Hebraica na Wielki Post

publikacja 25.03.2004 11:48

By jak najlepiej przeżyć Wielki Post, chcemy każdego dnia przybliżać tradycje i zwyczaje, przede wszystkim żydowskie, ale czasem również i rzymskie, związane z tym co wydarzyło się blisko dwa tysiące lat temu w Jerozolimie.

Hebraica na Wielki Post Jakub Szymczuk /Foto Gość

 

  • Namaszczenie
  • Świątynia
  • Kamień na kamieniu
  • Deptana przez pogan
  • Srebrniki
  • Data
  • Arena dramatu
  • Przygotowania
  • Wieczerza Paschalna
  • Wieczernik
  • Ostatnia Wieczerza
  • Obmycie i zdrada
  • Wyszli
  • Godzina pokusy
  • Pojmanie
  • Arcykapłani
  • Sanhedryn
  • Przepisy
  • Siedziba
  • Proces
  • Próba rekonstrukcji
  • Oskarżenie
  • Mesjasz
  • Bluźnierstwo?
  • Kogut zapiał
  • Prefekt
  • Pretorium
  • Lithostrotos
  • Próba rekonstrukcji 2
  • Skarga
  • Buntownik i król
  • Nieudane próby i Herod Antypas
  • Przed Herodem
  • Wybór
  • Biczowanie
  • Wyszydzenie
  • Wyrok
  • Uzasadnienie
  • Przez miasto...
  • ...w drodze...
  • ...na Golgotę
  • Krzyż
  • Między niebem a ziemią
  • Wykonało się
  • Grób

    NAMASZCZENIE

    „A gdy Jezus był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział za stołem, przyszła kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego. Rozbiła flakonik i wylała Mu olejek na głowę. A niektórzy oburzyli się, mówiąc między sobą: Po co to marnowanie olejku? Wszak można było olejek ten sprzedać drożej niż za trzysta denarów i rozdać ubogim. I przeciw niej szemrali. Lecz Jezus rzekł: Zostawcie ją; czemu sprawiacie jej przykrość? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Bo ubogich zawsze macie u siebie i kiedy zechcecie, możecie im dobrze czynić; lecz Mnie nie zawsze macie. Ona uczyniła, co mogła; już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła.” Mk 14, 3-9 (por. Mt 26, 6-13 i J 12, 1-8)

    Sytuacja dziwna nawet dla nas – ludzi wychowanych w innym kręgu kulturowym i żyjących blisko dwa tysiące lat temu po tym wydarzeniu. Aby lepiej uświadomić sobie jak wielki szok musieli przeżyć uczestnicy tego zajścia popatrzmy na ich zwyczaje i sposób myślenia.

    Działo się to w Betanii, a więc wiosce na Górze Oliwnej - 2,8 km na wschód od Jerozolimy. Ową niewiastą, jak podaje nam św. Jan, była Maria, siostra Łazarza i Marty. Również ten Ewangelista informuje nas o dniu, w którym to się wydarzyło: „sześć dni przed Paschą”. Tak więc miało to miejsce między sobotą wieczór, a niedzielą – w innym czasie bowiem, zgodnie ze zwyczajami żydowskimi, Maria nie mogłaby usługiwać przy stole. Św. Jan informuje również o ilości olejku użytego do namaszczenia – był to jeden funt czyli ok. 328 gramów. Taka ilość bardzo drogiego, sprowadzanego aż z Indii, olejku nardowego, kosztowała ponad 300 denarów, czyli tyle ile mniej więcej wynosiło roczne wynagrodzenie robotnika.

    W zwyczajach Narodu Wybranego możemy wyróżnić trzy zasadnicze rodzaje namaszczenia:

    1. Namaszczenie głowy olejkiem jako jeden z elementów (obok pokłonów, pozdrowienia, zdjęcia butów i obmycia stóp) powitania gościa w swoim domu.
    2. Uroczyste namaszczenie ludzi wybranych przez Boga do wypełnienia szczególnego posłannictwa
    3. Namaszczenie ciała osoby zmarłej przed złożeniem go do grobu.

    Jednakże jak długo istniał Izrael, nigdy jeszcze niewiasta nie wylała oliwy na głowę jakiegokolwiek gościa lub Męża Bożego i nie namaściła go oliwą na dowód szacunku – bo to czynił gospodarz domu – ani na wielkie posłannictwo – bo to czynił prorok albo kapłan. Wylanie oliwy na głowę męża, było świętym namaszczeniem, ukoronowaniem i wyniesieniem, albo nad cały dom, albo nad cały Naród Wybrany.

    Prorok Samuel wylał oliwę na głowę Saula, a potem na glowę Dawida, kapłan Sadok i prorok Natan namaścili na króla syna jego Salomona, prorok Eliasz z polecenia Jahwe namaścił Elizeusza na swego następcę, a Duch Boży spoczął na mężach namaszczonych. Jak wierzono Eliasz w przyszłości wyleje oliwę na głowę Mesjasza.

    Nigdy jednak żadna niewiasta nie namaściła w Izraelu Męża Bożego.

    Dla świadków tego wydarzenia musiało to być coś gorszącego: nieudolne, śmieszne naśladownictwo świętego namaszczenia, grzechem wobec dostojeństwa, wyróżnienia i wyniesienia, nieprawością.

    Tymczasem Jezus mówi: „Ona zaś uczyniła, co mogła: już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb.”

    I znowu mamy do czynienia z sytuacją niespotykaną, albowiem czyniono to dopiero po śmierci i nikt w Izraelu nie namaszczał żywego człowieka na przyszły pogrzeb.

    Jednakże w świetle takiego spojrzenia Pana Jezusa na tę sytuację, można o wiele łatwiej zrozumieć Jego słowa: „Dobry uczynek spełniła względem Mnie”.

    Żydzi bowiem dzielili dobre uczynki na jałmużnę i uczynki miłosierdzia; te ostatnie były uznawane za większe i – pośród innych – zawierały również czynności związane z pogrzebem człowieka. Zatem kobieta dokonała większego dzieła niż jałmużna

    Wydarzenie w Betanii było znamienne również z innego powodu. Otóż, jak sugerują Ewangeliści Mateusz i Jan, było bezpośrednią przyczyną załamania się i zdrady Judasza. Jednakże tym zajmiemy się w późniejszym czasie.


    Więcej na następnej stronie

ŚWIĄTYNIA

„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska! Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz? Jezus dał im taką odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus”. J 2,13-22 (por. Mt 21,12-17; Mk 11,15-18; Łk 19,45-48)

Budowa nowej, trzeciej już z kolei Świątyni, rozpoczęła się z rozkazu Heroda Wielkiego w 20 lub 19 roku przed Chrystusem. O ogromie prowadzonych prac mogą świadczyć przykładowe fakty:
- kiedy je zakończono w roku 64 po Chrystusie 18 000 robotników straciło pracę
- bloki marmuru, z których ją budowano, dochodziły do 1,5 m wysokości, a ich długość sięgała nieraz aż 12m
- do zamknięcia wszystkich bram potrzeba było 200 ludzi w tym 20 do zamknięcia jednej tylko Bramy Nikanora.
Podczas budowy również kapłani musieli nauczyć się prac budowlanych, aby móc je wykonywać w tych częściach Świątyni, do których tylko oni mieli prawo wstępu. Zgodnie z nakazami Prawa Mojżeszowego nie umieszczono nigdzie żadnego wizerunku istoty żywej – ani ludzi, ani zwierząt; zdobieniami były jedynie motywy roślinne.

Po dziesięciu latach najważniejsze prace zostały zakończone i Świątynię otwarto dla wiernych i kapłanów. Niższy personel świątynny wynosił około 16 800 osób – 7200 kapłanów i 9 600 lewitów (którym przypadała jedynie służba pomocnicza). Zarówno jedni jak i drudzy podzieleni byli na 24 grupy, z których każda odbywała służbę w Jerozolimie przez jeden tydzień dwa razy do roku. Poza tym w trzy wielkie święta pielgrzymkowe – podczas Paschy, Pięćdziesiątnicy i Święta Namiotów - do służby stawiali się wszyscy.
W następnych latach ciągle jednak wykańczano i upiększano budowlę. Ówczesny historyk żydowski tak opisuje jej wygląd:

„W zewnętrznym wyglądzie budynku nie pominięto niczego, co mogło zachwycić ducha i oczy. A ponieważ był obłożony ze wszystkich stron grubymi płytami złota, już od wschodu odbijał światło tak intensywne, że ci, którzy przyszli zobaczyć świątynię, musieli odwracać oczy niby przed promieniami słońca. Przybywającym tu cudzoziemcom wydawała się ona z daleka ośnieżoną górą, gdyż tam, gdzie nie była pokryta złotem, zbudowano ją z najbielszego marmuru. Na górze jeżyły się złote szpice, mocno zaostrzone, mające przeszkodzić ptakom w siadaniu i zanieczyszczaniu dachu.” (Józef Flawiusz, Wojna żydowska V 222-224)

Niemal dwukrotnie zostały powiększone rozmiary pierwszego, najniższego dziedzińca, zwanego Dziedzińcem Pogan, ponieważ mogli na niego wchodzić wszyscy, bez żadnych ograniczeń. Tutaj właśnie kupcy ustawiali swoje stragany (sprzedawano m.in. woły, barany i gołębie, gdyż z tych trzech rodzajów zwierząt mogły być składane ofiary) , a bankierzy stoły, na których wymieniano pieniądze, ponieważ skarbiec świątyni przyjmował tylko jedną monetę, wybitą w Tyrze, pozbawioną jakichkolwiek wizerunków istot żywych.
Obwód tego dziedzińca wynosił w całości 1562 m i miał kształt trapezu. Na murze, gdzie kończył się Dziedziniec Pogan, stały wielkie kamienne tablice z napisem hebrajskim, greckim i łacińskim (dwie z nich zostały ostatnio odnalezione). Ostrzegały one uroczyście, że ten, kto nie będąc Żydem, przekroczy tę granicę, zostanie zabity. Dalej, po schodach wychodziło się na coraz wyższe dziedzińce: Dziedziniec Kobiet, Dziedziniec Izraela (tj. Mężczyzn, którzy mogli tu wchodzić tylko w stanie czystości rytualnej) oraz Dziedziniec Kapłanów. Na ten ostatni dziedziniec mogli wejść jedynie kapłani, zaś raz w roku tylko – w Święto Namiotów - wszyscy mężczyźni z Izraela. Na Dziedzińcu Kapłanów stał ołtarz ofiarny, obok zaś „morze z brązu”, czyli wielki zbiornik z wodą. Stąd też wchodziło się do budynku Świątyni, która była ogromnym sześcianem o boku 50m.
Pierwszą jej część stanowił pewnego rodzaju wspaniały przedsionek, oddzielony drzwiami i kotarami od części drugiej , zwanej Miejscem Świętym. Była to obszerna sala, w której znajdowały się m.in. siedmioramienny świecznik, stół na chleby pokładne (była to forma bezkrwawej ofiary – 12 placków z niekwaszonej mąki, spożywanych po tygodniu przez kapłanów) i ołtarz kadzielny. Święte Świętych, czyli inaczej Miejsce Najświętsze było trzecią, najbardziej wewnętrzną i całkowicie odciętą od światła dziennego częścią Świątyni. Od Miejsca Świętego oddzielona była ona podwójną kotarą, miała kształt sześcianu o boku 10m i była całkiem pusta. Wchodził do niej jedynie arcykapłan i to tylko raz do roku w Jom Kippur czyli w Dzień Przebłagania.
Owa pustka dla obcych, którzy w najbardziej wewnętrznych miejscach swoich świątyń umieszczali posąg wyznawanego bóstwa, była najdziwniejszą, najmniej zrozumiałą cechą tego szczególnego sanktuarium.

Plan Świątyni jerozolimskiej godny jest uwagi nie tylko ze względów architektonicznych, ale również motywów teologicznych. Otóż Bóg jest tutaj w centrum. Tuż przed Nim zatrzymują się modlitwy wiernych ulatujące z ołtarza kadzielnego. Ofiara kadzenia była składana przez kapłanów, pośredniczących między Bogiem a ludźmi. Kapłaństwo w Świątyni było symbolem miasta Jerozolimy. Dziedziniec Mężczyzn symbolizował Judeę, Dziedziniec Kobiet zaś cały Izrael. I wreszcie cały świat zaproszony jest na Dziedziniec Pogan. Tak więc w pewnym sensie Świątynia jerozolimska była jakby mikrokosmosem, wyrażała – przemawiając językiem architektury – czym jest właściwe powołanie Izraela: to modlitwa o zbawienie wszystkich ludzi.

Świątynia Heroda, dwa razy większa od Świątyni Salomona i o wiele bogatsza, była jedną z najwspanialszych budowli starożytnego świata.

I nic nie wskazywało na to, że za niedługo przestanie istnieć…
 

Więcej na następnej stronie

KAMIEŃ NA KAMIENIU

„Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, 'Jezus' powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony.” Łk 21,5-6 (por. Mt 24,1-2; Mk 13,1-2;

Każdego roku dnia 9 miesiąca Aw (10 sierpnia) Żydzi obchodzą post ścisły – poprzedzony dziesięciodniową wstrzemięźliwością od wina, mięsa, z zaniechaniem strzyżenia brody i włosów – szafkę zaś, w której przechowuje się rodały Pięcioksięgu, zakrywa się czarną zasłoną. Jest to dzień, w którym upamiętnia się całkowitą ruinę, w którym poranna i wieczorna ofiara składana Bogu, z całopaleniem ofiary na ołtarzu, skończyła się na zawsze. Dzień, od którego każdy pobożny Żyd płacze trzy razy dziennie z rozdzierającą modlitwą na ustach:

„Niech będzie twoją wolą, aby Świątynia została szybko odbudowana za naszych dni!”

Jak do tego doszło? Co takiego się wydarzyło, że przepowiednia Jezusa tak szybko się spełniła?

Dowiadujemy się o tym przede wszystkim dzięki Józefowi Flawiuszowi. Pochodził ze znakomitej rodziny żydowskiej. Miał 29 lat, kiedy wybuchło pierwsze powstanie przeciwko Rzymianom. Kierował wówczas obroną Galilei, dowodził twierdzą Jotapata, w której stawiał opór przez 47 dni z taką siłą i odwagą, że po klęsce, jako jednemu z nielicznych, darowano życie i wzięto do niewoli. Po dwóch latach odzyskał wolność, co więcej, został tłumaczem i ekspertem do spraw żydowskich u boku Tytusa, syna cesarza Wespazjana i wodza kierującego działaniami wojska rzymskiego. Wobec powyższego jego przejście na stronę Rzymian trudno tłumaczyć strachem. Nie było to również porzucenie wiary, albowiem bronił. jej w swoich pismach do ostatka. Natomiast tym co skłoniło go do przejścia do obozu nieprzyjacielskiego było raczej przekonanie, które wyrażają jego własne słowa skierowane do walczących Żydów: „Wierzę, że Bóg już opuścił to miejsce święte i przeszedł na stronę Rzymian, z którymi wy teraz walczycie.”

Gdy Jerozolima została zburzona i ostatecznie upadł Izrael Flawiusz osiadł na stałe w Rzymie, gdzie w swojej „Wojnie żydowskiej” opisał straszliwą tragedię, której sam był najpierw uczestnikiem, a później świadkiem między 66 a 70 rokiem.

Paradoksalnie okazuje się, że Rzymianie za wszelką cenę zabiegali wówczas o ochronienie Świątyni przed zniszczeniami. Wynikało to z ich lęku przed tajemniczym Bogiem, a owa bojaźń była tak wielka, że sam Tytus zaniepokoił się, kiedy dowiedział się, że nieustanna ofiara na cześć Boga została przerwana ze względu na brak ludzi. Jak pisze Flawiusz: „Wtedy Tytus kazał powtórzyć Janowi (dowódcy oporu żydowskiego) poprzednie napomnienie: skoro on został opanowany zbrodniczą żądzą walki, może wyjść na zewnątrz murów z kim chce i rozpocząć bój bez doprowadzania do zniszczenia miasta i Świątyni. Przestałby więc profanować Świątynię i obrażać Boga; nawet mógłby spowodować składanie przerwanych ofiar przez tych Żydów, których on sam by wyznaczył”. Co więcej, Tytus narażając się na gniew nie tylko swoich żołnierzy ale i oficerów „dla oszczędzenia cudzoziemskiej świątyni powodował straty i rzeź swoich ludzi”. Rzeczywiście – po tym, jak z wielkim wysiłkiem i ogromnymi stratami legioniści zdobyli osłonę budowli, zajmując i burząc twierdzę Antonia – upierał się nie tylko przy tym aby nie wydawać rozkazu podpalenia świątyni, ale również kazał machinom oblężniczym (w tym olbrzymiemu taranowi o nazwie „Zwycięski”) pracować przy drugorzędnych elementach konstrukcji, aby spowodować możliwie najmniejsze szkody gmachowi Świątyni.

W końcu jednak Tytus zadecydował o podpaleniu bram zewnętrznych dziedzińców, pokrytych srebrem, które (w dalszym ciągu cytując Flawiusza) „ topiąc się szybko udostępniło ogniowi przystęp do drewna, z którego buchnął wysoko zamieniając portyki w morze płomieni”. Przypuszczono atak, a „Żydzi poczuli, że nie mają już sił ani odwagi, z powodu przerażenia nikt nie ruszył palcem, żeby czemuś zaradzić lub żeby gasić pożar, przeciwnie, przyglądali się jak skamieniali”. Pożar rozprzestrzeniał się przez cały ten dzień i przez następną noc. Dopiero następnego dnia Tytus nakazał ugasić ten pożar i wyrównać drogę do bram. Nie chciał zniszczyć, lecz zdobyć świątynię.

Zwołał radę wojenną, na której, jak pisze Józef Flawiusz: „Tytus jednak zawyrokował, że nawet gdyby Żydzi zajęli pozycję w świątyni w celu stawiania im dalszym ciągu oporu, on nie wyładowałby swojego gniewu na rzeczach zamiast na ludziach, ani nigdy nie wydałby na pastwę płomieni tak wspaniałej budowli”.

Rankiem miano rozpocząć natarcie wszystkimi siłami. Tymczasem jednak to Żydzi pierwsi zaatakowali żołnierzy gaszących pożar na dziedzińcu wewnętrznym. Ci zaś, gdy Żydzi rzucili się do ucieczki, ścigali ich aż do świątyni i wówczas jeden z żołnierzy, nie czekając na rozkaz i jak pisze Flawiusz „pobudzony nadprzyrodzoną mocą” wrzucił płonącą głownię do wnętrza Świątyni. Powiadomiony o tym Tytus chciał opanować pożar, jednakże – co rzadko spotykane – słynący z surowej dyscypliny legioniści, ogarnięci wściekłością, nienawiścią do Żydów i szałem wojennym, nie reagowali ani na rozkazy, ani na groźby dowódców. W końcu jeden z żołnierzy podpalił drzwi do Świętego Świętych. Tytus i dowódcy wycofali się, a żołnierzom, którzy zajęci byli rozszerzaniem ognia, już więcej nikt nie stawiał przeszkód.

I tak – wbrew woli broniących jej Żydów, wbrew woli zdobywających ją Rzymian, ale zgodnie z tym co przepowiedział Jezus, Świątynia jerozolimska została zniszczona...
 

Więcej na następnej stronie

DEPTANA PRZEZ POGAN

„Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do niego nie wchodzą! Będzie to bowiem czas pomsty, aby się spełniło wszystko, co jest napisane. Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni! Będzie bowiem wielki ucisk na ziemi i gniew na ten naród: jedni polegną od miecza, a drugich zapędzą w niewolę między wszystkie narody. A Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą”. Łk 21, 20-24

Przypominają się również proroctwa starotestamentalne:

„A około połowy tygodnia ustanie ofiara krwawa i ofiara z pokarmów. Na skrzydle zaś świątyni będzie ohyda ziejąca pustką i przetrwa aż do końca, do czasu ustalonego na spustoszenie.” Dn 9,27

„Uczynię temu domowi, nad którym wzywano mojego imienia, a w którym wy pokładacie ufność, i temu miejscu, danemu wam i waszym przodkom, to samo, co uczyniłem Szilo. Odrzucę was sprzed mego oblicza, podobnie jak odrzuciłem wszystkich waszych braci, całe pokolenie Efraima.” Jer 7,14n

Trzeba pamiętać, że „deptać Jerozolimę” jest synonimem „deptać ziemię świątyni”, biorąc pod uwagę, że miasto było święte właśnie dlatego, że gościło to miejsce „święte” w pełnym tego słowa znaczeniu, tron, gdzie zamieszkiwał Duch Boży. Proroctwo Jezusa musiało brzmieć zupełnie nieprawdopodobnie w narodzie, który z taką determinacją, samozaparciem i niezłomną wiarą odbudowywał już wcześniej Świątynię. Logika i zdrowy rozsądek nakazywały przypuszczać, że nawet w wypadku ponownego jej zburzenia po raz kolejny będzie odbudowana.

I rzeczywiście - świątynię usiłowano odbudować w 132 roku podczas drugiej rewolty, nie starczyło jednak na to czasu z powodu kontrofensywy rzymskiej – jeszcze raz zwycięskiej i niszczycielskiej.

To właśnie wówczas cesarz Hadrian zmienił nazwę miasta na Aelia Capitolina, a na placu zburzonej Świątyni kazał ustawić posągi bogów pogańskich. Na miejscu bramy Południowej, która wychodziła na drogę do Betlejem, kazał natomiast umieścić głowę wieprza. Było to godło Dziesiątej Legii, która obsadziła mury miasta. Jednakże stanowiło to jednocześnie okrutną obrazę narodu, dla którego świnia była zwierzęciem nieczystym, symbolem diabła. Żydzi, jak dawniej, dalej musieli płacić podatek na potrzeby Świątyni, jednakże teraz przeznaczano go dla świątyni Jowisza na Kapitolu w Rzymie. Poza tym Hadrian wypędził z Aelia Capitolina i okolic w szerokim jej zasięgu wszystkich Żydów. Nie mogli zbliżać się do murów miasta, ani tym bardziej ich przekraczać – groziła za to śmierć na miejscu. Tak więc tam, gdzie mogli niegdyś wchodzić jedynie obrzezani, teraz mogli wchodzić wszyscy, z wyjątkiem obrzezanych.

Kiedy cesarzem został Konstantyn, zarówno na dziedzińcu, który należał do Świątyni, jak i w całej Jerozolimie chrześcijanie zaczęli wznosić swoje kościoły.

Ponownie próbowano odbudować Świątynię w 362 roku za panowania cesarza rzymskiego, Juliana zwanego Apostatą, który poprzez tę odbudowę, bardziej niż pomóc judaizmowi, chciał zaprzeczyć chrześcijanom, uznającym te ruiny za znak zamknięcia Starego Przymierza i otwarcia Nowego.
Fakt tej nieudanej odbudowy zrelacjonowany jest przez wielu historyków, często ówczesnych i często również nie katolickich. Na przykład Filostorgiusz, arianin, a więc stojący poza podejrzeniami o sprzyjanie katolikom, gdy relacjonuje takie zdarzenie, które miało za swojego „pozytywnego” bohatera jego teologicznego przeciwnika, Cyryla, biskupa Jerozolimy. Poza tym są jeszcze bardziej „nie podejrzani” jak Ammianus Marcellinus, osobisty przyjaciel cesarza Juliana, ze względów kulturowych bliski pogaństwu, ale zasadniczo ateista, jeżeli chodzi o osobiste przekonania. Opisują oni tajemnicze wydarzenia, jakie zaczęły się dziać we wspomnianym 362 roku. Za wielką sumę pieniędzy daną do dyspozycji przez cesarza zgromadzono materiały na placu, sporządzono plany architektoniczne, sprowadzono tysiące robotników, między nimi wielu ochotników żydowskich. Jednakże biskup Cyryl, w pewnego rodzaju publicznym wyzwaniu, obwieścił wspólnocie chrześcijańskiej, „że w żaden sposób nie jest możliwe, aby Żydzi byli w stanie zrealizować swoje postanowienie”. I rzeczywiście, według licznych historyków ( z których wielu, o czym mówiliśmy, byli współcześni i bezstronni) następnego dnia silne wstrząsy spowodowały trzęsienie ziemi, zburzyły plac budowy i pogrzebały wielu robotników. Fakt natomiast, który wywarł największe wrażenie, został opisany przez wspomnianego już Ammianusa: „Straszne kule ognia, wybuchające intensywnymi falami blisko fundamentów, czyniły to miejsce niedostępnym (…), a ponieważ żywioły w najbardziej uporczywy sposób odrzucały robotników do tyłu, trzeba było przedsięwzięcia zaniechać”.

Tak więc kolejna, i to dobrze zapowiadająca się próba odbudowania Świątyni, zakończyła się niepowodzeniem.

W VIII w. nastąpiła inwazja Arabów, którzy na dziedzińcu ustanowili jedno z najświętszych miejsc islamu: Haram ash-sheriff („wzniosła ogrodzona święta przestrzeń”). Muzułmanie wierzą, że tu właśnie Mahomet spotkał się z Abrahamem, Mojżeszem i Jezusem oraz że stąd właśnie wstąpił do nieba.

