślałem też o innej wielkiej rzeczy. O wielkiej wymianie. Zawiozłem jej Boga, ukrytego w Chlebie. W zamian otrzymałem uśmiech Boga, ukrytego w jej promieniujących oczach i Jego błogosławieństwo, wyrażone pocałunkiem staruszki.

Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, choć dom był ubogi, zagubiony w lesie. W dodatku – patrząc po ludzku – nie wiadomo kto kogo bardziej obdarował. Ja ją, czy ona mnie.

Zadanie duchowe:

Zanurzenia w ciszy dzień drugi. By zobaczyć wielkie rzeczy, jakie czyni mi Wszechmocny.