Dlatego więc już w VIII w. wokół skały, która była ołtarzem do składania ofiar żydowskich, zbudowano meczet, który otrzymał imię Omara, a kilkadziesiąt lat później meczet al Aqsa: „odległy” (dlatego, że wówczas był najbardziej oddalony od Mekki).

W latach 1099 – 1187 Jerozolimę zajmowało wojsko krzyżowców. Meczet Omara został zamieniony na kościół, a al Aqsa najpierw na pałac dla króla Jerozolimy Baldwina, później na siedzibę Zakonu Templariuszy.

Po wycofaniu się chrześcijan budowle powróciły do kultu muzułmańskiego i należą do niego po dzień dzisiejszy.

Od czasu do czasu wypływały projekty odbudowy Świątyni, jednakże pośród wielu trudności i przeszkód istnieje ta, która dotyczy jej lokalizacji. Trzeba by było mianowicie wyburzyć dwa z najbardziej czczonych meczetów. Jak się wydaje, doprowadziłoby to do wybuchu „świętej wojny”, w porównaniu z którą dotychczasowa muzułmańska opozycja byłaby tylko słabym zadatkiem. Dlatego też kiedy w 1967 roku Żydzi zdobyli zbrojnie tę część miasta, po prawie dwóch tysiącach lat od utraty kontroli nad Jerozolimą, zapewnili Arabów o wolnym, a nawet wyłącznym użytkowaniu dziedzińca. Istniał także inny, nie mniej ważny, a może nawet i ważniejszy powód. Otóż odkąd Świątynia została zburzona, Żydzi zawsze wzbraniali się zbliżać do miejsca, gdzie niegdyś się wznosiła. Wynikało to z faktu, że nie byli już w stanie wskazać dokładnie, gdzie znajdowało się Święte Świętych. Nie wchodzili przeto i nie wchodzą na dziedziniec, ponieważ boją się deptać to miejsce, którego żadna ludzka stopa nie powinna więcej dotykać odkąd, po ustaniu ofiar i kapłaństwa wyznaczonego do ich składania, nie ma już Najwyższego Kapłana, który jako jedyny mógł pozostawiać tam swoje ślady.

Jest to rzeczywiście osobliwe i wydaje się potwierdzać to proroctwo Chrystusa z Ewangelii wg św. Łukasza, że aż do końca czasów jedynie „poganie” (czyli tylko „nie Żydzi”) „będą deptać Jerozolimę”: będą deptać to miejsce, które obejmuje wszystko, co stanowiło teren świątyni.

SREBRNIKI

"Wtedy jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i rzekł: Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam. A oni wyznaczyli mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać." Mt 26,14-16 (por. Mk 14,10n. ; Łk 22,3-6)

W stosunku do przysługi, jaką Judasz wyświadczał starszyźnie, była to kwota w zasadzie bardzo mała. Najprawdopodobniej było to 30 hebrajskich syklów (szekli), a więc tyle, ile niewykwalifikowany robotnik mógł zarobić w ciągu czterech miesięcy. Tyle również wynosiło przeciętne odszkodowanie za niewolnika zabitego w wypadku przy pracy

(zob. Wj 21,32). Możliwe też, że - jak sugerują niektórzy - liczba 30 odgrywała tutaj rolę jakiegoś symbolu. R. Brandstaetter na przykład cytuje żydowskie przysłowie, według którego 30 zalet charakteru winno cechować kandydata do korony królewskiej (Jezus zaś był traktowany jako taki kandydat). Poza tym przypomina, że 30 lat miał Józef egipski, gdy stanął przed faraonem, 30 lat miał Dawid, gdy stał się królem całego Izraela i 30 dni trwała żałoba po śmierci Mojżesza. Tak więc 30 to "liczba święta, smutno-radosna, o dwóch obliczach, jasnym i ciemnym, które są znakiem początku i końca".

Nic nie sugeruje, aby Judasz targował się co do wysokości wynagrodzenia za zdradę. Różne są koncepcje, dlaczego tak się stało (tak jak i istnieje wiele domysłów, dlaczego wydał Jezusa). Między innymi sugeruje się, że nie chodziło mu wyłącznie o pieniądze lub, co również prawdopodobne, była świadomy własnego zagrożenia i jako uczeń podejrzanego o zbrodnię, powinien cieszyć się, że wychodzi cało z niebezpiecznej sytuacji.

Co dalej stało się z tymi pieniędzmi?

"Wtedy Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano, opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną. Lecz oni odparli: Co nas to obchodzi? To twoje sprawa Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się. Arcykapłani zaś wzięli srebrniki i orzekli: Nie wolno kłaść ich do skarbca świątyni, bo są zapłatą za krew. Po odbyciu narady kupili za nie Pole Garncarza, na grzebanie cudzoziemców. Dlatego pole to aż po dziś dzień nosi nazwę Pole Krwi." Mt 27, 3-8

"Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności. Rozniosło się to wśród wszystkich mieszkańców Jerozolimy, tak że nazwano ową rolę w ich języku Hakeldamach, to znaczy: Pole Krwi." Dz 1, 18-19

Obydwa fragmenty są zgodne co do sposobu użycia owych srebrników oraz co do nazwy nabytej za nie ziemi. Jednakże pojawia się pewna sprzeczność i pytanie: kto w końcu kupił to pole - przywódcy żydowscy (jak pisze Mateusz) czy też sam Judasz (jak czytamy w Dziejach Apostolskich) ?

Znany biblista Giuseppe Ricciotti tłumaczy to w następujący sposób:

"Dzieje Apostolskie zdają się przypisywać nabycie pola samemu Judaszowi, jak gdyby samobójstwo popełnił dopiero po dokonaniu zakupu. Chodzi tymczasem o pośredni i zwięzły sposób wyrażania się: nabycie jest przypisane o tyle Judaszowi, na ile on dostarczył członkom Sanhedrynu pieniędzy dla uskutecznienia go"

Rzeczywiście, kiedy czytamy ten fragment w oryginale (w języku greckim) zauważamy pewną różnicę. Występuje tam bowiem słowo, które oznacza raczej "bierne posiadanie" - możliwe zatem również dla zmarłego, aniżeli "kupowanie" - wyrażające osobistą inicjatywę i zaangażowanie.

Arcykapłani nie mogli przyjąć z powrotem tych srebrników, albowiem Prawo zabraniało Świątyni przyjmowania jako ofiary, zapłaty lub zwrotu pieniędzy pochodzących z podejrzanych lub niegodnych zysków: a za takie uchodziło między innymi wynagrodzenie dane po kryjomu uczniowi, by ten wydał swojego nauczyciela, skazując go w ten sposób na śmierć (stąd stwierdzenie, że była to "zapłata za krew")

Czytając powyższy fragment Ewangelii możemy zauważyć pewną nieścisłość: "Arcykapłani zaś wzięli srebrniki". Otóż w sensie dosłownym nie mogli ich "wziąć" gdyż jako "zapłata za krew" były nieczyste do tego stopnia, iż nie można ich było przyjąć nawet jako ofiarę dla Świątyni. Dotknięcie ich spowodowałoby ściągnięcie na siebie ciężkiej nieczystości, a uwolnienie od niej kosztowałoby wiele czasu i trudu. Na to, ze względu na zbliżające się Święto Paschy, nie mogli sobie pozwolić. Jednakże szkoda by było, aby te pieniądze pozostały na ziemi, narażone nie tylko na kradzież, lecz mogące również być przyczyną zgorszenia, a nawet "zbrukania" miejsca świętego.

Trzeba więc było znaleźć sposób nie tylko na pozbieranie ich, ale także, skoro jako "nieczyste" nie mogły być włożone do skarbca, wymyślić, na co można by było je przeznaczyć.

Jak czytamy - "Po odbyciu narady kupili za nie Pole Garncarza, na grzebanie cudzoziemców." Tak więc może to właściciel pola, garncarz (ci, którzy wykonywali ten zawód nie budzili zaufania i wielu uważało, że są w stanie "trwałej nieczystości") pozbierał "nieczyste" srebrniki, a za nie oddał swoją ziemię, którą przeznaczono na "rzecz" równie nieczystą, jaką było miejsce grzebania zmarłych.

A ponieważ pieniądze te nie były już własnością Świątyni i nie mogły tam wrócić, co więcej, żaden z kapłanów zarządzających funduszami (ani żaden inny bogobojny Żyd) nie mógł ich sobie przywłaszczyć - należały one nieodwołalnie do Judasza czy tego chciał czy nie. Dlatego to właśnie w jego imieniu (nawet jeżeli w tym czasie już popełnił samobójstwo albo został uznany za zaginionego) musiał być na piśmie lub ustnie zawarty kontrakt z właścicielem pola. Tak więc nie tylko pieniądze były "jego", ale również to on stał się niejako "właścicielem" nabytej ziemi.

DATA

Największe święto Narodu Wybranego - Święto Paschy - obchodzone było każdego roku 15 dnia miesiąca Nisan (marzec/kwiecień)

Ze względu na zgodne świadectwo czterech ewangelistów, wśród biblistów panuje powszechna jednomyślność co do tego, że Jezus zmarł w piątek. Należy przy tym pamiętać, że według hebrajskiej rachuby czasu, która w Izraelu obowiązuje do dzisiaj, ów dzień rozpoczyna się już w czwartek po zachodzie słońca (czyli ok. godz. 18:00) i kończy 24 godziny później, wraz z pojawieniem się gwiazdy wieczornej (także około godz. 18:00).

Jednakże do dnia dzisiejszego nie rozwiązano problemu, kiedy dokładnie miała miejsce ostatnia wieczerza i śmierć Jezusa. Powodem tego jest różnica pomiędzy datą podawaną przez Synoptyków (Mateusz, Marek, Łukasz), a datą podawaną przez Jana. Ci pierwsi bowiem stwierdzają, że ów czwartek, kiedy Chrystus spożył wieczerzę ze swoimi uczniami przypadał dzień przed świętem Paschy w dniu 14 Nisan, czyli wtedy, gdy wszyscy inni Żydzi zasiadali do wieczerzy paschalnej

Np.:

"W pierwszy dzień Przaśników, kiedy ofiarowywano Paschę, zapytali Jezusa Jego uczniowie: Gdzie chcesz, abyśmy poszli poczynić przygotowania, żebyś mógł spożyć Paschę?" Mk 14,12

"Tak nadszedł dzień Przaśników, w którym należało ofiarować Paschę. Jezus posłał Piotra i Jana z poleceniem: Idźcie i przygotujcie nam Paschę, byśmy mogli ją spożyć." Łk 22,7-8

(zob. również Mt 26, 17-19, Łk 22,15)

Relacja Jana natomiast wykazuje, że dzień 14 Nisan przypadał w piątek i wówczas odbył się sąd nad Jezusem oraz ukrzyżowanie. Tak więc czwartek podczas którego miała miejsce ostatnia wieczerza był 13 dniem miesiąca Nisan

Np.:

"Od Kajfasza zaprowadzili Jezusa do pretorium. A było to wczesnym rankiem. Oni sami jednak nie weszli do pretorium, aby się nie skalać, lecz aby móc spożyć Paschę." J 18,28

(zob. również J 19,14 i 31)

Data podana przez Synoptyków ma za sobą argument wynikający z trzech zgodnych przekazów (Jan jest odosobniony w swym stwierdzeniu), lecz posiada jednocześnie zasadniczą trudność: otóż następnego dnia - 15 Nisan (czyli w dzień Paschy) Żydzi mieliby nosić broń podczas aresztowania, rozpalać ognisko na podwórzu arcykapłana, kazać nieść belkę krzyżową, dokonywać ukrzyżowania. Wykonywanie tych czynności było zakazane w szabat, a cóż dopiero w dniu Paschy.

Propozycji rozwiązania tego problemu jest kilka. Tutaj wspomnimy o dwóch najbardziej znanych. Pierwsza opiera się na różnicach, mających zachodzić między kalendarzami stosowanymi między faryzeuszami, a saduceuszami, druga natomiast czerpie argumenty z faktu istnienia kalendarzy - słonecznego i księżycowego (zwolenniczką tego rozwiązania jest m.in. znana odkrywczyni w dziedzinie archeologii Annie Jaubert).

Bardziej zainteresowani materiały na ten temat mogą znaleźć w następujących pozycjach:

- "Wykład Pisma Świętego Nowego Testamentu", ks. Edward Szymanek TChr, Poznań 1990

- "Ostatni dzień Jezusa z Nazaretu", Wilibald Bösen, Wrocław 2002

Jednakże żaden ze sposobów rozwiązania problemu nie jest zadawalający, stąd do dnia dzisiejszego nie zostało to jednoznacznie ustalone.

Większość jednak biblistów przyjmuje za najbardziej prawdopodobną datę podaną przez Jana, a mianowicie 13 Nisan jako dzień Ostatniej Wieczerzy i 14 Nisan jako dzień męki i śmierci Jezusa

Pozostaje jeszcze pytanie, w którym roku się to stało? Wiemy, że Jezusa skazał na śmierć Poncjusz Piłat, który rządził Judeą w latach 26 - 36. W tym czasie, według obliczeń astronomicznych, 14 Nisan trzykrotnie przypadał w piątek: w 27, 30 i 33 roku. Rok 27 jest zbyt wczesny, Jezus nie zaczął wtedy jeszcze, jak się wydaje, swojej publicznej działalności.

Rok 33 jest chyba zbyt odległy, zwłaszcza w świetle 3 rozdziału u Łukasza, chociaż zupełnie nie da się go wykluczyć.

Najbardziej jednak prawdopodobną (jeżeli zgadza się, iż Jezus urodził się między 7 a 5 rokiem przed tzw. "naszą erą") datą śmierci Jezusa jest 14 Nisan 30 roku - czyli 7 kwietnia. Jezus miał więc wówczas 35-37 lat.

ARENA DRAMATU

Jednym z trzech dorocznych świąt pielgrzymkowych - obok święta Tygodni i Namiotów - była Pascha (zob. Wj 12,1-20. 40-51; Kpł 22,5-8; Lb 28,16-25)

Święto to miało swoje początki w życiu pasterskim, jednakże po niewoli babilońskiej połączono go z wyjściem z Egiptu. Dlatego też zarówno symbolika i rytuał spożywania baranka, jak i święto Przaśników (ściśle połączone z Paschą i trwające od 15 do 21 miesiąca Nisan) wskazywały na fakty łączące się z tym wydarzeniem.

Ponieważ wieczerzę paschalną można było spożywać jedynie w Jerozolimie, dlatego w tym okresie gromadziły się w niej tłumy pielgrzymów. Różne są opinie na temat liczby mieszkańców tego miasta w czasach Jezusa. Według niektórych uczonych wynosiła ona ok. 20 tys. mieszkańców (A. Świderkówna). Inni mówią o 40 tys. (M. Broshi), 55 tys. (J. Jeremias), a ojciec Jankowski dopuszcza nawet 120 tys. Nie ma również zgodności co do łącznej liczby mieszkańców io pielgrzymów w Jerozolimie podczas Paschy. Według różnych źródeł wynosiła ona od 120 do 250 tys. Należy tutaj wspomnieć, że podawana przez Józefa Flawiusza liczba 2 700 000 pielgrzymów uznawana jest powszechnie za ogromnie przesadzoną. Tak czy inaczej możemy przyjąć, że liczba ludzi w Jerozolimie podczas Paschy wzrastała dwu, a może i nawet trzykrotnie.

Powodowało to niewątpliwie wiele problemów, jak na przykład kwestia zakwaterowania pielgrzymów. Jedynie część z nich mogła zatrzymać się w domach prywatnych u przyjaciół i krewnych oraz w zajazdach i gospodach wewnątrz murów miasta. Wielu natomiast musiało zadowolić się przedmieściami lub wręcz obozować w namiotach i szałasach wokół Jerozolimy (Józef Flawiusz wymienia trzy takie obozy).

Właśnie ze względu na tych ostatnich, których nie mogło już pomieścić miasto święte, rabini poszerzyli granice prawne Jerozolimy, dołączając jeszcze Górę Oliwną, Betfage i inne najbliższe wioski, tworząc tzw. Wielkie Jeruzalem. Wszyscy, którzy przebywali na jego terenie mogli więc zgodnie z przepisami prawa spożyć wieczerzę paschalną, mimo że fizycznie przebywali poza murami miasta.

Również dla Rzymian sytuacja ta stanowiła duży problem. Namiestnik, w tym wypadku Poncjusz Piłat, większą część roku przebywający w swojej rezydencji w Cezarei, przybywał wraz z wojskiem do Jerozolimy. Było to spowodowane obawą, iż mogą podczas Paschy wybuchnąć zamieszki, o które w tym narodzie oczekującym Mesjasza, króla Izraela, wcale nie było trudno, zwłaszcza przy tak dużej liczbie ludzi, będących w stanie religijnego uniesienia.

Tak więc ostatni dzień Jezusa rozgrywa się w przepełnionej Jerozolimie, w której każdy pragnie dotrzeć do swego celu. Drogi i ulice w mieście i poza nim są zatłoczone. Mieszkańcy Jerozolimy wykorzystują okazję do ubicia jakiegoś interesu. Goście natomiast, jeżeli nie są zajęci przygotowaniami, to zwiedzają miasto z jego osobliwościami, modlą się w świątyni i dokonują rytuału oczyszczenia.

Ktoś kto zatrzymał się po wschodniej stronie miasta, przy takim ruchu i zatłoczeniu, nie jest w stanie wiedzieć co dzieje się po stronie zachodniej.

Problem związany z Jezusem i Jego samego w tych godzinach dostrzega jedynie kilka zainteresowanych osobiście i wtajemniczonych osób.

Jego los dopełnia się w tłumie ludzi zajętych, zabieganych i skupiających się na własnych problemach.

PRZYGOTOWANIA

W przeddzień święta Paschy, 14 dnia miesiąca Nisan, należało usunąć z domu kwas, czyli wszystkie pokarmy, które go mogły zawierać, szczególnie zaś chleb oraz potrawy mączne i zbożowe, ocet, a także piwo egipskie. Trzeba też było już koło południa przerwać pracę, a wcześniej nie wolno było rozpoczynać takiej, której nie można było dokończyć do tego czasu. Od południa obowiązywał post ścisły aż do rozpoczęcia wieczerzy. Mogli do niej zasiąść jedynie Izraelici i to tylko ci, którzy byli "czyści i poświęceni" - czyli bez zmazy rytualnej. Natomiast ci, którzy ją zaciągnęli, spożywali ją w następnym miesiącu - była to tzw. druga Pascha, podczas której można już było jeść chleb kwaszony.

Po południu ojciec rodziny zanosił baranka do świątyni. Według Księgi Wyjścia (Wj 12, 5.21) musiał to być jednoroczny samiec bez skazy, jagnię lub koźlę (por. Pwt 16, 2n.; 2Krn 30, 18) i należało go wybrać 10 dnia miesiąca Nisan (Wj 12,3). W świątyni, na dziedzińcu kapłańskim, dokonywał jego rytualnego zabicia. Krew ofiary przekazywano kapłanowi, który wylewał ją u stóp ołtarza całopalenia. Odbywało się to po złożeniu ofiary wieczornej, czyli około godz. 14:30. Następnie na tym samym dziedzińcu zdejmował z baranka skórę, wkładał do niej mięso usuwając wcześniej niektóre części wnętrzności i przynosił do domu.

Tutaj pewna dygresja. Otóż przyjmując nawet najniższą z szacowanych liczbę ludzi w Jerozolimie zgromadzonych na święto Paschy, czyli około 100 - 120 tysięcy, przy przeciętnie dziesięciu osobach przypadających na wspólnotę wieczerzy, potrzeba było około 10 - 15 tys. baranków. Aby umożliwić ich zabijanie w świątyni po południu 14 Nisan, a przede wszystkim zakończyć je przed zachodem słońca, dzielono obecnych na trzy następujące po sobie grupy i między jedną a drugą zamykano bramy wejściowe. Pomocą w składaniu ofiar służyli także perfekcyjnie zorganizowani kapłani. Trudno zatem dziwić się, że tego popołudnia dziedziniec świątyni przedstawiał obraz zalanej krwią rzeźni.

W domu nabijano baranka na kij z drewna granatu, czasem jeszcze przebijano w poprzek drugim kijem i tak całego pieczono. Służyły do tego piece do wypiekania chleba, tzw. tannury, które stały obok domów. Pieczenie trwało od pół do jednej godziny.

W "Dialogu z Żydem Trytonem" św. Justyn pisał: "Rozkaz, by baranka pieczono w całości, był symbolem męki krzyżowej, którą miał Chrystus wycierpieć. Baranka bowiem przy pieczeniu rozciąga się na kształt krzyża. Jeden prosty rożen przechodzi przez niego od dolnych członków do głowy, a drugi przez grzbiet, i do niego przywiązuje się nóżki barankowe".

Miejscem spożywania wieczerzy paschalnej zwykle był górny pokój, który w wielu domach dobudowywano nad parterem, na całej jego przestrzeni, służący do odprawiania uroczystości rodzinnych. Prowadziły do niego schody z zewnątrz, bezpośrednio z podwórza. Mógł on pomieścić co najmniej 10 osób i to w pozycji leżącej. W bogatych domach pokój taki miał okładzinę z drzewa cedrowego, był ozdobiony kością słoniową, wyłożony dywanami, kobiercami i poduszkami. Na środku stał stół o krótkich nogach. W czasie uczty goście zajmowali miejsca leżąc i podpierając się lewym ramieniem. Rozmieszczeni byli trójkami, a najgodniejszy spośród nich zajmował miejsce środkowe, następne znajdowało się po jego lewej stronie, a trzecie, po prawej.

Wieczerzę rozpoczynano po zachodzie słońca, czyli około godz. 18:30-19:00. Noc wieczerzy nazywana była nocą czuwania, chociaż rabini przestrzegali, by uczta kończyła się przed północą.

Do potraw, które należało przygotować do spożycia podczas wieczerzy paschalnej należały, poza barankiem: chleb przaśny, wino, gorzkie zioła i charoset.

Chleb przaśny - czyli niekwaszony, zwany też chlebem upokorzenia (por. Pwt 16,3), wypiekano z pszennej mąki, czasem jednak pozwalano na użycie mąki jęczmiennej, owsianej, z prosa lub z orkiszu. Był on w kształcie placków o średnicy ok. 25 cm. i grubości ok. 2 cm.

Wino - przeważnie czerwone, było nieodzownym napojem, tak że jeśli rodzina była biedna, wówczas gmina musiała dostarczyć potrzebną ilość. Wino zmieszane z wodą mieli pić wszyscy - nawet kobiety i dzieci. Wypijano 4 kielichy (choć nie jest pewne, czy w czasach Chrystusa wypijano czwarty kielich) w oznaczonych przez rytuał momentach (poza tym jednak podczas uczty piło się wino do woli). Było to w sumie nie więcej niż 1/4 logu (log=0,44 litra) czystego wina. Do wina bowiem dolewano 2/3, a do mocniejszego 3/4 wody.

Gorzkie zioła - to różne sałaty i zioła, np. dzika sałata, cykoria, rzeżucha, gorzka kapusta, które zanurzano w musztardzie z ryb lub w słonej czy kwaśnej wodzie. Każdy uczestnik musiał spożyć porcję równą przynajmniej wielkości owocu oliwki. Zioła te miały przypominać gorycz pobytu w niewoli egipskiej.

Charoset - to mieszanina fig, daktyli, migdałów i innych owoców o kolorze czerwonym, dzięki domieszce cynamonu. Polewano ją winem lub octem i spożywano z gorzkimi ziołami.

Poza wymienionymi potrawami były jeszcze inne, zwłaszcza owoce i słodycze.

WIECZERZA PASCHALNA

O oznaczonej porze zbierała się grupa ucztujących w wieczerniku przy zastawionym stole. Najstarszy godnością, siedząc i trzymając kielich w prawej ręce, zmawiał dwie modlitwy, z których pierwsza była dziękczynieniem za dar wina:

"Bądź pochwalony, Panie, nasz Boże, Królu świata, któryś stworzył owoc winnego krzewu",

a druga za dar święta:

"Bądź pochwalony, Panie, nasz Boże, Królu świata, któryś to święto niekwaszonych chlebów dał swemu ludowi, Izraelowi, ku radości i pamięci. Bądź pochwalony, Panie, który uświęcasz Izraela i czasy".
Po każdej modlitwie wszyscy odpowiadali "Amen".

Po pierwszym kielichu spożywano baranka oraz inne potrawy, np. ryż, ryby, jaja. Spożywanie rozpoczynano od gorzkich ziół. Brano je przy pomocy chleba i maczano w charoset - czynność tę zaczynał przewodniczący, zmawiając modlitwę:

"Bądź pochwalony, Panie, nasz Boże, Królu świata, który uświęciłeś nas przez Twoje przykazania i nakazałeś nam spożywać gorzkie zioła".

Wszyscy odpowiadali "Amen".

Podczas przygotowania drugiego kielicha najmłodszy syn pytał:

"Dlaczego ta noc różni się od wszystkich innych nocy? Każdej innej bowiem nocy spożywano chleby kwaszone i niekwaszone, a tej tylko niekwaszone. Każdej innej nocy spożywano mięso pieczone, gotowane i prażone, a tej tylko pieczone. Każdej innej nocy spożywano zwykle zioła, a tej także gorzkie. Każdej innej nocy maczamy w przyprawie tylko jeden raz podczas spożywania ziół, a tej maczamy dwa razy - przy spożywaniu ziół i podczas samej uczty".

Jeśli syn nie potrafił zapytać, pytała żona lub nawet sam gospodarz stawiał pytania. Opowieść - haggada paschalna - zaczynała się np. w ten sposób:

"Początkowo przodkowie nasi byli bałwochwalcami..."

lub:

"Niewolnikami byliśmy. .."

a więc wspominano najpierw sprawy przykre, a kończono wspomnieniem radosnych. Była to przeważnie improwizacja, w której jednak zawsze przypominano uwolnienie z Egiptu oraz znaczenie baranka, chleba przaśnego i gorzkich ziół. Uczestnicy mieli tak głęboko przeżyć wyjście z Egiptu, że winni się utożsamić z pokoleniem Izraelitów, które uczestniczyło w tamtych wydarzeniach, przeżywając niewolę, troski, żałobę i ciemności oraz uwolnienie, radość, światłość i zbawienie. Dlatego teraz rozpoczynano śpiew Hallelu (Ps 113-118). Śpiewano najpierw pierwszą część (Ps 113, 1- i wypijano drugi kielich wina, po czym rozpoczynała się właściwa uczta. Obmywano ręce po raz drugi (pierwszy raz przed rozpoczęciem wieczerzy), odmawiając przy tym modlitwę:

"Bądź pochwalony, Panie, nasz, Boże, Królu świata, któryś nas przez swoje przykazania uświęcił i polecił obmyć ręce".

Z kolei przewodniczący brał w lewą rękę chleb, nakładał na niego gorzkie zioła, maczał w charoset i odmawiał modlitwę:

"Bądź pochwalony, Panie, Nasz Boże, Królu świat, któryś nas uświęcił przez swoje przykazania i nakazał spożywać chleb niekwaszony"

Wszyscy odpowiadali "Amen", a on łamał chleb po kawałku i dawał współbiesiadnikom.
Teraz zaczynała się uczta - każdy mógł jeść i pić do woli. Spożywano też mięso ofiarne zw. chagiga, odmawiając przy tym modlitwę:

"Bądź pochwalony, Panie, nasz, Boże, Królu świata, któryś nas uświęcił przez swoje przykazania i nakazał spożywać swoje ofiary".

Pod sam koniec uczty spożywało się baranka - ostatnim kęsem musiało być mięso z baranka. Przed tym etapem wieczerzy odmawiano modlitwę:

"Bądź pochwalony, Panie, nasz Boże, Królu świata, któryś przez swoje przykazania nas uświęcił i nakazał spożywać baranka".

Przystępowano do wypicia kielicha błogosławieństwa. Kielich dokładnie oczyszczano, uprzątano też stół, zamiatano salę, obmywano ręce, a potem przewodniczący wygłaszał zachętę:

"Chwalcie naszego Boga, którego własnością jest to, cośmy spożyli".

Wszyscy odpowiadali:

"Bądź pochwalony, nasz Boże, za pokarmy, które spożyliśmy".

Następnie przewodniczący brał kielich w obydwie ręce, podnosił go do góry i odmawiał modlitwy dziękczynne za to, że Bóg karmi cały świat, że dał Izraelowi ziemię świętą, że zawarł z nim przymierze, że dał Prawo. Po wypiciu kielicha śpiewano drugą część Hallelu i przygotowywano czwarty kielich. Był on na pewno spożywany w czasach spisywania Talmudu, nie ma natomiast pewności, czy już to czyniono za życia Chrystusa. Koniec uczty był pełen spokoju, skupienia i powagi. Tym też różniła się wieczerza paschalna od innych uczt.

WIECZERNIK

Jak zwykle zdania na temat jego lokalizacji są wśród biblistów podzielone.

Jedna z autorek żydowskich, Salcia Landmann, czytająca ewangeliczne teksty bardziej intuicyjnie niż krytycznie, jest pewna, że miejsca Ostatniej Wieczerzy należy szukać "na poddaszu na przedmieściu Betanii" Na podstawie dobrego wyposażenia sali (por. Mk 14, 15: "na górze salę dużą, usłaną i gotową") Flusser przypuszcza, iż znajdowała się w Górnym Mieście "tzn. w zamożniejszej dzielnicy, gdzie dziś pokazuje się salę". Upodobanie Jezusa do ludzi znajdujących się na marginesie żydowskiego społeczeństwa jest dla Safraia wystarczającym powodem, by szukać raczej - w sąsiedztwie Dolnego Miasta", gdzie swoje domy mają przedstawiciele niższych warstw społecznych Jerozolimy.

W rozdziale 14 u Marka (14, 12-16) i w miejscach paralelnych u Mateusza i Łukasza, Jezus posyła "dwóch spośród swoich uczniów" (Łk 22,8: Piotra i Jana) "do miasta" (w.13), gdzie mają spotkać człowieka niosącego dzban wody. Jeśli podążą za nim, znajdą dla Jezusa "katalyma" (dach nad głową), w którym gospodarz przygotował "na górze salę dużą" (w. 15) do wieczerzy paschalnej dla nauczyciela i jego uczniów. Obaj udają się w drogę do miasta i znajdują, "tak jak im powiedział" (w. 16).

Zdaniem Pescha nie można zaprzeczyć, że perykopa "może zawierać wspomnienie historycznego zdarzenia". Zagrożony ze strony arcykapłańskich siepaczy, Jezus umawia się z jerozolimskim właścicielem domu i jego sługą. Niewykluczone, że również Judasz powinien, wedle przypuszczeń Koppa, "dowiedzieć się o tym domu dopiero przed wejściem do niego, aby nie zaalarmować przedwcześnie Sanhedrynu".

Po dokładnym badaniu historycznoliterackim rozdziału o Przygotowaniu (Mk 14, 12-16) Gnilka stwierdza "Niedorzecznością jest chęć wysnuwania z opowieści przekształconej pod kątem teologicznym wniosków na temat detali historycznych." Opowiadanie zmierza w kierunku teologicznym. Jego celem jest przedstawienie Jezusa jako "Pana nadchodzącego wydarzenia, wyposażonego w proroczą wiedzę i niezależną moc rozporządzania". Jezus nie czeka na rozwój wypadków, a raczej sam decyduje o tym, co ma nastąpić.

Nie da się więc na podstawie tekstu biblijnego znaleźć nawet najdrobniejszego śladu, jakiejkolwiek wskazówki co do miejsca Ostatniej Wieczerzy. Można jedynie stwierdzić, że znajdowało się ono "gdzieś w mieście" i nic ponadto.

Dlaczego więc powstała hipoteza mówiąca o Wieczerniku znajdującym się na Syjonie? Na ile autentyczne jest owo miejsce pokazywane dzisiaj pielgrzymom w Jerozolimie?

Tradycja poświadcza istnienie na górze Syjon już w początkach IV w. "małego kościoła Pana" stojącego w miejscu, w którym zebrali się uczniowie po powrocie z Góry Oliwnej, gdzie byli świadkami Wniebowstąpienia (por. Dz 1, 13), i w którym przyjęli Ducha Świętego (por. Dz 2, 1-4). Kościółek ten, jak się zdaje nie istnieje już, gdy w 333 r. pielgrzym z Bordeaux odwiedza Jerozolimę; zastaje on bowiem już tylko jedną "z siedmiu synagog", które - co potwierdza również Epifaniusz - niegdyś tu stały. Czy była ona tożsama z owym "małym kościołem Pana"? Pytanie to prowadzi do ostrych polemik i kontrowersyjnych odpowiedzi. Już 15 lat później, około 340 r., Syjon wygląda zupełnie inaczej. Po wykończeniu kościoła Grobu Świętego około 335 r. Konstantyn wznosi na szczycie góry "kościół Apostołów", który biskup Cyryl z Jerozolimy (zm. 386 r.) wysławia w 348 lub 350 r. w jednej ze swych 24 słynnych katechez - jako szczególnie odpowiedni do kazania na temat Ducha Świętego. Ten kościół jako miejsce wydarzeń wielkanocnych i zielonoświątkowych potwierdza mniszka Etheria około 385 r. Kiedy Paula, rzymska zakonnica i przyjaciółka św. Hieronima, około 400 r., odwiedza Syjon, pokazują jej oprócz kolumny biczowania także miejsce "gdzie Duch Święty spłynął na 120 dusz". Pamięć zielonoświątkowego wydarzenia (por. Dz 2, 1-4) przyniosła temu kościołowi - według świadectwa archidiakona Teodozjusza (między 518 a 530 r.) - zaszczytny tytuł "Matki wszystkich kościołów". Kościół ten jest ową wywierającą wrażenie budowlą, co potwierdza słynna "mozaika z Madaba", która powstała w VI w. i zdobiła kościół w małym Madaba, położonym na północno-wschodnim wybrzeżu Morza Martwego. Około 570 r. dom Boży stał się według relacji Anonima z Piacenzy, religijnym muzeum z wszelkimi cudownymi relikwiami. Co ciekawe, kielich z Ostatniej Wieczerzy był jednak pokazywany w kościele Grobu Świętego.

Wobec tak wielu zgodnych świadectw dotyczących "zielonoświątkowej bazyliki" na Syjonie blado wypada tradycja odnosząca się do Wieczernika. Nie istnieje żaden wczesny przekaz, świadectwa zaś, które pozostały, są - zdaniem Murphy`ego-O`Connora, autora przewodnika archeologicznego po Ziemi Świętej - "niepewne". Najstarszym z pięciu lokalnych świadectw jest "Lekcjonarz ormiański" (ok. 450/500 r.). Poświadcza on, że Ormianie po mszy w kościele Grobu Świętego wychodzą na Syjon i tam czytają relacje o ustanowieniu Eucharystii, a mianowicie: Pierwszy List do Koryntian (1 Kor 11, 23-32) i Ewangelię wg. Św. Marka (Mk 14, 12-26). Tekst "Didaskalia Addei" z IV w., gdzie po raz pierwszy jest wymieniany Syjon jako miejsce Ostatniej Wieczerzy, nie przedstawia większej wartości, ponieważ dokonuje się tu lokalizacja z dala i bez jakiejkolwiek znajomości miejsca, a wyłącznie na podstawie faktu, iż syryjski przekład Ewangelii tłumaczy "anagaion mega" ("sala duża") z Ewangelii wg św. Łukasza (Łk 22, 12) oraz "hyperoon" ("sala na górze") z Dziejów Apostolskich (Dz 1, 13) tym samym słowem "elita". Jak niepewna i chwiejna jest sama tradycja jeszcze w IV i VI w. wykazują świadectwa mniszki Etherii (385 r.), archidiakona Teodozjusza (530 r.) i w "Brewiarzu Jerozolimskim" (VI w.), w których pośrednio lub bezpośrednio wskazuje się raz na Golgotę, innym razem pieczarę w dolinie Cedronu, to znów kościół Grobu Świętego jako miejsce Ostatniej Wieczerzy. Dopiero za czasów patriarchy Sofroniusza (zm. 638 r.) milkną wszelkie wątpliwości. W VII w. Syjon, dotychczas poświęcony jedynie pamięci Zstąpienia Ducha Świętego, staje się wreszcie również miejscem Ostatniej Wieczerzy, umywania nóg oraz Zaśnięcia Maryi.

Jak dochodzi do takiej identyfikacji? Chyba właśnie "Didascalia Addei" ukazują taką drogę, tłumacząc "anagaion mega" z Markowej i Łukaszowej ewangelii (Mk 14, 14; Łk22, 12) i "to hyperoon" z Dziejów Apostolskich tym samym słowem i stapiając w ten sposób dwa określenia w jedno. Sala na górze, gdzie zebrali się uczniowie (Dz 1, 13), została skojarzona z salą - miejscem Ostatniej Wieczerzy i to wyraźnie wbrew realiom historycznym. Należy wziąć pod uwagę, że właśnie Łukasz, znany ze swej starannej, aż po prefiksy dokładnej redakcji, tu może nawet w wyniku znajomości tych miejsc różnicuje pojęciowo wieczernik i "salę na górze".

W tym kłopocie, którego rozwiązanie dla wielu stało się wewnętrzną potrzebą, mogą pomóc dwie wskazówki:

Liczne źródła potwierdzają, iż na Syjonie powinniśmy szukać centrum pragminy. Tutaj według wszelkiego prawdopodobieństwa pierwsi wierni zbierają się po Wielkanocy, by spożyć wspólny posiłek (por. Dz 1, 3n.), jak im Jezus nakazał przed śmiercią. Wszystko wskazuje na to, że eucharystia ma tutaj swój początek. "Dlatego żadne inne godniejsze miejsce nie może wypełnić tajemnicy bardziej niż wieczernik na Syjonie".

Wieczernik wystarczy za wiele świętych miejsc w Palestynie. Nie tylko pył z prawie 2000 lat nawarstwił się na nim- stanowi on kwestię sporną pod względem historyczno-archeologicznym, nie da się go już też dokładnie zlokalizować. W tej sytuacji należy sobie uświadomić, że nie historyczność jako taka czyni jakieś miejsce świętym, lecz raczej przechowanie wspomnień o nim w pamięci wielu pokoleń wiernych. Miejsce odwiedzane przez stulecia przez modlących się ludzi "ma `duchową energię` uwalniającą się tam wciąż od nowa dla tych, którzy je odwiedzają, pamiętają o nim i modlą się"

OSTATNIA WIECZERZA

W związku z omówionym wcześniej problemem niezgodności między Synoptykami a Janem co do dnia odbycia się Ostatniej Wieczerzy, nasuwa się również inna wątpliwość. Mianowicie, czy była ona wieczerzą paschalną czy też uroczystą, świąteczną ucztą? Nie zagłębiając się zbytnio w szczegółowe, naukowe dywagacje możemy przyjąć trzy możliwości:

1. Była to wieczerza paschalna – tak jak twierdzą Synoptycy
2. Była to wieczerza paschalna – chociaż spożywana dzień wcześniej niż to powinno mieć miejsce (wg. chronologii Jana)
3. Była to uroczysta, świąteczna uczta, jednakże przeniknięta duchem zbliżającej się Paschy i odbywająca się w atmosferze wieczerzy paschalnej.

Podobnie jak przy wielu poruszanych wcześniej tematach, również i tutaj zdania biblistów są podzielone.

Jeśli nawet Ostatnia Wieczerza nie była wieczerzą paschalną to jednak przebiegała nie mniej uroczyście. Wskazuje na to z pozoru drobny, lecz istotny szczegół. Otóż tekście greckim mamy sformułowanie, że w Wieczerniku Jezus „kładzie się” przy stole.
Spożywanie posiłków w pozycji leżącej jest zwyczajem helleńsko-rzymskim, który na przełomie er przeniknął również do Palestyny. Zwrot zaś „leżeć przy stole” jest najkrótszą charakterystyką uroczystego posiłku.

Jest więc bardzo prawdopodobne, że Ostatnia Wieczerza miała taki lub podobny przebieg:

Apostołowie, podparci poduszkami spoczywali, opierając się na lewym ramieniu, z wyciągniętymi nogami, wokół niskiego stołu, posilając się prawą ręką. Porządek miejsc był ustalony. Jezus zajmował miejsce główne, najbardziej zaszczytne. Za nim miejsce zajmowała osoba druga, co do dostojeństwa – i był to zapewne Piotr, przed nim natomiast trzecia – czyli wg. Ewangelii Jan (dlatego mógł oprzeć głowę na piersi Jezusa). Zapewne miejsce przed Janem zajmował Judasz (niedaleko od Jezusa, od którego otrzymał kawałek chleba umaczany w misie).
Jezus rozpoczął Wieczerzę, biorąc – zgodnie z żydowskim zwyczajem – chleb, wygłaszając nad nim przepisowe błogosławieństwo, łamiąc go i podając po kawałku uczniom. O ile jednak owo wręczanie chleba następowało zarówno w czasie uczty, jak i wieczerzy paschalnej bez „komentarza”, to Jezus opatruje je słowami objaśniającymi, w których podawany chleb identyfikuje ze swym ciałem, czyli z sobą samym.
 

„To jest Ciało moje”

Zwrot ten w potocznym języku aramejskim brzmi „den (lub dena) bis`ri”. Żydzi mówiący po grecku przekładają ten zwrot na język grecki jako „touto estin to soma mou”. Zarówno aramejskie „bis`ri” jak i greckie „soma” określają człowieka jako całość. Tak więc Jezus charakteryzuje chleb eucharystyczny jako swą osobę, swoje własne ja, swoją jaźń. Parafrazując słowa objaśniające dotyczące chleba brzmiały by one: „Ten chleb to jestem ja. Ten chleb jest mną samym, moją osobą jako całością (a nie jedynie częścią wymagającą uzupełnienia). W tym chlebie jestem obecny we własnej osobie.”


Tak jak na uczcie i wieczerzy paschalnej, również i teraz następuje tutaj właściwy posiłek. Wzmiankę o nim można także znaleźć w Pierwszym Liście do Koryntian (1 Kor 11,25) i u Łukasza (Łk 22,20), gdzie jest mowa o tym, ze Jezus po skończonej wieczerzy bierze kielich z winem. O tym, co jedzono jako dodatek do chleba, teksty nie podają. Tę z pewnością dłuższą część Wieczerzy Jezus skończył zwyczajowym dziękczynieniem, trzymając w ręku kielich, tzw. kielich błogosławieństwa. To, że sam się wypowiada, nie wyznaczając w tym celu nikogo innego, nie jest wprawdzie regułą, ale też i niczym nadzwyczajnym. Niezwykłe jest natomiast podanie uczniom przez Jezusa kielicha z winem, przy czym znów – jak przy wręczaniu chleba – towarzyszą temu słowa objaśniające, utożsamiające wino z samym Jezusem.
 

„Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej”

W czasach Starego Testamentu przymierza przypieczętowywano krwią ofiar. Bóg wyzwolił swój lud z Egiptu poprzez krew paschalnego baranka. Rytuał paschalny podawał wprawdzie interpretację kielicha, lecz nie uważał go za symbol krwi, ponieważ żydowskie prawo i obyczaje sprzeciwiały się idei picia krwi jakiegokolwiek stworzenia, a co dopiero krwi ludzkiej. Krew jest w Starym Testamencie często używanym sposobem przedstawienia gwałtownego zabicia, zamordowania człowieka. „We krwi mojej” znaczy zatem tyle, co „przez moją śmierć męczeńską”.
Słowo „we” powinno się tutaj tłumaczyć w znaczeniu instrumentalno-przyczynowym za pomocą słów: „przez” lub „na mocy” „na podstawie” „za przyczyną”.


Wspomniane słowa objaśniające przy chlebie i winie nie mają swojego odpowiednika ani w judaizmie, ani w hellenistycznych kultach misteriów. Należy je traktować jako coś nowego, jako twórcze słowa Jezusa.

Tak więc wobec powyższego widzimy, że fakt czy Ostatnia Wieczerza była wieczerzą paschalną, czy też nie, w ostateczności nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Najważniejsze bowiem jest to co Jezus wówczas wypowiedział i uczynił.

OBMYCIE i ZDRADA

Podczas Wieczerzy, w pewnej chwili wynikła wśród uczniów sprzeczka o pierwszeństwo. Jak pisze ewangelista: "powstał spór między nimi o to, kto z nich zdaje się być największy (Łk 22, 24). Jeden z dziejopisów Męki Pańskiej - D. Ricciotti - nie wyklucza, że powodem tego sporu mogło być zachowanie Judasz, który dla ukrycia swych zamiarów zajął zaszczytniejsze miejsce, bliżej Mistrza niż inni. Nie był to pierwszy taki spór między nimi. Kiedyś Jezus w podobnej sytuacji wskazał im dziecko jako wzór. Tym razem natomiast "Wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, przepasał się nim. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem" (J 13, 4-5)

Jezusa, podobnie jak w swoim dotychczasowym nauczaniu posłużył się przypowieścią, tym razem obróconą w czyn - w stylu dawnych proroków, którzy unaoczniali głoszone prawdy, przy pomocy różnych, symbolicznych czynności.

W tym wypadku sama czynność nie była żadną osobliwością: w miejscach ucztowania zawsze znajdowała się miednica i dzban z wodą dla obmycia rąk - zgodnie z żydowskim rytuałem. Przy tej ceremonii usługiwał gościom niekiedy i sam gospodarz.. Kiedy zapraszano podróżnych , podawano im też wodę dla obmycia nóg; tylko że w tej czynności posługę wobec zaproszonych spełniała już zwykle służba i to niższej rangi. Dlatego też posługa ta, spełniana osobiście przez Nauczyciela i Pana, musiała wywrzeć silne wrażenie na prostych ludziach, jakimi byli Apostołowie.

Pod koniec ceremonii umywania nóg apostołom Jezus oświadcza: "jesteście czyści, ale nie wszyscy" (J 13, 10)

Wieczerza trwała dalej, ale słowa Jezusa zapewne zaniepokoiły uczniów chociaż jeszcze nie rozumieli ich znaczenia. Dlatego po chwili, jak czytamy, Jezus wypowiada następne słowa:

"Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeden z was mnie zdradzi" (J 13, 21)

I odpowiadając na pytania Apostołów:

"Ten, który Mną rękę zanurza w misie, on mnie zdradzi" (Mt 26,23)

Właściwie wszyscy biesiadnicy maczali chleb i jarzyny we wspólnych naczyniach, w których znajdował się specjalnie przyrządzony sos. Każde naczynie służyło mniej więcej trzem wieczerzającym. Prawdopodobnie to samo naczynie, w którym maczał chleb Jezus, służyło także Janowi i Judaszowi. Ale i tę uwagę Jezusa apostołowie zrozumieli w sensie raczej ogólnym, gdyż wszyscy maczali swe kąski we wspólnych misach, Jezus zaś najprawdopodobniej myślał o swoim naczyniu.

Tu warto przypomnieć, że według ówczesnych wschodnich zwyczajów, wkładać rękę do wspólnej misy jednocześnie z innym biesiadnikiem było objawem złego wychowania; nawet współcześni Arabowie są przekonani, że taki gest musi przynieś jakieś nieszczęście.

W każdym razie przy stole siedział ten, który dobrze rozumiał sens tych słów. Zapytał więc, podobnie jak inni: "Czy to nie ja, Rabbi?" (Mt 26,25) i usłyszał odpowiedź: "Tak jest, ty".

Mimo powyższej wymiany zdań między Jezusem a Judaszem, pozostali uczniowie w dalszym ciągu nie wiedzieli, kto jest zdrajcą, gdyż nawet Jan, najbliższy Jezusowi pyta: "Panie, kto to jest? Jezus odparł: To ten, dla którego umaczam kawałek chleba i podam mu" (J 12,26).

W czasie wspólnych posiłków na Wschodzie - nawet dzisiaj jeszcze - oznaką grzeczności i szacunku jest podanie współbiesiadnikowi do ust odpowiednio przygotowanego kąska, np. kawałek chleba ugniecionego w kulkę i umoczonego we wspólnej misie. Ale nawet i przez ten gest Judasz nie został jeszcze skompromitowany wobec jedenastu pozostałych, gdyż tylko Jan, spoczywający najbliżej Mistrza, dowiedział się, co ten gest oznacza. Mimo to, jak czytamy Judasz połknął konsek bez słowa, dając jak gdyby do zrozumienia, że nie ma zamiaru cofnąć swojej decyzji.

Wtedy - jak mówi świadek naoczny i znający prawdę - wszedł w niego szatan. Jezus rzekł do niego: Co chcesz czynić, czyń prędzej. On zaś po spożyciu chleba zaraz wyszedł. A była noc... (por. J 13,27-30)

WYSZLI

„Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej…” (Mk 14,26a)

Nazwą Góra Oliwna określa się mały, lecz rozległy łańcuch górski na wschodzie Jerozolimy, leżący między Pustynią Judzką a Świętym Miastem. Od najdawniejszych czasów zarówno dla Żydów, jak i później dla chrześcijan, a następnie także dla Arabów, Góra Oliwna posiadała charakter sakralny, uważana była za obszar święty i miejsce szczególnej obecności Bożej (podobnie jak np. góra Tabor).

- Dawid, zdradzony przez swego doradcę Achitofela i ścigany przez własnego syna Absaloma, przeszedłszy potok Cedron „wstępował na Górę Oliwną… gdzie oddawano pokłon Bogu” (2Sm 15, 30-32)
- Według wizji proroka Ezechiela „chwała Boga Izraela… zatrzymała się na górze, która leży na wschód od miasta” (Ez 11,22-23) czyli właśnie na Górze Oliwnej.
- Prorok Zachariasz natomiast ujrzał w swoim objawieniu, że w dniu ostatecznym „Jahwe… dotknie stopami Góry Oliwnej, która jest naprzeciw Jerozolimy od strony wschodniej” (Za 14,4)

Na przełomie er Góra Oliwna była jeszcze tym, na co wskazuje jej nazwa – górą pokrytą drzewami oliwnymi, podzieloną między różnych właścicieli.
 

W czasach bizantyjskich teren Góry Oliwnej zaroił się od kościołów, klasztorów i pustelni (zbudowano tam wówczas aż 24 kościoły), które w większości zostały jednak zburzone wraz z miastem podczas najazdu Persów w 614 r.
Dzisiaj znajduje się tam 8 kościołów, z których trzy to świątynie katolickie. Spośród tych trzech najczcigodniejszą i najokazalszą jest kościół Konania Pana Jezusa, zbudowany na skraju ogrodu Getsemani. Bazylika ta jest już trzecim kościołem zbudowanym w tym miejscu. Obecny, powstały w 1924 r. i będący pod opieką franciszkanów, jest zwieńczony dwunastoma kopułami. Jedna z kopuł, przewyższająca inne, wzniesiona została ku czci Chrystusa, pozostałe mają upamiętniać jedenastu Apostołów. Już w pierwszej świątyni, którą wybudował tutaj cesarz Teodozjusz II, była czczona tzw. Skała Konania. Tuż przed ołtarzem wystaje ponad posadzkę duży fragment białej, wapiennej skały; możliwe, że właśnie to miejsce zostało uświęcone modlitwą i krwawym potem Zbawiciela w noc przed śmiercią.



„…Jezus wyszedł z uczniami swymi za potok Cedron. Był tam ogród, do którego wszedł On i Jego uczniowie. Także i Judasz, który Go wydał, znał to miejsce, bo Jezus i uczniowie Jego często się tam gromadzili.” (J 18,1-2)

Cedron po hebrajsku znaczy „czarny” albo „słony”. Wody tego potoku płyną najwyżej przez 4 lub 5 tygodni wiosennych, ale w tym krótkim okresie huczą i grzmią przewalając się burzliwie. Dopiero latem potok zamienia się w suchy, najeżony skałami jar.

„A kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani...” (Mk 14,32)

Nazwę Getsemani uważa się dzisiaj, ogólnie rzecz biorąc, za lekko zhellenizowaną formę dwóch hebrajskich słów: gath (prasa, tłocznia) i shemanim (oliwa). Pozwala to przypuszczać, że szczególnie wielka lub znana tłocznia oliwy dała nazwę ogrodowi z drzewami oliwnymi. Ponieważ dobra oliwa powinna być tłoczona w chłodzie, tłocznie oliwy ustawiano często w naturalnych grotach.

Wszystkie powyższe bezpośrednie i pośrednie wskazówki wychwytuje wczesna tradycja i lokalizuje Getsemani na dnie doliny, bezpośrednio po drugiej stronie Cedronu, zaraz u stóp zachodniego zbocza Góry Oliwnej. W poszukiwaniach pomogło zapewne odkrycie w tym miejscu naturalnego zagłębienia o wymiarach 17x10m, w którym ewentualnie mogły być ustawione tłocznie oliwy.

Patrząc na mapę, trudno się dziwić, że Jezus i uczniowie „często się tam gromadzili”. Ogród ów leżał w cieniu wschodnich murów świątyni. Od krużganku Salomona, tradycyjnego miejsca kazań i dyskusji teologicznych, do doliny jest tylko kilkaset metrów. Można więc szybko i bez większej straty czasu dotrzeć tutaj aby wytchnąć. Tu można odpocząć, zanim po długim dniu spędzonym w świątyni, po wielogodzinnych dyskusjach z uczonymi w Piśmie i kapłanami, z przyjaciółmi i przeciwnikami, wróci się do oddalonej o niecały 3 km Betanii, leżącej po drugiej stronie góry. Tutaj też można przenocować, gdy się jest zbyt wyczerpanym na tę, krótką wprawdzie, ale uciążliwą trasę.

Wbrew pozorom nie jest łatwe wyznaczenie trasy, którą szedł Jezus z Apostołami. Nie tylko liczba i usytuowanie bram w dawnej Jerozolimie są niejasne. Otwarty również, jak to już widzieliśmy wcześniej, jest problem gdzie Jezus świętował swą Ostatnią Wieczerzę: czy w Dolnym Mieście, dzielnicy biedoty, gdzie mógł mieć najwięcej zwolenników, czy w zamieszkanym przez bogaczy Górnym Mieście, gdzie od IV w. pokazywany jest wieczernik, czy też w dzielnicy placów targowych po zachodniej stronie świątyni. W zależności od tego bowiem za punkt wyjścia przy rekonstrukcji nocnej wędrówki do Getsemani należy obrać północną bądź południową „marszrutę”.

Przyjmując, że wieczernika rzeczywiście powinno się szukać, zgodnie z przypuszczeniami, gdzieś w południowej części Świętego Miasta, możemy założyć następującą trasę:

Jezus wychodzi wraz z Apostołami z Jerozolimę przez jedną z dwóch bram w murze wschodnim, albo przez Bramę Fontanny, albo Bramę Źródła w pobliżu sadzawki Siloe, bądź też przez położoną bardziej na północ Bramę Wodną. Droga, na którą natrafiają po przekroczeniu potoku Cedrom, jest używana od wielu stuleci. W porównaniu z „arteriami wylotowymi” na północy i zachodzie miasta ta wschodnia droga jest na przełomie er dużo bardziej niewygodna i uciążliwa: nie tylko pnie się stromo, tzn. na odcinku ok. 1 km między sadzawką Siloe (600m) a Getsemani (700m), różnica wysokości wynosi 100 m, lecz wije się na wysokości miasta przez niezwykle wąską i głęboką dolinę, w której w lecie panuje nieznośny upał. Mimo to jest ona przez cały dzień intensywnie uczęszczana przez rolników i pasterzy z Pustyni Judzkiej, zdążających ze swymi produktami i zwierzętami do targowisk usytuowanych na północno-zachodnim placu świątyni, a ponadto przez pielgrzymów i podróżnych z północy i wschodu, którzy przez Bramę Wodną znajdują bezpośredni dostęp do świątyni – celu ich pielgrzymki.

Jednakże tej nocy droga ta jest raczej pusta, pielgrzymi przybyli już wcześniej, a mieszkańcy Jerozolimy pogrążają się we śnie, aby wypocząć przed nadchodzącą długą nocą i wieczerzą paschalną.

Księżyc w pełni pozwala zobaczyć zarysowujący się po lewej stronie, na tle stromo wznoszącego się języka skalnego Ofel, wschodnią część murów miasta i – na ich końcu, na wysokości 100 m nad nocnymi wędrowcami – południowo wschodnia część ogromnej zabudowy świątynnej. Po prawej stronie zaś monumentalny grobowiec z charakterystycznym dachem w kształcie piramidy, czczony jako grobowiec Zachariasza – najprawdopodobniej jedyna budowla w Jerozolimie, o której możemy powiedzieć, iż Jezus widział ją taką, jaką my możemy oglądać dzisiaj.

Do Getsemani jest już blisko…

GODZINA POKUSY

Dotarli do Getsemani. Uczniowie – nawet Ci trzej wybrani: Piotr, Jakub i Jan – zasypiają. Jezus zaś w pewnej odległości od nich „pada na kolana” jak pisze św. Łukasz, a nawet „upada na twarz” – jak czytamy u św. Mateusza (była to postawa największego uniżenia, Żydzi bowiem modlili się zwykle w postawie stojącej) i pogrąża się w modlitwie.

„Dziwna, wstrząsająca godzina – pisze Daniel-Rops – Tu, w głębokim cieniu, noc musiała być zimna; po tamtej stronie Cedronu strzelały w górę mury świątyni, niebieskie od księżyca, zdobne w kolumny krużganków. Huk potoku zlewał się w jedną całość z ciszą przerywaną jedynie miarowym nawoływaniem rzymskiej straży na wieżach fortu Antonia. Tu, o czterdzieści kroków od swych przyjaciół, Jezus jest bardziej samotny niż na górze kuszenia; tu bowiem w chwili, gdy przeznaczenie chwyta Go za gardło, ścierają się w Nim obie Jego natury w zmaganiach boleśniejszych niż wszystkie, jakie kiedykolwiek przeżył.”

„I mówił: Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]!” (Mk 14,36)
 

Większość biblistów przyjmuje tutaj, że ów „kielich” jest wyrażeniem metaforycznym oznaczającym cierpienie, czy też los każdemu przeznaczony. Takie rozumienie „kielicha” często spotykane jest również w pismach rabinackich.
Istnieje jednak również inne wyjaśnienie. Otóż według Shalom ben Chorina podczas wieczerzy wypijano cztery kielichy wina: pierwszy na pamiątkę uwolnienia, drugi uratowania, trzeci wybawienia i czwarty wybrania. Był przewidziany przez rytuał nocy paschalnej jeszcze piąty kielich – umieszczany na stole i nie wypijany przez nikogo, ponieważ był przeznaczony dla Eliasza, proroka, który miał powrócić, aby zapowiedzieć przyjście Mesjasza. I Jezus właśnie ten kielich „mesjański” ma na myśli; kielich, który zostanie wypity przez Niego, zapowiadający jednak cierpienie i śmierć.



Był to jedyny moment, kiedy naszemu odkupieniu, na skutek słabości ludzkiej – można powiedzieć – groziło niepowodzenie.

Jezus wie doskonale, że pozostanie oznacza konfrontację z władzami Jerozolimy. Te zaś, jak wszystko wskazuje, aresztują Go i zabiją.

Tymczasem maszerując szybkim krokiem, osiągnąłby w kilka minut wierzchołek Góry Oliwnej, stąd zaś zaledwie kilkaset metrów dalej na wschód rozciągała się Pustynia Judzka ze swoimi jaskiniami i rozpadlinami. Tam nie znaleziono by Go tak szybko. Ucieczka przyniosłaby wolność i życie, a ponadto także i czas. Gdyby kiedyś atmosfera się uspokoiła, może mógłby zacząć od nowa…

„Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię”. (Łk 22,44)

Łukasz , będący lekarzem, nie tylko jako jedyny relacjonuje to zjawisko, lecz używa termin ów technicznych, nazywając krople krwawymi, poprawnie – tromboi. Fizjologiczne zjawisko krwawego potu wspominał już Arystoteles wymieniając je wśród kuriozów medycznych.
W medycynie zjawisko to znane jest pod nazwą hematodrosis. Występuje ono w wypadkach, gdy do bardzo wielkiej trwogi i cierpień posuniętych do ostatecznych granic dołączają się jeszcze nowe i organizm nie może już znieść bólu. W takich chwilach chory zazwyczaj traci świadomość. Podskórne naczyńka krwionośne pękają. Krew wydziela się razem z potem i to zazwyczaj na powierzchni całego ciała.

Tłumaczenie nie pozwala docenić innego wyrażenia zawodowego: „pogrążony w udręce” brzmi w rzeczywistości po grecku „genomenos en agonia” – „znajdując się w agonii”. Przy czym „agonia”, po tym jak była terminem sportowym (walka, która rozgrywa się na stadionie), stała się później określeniem medycznym oznaczającym walkę ciała ze śmiercią.

„Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 2242b)

A Judasz ze strażnikami nadchodzili…

POJMANIE

Nietrudno było ich zauważyć. „Wielka zgraja” (Mt 26,47) z pochodniami i latarniami, uzbrojona w miecze i kije, zbliżała się do Getsemani. Ewangelista Łukasz podaje, że był to „tłum”, a Jan wspomina nawet o kohorcie (ten speiran) żołnierzy z trybunem (chiliarchos) na czele i straży świątynnej.
 

Relacja odnośnie kohorty sprawia problemy na płaszczyźnie wiarygodności i zapewne jest przesadzona; kohorta wojska rzymskiego liczyła – przynajmniej w zasadzie - 600 żołnierzy, w praktyce zaś ok. 400. Możliwe, że arcykapłani, tłumacząc to możliwością zamieszek, uzyskali od władz rzymskich jakąś pomoc wojskową, ale chyba nie całą kohortę.



Rodzi się wątpliwość – po co ten tłum, skoro Judasz wiedział, że przy Jezusie znajduje się tylko garstka nieporadnych uczniów, a miasto o tej porze pogrążone było we śnie? Jednakże trzeba pamiętać, że nie był to pierwszy zamach na osobę Jezusa i Jego przeciwnicy zapewne pamiętali, iż tak jak już nieraz uszedł On z ich rąk, mógł to zrobić i tym razem, zwłaszcza w nocy wśród drzew.

„Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie” (Mt 26,4)

Może Jezus swym wyglądem niewiele różnił się od innych ludzi i mógł być nierozpoznany, zwłaszcza w ciemności, przez ludzi, którzy Go może dotychczas nie spotkali. Dlatego zdrajca umówił się z nimi: pocałunek był zawsze – również w obyczajach żydowskich – znakiem miłości, przyjaźni, życzliwości, pokoju i pojednania. Tak więc wykonany w takim celu i w takich okolicznościach stanowi akt wyjątkowej obłudy i fałszu.
 

Wśród ówczesnych Żydów przyjęte były różne sposoby pocałunków; nauczycieli witali uczniowie przez pocałunek w rękę. Jak pisze Daniel-Rops: „Pocałunek Judasza mający tak smutną sławę, z pewnością nie był pocałunkiem złożonym na twarzy, jak to tylekroć przedstawiają malarze, lecz pocałunkiem w rękę.”



„Wówczas Szymon Piotr, mając przy sobie miecz, dobył go, uderzył sługę arcykapłana i odciął mu prawe ucho. A słudze było na imię Malchos” (J 18,10)

Imię „Malchos” ma ścisły pierwiastek semicki, wywodzący się od „Mlk”, co oznacza „królować”. Jest to imię pospolite, dosyć rozpowszechnione wśród Nabatejczyków (z których wielu, osiedliwszy się w Izraelu, bardzo często wykonywało funkcję sługi, policjanta, straży przybocznej – na przykład pretorianie, przydzieleni do straży odpowiedzialnej za osobiste bezpieczeństwo Heroda, byli rekrutowani właśnie spośród Arabów nabatejskich). Do wspomnianego rdzenia semickiego dodawana była, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, końcówka grecka.

Wiadomo, że w Wieczerniku uczniowie pokazali Jezusowi „dwa miecze” (zob. Łk 22,38). Biorąc pod uwagę surowy zakaz rzymski, dotyczący prywatnych obywateli żydowskich, noszenia przy sobie broni (zwłaszcza w nocy i w mieście), jest prawdopodobne, że bardziej niż o prawdziwe miecze, chodziło o długie noże służące do ściągania skóry z baranka paschalnego.

Cel uderzenia Piotra przedstawiany jest różnie. Wielu twierdzi, że jako rybak nie umiał władać mieczem, dlatego jego cios chybił lub ewentualnie miecz ześlizgnął się po hełmie Malchosa. Istnieje jednak jeszcze inna, ciekawa interpretacja.
Jak pisze M. Kostovtzeff, egzegeta niemiecki słowiańskiego pochodzenia: „Piotr może nie miał zamiaru zadać słudze głębokiej rany, lecz dokonać aktu symbolicznego. Chciał zaznaczyć, że przeciwnik był osobą godną pogardy, którego nie warto było zabijać, którego wystarczyło okaleczyć. Taki byłby zamiar ucznia Jezusa. Szef policji, który prawdopodobnie nie był Żydem, lecz Syryjczykiem, Arabem, Nabatejczykiem, powinien nosić na zawsze oznaki hańby”.
Podobnie interpretuje ten fakt wielki egzegeta angielski, Charles H. Dodd: „Chodziło bardziej o wyzwanie niż o obronę. Chciano zadać słudze ranę, która by go uczyniła niezdolnym do pozostania na służbowym stanowisku”

Nie są to interpretacje bezpodstawne. Posiadamy bowiem historyczne wzmianki o tym, jak w 138 roku przed Chrystusem w Tebutnis, w Egipcie, zostało obcięte ucho dla naznaczenia człowieka godnego pogardy. Zwyczaj ten zresztą przetrwał aż do dzisiaj na terenach śródziemnomorskich, lub na terenach skolonizowanych przez narody śródziemnomorskie jak Ameryka Łacińska, gdzie obcięcie małżowiny usznej jest karą mającą na celu zniesławienie tego, kto popełnił pewne przestępstwa, jak np. kradzież bydła.

„pojmali Jezusa i związali Go” (J 18,12)
„rzucili się na Jezusa i pochwycili Go” (Mt 26,50; Mk 14,46)

Historia starożytna i najdawniejsze tradycje przekazały informacje dotyczące sposobu aresztowania przestępców w owych czasach. Aresztujący strażnik następował mocno obcasem na prawą stopę pojmanego; niemal równocześnie zarzucano pętlę konopnego sznura na jego ręce, w ten sposób, że prawą dłoń przytwierdzano do lewego łokcia, lewą zaś do prawego. Z kolei zakładano więźniowi skórzany pas, czasem nabijany żelaznymi kolcami. Niekiedy też wkładano mu kolczasty naszyjnik; dwa rzemienie, opadające z niego, krzyżowano na piersi i przymocowywano do pasa. Wreszcie przyczepiano cztery długie powrozy, którymi eskorta mogła ciągnąć ofiarę w dowolnym kierunku. Było to więc skrępowanie bolesne i bezwzględne, pozostawiające więźniowi tylko niezbędne minimum swobody, pozwalające mu zaledwie utrzymać się na nogach.

I poprowadzili Go do arcykapłanów…

ARCYKAPŁANI

„Za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza…” (Łk 3,2a)

Starożytny Izrael był narodem „teokratycznym”, zorganizowanym według prawa religijnego, a jedyną szlachtą była szlachta kapłańska. Najwyższy kapłan był również zwierzchnikiem wszystkich Żydów, łącząc w sobie nie tylko władzę religijną, ale i cywilną. Tak było oczywiście w teorii, biorąc pod uwagę, że ze względu na okupację rzymską prawdziwym zwierzchnikiem był prokurator cesarski, który w rzeczywistości mianował najwyższego kapłana. W czasach Piłata nawet szaty kapłańskie były strzeżone przez Rzymian, którzy przekazywali je tylko przy wielkich i określonych okazjach. Do arcykapłana należała jednak w dalszym ciągu władza religijna.

Najwyższego kapłana wybierano spomiędzy członków rodzin kapłańskich, które posiadały szczególne wpływy i stanowiły kastę uprzywilejowanych arystokratów. Początkowo funkcję swoją sprawował dożywotnio, a tylko wyjątkowo, w czasach starożytnych, bywał usuwany z urzędu. Od czasów Heroda Wielkiego ów wyjątek stał się regułą – teraz bardzo rzadko arcykapłan sprawował swój urząd przez wiele lat. O wiele częściej natomiast następowały zmiany - w ciągu ok. 65 lat było piętnastu najwyższych kapłanów, z których kilku piastowało swój urząd przez rok, a nawet i krócej.

Usunięci z urzędu – razem z innymi członkami ich uprzywilejowanych rodzin – stanowili, jak to podają nie tylko Ewangelie, ale również i Józef Flawiusz, klasę „najwyższych kapłanów”.

Podczas procesu Jezusa urząd od 12 już lat sprawował Kajfasz. W 18 r. został ustanowiony arcykapłanem przez prokuratora Waleriusza Gratusa, zatwierdzony również przez Piłata, podzielił jego los, ponieważ tak jak i prokurator rzymski, tak i on został usunięty w 36 roku przez Witeliusza.

Tak więc przez 18 lat nieprzerwanie był arcykapłanem, co stanowi swoisty rekord w porównaniu z innymi arcykapłanami w ówczesnych czasach. Co mogło być tego przyczyną?
Otóż zachłanność prefektów rzymskich spowodowała, że sprzedawali oni urząd arcykapłański tym, którzy dawali więcej – tak więc często zmieniając piastującego tę funkcję, za każdym razem ciągnęli z tego obfite zyski.

Tymczasem między Piłatem a Kajfaszem (oraz całą rodziną Annasza) został zawarty układ, na podstawie którego okresowo przekazywano prokuratorowi pokaźną sumę pieniędzy, tak więc nie miał on powodów ekonomicznych, by zmieniać arcykapłana.

Stąd też, kiedy Piłat został odwołany do Rzymu, także i Kajfasz został usunięty z urzędu.

Kajfasz ożenił się z córką Annasza, który został usunięty z urzędu w 15 roku przez Waleriusza Gratusa. Na jego miejsce został mianowany syn Eleazar i był arcykapłanem dwa lata. Po nim nominację otrzymał Kajfasz.

W rzeczywistości naprawdę piastującym urząd ze względu na autorytet i bogactwo, a jeszcze bardziej ze względu na przebiegłą rozwagę – zawsze pozostawał ten, który był głową rodziny, można by powiedzieć „ojciec chrzestny”: Annasz, który nie tylko sam długo utrzymywał stanowisko najwyższego kapłana, ale także miał na tym urzędzie jako swoich następców pięciu synów i zięcia.

Dynastia ta, która wydawała się być wszechmocną, wygasła wraz z upadkiem Jerozolimy. Piąty syn, będący wówczas najwyższym kapłanem i noszący imię takie jak i ojciec – Annasz, został zabity w 67 roku przez żydowskich powstańców antyrzymskich, gdy szukał ratunku w jednym z kanałów ściekowych Jerozolimy. Podczas trzech miesięcy burzliwego urzędowania zdążył nakazać ukamienowanie Jakuba, „brata” Jezusa.

W związku z powyższym możemy zrozumieć dlaczego Ewangelie łączą Annasza i Kajfasza razem, przypisując obydwom urząd „najwyższego kapłana”. Poza tym, że Annasz był liderem „poruszającym marionetkami”, zwyczajem było również, że ten, kto obejmował urząd, zachowywał przynależący do niego tytuł przez całe swoje życie. Tak jak na przykład współcześnie – polityk, który został prezesem Rady Ministrów, zawsze tytułowany jest „premierem” nawet, jeśli urzędu tego już nie piastuje.

Mateusz w końcowych rozdziałach swojej Ewangelii często wymienia „arcykapłanów”: oskarżają Jezusa przed Piłatem (27,12); namawiają tłum, aby prosił o Barabasza (27,20); naigrywają się z Jezusa pod krzyżem (27,42); domagają się od Piłata straży przy grobie (27,62); płacą żołnierzom, aby milczeli o zmartwychwstaniu i rozpowszechniali kłamstwo o wykradzeniu ciała (28,11).

Tak więc określenie „arcykapłani” było używane także do oznaczenia kasty, całej arystokracji kapłańskiej, najpotężniejszej grupy w Sanhedrynie. Nie za każdym razem zatem, kiedy spotykamy się z tym zwrotem, trzeba sądzić, że obecny był sam Kajfasz lub jego teść Annasz – wystarczała obecność kilku członków z rodziny kapłańskiej.

Nie należy również zapominać, że typowym dla Ewangelii określeniem całości Sanhedrynu jest (podobnie zresztą jak dla Józefa Flawiusza): „najwyżsi kapłani, starsi i uczeni w Piśmie”.

SANHEDRYN

Za czasów Jezusa najwyższą instytucją żydowską po arcykapłanie był Wielki Sanhedryn (grec. rada, zgromadzenie), czyli najwyższa rada narodowo-religijna, zwana również Wysoką Radą. Tradycja rabinacka przypisuje Mojżeszowi ustanowienie tej Rady, jednakże w rzeczywistości jej początki nie przekraczają II w. przed Chrystusem. Wtedy to właśnie Seleucydzi władający Palestyną ustanowili w Jerozolimie rodzaj miejscowego zarządu na wzór istniejących już w innych miastach hellenistycznych. Udzielili więc powagi prawnej Radzie Starszych, która załatwiała sprawy miejskie, a także obdarzyli ją władzą ustawodawczą w sprawach cywilnych i religijnych, jednakże w zupełnej zależności od najwyższej władzy monarszej. Zarządzenia tejże Rady, rezydującej w stolicy, były obowiązujące również dla innych ośrodków żydowskich w królestwie Seleucydów, chociaż istniały tam nadal Rady lokalne, zwane również Sanhedrynami.

Wielki Sanhedryn był ograniczoną formą rządu autonomicznego, dozwolonego przez obcych władców. Oczywistym jest, że autorytet takiego rządu malał, jeśli w kraju panowała monarchia lub inny ustrój o charakterze despotycznym (np. za czasów Machabeuszy i Hasmodeuszy, a później za czasów Heroda Wielkiego), gdyż Wielki Sanhedryn tylko wówczas posiadał dużą władzę, gdy monarcha był chwiejny.

Powaga jego ogromnie wzrosła w czasach prokuratorów rzymskich. Rzymianie bowiem, podobnie jak gdzie indziej, również w Palestynie zastosowali swoją zasadę, a mianowicie: zostawiali pełną swobodę poddanym narodom w dziedzinie religii, podporządkowując je sobie w sprawach wewnętrzno-cywilnych. Tutaj jednak uznali jednocześnie, że Wielkiemu Sanhedrynowi można powierzyć kontrolę w tych dwóch dziedzinach. Poza tym należy pamiętać, że Wielki Sanhedryn składał się w przeważającej części z ludzi wyższego stanu, którzy wobec Rzymian byli w prowincjach zawsze bardziej lojalni niż nowatorzy pochodzenia ludowego.

Tak więc za zgodą Rzymu Sanhedryn ma praktycznie nieograniczone kompetencje w sprawach kultu i religii. Ponadto może nie tylko interpretować przekazane tradycją prawo, ale także stosować je w życiu codziennym, może również samodzielnie karać wszelkie religijne przestępstwa, czy to względem Tory, czy też wymierzone przeciwko świętości świątyni.

Trochę inaczej przedstawiała się sytuacja, gdy chodzi o polityczne i prawne rozstrzygnięcia. W obu tych sferach jerozolimski Sanhedryn jest wprawdzie pozbawiony jakichkolwiek kompetencji, w praktyce udaje mu się czasem wywrzeć na nie wpływ. I tak na przykład ma głos przy wyborze najwyższego kapłana czy też podejmuje decyzje także w dziedzinie prawa cywilnego i karnego, podlegającego kompetencji prokuratora.

Pewnym wyjątkiem od tych uregulowań jest tzw. prawo miecza – ius gladii – czyli prawo do sądzenia spraw zagrożonych karą śmierci oraz do wykonywania wyroków, które zarezerwowane było i przysługiwało wyłącznie prokuratorowi.


Wielki Sanhedryn składał się, wraz z arcykapłanem, z 71 członków. Dzielili się oni na trzy grupy.

Do pierwszej należeli arcykapłani, czyli ci, którzy kiedyś ten urząd piastowali i członkowie najznamienitszych rodzin, z których zwykle najwyżsi kapłani się wywodzili. Była to grupa arystokracji kapłańskiej, wyznająca zasady saducejskie.

Drugą grupę tworzyli tzw. starsi, czyli arystokraci świeccy. Byli to obywatele, którzy czy to z racji posiadanego majątku, czy z innych powodów cieszyli się wielkim poważaniem w życiu publicznym i mogli przez to oddać niemałe usług, i będąc na najwyższych stanowiskach. Również oni byli reprezentantami kierunku saducejskiego.
Trzecia grupa to uczeni w Piśmie, czyli doktorzy Prawa. Byli to przeważnie ludzie świeccy i faryzeusze (bardzo rzadko trafiał się wśród nich kapłan czy saduceusz), wywodzący się „z ludu”, którzy jedynie dzięki swej wiedzy przebili się na szczyt i zdobyli niepodważalny autorytet. Dopuszczani byli do Wysokiej Rady dopiero po osiągnięciu wieku 40 lat i wieloletnich studiach teologicznych. Ponieważ Sanhedryn sprawował również władzę sądowniczą, byli oni niezbędni jako prawnicy.

W Sanhedrynie można wyróżnić jeszcze arystokratyczny komitet składający się z kapłanów i osób świeckich, tzw. „konsystorz”. Była to grupa złożona z około 12 osób. Ten mały krąg arystokratyczny był podobny do stałej rady ministrów z resortami kultu, prawa i finansów. Jego zadanie polegało na tym, by być przy urzędującym najwyższym kapłanie i w bieżących sprawach urzędowych wspierać go i służyć mu pomocą oraz realizować uchwalone przez Sanhedryn postanowienia i decyzje – funkcjonowali więc jako rządowa władza wykonawcza.
 

W skład owego konsystorza wchodzili, poza arcykapłanem:
- naczelny kapłan świątyni
- ekspert do spraw kultu i bezpieczeństwa
- dowodzący strażą świątynną
- pięciu do siedmiu strażników świątyni, będących głównie znawcami problemów kultu i prawa
- trzech do pięciu podskarbich (kapłani albo świeccy), znakomicie orientujących się w sprawach finansowych


W czasach Jezusa w Wysokiej Radzie dominującą rolę odgrywały dwie pierwsze grupy, czyli dobrze urodzeni, bogaci duchowni i zamożni arystokraci świeccy. Poza pochodzeniem i majątkiem łączyła ich przynależność do liberalno-konserwatywnego ugrupowania saduceuszy, którzy – w celu zapewnienia sobie władzy i dobrobytu – dążą do zachowania istniejącego stanu rzeczy, tzn. panowania Rzymian.

Sanhedryn w Ewangeliach „konkretyzuje” się w czterech postaciach:

Kajfasz i Annasz – uosabiający silną frakcję arcykapłańską, ukazani są jako zręczni, ale i bezwzględni, pragmatyczni politycy.

Józef z Arymatei – należy do stronnictwa starszych, człowiek „zamożny” (Mt 27,57), ale również „dobry i sprawiedliwy” (Łk 23,50), który z obawy przed Żydami może jedynie w skrytości podążać za Jezusem (J 19,38, por. Mk 15,43). Po śmierci Jezusa udaje się do Piłata i prosi go o wydanie ciała, by pochować je w swoim własnym grobie (por. Mk 15,42-47 i J 19,38-42).

Nikodem – przedstawiciel trzeciej grupy, uczony w Piśmie, „dostojnik żydowski” (J 3,1) i nauczyciel Izraela (por. J 3,10), który nocą odwiedza Jezusa, aby z Nim dyskutować, a w Sanhedrynie ujmuje się za Nim (J 7,50n). Pomaga reprezentantowi przeciwnego stronnictwa, Józefowi z Arymatei, w pochowaniu Ukrzyżowanego (J 19,39)


W działaniu przeciwko Jezusowi jest zaangażowany cały Sanhedryn, a zatem wszystkie jego ugrupowania. Wprawdzie z jednej strony wiele przemawia za tym, że to głównie saduceusze, współdziałający z Rzymianami, doprowadzili do śmierci Jezusa, jednakże nie da się również zaprzeczyć narastającej niechęci faryzeuszy i wykluczyć ich aktywny udział w procesie.

PRZEPISY

Każda sprawa tak natury wyznaniowej, jak i świeckiej, która miała związek z Prawem żydowskim, mogła podlegać sądowi Wielkiego Sanhedrynu, ale w różnych czasach, różne były ograniczenia tej kompetencji. W czasach prokuratorów rzymskich orzeczenia jego zazwyczaj wykonywano, często nawet z pomocą władz policyjnych, tak żydowskich jak i rzymskich. Tylko jedno zastrzeżenie postawiły władze rzymskie w uprawnieniach Wielkiego Sanhedrynu, a mianowicie w sprawach wyroków śmierci. Taki wyrok Sanhedryn mógł wydać, ale nie mógł go wykonać bez osobistego zatwierdzenia ze strony przedstawiciela władzy rzymskiej.

Oto kilka przepisów rabinackich, dotyczących posiedzeń i przebiegu procesu:

„Chociaż pełne zgromadzenie Sali ciosanego kamienia składało się z siedemdziesięciu jeden członków, to jednak na posiedzeniach nigdy nie mogło być mniej niż dwudziestu trzech. Jeżeli ktoś chciał wyjść, liczył zebranych, jeśli było ich dwudziestu trzech, wychodził, w przeciwnym razie zostawał, dopóki liczba nie osiągnęła dwudziestu trzech. Posiedzenie trwało od ‘‘ofiary nieustannej’’ z rana do ‘‘całopalenia nieustannego’’ (ofiary te składano o godzinie dziewiątej rano i czwartej po południu)”.
(Tosefta, Sanhedryn VII,1).

„Sprawy cywilne mogą się rozpoczynać od oskarżenia lub obrony, podczas gdy sprawy karne muszą się zacząć od obrony.
W sprawach cywilnych większość jednego głosu jest wystarczająca, tak dla pozwanego jak dla powoda, w sprawach karnych większość jednego głosu wystarcza do uniewinnienia, ale w wyroku skazującym musi być większość najmniej dwóch głosów.
W sprawach cywilnych sędziowie mogą poddać proces rewizji tak na korzyść pozwanego, jak i powoda, w sprawach karnych wolno zarządzić rewizję procesu, ale tylko w celu uniewinnienia, a nie nowego skazania.
W sprawach cywilnych sędziowie mogą wszyscy (zgodnie) przytoczyć dowody na korzyść tak pozwanego, jak i powoda, w sprawach karnych mogą zrobić to tylko w celu uniewinnienia (Nie dopuszcza się więc jednomyślności wyroku, ale trzeba, by przynajmniej jeden z sędziów stanął w obronie oskarżonego).
W sprawach cywilnych sędzia, który daje dowody na niekorzyść pozwanego, może je również podać na niekorzyść powoda i na odwrót, w sprawach karnych sędzia, który przytoczył dowody przemawiające za skazaniem, może również podać dowody uniewinniające, ale jeśli podał argumenty uniewinniające, nie może odwołać swych słów i opowiedzieć się za wyrokiem skazującym.
Sprawy cywilne roztrząsane są w ciągu dnia, a kończą się w nocy, sprawy karne są roztrząsa się w dzień i kończy się za dnia.
Sprawy cywilne mogą być załatwione tego samego dnia bądź przez oddalenie bądź przez zasądzenie, sprawy karne można zakończyć tego samego dnia, jeśli wyrok jest uniewinniający; jeśli wyrok ma być skazujący – to w dniu następnym; z tej przyczyny nie prowadzi się takich spraw w przeddzień szabatu i świąt.
W sprawach cywilnych oraz w sprawach czystości lub nieczystości rytualnej sędziowie wyrażają swoje zdanie, zaczynając od najstarszego, a w sprawach karnych – zaczynając od skrzydeł (czyli od najmłodszych, by nie zaważyła na ich zdaniu uprzednio wypowiedziana opinia starszych)”.
(Sanhedryn IV, 1ns)

„Świadkom stawiano siedem pytań. W jakim cyklu sobotnim (ta rzecz) się odbyła? W którym roku? Miesiącu? Dniu miesiąca? W którym dniu tygodnia? O której godzinie? Czy znasz tego człowieka? Czyś mu zwrócił uwagę? (Po przesłuchaniu świadków sędziowie) przesłuchują oskarżonego, jeśli ma on coś do powiedzenia na swoją obronę, byleby tylko w jego słowach było choć trochę racji. Jeśli uznają go za niewinnego, zwalniają go, jeśli nie, odraczają wyrok do dnia następnego. Schodzą się po dwóch, jedzą mało, nie piją wina i tak prowadzą dyskusję przez cały dzień i przez całą noc, a rano udają się na salę trybunału. Kto jest za uniewinnieniem mówi: ‘‘Byłem za uniewinnieniem i pozostaję przy tej samej opinii’’. Kto jest za skazaniem, mówi: ‘‘Byłem za skazaniem i pozostaję przy tej samej opinii’’. Sędzia, który był za skazaniem, może teraz domagać się uniewinnienia, ale nie na odwrót. Jeśli sędziowie pomylą się co do swej uprzedniej opinii (twierdząc coś przeciwnego, niż uprzednio twierdzili), wówczas dwaj sekretarze sędziowscy powinni ich poprawić. Jeśli sędziowie godzą się co do tego, że oskarżony jest niewinny, puszczają go wolno, w przeciwnym razie zaczyna się głosowanie. Jeśli dwunastu jest za uniewinnieniem, a jedenastu za skazaniem, oskarżony jest wolny; jeśli dwunastu skazuje, a jedenastu uniewinnia, jak również jeśli jedenastu uniewinnia i jedenastu skazuje, a jeden wstrzymuje się od głosu lub jeśli dwudziestu dwóch jest za lub przeciw oskarżonemu, a jeden wstrzymuje się od głosu – wówczas należy liczbę sędziów powiększyć (Najmniejsza liczba sędziów powinna wynosić dwudziestu trzech. W tych zaś wypadkach brak czynnego członka sądu, ponieważ jeden wstrzymuje się od głosowania) Ale do jakiej liczby? Choćby do 71 (Czyli do liczby Wielkiego Sanhedrynu w pełnym składzie).” „Jeśli trzydziestu sześciu uniewinnia, a trzydziestu pięciu skazuje, oskarżony jest wolny, jeśli trzydziestu sześciu skazuje, a trzydziestu pięciu uniewinnia, należy obrady przedłużyć, aż jeden z trzydziestu pięciu opowiadających się za skazaniem zmieni zdanie”
(Sanhedryn V, 1-5)

Ponadto istniał wymóg prawa międzynarodowego, według którego u wszystkich ludów, łącznie z narodem hebrajskim (Ketuwot II,9) oskarżony nie mógł świadczyć przeciwko samemu sobie.

Istniał również stary i znany nakaz (Lb 33,30; Pwt 17,6; 19,15), według którego nikt nie mógł być skazany bez świadectwa postronnych świadków, i to nie na podstawie jednego, lecz zgodnych ze sobą zeznań co najmniej dwóch albo trzech świadków.

Cytaty podane za: Giuseppe Ricciotti, Życie Jezusa Chrystusa, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 2000

SIEDZIBA

Nadal toczy się spór o to, gdzie gromadził się Sanhedryn.

Według starej tradycji zawartej w Mosznie (Mid V 4), Wysoka Rada na przełomie er obradowała w „hali z kamieni ciosanych” bądź w „hali z ociosanych kamieni”, której powinniśmy szukać w południowo- zachodniej części świątyni. Ze względu na powagę tego najwyższego urzędu żydowskiego jest bardzo prawdopodobne, że jego sala zgromadzeń znajdowała się na poświęconej ziemi.

Tradycja talmudyczna informuje o przeprowadzeniu się Sanhedrynu 40 lat przed zburzeniem świątyni do portyku hal targowych. Jednakże pamiętając o używaniu przez Żydów liczb w znaczeniu symbolicznym również i tutaj nie ma pewności co do daty. Tak więc mógł to być zarówno rok 20, lecz równie dobrze 30 lub 40. Wspomniane hale targowe położone były w podobnym do bazyliki portyku południowym.

Z owego portyku, jak się wydaje, siedziba Sanhedrynu została jeszcze przed 70 rokiem przeniesiona do doliny Tyropeon. Na to miejsce wskazuje Józef Flawiusz, gdy w swojej „Wojnie żydowskiej” pisze o „siedzibie Rady” położonej między Ksystos i zachodnim murem świątyni czyli na wysokości dzisiejszej Ściany Płaczu. Wzmianki o obniżeniu terenu miasta można dopatrywać się w Dziejach Apostolskich (Dz 22,30), gdzie jest napisane, że rzymski trybun każe Pawła sprowadzić na dół i postawić przed arcykapłanami i całą Wysoką Radą.

Według relacji Łukasza (Łk 22,66) w piątek, wczesnym rankiem, Jezusa zaprowadzono z arcykapłańskiego pałacu przed Sanhedryn, gdzie zebrała się „starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie”. Łukaszowa informacja brzmi wiarygodnie gdyż w literaturze rabinistycznej nie wspomina się o posiedzeniach Sanhedrynu w domu najwyższego kapłana. Należy zatem przypuszczać, że pierwotnie również Markowa tradycja zawierała wskazówkę, co do usytuowania Sali zgromadzeń Wysokiej Rady, usunięto ją jednak, sam proces bowiem wydawał się ważniejszy niż problem zmieniających się pomieszczeń.

Tradycja chrześcijańska nigdy nie zajmowała się umiejscowieniem Sanhedrynu, przypuszczalnie z powodu różnic w relacjach zawartych w ewangeliach. Również i dzisiaj nie jesteśmy z całą pewnością zlokalizować tego miejsca. Jednakże na podstawie fragmentu z ewangelii św. Jana o kobiecie cudzołożnej (por J 8,3-11) możemy wysnuć wniosek, że miejsce to znajdowało się w świątyni. Opisana scena, według wielu biblistów, rozgrywa się w odległej części świątyni. Tutaj również Jezus z często wygłasza swoje nauki (por. Mk 12, 25, J 7,14). Faryzeusze i uczeni w Piśmie natrafiają nań w drodze do budynku sądu, gdzie chcą oskarżyć przed Sanhedrynem kobietę cudzołożną. Tekst nie zawiera jednak żadnej wzmianki o tym, do której z hal się kierują – do „hali z kamieni ciosowych” w budynku świątyni czy do „hali targowej”. Oddalone są one bowiem od siebie tylko 150 – 200 m.

Na dotarcie z pałacu najwyższego kapłana, znajdującego się najprawdopodobniej w górnej części miasta, potrzeba było wczesnym rankiem, gdy uliczki i schody były jeszcze puste, niewiele ponad 15-20 minut.

PROCES

Na podstawie tego, co wcześniej zostało przedstawione panuje popularne przekonanie, że proces Jezusa od samego początku wykazywał się całym szeregiem nieprawidłowości i sprzeczności z prawem – zarówno co do formy jak i miejsca jego przeprowadzenia.

Niektóre z zarzutów brzmią następująco:

1. Proces nie odbył się w miejscu posiedzeń Sanhedrynu, o którym mówiliśmy poprzednim razem.
2. Annasz nie miał kompetencji uprawniających go do przesłuchiwania Jezusa
3. Stosownie do przepisów prawnych, dotyczących przewodu sądowego, sprzeczne z Prawem było żądanie świadectwa o sobie. Prócz tego Prawo głosiło, że więzień przed procesem nie podlega wstępnemu badaniu.
4. Sprzeczne z Prawem było prowadzenie procesu w sprawie karnej w nocy.
5. Przewód sądowy wymagał, aby proces rozpoczynał się od obrony oskarżonego.
6. Podstawiono świadków, którzy składali fałszywe zeznania, sprzeczne ze sobą.

Nie negując całkowicie istnienia nieprawidłowości i sprzeczności z prawem, a zwłaszcza pamiętając fakt, że „wyrok” tak naprawdę zapadł już wcześniej i teraz jedynie chodziło o nadanie mu pozorów prawnych, trzeba jednak zapytać czy o każdym z powyższych zarzutów możemy powiedzieć, że jest niepodważalny?

Należy pamiętać, że wielu uczonych podziela pogląd, że zarówno wymienione tutaj dwa dni wcześniej normy proceduralne, jak i wiele innych, istniały jedynie w teorii. To obszerne, szczegółowe i mądre prawodawstwo było zbyt mądre, aby dało się je dokładnie stosować w życiu. W każdym razie przepisy w nim zawarte zostały zredagowanie na piśmie dopiero w II wieku po Chr. i później. Wielu bezstronnych historyków twierdzi, że cały ten aparat jurydyczny był tylko oderwaną teorią, jak gdyby wizją idealnego wymiaru sprawiedliwości, a nie kodeksem stosowanym w życiu praktycznym czy normującym je (analogicznie do np. utopii Platona, Tomasza Morusa czy obszernej i drobiazgowej legislacji Ezechiela, dotyczącej świątyni).

Współcześni naukowcy, także i Żydzi, stwierdzają, że wydaje się, iż prawodawstwo talmudyczne odnoszące się do procesów jest zredagowane w ten sposób, aby uniemożliwić wydanie wyroku śmierci. Pewne jest, że – jak wspomnieliśmy – zostało ono utrwalone na piśmie wtedy, gdy naród Izraela stracił już wszelką autonomię polityczną, a jego reprezentacją byli wyłącznie faryzeusze. Stworzyli oni poważne prawodawstwo, jednakże w oderwaniu od współczesnej im rzeczywistości, którą zupełnie niesłusznie łączyli z przeszłością, uważając je za wynik „tradycji”. Oczywiście nie oznacza to, że prawodawstwo to w całości stworzono dopiero wówczas, ale zapewne normy prawne stosowane zwyczajowo w czasach autonomii, jeszcze przed pisemną kodyfikacją były bardziej ogólne i mniej liczne, a w każdym razie dalekie od tej pedanterii i drobiazgowości, które widzimy w ustawodawstwie spisanym. Za czasów Jezusa, ponieważ nie było wspomnianej kodyfikacji, stosowano normy zwyczajowe, jednakże trudno jest dzisiaj określić ich zakres i charakter. Zazwyczaj przyjmuje się, że były one tylko niewielką częścią tego, co w przyszłości ujęto w formie pisemnej kodyfikacji.

Błędem jest zatem porównywanie – co dzisiaj popularnie się robi – przepisów proceduralnych Talmudu z praktyką, jaką zastosowano w procesie Jezusa, by przekonać się, jak dalece przepisy te zostały zachowane. Bo tak naprawdę nie wiemy z całą pewnością ile z tych przepisów już wówczas istniało. Z pewnością istniał – wspominany już – stary i znany nakaz, o konieczności jednolitych zeznań co najmniej dwóch lub trzech świadków. Jednakże nie wiadomo na przykład, czy obowiązywał wówczas przepis, że sprawy karne nie mogły być rozpatrywane w nocy, lub inny, postanawiający, że wyrok śmierci nie mógł być ogłoszony w tym samym dniu, w którym rozpatrywano sprawę.

Rodzi się jednak wątpliwość: Jak spojrzeć na tę sprawę gdyby jednak okazało się, że mimo wszystko wspomniane wyżej przepisy już wówczas obowiązywały?

Odpowiedzi na to pytanie poszukamy próbując, w miarę możliwości, zrekonstruować przypuszczalny przebieg wydarzeń od pojmania Jezusa do sądu przed Piłatem…

PRÓBA REKONSTRUKCJI

Rekonstrukcja przypuszczalnego przebiegu wydarzeń od pojmania Jezusa do sądu przed Piłatem jest zadaniem niezwykle trudnym.

Poddaje się bowiem w wątpliwość nie tylko poszczególne wydarzenia, ale niekiedy nawet sam fakt „procesu żydowskiego” twierdząc, że Jezusa po aresztowaniu przekazano bezpośrednio Piłatowi.

Powodem tej różnorodności zdań jest fakt, że w Ewangeliach mamy cztery opisy, które podają trzy różne wersje przebiegu zdarzeń.

Mateusz i Marek
W nocy:
- proces, znęcanie się i naigrywanie, zaparcie się Piotra,
Rano:
- proces i uchwała, wydanie Piłatowi

Łukasz
W nocy:
- w domu najwyższego kapłana, zaparcie się Piotra, znęcanie się i naigrywanie
Rano:
- przesłuchanie, wydanie Piłatowi

Jan
W nocy:
- do Annasza, zaparcie się Piotra, przesłuchanie przez Annasza, znęcanie się, do Kajfasza, zaparcie się Piotra
Rano:
- wydanie Piłatowi


Teksty Mateusza i Marka sugerują dwa przesłuchania, mające cechy procesu: jedno w nocy, a drugie wczesnym rankiem; mówią również o wydaniu wyroku. Łukasz wspomina tylko o jednym przesłuchaniu wczesnym rankiem i wspomina tylko o przekazaniu Jezusa Piłatowi. Jan natomiast jako jedyny pisze o przesłuchaniu przez Annasza, natomiast nie mówi nic o przesłuchaniu przez Kajfasza i Sanhedryn, nie mówi również o wyroku, tylko o przekazaniu więźnia Piłatowi.

Do różnic w relacjach dochodzi, ponieważ większość z tych wydarzeń dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Dlatego też nie pozostaje nic innego, jak z zarówno tych historycznie pewnych, jak i tych uznanych za prawdopodobne „cegiełek” próbować skonstruować pewną całość.

Spośród wielu takich prób wybrana została poniżej przedstawiona, ze względu na jej ugruntowanie zarówno w tekstach biblijnych, jak i w ówczesnych realiach.

Jest bardzo prawdopodobne, że Annasz i Kajfasz z racji swego powinowactwa mieszkali w jednym domu, tylko w różnych jego częściach. Rola i znaczenie Annasza została już ukazana w temacie „Arcykapłani”, dlatego też fakt przyprowadzenia Jezusa najpierw do niego wcale nie jest czymś dziwnym i niezrozumiałym. Nie było to jeszcze dochodzenie urzędowe, lecz chęć zdobycia danych dla zorientowania się w stronie prawnej całej sprawy.

Jeżeli rzeczywiście Annasz i Kajfasz mieszkali razem, przejście od jednego do drugiego trwało kilka chwil – wystarczyło wtedy przejść korytarz lub dziedziniec. U Kajfasza byli już członkowie Sanhedrynu. Niezbyt prawdopodobne jest, aby nie odbyło się to wspomniane przez Mateusza i Marka, a pominięte przez Łukasza spotkanie Jezusa z przedstawicielami Wysokiej Rady. Nie po to przecież jak najszybciej chcieli Go pojmać, aby później czekać do rana. Najprawdopodobniej jednak nie był to cały Sanhedryn (nie było czasu, aby zwołać wszystkich, a trudno przypuszczać by został zwołany, kiedy jeszcze nie było pewności, czy pojmanie Jezusa się powiedzie), lecz raczej ów wspominany już „konsystorz”, czyli najbliżsi współpracownicy arcykapłana. To właśnie oni wypytują Jezusa, aby rozeznać, które ze słów Jezusa nadają się do tego, aby na ich podstawie – podczas zaplanowanego wczesnym rankiem zebraniu Wielkiej Rady - wnieść przeciw niemu takie oskarżenie, które zaakceptowałaby większość.

O włączeniu całego Sanhedrynu do działań przeciwko Jezusowi świadczy, oprócz czterech tekstów ewangelicznych, także spostrzeżenie, że Kajfasz i jego klika są zbyt dużymi realistami i trzeźwo oceniają sytuację, by w tej drażliwej kwestii ryzykować działanie w pojedynkę. Tak więc aby uniknąć ewentualnych problemów, łączą swą decyzję dotyczącą Jezusa tak zręcznie, jak tylko potrafią, z kompetencjami większego gremium.

Poranne zebranie Wysokiej Rady jest zatem uzasadnione. Trudno jednak mówić o prawidłowym procesie. Było to raczej, jak twierdzi wielu egzegetów, „swego rodzaju wstępne postępowanie”, „krótka narada”. Pomijając już fakt, że podczas szabatu, w dni świąteczne i dni Przygotowania nie odbywały się żadne oficjalne posiedzenia, czas potrzebny do przeprowadzenia regularnej procedury sądowej jest zbyt krótki. W ciągu 12 godzin (od 6 rano do 18 wieczorem) wypełnienie wszystkich szczegółowych przepisów procesowych było niemożliwe. Dlatego też po krótkim przesłuchaniu, opierając się również na przesłuchaniu nocnym, obecni na Sali członkowie Sanhedrynu postanawiają, aby przekazać Jezusa Piłatowi. Zatem Mk 15,1 i miejsce paralelne u Mateusza należy pod względem prawnym rozumieć raczej jako podjęcie decyzji o oskarżeniu, a nie jako formalny wyrok śmierci.

Tak więc - podsumowując - można stwierdzić, iż najprawdopodobniej przesłuchanie Jezusa przed Wielką Radą nie było formalnym i oficjalnym postępowaniem sądowym zakończonym wydaniem wyroku śmierci.

OSKARŻENIE

O co zostaje oskarżony Jezus? Poza wzmiankami, że „Wielu wprawdzie zeznawało fałszywie przeciwko niemu, ale świadectwa te nie były zgodne” (Mk 14, 56) czytamy: „Myśmy słyszeli, jak On mówił: Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony.” (Mk 14, 58)

Oskarżenie to jest poważne. Znany jest przypadek wieśniaka Jezusa Ben-Ananosa, o którym opowiada Józef Flawiusz. Cztery lata przed wybuchem wojny (ok. 62 r) w czasie święta Kuczek chodził po ulicach i wykrzykiwał „Biada Jerozolimie, biada świątyni”. Został pochwycony, pobity i przekazany rzymskiemu prokuratorowi, który rozkazał aby pojmały był chłostany biczem aż do kości – po czym przekonany o jego szaleństwie nakazał go puścić.
Ze Starego testamentu wiemy również, że sama tylko krytyka świątyni była wystarczającym powodem do aresztowania (por. Jr 26,20n)

Poza faktem, omawianym już we wcześniejszych rozważaniach, że Świątynia była centrym kultu religijnego i cały naród z nią się utożsamiał należy pamiętać także i o tym, że miała również inne bardzo ważne znaczenie. Na przełomie er była nie tylko instytucją kulturowo –religijną, lecz także centrum władzy polityczno-gospodarczej z ogromnymi wpływami z podatków, ofiar, danin, czynszów i sprzedaży, które z powodzeniem można porównać z „bankiem” narodowym. Wpływy z niej ma cała Jerozolima.

Dzięki świątyni i rzeszom pielgrzymów dochody czerpie niższa warstwa ludności. Zgodnie z żydowskim przekonaniem jałmużna dla ubogich jest zasługą (por. Syr 3,30; 35, 2). Przybywający do świętego miasta nieraz po tygodniach pełnej niebezpieczeństw podróży morzem i lądem, chętnie składali ofiary biednym. Na szczególną hojność można było liczyć w czasie święta Paschy – aby również ubogim umożliwić świętowanie i przeżycie wieczerzy paschalnej. Nic więc dziwnego, że Jerozolima staje się „centrum żebractwa”

Od świątyni zależna jest także średnia warstwa społeczna. Skomplikowana „fabryka” kultowa i ofiarna zatrudnia przez cały rok około 7 tysięcy kapłanów i 10 tysięcy lewitów (pieśniarzy, muzykantów, służących, strażników) z całego kraju. Na obsłudze ofiarnej ze swymi regularnymi i dodatkowymi ofiarami zarabiają na życie hodowcy i handlarze bydła. Zatrudnionych jest także kilkuset murarzy i cieśli. Bez trwającego przez cały rok napływu pielgrzymów wielu mieszkańców Jerozolimy byłoby bez chleba – rolnicy i ogrodnicy, gastronomowie i producenci żywności, tkacze i krawcy, garbarze i garncarze, producenci pamiątek, właściciele kantorów oraz pisarze.

Pierwszym jednak i największym użytkownikiem świątyni jest saducejska arystokracja kapłańska z najwyższym kapłanem na czele. Dzięki udziałowi w dochodach ze stale napływających podatków, darów i ofiar, opłat za koncesje na sprzedaż zwierząt ofiarnych zapewnia sobie dobrobyt i luksus

Tak więc ten kto ośmiela się grozić Świątyni, ma przeciwko sobie całą Jerozolimę, siebie samego zaś czyni nie tylko teologicznym wywrotowcem, lecz również polityczno-gospodarczym rewolucjonistą. Dla krótkowzrocznych i niechętnych arcykapłanów i starszych, reprezentujących Sanhedryn, słowa Jezusa brzmią jak polityczna prowokacja i nawoływanie do ekonomicznego bojkotu. Jeśli takiego zarzewia buntu nie zdusi się w zarodku, może się szybko rozprzestrzenić i przerodzić w pożar. Tak więc Jezus jest dla nich niebezpiecznym wichrzycielem.

Jednakże jak wiemy z pisma świętego Jezus nie zapowiadał, że zburzy Świątynię, lecz ewentualnie ją odbuduje: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo” (J 2,19). Tak więc nie tylko nie był „burzycielem” ale wręcz ewentualnym „odnowicielem” Świątyni. Poza tym, jak czytamy: „Lecz i w tym ich świadectwo nie było zgodne” (Mk 14, 59). Arcykapłani musieli więc szukać innego powodu, na podstawie którego mogli by postawić Jezusowi zarzuty.

MESJASZ

Śledztwo zabrnęło w „ślepą uliczkę” – na podstawie zeznań świadków nie udało się Jezusa o nic oskarżyć. Wszystko wskazywało na to, że proces zakończy się niepowodzeniem i trzeba będzie puścić Go wolno.

Wtedy właśnie arcykapłan, łamiąc prawo (zawarte w Sanhedrin 9b, jak również prawo międzynarodowe), zadając Jezusowi pytanie, czyni Go świadkiem przeciwko samemu sobie. I nie chodzi już teraz o przestępstwa popełnione w przeszłości, lecz o przyłapanie Jezusa na „gorącym uczynku”. Tak więc nie oskarżano Go już o dawne winy – stanął przed Sanhedrynem jako niewinny, którego aresztowano, aby sprowokować bluźnierstwo.

Kajfasz pyta w formie uroczystej i urzędowej:

„Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?” (Mt 26,63b)

Arcykapłan stara się zmusić Jezusa do wypowiedzenia Boskiego imienia. Dlatego używa zwrotu „poprzysięgam cię” (por. 1 Sm 14,24; 1Krl 22,16). Składanie fałszywych przysiąg na imię Boże było zakazane w Starym Testamencie jak „wzywanie Jego imienia nadaremno”.

Pytanie to, a przynajmniej pierwsza jego część („Czy Ty jesteś Mesjasz…?”), wcale nie było dziwne w zaistniałej sytuacji. Wielu bowiem zwolenników Jezusa widzi w Nim Mesjasza i z pewnością informacje o tym wielokrotnie docierały do członków Sanhedrynu.

Pojęcie Mesjasza (hebr. – masziach, aram. – meshicha, gr. – christos; czyli pomazaniec, namaszczony) miało różne formy i znaczenia. W Psalmach Salomona, które powstały ok.60 r. przed Chr. Mesjasz przedstawiany jest jako postać o charakterze zarówno religijno-teologicznym, jak i politycznym. Podobnie jak w Testamentach XII Patriarchów, IV Księdze Ezdrasza czy w Apokalipsie Barucha. Naturalną rzeczą jest, że w czasach okupacji rzymskiej na pierwszy plan wysunął się aspekt polityczny. Oczekiwano Mesjasza, który będzie przede wszystkim królem z rodu Dawida. Miał on uwolnić Izraela spod okupacji i zbudować nowe królestwo sprawiedliwych i pobożnych. Spośród innych władców miał się wyróżniać czystością, bezgrzesznością, mądrością, roztropnością, uduchowieniem i bliskością Boga. Mimo to patrzono na niego nie jak na „istotę boską”, lecz na wyjątkowego wprawdzie i szczególnie wyróżnionego przez Boga, ale jednak człowieka.

Tak więc podawanie się za Mesjasza nie było dla Żydów ani przestępstwem, ani tym bardziej bluźnierstwem. Historia zna wiele przypadków podawania się za Mesjasza zarówno w czasach Jezusa, jak i później. I tak na przykład:

- ok. 130r. Rabbi Skiba mówi o Bar Kochbie: „Ten jest królem, mesjaszem”
- w XVII w. Schabbetaj Zwi (1626-1676) obwołuje się królewskim mesjaszem
- w 1896 r. Teodor Herze (1860-1904) zostaje przez swoich zwolenników okrzyknięty mesjaszem

Jezus może więc odpowiedzieć twierdząco na to pytanie, bez obawy, że czekają Go za to jakiekolwiek konsekwencje ze strony Sanhedrynu. Podobnie zresztą, jak i na drugą jego część: „Czy Ty jesteś… Syn Boży?” Arcykapłan stawiając to pytanie nie myślał o bóstwie Jezusa, gdyż jako człowiek Starego Przymierza znał starotestamentalne określenia, które nazywały Mesjasza Synem Bożym (=Synem Błogosławionego – jak pisze Marek). Widać to chociażby w Psalmie 2. Określenia te ukazywały specyficzną jedność i umiłowanie Mesjasza przez Boga, ale nie utożsamiały Mesjasza z Bogiem. Było to więc – w rozumieniu Kajfasza – synostwo Boże w znaczeniu metaforycznym, a nie naturalnym i transcendentnym.

Reasumując można stwierdzić, że w potwierdzeniu przez Jezusa, iż jest Mesjaszem, Synem Bożym nie było żadnego bluźnierstwa.

1. Nie wypowiedział imienia Boga ani ogólnego (Elohim) ani szczegółowego (Jahwe). Zamiast tego użył słowa „Moc”, podobnie jak to czynili rabini. Tymczasem, aby rzeczywiście miało miejsce bluźnierstwo, należało wymówić prawdziwe imię Boże (Sanhedrin VII 5)
2. Fakt przypisania sobie lub komuś innemu godności Mesjasza nie był uznawany za bluźnierstwo. Tak więc przyznanie sobie tej godności przez Jezusa mogło być osądzone co najwyżej jako samochwalstwo i przechwałka człowieka pomylonego.

Dlaczego więc Arcykapłan rozdarł szaty?...

BLUŹNIERSTWO?

Dlaczego więc Arcykapłan rozdarł szaty?....

No właśnie – dlaczego? Prześledźmy zatem dialog pomiędzy nim, a Jezusem:

„A najwyższy kapłan rzekł do Niego: Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży? Jezus mu odpowiedział: Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego na obłokach niebieskich. Wtedy najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz usłyszeliście bluźnierstwo.” (Mt 26, 63b-65)

W ostatnim rozważaniu zostało wykazane, że ani podawanie się za Mesjasza, ani nadanie sobie tytułu Syn Boży, nie były bluźnierstwem. Cóż zatem w wypowiedzi Jezusa wg Arcykapłana owym bluźnierstwem było?

Otóż Jezus rozszerza i precyzuje swoją odpowiedź, przedstawiając się jako „Syn Człowieczy, który siedzi po prawicy” (por. PS 110,1) i „na obłokach nieba przybywa” (por. Dn 7,13). To właśnie określenie – „Syn Człowieczy” – znajduje się tylko we własnych słowach Jezusa o sobie. Nikt inny takim zwrotem Go nie określa. Poprzez uroczyste oświadczenie, że zajmie miejsce po prawicy Wszechmocnego, Jezus wyraża, że „widzi się w świecie nadzmysłowym z jednej strony, intronizowany z własnej mocy i bez boskiego upoważnienia z drugiej strony” (Willibald Bösen). Kolejną aluzję zawiera tytuł użyty za Księgą Daniela. „Przybywającego na obłokach nieba” należy rozpatrywać w sensie zapowiedzi paruzji i Jego przyjścia jako ostatecznego Sędziego.

Jezus odpowiadając arcykapłanowi nie poprzestaje na sprecyzowanym przez niego pojęciu Mesjasza, jak tego oczekiwali członkowie Sanhedrynu, a raczej wznosi je na nieznane dotąd wyżyny, których z taką wyrazistością nie próbował osiągnąć żaden jeszcze prorok czy uczony w Piśmie.

Decydującym punktem konfliktu Jezusa z żydowskimi dostojnikami było więc przypisywanie sobie przez Niego niemalże boskiego wywyższenia. Poprzez posłużenie się cytatami z ksiąg ST Jezus w oczach zgromadzonych utożsamił się z Bogiem.
Inaczej proces przed Sanhedrynem (a zwłaszcza rozerwanie szat przez Kajfasza) i wyrok byłyby niezrozumiałe.

Rozerwanie szat było gestem symboliczno-uroczystym. Wymagała tego Miszna w sytuacji, gdy słyszy się bluźnierstwo (por. 2 Krl 18,37; 19,1; Bel II 15,4; Sanh VII 5).
Jezusowe „coś więcej” ponad dotychczasowe rozumienie Mesjasza – dzięki któremu wyrasta On ponad proroków, rabinów i wszystkich kapłanów w Izraelu – staje się w oczach Sanhedrynu „bluźnierstwem”, które należy ukarać śmiercią.

Karę śmierci grożącą za takie typu przestępstwo potwierdza Józef Flawiusz:
„Ten, kto bluźni przeciwko Bogu, ma być ukamienowany, a potem powieszony na cały dzień i pogrzebany bez czci i tajemnie” (Ant IV 8,6)

Jednakże nie jesteśmy już dzisiaj w stanie z całą pewnością stwierdzić, które prawo karne i procesowe było stosowane w praktyce na przełomie er – czy bardziej humanitarne faryzejskie, czy znacznie surowsze saducejskie? Obydwa natomiast bazują na Starym Testamencie.

Bluźnierstwo jest tematem sześciu tekstów Pięcioksięgu. Trzy z nich wydają się szczególnie dotyczyć omawianej sytuacji. Księga Kapłańska (Kpł 24,16) żąda kary śmierci dla tego, kto bluźni imieniu Pana. Księga Liczb (Lb 15, 30n.) – dla wszystkich, którzy wzgardzą słowem Pana i naruszą Jego nakazy. Księga Powtórzonego Prawa (Pwt 18,20) – dla proroka, który przemawia bez polecenia Pana lub w imieniu innych bogów.

Który zatem z tych trzech tekstów ma na myśli najwyższy kapłan po usłyszeniu odpowiedzi Jezusa? Tego nie da się już dzisiaj ustalić. Ostatecznie jednak nie jest to najważniejsze. Była to bowiem kolejna „cegiełka” do tego, co działo się wcześniej. Czyż nie naruszył prawa na podobieństwo bluźniercy (por. Lb 15, 30) uzdrawiając demonstracyjnie w czasie szabatu? Czy sam siebie nie uczynił Bogiem (por. J 19,7), gdy odpuszczał grzechy i własnowolnie (por. Pwt 18,20), odrzucając autorytet Mojżesza, objaśniał Pismo? Czy Jego protest przeciwko świątyni przed kilkoma dniami nie był bluźnierczym kazaniem przeciwko Bogu Najwyższemu? Czy nie sprowadzał w obraźliwy sposób Boga do poziomu człowieka mówiąc o Nim Abba (Ojcze)? To wszystko szpiedzy donosili Arcykapłanowi od wielu już miesięcy, a potwierdzenie tego znalazł teraz w słowach samego Jezusa.

Spełnia więc swój obowiązek, przepisany prawem i - uznając Jego słowa za bluźnierstwo – rozrywa szaty.

Pozostaje jednak kilka wątpliwości co do zastosowanej procedury:
1. zgromadzenie wydaje wyrok zbyt pośpiesznie; przed skazaniem na karę śmierci za bluźnierstwo powinno się słowa Jezusa ponownie szczegółowo sprawdzić – tymczasem nie widać żadnej próby obiektywnego ich zbadania
2. wydając wyrok, zgromadzenie nie jest wolne od emocji; sądowi zwołanemu w pośpiechu, będącemu pod wrażeniem wypędzenia kupców ze świątyni, brakuje niezbędnej trzeźwości umysłu do obiektywnej oceny sytuacji
3. podejmując decyzję, zgromadzenie reaguje z całą bezwzględnością, nawet nie uwzględniając łagodniejszego wymiaru kary, np. chłosty

Tym niemniej reasumując należy stwierdzić, że chociaż przedstawiciele Sanhedrynu na czele z Arcykapłanem nie są bez winy, to jednak nie można im zbyt pochopnie zarzucać, że nie zadali sobie zbytniego trudu przy podejmowaniu decyzji. Bądźmy zatem powściągliwi, gdyż ocena sytuacji jest niezwykle skomplikowana. My zaś zbyt mało wiemy o praktyce prawniczej tamtych czasów, odnoszącej się do bluźnierstwa – jak rozumiano to pojęcie: w wąskim czy szerokim znaczeniu?

KOGUT ZAPIAŁ

„Zanim kogut dwa razy zapieje, trzy razy się Mnie zaprzesz” (Mk 14, 72)

Takie słowa wypowiedział Jezus do Piotra. Jednakże już na samym początku rodzi się wątpliwość: czy mogło to mieć miejsce, skoro istnieje świadectwo zakazu posiadania kogutów i kur, ponieważ obawiano się, że grzebiąc w ziemi, powodowałyby wydostawanie się rzeczy nieczystych – przede wszystkim robaków. Na tej podstawie niektórzy krytycy twierdzą, że tekst o pianiu koguta ma znaczenie czysto symboliczne. Tymczasem jednak, mimo że wspomniany zakaz jest prawdziwy, to jednak oprócz tego inne źródła mówią, że nie obowiązuje on, jeżeli ptaki są karmione zbożem i są zamknięte w ogrodzie, nie mogąc chodzić po ulicach.

Ponadto Miszna (zbiór ustnych tradycji rabinicznych, spisany wprawdzie w dużej części dopiero w II w. po Chrystusie, ale na podstawie notatek poprzedzających zburzenie Jerozolimy w 70 roku), opisując Świątynię przed katastrofą oraz obrzędy jakie się w niej odbywały, pisze: „Na pianie koguta odzywały się trąby”. Wspomina także o wydarzeniu, które wydaje się być właśnie z czasów Jezusa: „W Jerozolimie został ukamienowany kogut, ponieważ zabił dziecko”.

Chociaż było to więc zjawisko zapewne rzadkie, to jednak można było usłyszeć pianie koguta podczas jerozolimskich nocy.

Nie zaprzecza to jednak również symbolicznemu znaczeniu. Znawca starożytnego świata żydowskiego i Żyd – Shalom ben Chorin przypomina o czymś co, jak się wydaje, umknęło badaczom zachodnim. Uważa on, że Jezus wybrał przykład koguta po to, aby nawiązać do pewnego symbolu. Otóż formuła liturgiczna, pierwsze błogosławieństwo modlitwy porannej, mówi:
„Bądź pochwalony Panie, nasz Boże, Królu świata, który obdarzyłeś koguta umiejętnością rozróżniania nocy i dnia”.
Kogut ma zdolność rozróżniania nocy od dnia, a więc światła od ciemności. Jezus więc jak gdyby daje do zrozumienia, że Piotr nie ma tej zdolności – ten, który ma być filarem Kościoła i jego trwałym fundamentem.


Piotr dzięki znajomościom Jana dostał się na dziedziniec arcykapłana. Dziedzińce bogatych domów na Wschodzie łatwo wypełniały się nocą włóczęgami, klientami i sługami. W Jerozolimie w początkach kwietnia noce są często zimne, miasto to jest bowiem dosyć wysoko położone (ok. 740 m nad poziomem morza), straże rozpaliły więc ognisko, wokół którego zgromadzili się ludzie, aby się ogrzać, omawiając zapewne ostatnie wydarzenia.

Wśród nich stał Piotr, kiedy jedna ze służących stwierdziła, że był on z Jezusem.
„Lecz on zaprzeczył temu mówiąc: Nie wiem i nie rozumiem o czym mówisz” (Mk 14,6

Jak widać, stara się ratować z opresji bez szwanku, przy pomocy przeciętnego wybiegu dialektycznego: nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając udaje, że nie rozumie o co chodzi.

Inni twierdzą, że słowa „Nie wiem, o czym mówisz” to tradycyjna forma zaprzeczenia, jaką znaleźć można w żydowskich dokumentach prawniczych.

Przy drugim zaprzeczeniu jednak Piotr zaczyna już przysięgać:
„I znowu zaprzeczył pod przysięgą: Nie znam tego Człowieka” (Mt 26,72)

I wreszcie przychodzi moment kulminacyjny.
„Po chwili ci, którzy tam stali, podeszli i rzekli do Piotra: Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i Twoja mowa cię zdradza” (Mt 26,73)

Piotr mówił galilejską odmianą zachodniego języka aramejskiego, więc w Jerozolimie z łatwością rozpoznawano w nim Galilejczyka. W Talmudzie Babilońskim można przeczytać na ten temat różne anegdotki. Jedna z nich mówi o „głupim Galilejczyku”, zganionym przez Judejczyka, gdyż nie można było zrozumieć – czy chce on hamor (osła), hamar (wino), amaz (wełnę) czy też immar (jagnię). Wynikało to z wymowy cechującej się niepoprawnym używaniem spółgłosek gardłowych. Doszło nawet do tego, że w Judei Galilejczykom zabroniono wręcz czytanie Pism w synagogach dla uniknięcia niejasności.


Scena jest wstrząsająca, Piotr „zaczął zaklinać się i przysięgać”. Tak brzmi polski przekład, który ukrywa przed nami, jak straszne są to słowa. W oryginale greckim występuje tutaj słowo „anathematizein”, które jest używane w Biblii jako wyrażenie skrajne skierowane do ludzi lub miasta, które mają zostać unicestwione jako potępione. Jest to wypowiedzenie klątwy, „anatemy”, która brzmi straszliwie w ustach pobożnego Żyda. Zaparcie to, któremu towarzyszyły złorzeczenia, osiągnęło szczyt znaczenia, albowiem – wypowiedziane uroczyście i publicznie, w obecności grupy mężczyzn będących jego świadkami – spełniało wśród Żydów wszystkie warunki prawne potrzebne do wyparcia się całkowitego i nieodwołalnego.

I w tej chwili kogut zapiał…

PREFEKT

Niezbyt wiele mamy informacji o pochodzeniu Piłata. Najprawdopodobniej należał on do wyższej warstwy społeczeństwa i pochodził ze szlacheckiej rodziny Poncjuszów z okolic Benewentu. Prefektem w Judei - piątym z kolei - zostaje w 26 r.

Piłata często nazywa się prokuratorem, lecz w rzeczywistości miał tylko tytuł prefekta. Świadczy o tym m.in. kamienna tablica z jego imieniem, znaleziona w Cezarei nad morzem.

Tzw. kamień Piłata ma wysokość 80 cm, szerokość 60 cm. Znaleziono go w 1961 r. w starożytnym teatrze, gdzie użyto go jako stopnia schodów - pierwotnie najprawdopodobniej zdobił budynek publiczny (być może świątynię) zwany Tiberieum, który Piłat zbudował ku czci cesarza Tyberiusza. Po zrekonstruowaniu widoczny jeszcze napis brzmi:
„…S – TIBERIEUM – (PO)NTIUS (PRAEF)ECTUS IUDA(E)”
Niezwykłe jest zredagowanie go po łacinie; językiem uniwersalnym była wówczas grecka „koine”. Kamień ten znajduje się dzisiaj w Muzeum Izraela w Jerozolimie.


Tytuł „prokuratora” (grec. epitropos) przysługiwał zarządcom rzymskim w Judei dopiero za czasów cesarza Klaudiusza. Łukasz i Mateusz prawidłowo używają ogólniejszego określenia greckiego: „hegemon”.

Podczas swego dziesięcioletniego urzędowania (26–36r.) rezyduje, tak jak jego poprzednicy i następcy, w Cezarei nad morzem, w starym porcie fenickim o nazwie Stratonis Turris (Wieża Stratona). Miasto to zostało rozbudowane w latach 22 – 10 r. przed Chr. przez Heroda I i przemianowane na Cezareę – na cześć cesarza Augusta. To liczące 50 tys. mieszkańców miasto w latach 6 – 70 roku było właściwą stolicą Palestyny.

Do oddalonej ok. 120 kilometrów Jerozolimy Piłat jeździ z okazji wielkich świąt – aby wydać najwyższemu kapłanowi uroczyste szaty liturgiczne oraz by swoją obecnością zapewnić spokój i porządek. Żydowscy nacjonaliści bowiem i bojownicy o wolność chętnie wykorzystywali takie okazje do podburzania zgromadzonych mas pielgrzymów przeciw Rzymowi. Jako jeden z pierwszych namiestników, dzięki nowej polityce senatu, mógł zabrać ze sobą do Judei swoją żonę Proculę.

Opinie na jego temat są rozbieżne.

Jedni twierdzą, że Piłat musiał być zdolnym i zręcznym dyplomatą. W przeciwnym wypadku nie utrzymałby się tak długo na swoim stanowisku. Judea była nadzwyczaj krnąbrną prowincją, a jej mieszkańcy z powodu swego charakteru trudni do rządzenia, skłonni do nieposłuszeństwa, a nawet buntów. Spośród 14 urzędujących tu namiestników rzymskich poza poprzednikiem Piłata, Waleriuszem Gratusem (15-26r.) i znanym z Dziejów Apostolskich (Dz 24,1-27) Feliksem (52-60), wszyscy urzędowali od roku do maksymalnie czterech lat.

Inni natomiast wręcz przeciwnie. Uważają Piłata za „istotę słabą i chwiejną” (ben Chorin). „Prefekt rzymski wydaje się być nie tylko niewiarygodnie słaby, ale także niewiarygodnie głupi” (Samuel Brandon). „Z tekstów ewangelicznych wynika przykry portret rzymskiego sędziego gwałcącego prawo z powodu braku odwagi, zręczności, roztropności, siły charakteru” (Josef Nlinzler). Wskazywane są również niefortunne i niezbyt „dyplomatyczne posunięcia Piłata: wniesienie do Jerozolimy proporców z wizerunkiem cesarza; zabranie pieniędzy ze świątynnego skarbca na budowę wodociągów i krwawe stłumienie protestów, które przez to wybuchły; zawieszenie w pałacu Heroda pozłacanych tarcz z wyrytym na nich imieniem cezara. Wreszcie to ostatnie, które okazało się dla niego fatalne w skutkach.
Otóż zimą 36/37 roku, po proteście złożonym przez Samarytan u cesarza w Rzymie, Piłat zostaje odwołany ze swojej funkcji. Stało się to po tym, jak brutalnie wystąpił przeciwko Samarytanom, którzy w 36 r. zebrali się wokół jednego ze swych proroków u stóp ich świętej góry Garizim niedaleko Słychem. Wielu Samarytan poległo, a wielu uwięziono – znaczniejsi z nich zostali przez Piłata skazani na śmierć. Na skutek interwencji wysłanników samarytańskiej Wysokiej Rady u Witeliusza, namiestnika Syrii, (skarga została wysłuchana tym skwapliwiej, że Samarytanie byli znani ze swojej lojalności i uległości wobec Rzymu) Piłat został pozbawiony stanowiska i musiał udać się do Rzymu, aby tam usprawiedliwić się przed Tyberiuszem. W międzyczasie cesarz zmarł, jednakże odwołanie pozostało w mocy.

Tradycja chrześcijańska, zawarta m.in. u Euzebiusza (który podaje szereg innych autorów, którzy tę tradycję potwierdzają) mówi, że w 39r. Piłat popełnił samobójstwo. Nie jest to jednak całkowicie pewne.

PRETORIUM

U Rzymian „pretorium” było miejscem, gdzie rezydował „pretor”. Mógł to być zarówno namiot wojskowy, zamek obronny, jak i pałac pokonanego króla. Urząd ten, który na samym początku sprawowano właśnie w namiotach wojskowych, zachował swój pełen prostoty charakter. Do jego sprawowania wystarczyły dwie rzeczy:

- „trybunał” – podwyższenie, podium w kształcie półkolistym, dosyć wysokie i znacznych rozmiarów, jednakże łatwe do przeniesienia

- krzesło kurulne (grec. bema, łac. sella curulis) - krzesło sędziowskie urzędników rzymskich, umieszczane na środku „trybunału”. Stanowiło ważny symbol władzy i godności namiestnika, nadający orzeczeniu sądowemu formalną ważność i moc prawną. Był to elegancki, ozdobiony cenną kością słoniową, lecz raczej niewygodny taboret (jego wygląd znany jest z licznych monet rzymskich), niewiele mający wspólnego z okazałym fotelem tronowym.

Zwrot „zasiąść na krześle sędziowskim” jest, jak pozwalają wnioskować starożytne teksty, terminem fachowym, oznaczającym tyle, co „ogłosić wyrok”. Kiedy więc namiestnik siadał na owym krześle, czynił wydanie skazańca żołnierzom oficjalną czynnością urzędową bez konieczności powtarzania wyroku słowami.

W Cezarei pretorium znajdowało się w pałacu Heroda Wielkiego. Natomiast do dnia dzisiejszego toczą się spory, gdzie należy szukać go w Jerozolimie. Problem rodzi się stąd, że nie ma na ten temat żadnych przekazów z czasów pierwszych chrześcijan. Może to wynikać zarówno z faktu, że nie przywiązywali oni do tego zbytniej wagi, jak i z trudności powstałych na skutek zburzenia Jerozolimy w 70 r. Później natomiast miasto odbudowane przez Hadriana jako Aelia Capitolina miało zupełnie inną zabudowę, a ponadto zmieniono również w niektórych miejscach ukształtowanie terenu.

Z Ewangelii wiadomo jedynie, że pretorium ustawiono na miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata (J 19,13)

Lithostrotos (grec. lithos = kamień; strotos = wyłożony) – czyli miejsce wyłożone płytami kamiennymi
Gabbata – wywodzi się od hebrajskiego „gabbeta” czyli „wzniesienie”, lub od rdzenia gab/gabba – „wzgórze”, „wzniesienie”; tak więc mogła to być nazwa wysoko położonej części miasta (w której leżał pałac Heroda) lub też określenie podium, podwyższenia, na którym stawiano krzesło kurulne (udowodniono istnienie takich zainstalowanych na stałe „trybunałów” w wielu rzymsko-greckich miastach).
Wszystko wskazuje na to, że to samo miejsce miało podwójną nazwę. Helleniści (tzn. Żydzi mówiący po grecku) nazywali je Lithostrotos – wywodząc nazwę od kamiennego bruku. Natomiast mówiący po aramejsku – Gabbata, podkreślając tym samym jego wysokie usytuowanie lub urządzenie na nim wzniesione.


Nie wiadomo jednak dokładnie, gdzie owo miejsce się znajdowało…

LITHOSTROTOS

Dociekając gdzie ono się znajdowało bierze się pod uwagę bierze się trzy możliwości:

1. Pałac Hasmoneuszów

Na to miejsce wskazuje tradycja bizantyjska. Właśnie tutaj Herod, zanim wybudował nowy pałac, miał w latach 37-23 przed Chr. swoją rezydencję. Według Józefa Flawiusza znajdował się ów pałac na granicy Górnego Miasta w północno-wschodniej części zachodniego wzgórza, naprzeciw Ściany Płaczu. Prace archeologiczne w tym rejonie doprowadziły do odkrycia pozostałości bardzo dużej rezydencji lub pałacu o powierzchni ponad 600 metrów kwadratowych ze wspaniałymi mozaikami i freskami. Trudno jednak z całą pewnością stwierdzić, czy był to Pałac Hasmoneuszów.

Poza tym nie znajdujemy żadnej historycznej wzmianki o tym, jakoby rezydował tutaj którykolwiek z prefektów rzymskich.

Byłoby to zresztą co najmniej nieroztropne. Blokując bowiem wąskie ulice, zaułki i schody, bardzo łatwo można było odciąć wszelkie drogi ucieczki z tego – położonego w środku miasta – pałacu, następnie zaś zaatakować go ze wszystkich stron. Trudno zatem przypuszczać, aby podejrzliwy i nieufny Piłat, mający już za sobą przykre doświadczenia z Żydami, był na tyle nieostrożny i tutaj właśnie rezydował.

2. Twierdza Antonia

Tradycja dotycząca Antonii jako miejsca skazania Jezusa pochodzi dopiero z XII wieku, kiedy to kilku krzyżowców lokalizuje tutaj pretorium. Od XIV wieku aż po dzień dzisiejszy w tym miejscu właśnie rozpoczyna się drogę krzyżową.

Antonia
Twierdza zbudowana przez Heroda w 31 r. przed Chrystusem w północno-wschodnim narożniku świątynnego placu. Swoim wyglądem przypominała wieżę, na której rogach ustawiono cztery inne. Trzy z nich miały 25 m wysokości, a czwarta 35 m. Jej fundamenty znajdowały się na stromej skale wysokiej również na 25 m. W czasach Jezusa służyła jako koszary dla rzymskich żołnierzy. Było to doskonałe stanowisko do obserwacji i pilnowania najbardziej newralgicznego punktu Jerozolimy – placu świątynnego.
Twierdza ta ze względu na położenie i zaprojektowanie pełniła rolę garnizonu i wydawała się być nie do zdobycia. Jak relacjonuje Józef Flawiusz, Tytus po zdobyciu Jerozolimy w 70 r., podziwiając fortyfikacje i wieże miał powiedzieć: „Rzeczywiście walczyliśmy przy pomocy Boga i to Bóg sprawił, że Żydzi opuścili te twierdze; istotnie przeciwko tym dziełom na co zdałyby się ręce człowieka i machiny?”
Po jej zdobyciu Antonia, podobnie jak cała Jerozolima, została doszczętnie zniszczona.


Do niedawna jeszcze w podziemiach klasztoru Sióstr Syjońskich (leżącym na terenie dawnej twierdzy) przy Via Dolorosa pokazywano bruk kamienny jako wspomniany już biblijny Lithostrotos. Na bruku tym znajdują się różne rysunki i wykresy rzymskich gier, jak np. warcaby. Znaki te zostały wyryte przez żołnierzy rzymskich, szukających rozrywki w godzinach wolnych od służby. Giuseppe Ricciotti w swojej słynnej książce „Życie Jezusa Chrystusa” pisze: „Można więc przyjąć za rzecz całkowicie pewną, że odkryta kamienna posadzka jest owym Lithostrotos ewangelisty i że na tym miejscu, zwanym także Gabbatha, ustawiono pretorium dla Piłata.”

Jednakże nie należy zapominać, że pisał to ponad 60 lat temu. Obecnie natomiast badania archeologiczne wykazały, że jest to fragment drugiego forum we wschodniej części miasta, wybudowanego przez Hadriana ok. 135 r. po Chr.
Ponadto, podobnie jak i w przypadku Pałacu Hasmoneuszów, nigdzie nie ma wzmianki o tym, by Antonia była również rezydencją prefektów.

3. Pałac Heroda

Wybudowany w latach 23-20 przed Chrystusem, należał – ze swoimi rozległymi budowlami, pawilonami i ogrodami w stylu persko-hellenistycznym – do najbardziej imponujących wielkością konstrukcji tego okresu. Poza przepychem niezwykle istotną sprawę stanowiło bezpieczeństwo. Zbudowany na wzgórzu pałac górował nad Jerozolimą. Ponadto Herod wybudował trzy potężne wieże oraz wysoki na 15 m mur obwodowy z mniejszymi wieżami. Wszystko to czyniło z pałacu warownię wewnątrz Jerozolimy, mogącą pomieścić również duże koszary.

Właśnie ten pałac Filon z Aleksandrii nazywa „mieszkaniem prokuratorów”, tutaj Piłat nakazuje zawiesić tarcze rzymskie. Także w tym pałacu rezyduje 40 lat później Florus, ostatni z jedenastu namiestników rzymskich. Co więcej, mamy również wzmiankę żydowskiego historyka mówiącą o tym, że tenże Florus „zajechał był do królewskiego pałacu, zasiadł przed nim następnego dnia na krześle sędziowskim, na co zjawili się arcykapłani, możni i znakomitsza część obywateli i stanęli przed krzesłem sędziowskim” (Bell II 14).

Chociaż więc nie przekazuje nam tego żadna tradycja, to jednak wydaje się, że właśnie tutaj – w pobliżu bramy pałacowej – wznosiło się owo podium, „trybunał” z krzesłem sędziowskim, z którego Piłat przesłuchiwał Jezusa, a później wydał wyrok.

Proces Jezusa odbył się na dworze, na zewnątrz pałacu Heroda, a dokładniej najprawdopodobniej przed bramą wiodącą do miasta od strony miasta. Inaczej w wyniku przekroczenia progu pogańskiego domu Żydzi staliby się nieczyści tuż przed świętem Paschy. Przed pałacem znajdował się plac, mogący pomieścić kilkaset osób, chociaż – jak można przypuszczać – z powodu zbliżającego się Święta stosunkowo niewielu ludzi zgromadziło się na nim w ten piątkowy poranek.

PRÓBA REKONSTRUKCJI 2

Co rozegrało się przed Piłatem? Informacje na ten temat podają przede wszystkim cztery ewangelie. Świeckie źródła historyczne (Józef Flawiusz, Ant XVIII 3,3; Tacyt, Ann XV 44) są niezbyt liczne i nie wnoszą zbyt wiele.

Ewangeliści natomiast opowiadają o tym stosunkowo obszernie: Marek – 20 wersetów, Mateusz – 19 wersetów, Łukasz – 25 wersetów i Jan – 28 wersetów. Na podstawie analizy owych blisko 100 wersetów można już z dużą dozą prawdopodobieństwa zrekonstruować przebieg tamtych wydarzeń. Oczywiście także i tutaj należy pamiętać, że stuprocentowej pewności mieć niestety nie możemy.

Po podjęciu wspólnej decyzji przedstawiciele Sanhedrynu (zdania co do ich liczby są rozbieżne – jedni twierdzą, że było ich tylko kilku reprezentujących wszystkie frakcje, inni uważają, że była to większość Wysokiej Rady) przekazują Jezusa Piłatowi. Rzymianie mieli zwyczaj zaczynać posiedzenia sądu wczesnym rankiem, dlatego zapewne stało się to nie później niż o godzinie 7 rano. Zapewne zgodnie z wymaganiami rzymskiego prawa karnego wręczają oni prefektowi – pod nieobecność oskarżonego – akt oskarżenia, zawierający, oprócz danych osobowych, również konkretne oskarżenie.

Piłatowi przysługuje tzw. „ius coercitionis” oznaczające, że może on, pod warunkiem jednoznacznego oskarżenia, kazać ukrzyżować Jezusa bez formalnego oskarżenia. Nie korzysta jednak z tego prawa i postanawia zbadać kulisy sprawy, które są dla niego niejasne, przesłuchując oskarżonego. Nie da się już dzisiaj dokładnie odtworzyć przebiegu owego przesłuchania, jednakże można wyodrębnić pewne jego zasadnicze punkty:

- rozmowa krąży wokół tytułu króla
- Jezus tego nie potwierdza (w sensie ziemskim)
- Piłat podejmuje próbę uniewinnienia Jezusa (zapewne nie dlatego, że jest przekonany o Jego niewinności, lecz że czuje się jak narzędzie wykorzystywane przez Żydów)
- członkowie Sanhedrynu gwałtownie uzasadniają swoje oskarżenie
- odesłanie Jezusa do Heroda
- oskarżający grożą skargą do cesarza w Rzymie

Teraz Piłat znajduje się w kłopotliwej sytuacji. Gdy uwolni Jezusa - zostanie oskarżony w Rzymie. Jeśli Go skaże – okaże się uległy i słaby wobec Sanhedrynu. Stosuje zatem – zainspirowany praktyką rzymską – wybieg, poprzez odwołanie się do ułaskawienia przez referendum. Daje ludowi wybór pomiędzy Barabaszem, a Jezusem. Tak więc już nie Piłat, a lud ma zadecydować, kto zostanie skazany, a kto uwolniony. Dzięki temu może niejako „schować się” zarówno przed Żydami w Jerozolimie, jak i przed cesarzem w Rzymie. Jednakże tłum żąda ułaskawienia Barabasza.

Proces kończy się, jak można wywnioskować z relacji Jana, iż Piłat „zasiadł na trybunale” (znaczenie tego zwrotu omówiono już wcześniej) – formalnym orzeczeniem wyroku śmierci. Piłat, skazując Jezusa na śmierć przez ukrzyżowanie, potwierdza jak gdyby oskarżenie żydowskie, mówiące, że Jezus rości sobie prawo do tytułu króla i interpretuje je jako obrazę majestatu cesarza, tzn. jako powstanie przeciwko Rzymowi, które ma na celu obalenie istniejącego porządku. Dlatego też, jak twierdzi większość egzegetów, został On skazany jako polityczny buntownik.

Piłat ogłosił wyrok „około godziny szóstej” (J 19,14) czyli około godziny 12 w południe. Skoro Jezusa przyprowadzono do pretorium około godziny 7- proces ze wszystkimi przerwami trwał mniej więcej 5 godzin.

Po ogłoszeniu wyroku żołnierze (rzymscy lub - co bardzo prawdopodobne – najemni; w każdym razie nie żydowscy) biczują Jezusa przed pretorium – jak się wydaje, aż do kresu wytrzymałości. Następnie, do czasu wyruszenia na Golgotę, odbywa się szydzenie i dręczenie trzech skazańców, szczególnie zaś Tego, którego nazwano „Królem Żydowskim”. Żołnierze wręczają Mu „insygnia królewskie” – stary, może czerwono farbowany płaszcz żołnierski jako królewską purpurę, spleciony z cierni wieniec jako koronę i trzcinę jako berło. Tak wyszydzonemu oddają hołd, klękając przed nim w przesadnej uniżoności i wołając drwiąco: „Witaj, Królu Żydowski”. Na tym jednak nie poprzestają i ta okrutna zabawa przechodzi w znęcanie się: bicie po głowie trzciną, policzkowanie, opluwanie…

Tak, w bardzo wielkim skrócie, wyglądał prawdopodobnie przebieg wydarzeń przed Piłatem. Niektóre z nich warto omówić bardziej szczegółowo – ale to już w następnych rozważaniach.

SKARGA

Wczesnym rankiem oskarżyciele wraz z więźniem udają się do Piłata. Zgodnie z praktyką sądowniczą tamtych czasów urzędowanie rozpoczynało się zwykle „prima luce”, czyli o wschodzie słońca, ok. 6:00.

Jak podają Marek i Mateusz, Jezusa przyprowadzono związanego – być może żeby również w ten sposób dać namiestnikowi do zrozumienia, że ma do czynienia z niebezpiecznym buntownikiem.

„Piłat wyszedł do nich na zewnątrz i rzekł:
Jaką skargę wnosicie przeciwko temu człowiekowi? W odpowiedzi rzekli do niego: Gdyby to nie był złoczyńca, nie wydalibyśmy Go tobie.” (J 18,29-30)

Odpowiedź tę można różnie tłumaczyć:
- jako wyraz niechęci do wszczynania całej sprawy na nowo, co mogłoby doprowadzić do uchylenia wyroku śmierci
- jako wynik urażonej dumy, że namiestnik nie ma zaufania do ich poczucia sprawiedliwości
- była to próba zjednania sobie Piłata z intencją, by oparł się na ich opinii i zastosował wspomniany już przysługujący mu przywilej „ius coercitionis”

Jednakże lekkomyślnością ze strony Piłata byłoby stosować w tej sprawie tryb doraźny – tym bardziej, że nie było takiej potrzeby nawet w wypadku złapanego wcześniej Barabasza i jego dwóch (prawdopodobnie) towarzyszy. W ciągu dotychczasowych czterech lat swojego urzędowania miał już okazję przekonać się, jak nieprzewidywalne i gwałtowne mogą być reakcje tego niezmiernie wrażliwego żydowskiego narodu. Lepiej więc nie wydawać pochopnie wyroku, nie rozeznając wpierw, jakie to może pociągnąć za sobą skutki.
Poza tym Piłat zapewne domyśla się, że sprawa ma podłoże raczej religijne, a nie polityczne. Daje to do zrozumienia, zwracając się do Żydów:
„Weźcie Go wy i osądźcie według swojego prawa” (J 18,31)
W odpowiedzi dowiaduje się, że sąd już się odbył – co więcej: zapadł wyrok śmierci, który tylko on, jako namiestnik rzymski, może zatwierdzić.

Nie powiodła się próba doprowadzenia do wydania wyroku w trybie doraźnym. Teraz więc członkowie Sanhedrynu muszą przedstawić dowody na to, iż Jezus zasługuje na śmierć. Oczywiście zdają sobie sprawę z tego, że argumenty religijne, wystarczające dla nich, nic nie znaczą dla Piłata, muszą więc odpowiednio sformułować swoje oskarżenie.

Według prawa rzymskiego zbrodniami zasługującymi na ukrzyżowanie były:

- rozbój
- morderstwo
- podpalenie
- dezercja
- zdrada stanu
- podżeganie do buntu
- obraza majestatu



Mówią więc do Piłata:
„Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza – Króla.” (Łk 23,2)

Zastanawiające, skąd nagle u Żydów taka niespodziewana lojalność i chęć współpracy z władzami rzymskimi? Zapewne Piłat doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest to jedynie pretekst potrzebny do osiągnięcia własnych, być może niezrozumiałych dla niego, celów.
Tym niemniej zarzuty były na tyle poważne, że nie mógł ich ot tak sobie zignorować i musiał je, jako namiestnik rzymski odpowiedzialny za tę prowincję, poważnie rozpatrzyć.

BUNTOWNIK

Najpierw członkowie Sanhedrynu przedstawiają Jezusa jako kogoś, kto podburza ludzi, aby nie płacili podatków Rzymowi. Biorąc pod uwagę sytuację opisaną przez Mateusza (Mt 22,16-21) było to oskarżenie fałszywe. Tym niemniej zarówno oni jak i Piłat pamiętali zapewne wydarzenia, które miały miejsce niespełna trzydzieści lat wcześniej.

Otóż w 6 roku po Chr. Sulpicjusz Kwiryn rozkazał dla celów fiskalnych przeprowadzić spis ludności w Judei. Dla Żydów był to czyn świętokradczy (por. Wj 29,11-16; 2Sm24; 1Krn 21), jednakże większość Żydów, pod wpływem i namową kapłanów, obawiających się o swoje wpływy, poddała się mu. Jedynie Juda z Galilei, zwany Gamalielczykiem (wspomina o nim również Gamaliel w Dz 5,37), wraz z faryzeuszem Saddukiem, wszczął bunt – szybko stłumiony przez Rzymian.


Tak więc w słowach Żydów kryje się ostrzeżenie, że przez Jezusa może dojść do podobnych rozruchów co wówczas, a jeśli Piłat odpowiednio nie zareguje, wówczas stanie się On za to odpowiedzialny.

KRÓL

Podczas przesłuchania przed Sanhedrynem Jezus przyznał, że jest Mesjaszem. Jak to już zostało ukazane, tytuł ten, poza religijnymi, miał również swoje konotacje polityczne. Jednakże, aby Piłat właściwie zrozumiał, o co oskarżają Jezusa, muszą wyjaśnić co oznacza słowo „mesjasz”. Jeśli przetłumaczą go na greckie „christos” – czyli „pomazaniec” – to dla Piłata nie będzie to żaden argument. Dlatego też mówią inaczej i przedstawiają Jezusa jako kogoś, kto podaje się za Mesjasza – czyli Króla. Słowo „król” jest oczywiście o wiele bardziej zrozumiałe dla Piłata – co więcej, stanowi oskarżenie, za które według prawa rzymskiego grozi kara śmierci.

W swoim przesłuchaniu Piłat pomija ten wątek oskarżenia, który mówi o podżeganiu do buntu i namawianie do niepłacenia podatków. Koncentruje się natomiast na drugim wątku – „królewskim”.

Zadaje Jezusowi pytanie wprost:

„Czy Ty jesteś królem żydowskim?” (Mk 15,2 i par.)

Jezus odpowiada więc:

„Sy legis” (Mk 15,2b

Biblia Tysiąclecia niezbyt fortunnie tłumaczy ten zwrot „Tak, jestem Nim”
Tymczasem oznacza on bardziej stwierdzenie: „Ty mówisz” lub „Ty to mówisz”.

Odpowiedź typowa dla Jezusa, używającego niejednokrotnie krótkich, celnych, ale i zagadkowych sentencji. Niekoniecznie bowiem musi oznaczać potwierdzenie słów Piłata. Kiedy akcent zostanie położony na słowo „Ty”, wskazuje jedynie że pytający ma takie przekonanie, a nie że odpowiedź na jego pytanie jest twierdząca.

Tak więc „sy legis” nie można w żadnym wypadku rozumieć jako potwierdzenia, wręcz przeciwnie. Słowami „Ty to mówisz” Jezus dystansuje się od tytułu zawartego w pytaniu Piłata przez zaprzeczenie mu, bądź przez jego zdementowanie.
Poza tym należy pamiętać, że gdyby Jezus odpowiedziałby twierdząco, przyznałby się tym samym do tego, o co został oskarżony. Wówczas nie byłoby potrzeby prowadzenia dalszego przesłuchania. Tymczasem dzieje się coś wręcz przeciwnego. Piłat nie tylko nie kończy procesu, ani nie wydaje wyroku – lecz stara się wbrew Sanhedrynowi, doprowadzić do uwolnienia Jezusa.

NIEUDANE PRÓBY

Piłat, widząc, że oskarżenia wobec Jezusa nie mają podstaw, próbuje doprowadzić do Jego uniewinnienia. Znalazł się on jednak w bardzo kłopotliwej, wręcz niebezpiecznej dla siebie sytuacji. Nie mógł Go po prostu uwolnić, gdyż wówczas (jak twierdzi wielu znawców prawa rzymskiego), musiałby oskarżyć członków Sanhedrynu o przestępstwo oszczerstwa. Pociągało to za sobą taką karę dla fałszywych oskarżycieli, jakiej sami żądali dla niesłusznie zniesławionego. Nietrudno wyobrazić sobie skutki ukrzyżowania Arcykapłana wraz z 70 członkami Sanhedrynu…

Podejmuje więc próby korzystnego dla siebie, a przy okazji i dla Jezusa, rozwiązania tej sytuacji:

1. Małoduszna – odesłanie do Heroda
2. Upokarzająca – zrównanie z Barabaszem
3. Okrutna – ubiczowanie

Zanim zostaną one omówione warto na chwilę zatrzymać się przy bohaterze pierwszej z nich.

HEROD ANTYPAS

Był synem Heroda Wielkiego, zmarłego po strasznej agonii, kilka lat po narodzeniu Jezusa. Na pięć dni przed śmiercią kazał zabić swego pierworodnego syna Antypatra, którego wcześniej wyznaczył na następcę tronu. Przewidując, że jego śmierć wywoła radość wśród jego poddanych, którzy zarówno bali się go jak i nienawidzili, nakazał zamknąć w hipodromie członków znaczniejszych rodzin i wydał rozkaz, aby ich zabito w chwili, kiedy on sam umrze – aby na jego pogrzebie polały się łzy, choćby rodzin pomordowanych.

Herod Wielki, pomimo oficjalnego tytułu „król przyjaciel i sprzymierzeniec” faktycznie był poddanym i zasiadał na tronie jedynie dzięki osobistym pozwoleniu Augusta. Nie miał natomiast możliwości przekazania go po śmierci swoim następcom, chyba że za wyraźnym przyzwoleniem cesarza. Przydomek „Wielki” otrzymał dzięki zrekonstruowaniu Świątyni Jerozolimskiej, czym starał się zjednać przychylność nienawidzących go Żydów. Nie przeszkodziło mu to jednak w stawianiu również świątyń pogańskich.

Jego syn – Antypas, wychowany w Rzymie jedynie formalnie i zabobonnie stosował się do przepisów żydowskich. Jednakże swoją stolicę Tyberiadę, (nazwaną tak na cześć cesarza Tyberiusza) wybudował na terenie cmentarza, a więc miejscu nieczystym. Tak więc pobożni Żydzi nigdy do tego miasta nie wchodzili.

Nienawiść Żydów do Heroda Antypasa uwidoczniła się już kiedy zmarł jego ojciec, a August rozważał czy zgodnie z testamentem nie uczynić Antypasa następcą na tronie. Wówczas wysłano do Rzymu pięćdziesięcioosobową delegację, która prosiła, aby zakończyć monarchię herodiańską, a jej tereny wcielić do rzymskiej prowincji Syrii. Żydzi więc, pomimo iż byli zazdrośni o swoją niezależność aż do fanatyzmu i męczeństwa – to jednak woleli bezpośrednią władzę Rzymu niż pozór autonomii pod panowaniem synów Heroda.

Pogłębiła się kiedy podczas podróży do Rzymu w 28 r. po Chr. poznał i wszedł w związek z Herodiadą, żoną swojego brata Filipa. Małżeństwo z nią było dla Żydów jednym z najcięższych wykroczeń przeciwko Torze i niewybaczalnym zgorszeniem.

Herod donosił Tyberiuszowi na urzędników rzymskich na Wschodzie. Rzeczą powszechnie znaną było, że Herod był jednym z najbardziej płaszczących się pochlebców Tyberiusza. Jednocześnie chytrze wykorzystywał słabą stronę Tyberiusza, który pragnął być drobiazgowo informowanym o wszystkim. Przekazywał więc nie tylko wiadomości i wydarzenia ogólne, lecz także donosił na urzędników rzymskich. Nic więc dziwnego że darzyli go nienawiścią.

Znamienny jest przykład opisany przez Józefa Flawiusza (Anti XVII, 4,5). Otóż na rokowaniach pomiędzy Witeliuszem, gubernatorem Syrii, a Artabanem, królem Partów, obecny był również Herod Antypas. Kiedy Witelisz wysłał oficjalny raport do cesarza dowiedział się że Tyberiusz jest już o wszystkim poinformowany – właśnie przez Heroda. Gubernator nie wybaczył tetrarsze tego służalczego gestu. Po śmierci Tyberiusza w 37 roku, zemścił się, porzucając go w wojnie przeciwko królowi Aretazowi, w której Herod wspomagał Witeliusza z rozkazu nieżyjącego już cesarza.

Po śmierci Tyberiusza, który był wielkim protektorem Heroda, jego następca Kaligula, na skutek donosu Agrypy, brata Herodiady, zarzucił tetrarsze zdradę na rzecz Partów, złożył z urzędu, a następnie zesłał na wygnanie w chłody i śniegi Galii, do Lionu.

Do takiego człowieka został odesłany Jezus…

PRZED HERODEM

Kiedy Piłat po przesłuchaniu Jezusa stwierdził wobec Żydów:
„Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku” (Łk 23,4)
oskarżenia z ich strony padają ponownie:
„Podburza lud, szerząc swą naukę po całej Judei od Galilei, gdzie rozpoczął, aż dotąd” (Łk 23,5)

Piłat, po upewnieniu się, że Jezus jest Galilejczykiem, postanowił zastosować pewien wybieg.
Tetrarchą Galilei był wówczas Herod Antypas, politycznie całkowicie niezależny od jurysdykcji Piłata. Między nim a Piłatem, jak podaje św. Łukasz, panowała wrogość. Różne mogły być jej przyczyny. Między innymi fakt, że Piłat kazał zabić w Świątyni Jerozolimskiej poddanych Heroda Antypas, ale jak się wydaje, przede wszystkim wspomniane wcześniej donosicielstwo. Nienawiść Piłata do Heroda miała zapewne podobne podłoże, jak późniejsza nienawiść Witeliusza. Jednakże na skutek wcześniejszych już skarg na niego wysyłanych do Rzymu, jego reputacja w tym czasie nie była już taka jak niegdyś.

Wykorzystał więc okazję, kiedy dowiedział się, że Jezus jest Galilejczykiem, odesłał Go do Heroda – z jednej strony unikał w ten sposób tego zdradliwego procesu, a z drugiej uczynił kurtuazyjny gest wobec uciążliwego zausznika Tyberiusza.

Antypas, który swoim poddanym dał już wcześniej wiele powodów do zgorszenia, nie chcąc dodawać kolejnych, udawał się (jak informuje nas Józef Flawiusz) do Jerozolimy na Święto Paschy. Poza przyczyną religijną, w tym roku istniała również i przyczyna polityczna. Chodziło bowiem o pokazanie swoim poddanym, że czuwa nad nimi – w związku z ubiegłorocznymi wydarzeniami w Jerozolimie, kiedy to Piłat wymordował Galilejczyków składających ofiary.

Pod względem prawnym nie istniała konieczność odsyłania oskarżonego do Heroda, ponieważ jedynym kompetentnym sędzią był namiestnik rzymski. Jednakże z drugiej strony nie było to niemożliwe. Wielokrotnie wobec Żydów władze rzymskie stosowały system ustawodawczy odbiegający od normy.

Józef Flawiusz w „Wojnie żydowskiej” opisuje sytuację bardzo podobną do omawianej. Otóż po zdobyciu miasta Tarichea Wespazjan skazał na śmierć wielu ludzi odpowiedzialnych za bunt. Nie wykonał jednak wyroku na tych, którzy pochodzili z terytorium będącym pod panowaniem Agrypy II, dochowującego wierności Rzymowi. Odesłał ich natomiast do niego, mimo że został już na nich wydany prawomocny wyrok śmierci. Agrypa mógł podjąć inną decyzję, jeśliby wydawała mu się lepsza. Był to swego rodzaju „ukłon” w stronę wiernego dotąd, lecz nie zawsze budzącego zaufanie, książątka. Tak więc postępowanie to jeszcze bardziej niż czyn Piłata odbiegało od norm sądownictwa rzymskiego.

Poza tym bardzo prawdopodobne jest, że tetrarcha w swoim jerozolimskim pałacu korzystał z prawa eksterytorialności. Jeśli tak było i budynek ten był uznawany przez władze rzymskie za „terytorium galilejskie”, to Antypas miał możliwość sądzenia w nim swojego podwładnego. Poza tym Piłat mógł również liczyć na to, że Herod wcale nie wyda wyroku natychmiast, a jedynie aresztuje najpierw Jezusa. Natomiast po zakończeniu Paschy zabierze Go do Galilei i tam rozstrzygnie, jak dalej z Nim postąpić.

Istnieje również inne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. Jest przecież bardzo możliwe, że Piłat nie oczekiwał od Heroda wydania wyroku, lecz raczej opinii na temat Jezusa. Antypas, uwzględniając, że Jezus działał w większości na podległym mu terytorium, był w tym względzie o wiele bardziej kompetentny niż Piłat. Poza tym Herod wychowany w Rzymie, w kulturze pogańskiej, a jednocześnie (przynajmniej oficjalnie) praktykujący judaizm, był w stanie wychwycić pewne niuanse i przenikanie się płaszczyzn politycznej i religijnej, które Piłatowi umykały.


Niestety dla Piłata Herod po spotkaniu z Jezusem nakazuje przyodziać Go w okazałą szatę i, tak ubranego szyderczo za króla, odsyła z powrotem. Daje w ten sposób do zrozumienia, że nie ma zamiaru zajmować się tą sprawą, a oskarżonego uważa bardziej za śmiesznego niż za niebezpiecznego.

Jednakże przynajmniej drugi zamiar Piłata odnośnie Heroda został osiągnięty, gdyż jak pisze św. Łukasz: „ci dwaj od tego dnia stali się przyjaciółmi” (Łk. 23,12)

WYBÓR

Odesłanie Jezusa do Heroda zakończyło się niepowodzeniem, a sytuacja Piłata coraz bardziej się komplikuje. Jak to już zostało powiedziane, jeśli skaże Jezusa zgodnie z żądaniami oskarżycieli – przyzna się otwarcie do słabości; jeżeli zaś Go uwolni ryzykuje skargę do Rzymu i utratę stanowiska. Tak więc jakakolwiek decyzja niesie za sobą przykre konsekwencje.

Próbując w inny sposób wyjść z opresji, daje ludowi wybór miedzy Jezusem, a Barabaszem. Referendum daje mu szansę rozwiązania problemu. Jeśli bowiem tłum będzie głosował za uwolnieniem Jezusa, wówczas Piłat będzie mógł w razie skargi do Rzymu usprawiedliwić się wolą ludu. W przeciwnym wypadku – będzie musiał wprawdzie ustąpić, ale zachowa twarz.
Propozycja ułaskawienia przez lud, którą łatwo uzasadnić nadchodzącym Świętem Paschy, daje namiestnikowi kolejną możliwość przeciwstawienia się Sanhedrynowi bez narażania własnej głowy.

Poza tym takie zezwolenie na uwolnienie jednego więźnia stanowiło symbol wywierający szczególne wrażenie ze względu na to, co Pascha oznaczała dla Żydów. Było to święto najbardziej uroczyste, które właśnie przypominało uwolnienie całego ludu z Egiptu. Dla namiestnika rzymskiego było to sposobnością osobistego uczestniczenia w uroczystości paschalnej, pomagając mu w ten sposób łagodzić ciśnienie polityczno-religijne, które w tych dniach podnosiło się do budzącego obawy poziomu. Pozostawało to w zgodzie z rzymską zasadą niedomawiania szacunku dla bóstw podbitych ludów, a przy okazji było zamanifestowaniem zarówno siły i władzy Rzymu, jak i jego łaskawości.

Ze źródeł historycznych znane są podobne przypadki:

Tytus Liwiusz stwierdza, że zgodnie ze zwyczajem rzymskim, stosowano wypuszczanie na wolność więźniów z okazji święta „lectisternia” („biesiady bogów” – posągi bogów składano na łożach podczas uczty urządzanej na ich cześć).

W Misznie, w traktacie Pesachim można znaleźć następującą, wymyśloną sytuację: Żyd, który jest w więzieniu w czasie zbliżającego się święta, ma uzasadnione powody, żeby się spodziewać (choćby nawet nie był tego pewny), że zostanie wypuszczony przed wieczorem Paschy i dzięki temu będzie mógł spożywać baranka.

Także u asyro-babilończyków istniał, mający podłoże religijne, zwyczaj wypuszczania na wolność jednego więźnia podczas trzech dni ósmego miesiąca roku.

Tak więc widać wyraźnie, że powiązanie święto-wolność było dobrze znane w świecie starożytnym zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie.

Poza tym prawodawstwo rzymskie z łacińskim pragmatyzmem nakazywało wręcz, aby sędzia odstąpił od sprawy, gdyby przewidywał, że w przypadku wyroku skazującego mogłoby dojść do rozruchów wśród ludności. I to ustępowanie stało się tak częste, że cesarz Dioklecjan poleca urzędnikom sądowym, aby nie ulegali wpływom ze strony „vanes voces populi” (zwodnicze głosy ludu).

Znany jest przypadek, kiedy to w 86 roku gubernator rzymski Septymiusz Vegetus powiedział do oskarżonego, niejakiego Fibiona: „Zasługujesz na karę. Mimo to przychylę się do prośby tłumu o przebaczenie ci i w ten sposób potraktuję cię bardziej po ludzku.”
W prawie rzymskim istniały:

venia indulgentia – ułaskawienie po wydaniu wyroku, zarezerwowane tylko dla cesarza, senatu i wysokich urzędników w prowincji (jeśli otrzymali wyraźne pełnomocnictwo cesarza lub senatu)
abolitio – umorzenie oskarżenia przed wydaniem wyroku
acclamationes – referendum, głosowanie ludu

Tak więc Piłat, dając ludowi do wyboru Jezusa lub Barabasza, połączył umorzenie oskarżenia z referendum. Chociaż nie ma wzmianek o podobnych praktykach w tamtych czasach to jednak pomysł Piłata wcale nie jest nieprawdopodobny czy sprzeczny z obowiązującym prawem. Trzeba jednakże zauważyć, że Piłat, chociaż przekonany o niewinności Jezusa, traktuje go jako złoczyńcę, na równi z Barabaszem. W takiej sytuacji nawet gdyby lud opowiedział się za uwolnieniem Jezusa, byłby On już na zawsze skompromitowany jako przestępca zawdzięczający swoje życie jedynie łasce tłumu.

Kim był Barabasz? Z Ewangelii dowiadujemy się, że „znacznym więźniem” (Mt 27,16), uwięzionym „z buntownikami, którzy popełnili zabójstwo” (Mk 15, 7), co więcej „był on wtrącony do więzienia za jakiś rozruch powstały w mieście i za zabójstwo” (Łk 23,19). Św. Jan natomiast pisze o nim, że „był zbrodniarzem” (J 18,40).

Użyte przez św. Jana słowo „lestes” w Biblii Tysiąclecia przetłumaczone jest jako „zbrodniarz”. Tymczasem terminem tym Józef Flawiusz określa również stosujących przemoc zelotów. Tak więc Barabasz niekoniecznie musiał być pospolitym przestępcą, jak często na niego się patrzy. Równie dobrze mógł być jednym z owych „partyzantów” „bojowników o wolność”, którzy walczyli przeciwko okupacji rzymskiej. Wskazują zresztą na to sformułowania zawarte w Ewangeliach. Między innymi fakt, że „Bar Abbas” oznacza po hebrajsku „Syn Ojca” i jest pewnego rodzaju „pseudonimem”, „przydomkiem mesjańskim”, podobnym do innych, przypisywanych przywódcom wielu buntów antyrzymskich. Gdyby tak było to, biorąc pod uwagę oczekiwania mesjańskie Żydów w tamtym czasie - bardziej spełniał je Barabasz, a nie Jezus.

I lud wybrał Barabasza…

BICZOWANIE

Sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna. Piłat widząc, że jego próby wyjścia z sytuacji spełzły na niczym, zaczyna wpadać w panikę. Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć zdanie, które wypowiada:
„Przywiedliście mi tego człowieka pod zarzutem, że podburza lud. Oto ja przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem w Nim żadnej winy w sprawach, o które Go oskarżacie. Ani też Herod – bo odesłał Go do nas; a oto nie popełnił On nic godnego śmierci. Każę Go więc wychłostać i uwolnię.” (Łk 23, 14-16)

Nieprawdopodobne, jak można było postąpić w taki sposób. Najpierw stwierdzić, że Jezus nie jest winny niczego, o co był oskarżany, więc zostanie wypuszczony wolno, ale jednocześnie skazać na tak okrutną karę, jaką było biczowanie.

„Wówczas Piłat wziął Jezusa i kazał Go ubiczować (fragellosas)” (J 19,1)

Fakt, że wykonawcami tej kary są rzymscy żołnierze informuje nas, że biczowanie było bardziej brutalne niż żydowskie.

Zgodny jest z historią fakt, że Jezus został wydany żołnierzom - w prowincjach to właśnie do nich należała rola wykonawców wyroków: zarówno wyroków śmierci (obejmujących także biczowanie, które często ją poprzedzało), jak i wyroków mniejszej wagi.

Inaczej było w Rzymie, gdzie urzędnik sądowy, wyposażony w „imperium” - a więc we władzę ogłaszania i wykonywania wyroków w imieniu cesarza - występował w towarzystwie liktorów z rózgami.

W innych okolicznościach i na innych obszarach wyroki śmierci były wykonywane przez zawodowych katów. W prowincjach natomiast te smutne obowiązki należały do żołnierzy.

W prawie żydowskim biczowanie było karą poprawczą (Pwt 25,2-3; 1 Krl 12,11-14), którą stosowano również w czasach nowotestamentalnych (Mt 23,34; 2 Kor 11,24).
Prawo rzymskie natomiast stosowało je jako:
- karę poprzedzającą wykonanie wyroku śmierci, najczęściej przez ukrzyżowanie
- torturę w celu wydobycia zeznań
- samodzielną karę za niektóre przewinienia, np. bunt niewolnika lub wykroczenia w czasie służby wojskowej
- karę śmierci w wojsku rzymskim
Prawo zabraniało biczować obywateli rzymskich, jednakże wyjątek stanowili skazani na śmierć; w tym wypadku egzekucja mogła być poprzedzona biczowaniem przez liktorów lub żołnierzy.

Narzędziami biczowania były:
rózga (facis) – przy biczowaniu ludzi wolnych
kij lub laska – przy karaniu żołnierzy
batog lub bicz (flagellum) – opisane niżej

Odbywało się ono publicznie, na rynku. W przypadku Jezusa wskazuje na to fragment, w którym Marek stwierdza, że żołnierze prowadzą skazanego „na wewnętrzny dziedziniec, czyli pretorium”, aby tam Go wyszydzić.

Jezus zostaje obnażony, powalony na ziemię lub przywiązany do niewysokiego słupa czy kolumny w taki sposób, by kaci mogli uderzać bez przeszkód. Oprawcy używają skórzanych biczy (horribile flagellum lub flagrum), których rzemienie są zaopatrzone w spiczaste kości, kule ołowiane, bądź inne metalowe elementy. Inaczej niż podczas żydowskiego biczowania (maksymalnie 39 uderzeń), tutaj liczba uderzeń nie jest przewidziana i zależy od uznania biczujących. Biczowanie powoduje straszliwe rany, a ofiary często umierały podczas tej tortury. Dlatego właśnie Jezus później nie ma już siły, aby samemu na krótkim odcinku drogi (ok. 500m) dźwigać krzyż na Golgotę. Z tego powodu również umiera już po trzech godzinach.

Na biczowaniu jednak znęcanie się nie kończy…

WYSZYDZENIE

Po biczowaniu niektórzy żołnierze wykorzystują okazję, aby na wewnętrznym dziedzińcu pretorium okrutnie się „zabawić” z tym - w ich oczach – chorym na manię wielkości skazańcem.

Według prawa rzymskiego ten, kto został powierzony żołnierzom, aby go ubiczowali (czy to jako wstęp do ukrzyżowania, czy też jako samoistna kara) dostawał się pod absolutną władzę swoich katów, tracąc status nie tylko obywatela – a Jezus nim nie był – ale nawet człowieka.

Do insygniów hellenistycznych królów-wasali należała purpurowa chlamida, berło i wieniec ze złotych liści. Władca suwerenny natomiast nosił diadem, opaskę na czole z białej wełny.
Żołnierze „ozdabiają” zatem Jezusa szyderczymi namiastkami owych insygniów:

Ubierają tego samozwańczego króla żydowskiego w szkarłatny płaszcz (najprawdopodobniej było to płaszcz zwany „sagum”, noszony przez oficerów poza Rzymem i będący częścią wyposażenia wojskowego).

Mateusz mówi o szkarłacie, a Marek i Łukasz o purpurze. Jednakże, jak to zostało udowodnione przez filologów, greckie słowo „kokinnos” oznaczające „szkarłat” było używane do określenia koloru czerwonego w ogóle – zarówno więc czerwieni purpury, jak i czerwieni szkarłatu.

Poza tym słowo „purpura” lub „purpurowy” często oznacza nie tyle kolor, co raczej wspaniałość jakiegoś przedmiotu. Na przykład w apokryfie „Ewangelia Gamaliela” występuje zwrot „biała purpura”.

Na głowę wkładają koronę, a do ręki trzcinę jako berło.

Do niedawna jeszcze był praktykowany w Palestynie zwyczaj, że wszędzie tam, gdzie trzeba było zapalić ognisko lub podtrzymywać ogień, znajdowały się wiązki miejscowego krzewu, którego łacińska nazwa brzmiała „Ziziphus”. Ciekawostką jest fakt, że uzupełnia się tę nazwę dodając „Spina Christi” – tak więc tradycja ukazuje ten krzew jako ten, którego użyto do ukoronowania Jezusa.

Kolce tego krzewu, w odróżnieniu od róży czy akacji, są giętkie i kiedy ostrożnie się nimi manipuluje, zginają się nie kalecząc skóry. Umożliwia to więc splecenie korony bez odniesienia szkody. Zostało to wypróbowane w praktyce przez niektórych uczonych.

Następnie żołnierze przyklękają przed Nim oddając pokłon i wołając szyderczo: „Witaj Królu Żydowski”

Okrucieństwo narasta. Ludzie, którzy muszą być niewolniczo posłuszni, kiedy mają trochę władzy nad kimś jeszcze słabszym od siebie, często wykorzystują tę okazję nadużywając jej brutalnie i bezwzględnie.

Wyżywają się więc tym bardziej, że nie są to zwykli żołnierze z legionów, ale auxiliares z kohort, pochodzący w większości z werbunku okolicznych ludów niechętnych Żydom, jak Syryjczycy, a zwłaszcza Samarytanie, zaciekli wrogowie Żydów, a wierni Rzymowi.

Żołnierze plują na Jezusa, biją Go pięściami po twarzy (wg Jana), trzciną po głowie (wg Marka i Mateusza).

Człowiek po oficjalnym biczowaniu i nieoficjalnym znęcaniu się bez reszty przypomina owego Sługę Pańskiego z Księgi Izajasza:

„…tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi… Mąż boleści… jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa…, wzgardzony…, zdruzgotany… Spadła Nań chłosta…” (por. Iz 52,14; 53,3-5)

WYROK

Kiedy Jezusa przyprowadzono do Piłata, przedstawiał On straszliwy widok człowieka zmasakrowanego i na znak pogardy ubranego w purpurę królewską. Spodziewając się zapewne, że ten okrwawiony strzęp ludzki zrobi na tłumie pewne wrażenie, Piłat używa ostatniego już argumentu i wyprowadza Jezusa przed zgromadzonych ludzi.

Jednakże Żydzi wołają:
„My mamy Prawo, a według Prawa powinien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym” (J 19,7)

Oskarżyciele wciągają Piłata na swój teren, obcy mu teren religijny, który zawsze był respektowany przez Rzym. Dali mu więc do zrozumienia, że jeśli nie zgodzi się zatwierdzić wyroku, może być uznany za poplecznika bezbożników i świętokradców.
Co więcej, zaczynają grozić samemu namiestnikowi:

„Jeżeli Go wypuścisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi” (J 19,12)

Wobec takiego krzyku Piłat, urzędnik rzymski, nie mający żadnych skrupułów religijnych, a uważający jedynie na to, by nie stracić dobrej opinii w dalekim Rzymie i nie zepsuć swej kariery politycznej, nie mógł się już dłużej wahać. Skoro oświadczyli wyraźnie, że jedynym ich władcą jest cesarz w Rzymie to on, jako jego reprezentant, nie mógł być przecież innego zdania. Tak więc, aby nie ranić uczuć motłochu musiał ukrzyżować fałszywego króla.

„Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano” (J 19,16)

Obok spalenia (crematio) i walki ze zwierzętami na arenie (damnatio ad bestia), ukrzyżowanie uchodzi za szczególnie okrutne. Słynny mówca i obrońca w Rzymie, Cyceron w I w. przed Chr. nazywa je „najokrutniejszą i najstraszliwszą karą śmierci”. Kiedy broni rzymskiego namiestnika Rabiriusa na Forum Romanum mówi: „Już samo słowo krzyż winno zostać odległe nie tylko dla ciała rzymskich obywateli, lecz także dla ich myśli, oczu i uszu.”
Podobnie piszą i inni. Tacyt stwierdza, że śmierć na krzyżu jest „niewolniczą karą śmierci” a Józef Flawiusz uważa ją za „:najpodlejszą ze wszystkich rodzajów śmierci”.

Była to rzeczywiście kara stosowana zazwyczaj jedynie wobec niewolników, i to tylko za więsze przewinienia. Doszło do tego, że niewolników nazywano sarkastycznie „nosicielami krzyża” (furcifer).

Nie wiemy dokładnie ani gdzie ani kiedy zaczęto praktykować ten rodzaj kary. Herodot, historyk grecki, zmarły w 425 r. przed Chr., pisze, iż była ona początkowo stosowana przez Medów i Persów. Rozpowszechnił ją Aleksander Wielki (zm. 323 przed Chr.) często stosując ten rodzaj kary w swoim imperium. Za pośrednictwem Kartagińczyków dotarła ona podczas wojen punickich (I wojna 264-241 przed Chr.) także i do Rzymian. W Palestynie była stosowana stosunkowo wcześnie jednakże w Starym Testamencie tylko skazańcy już straceni mogli być powieszeni lub wbici na pal – w celu odstraszenia lub na znak odrzucenia ich przez Boga (Rdz 40,19; Pwt 21,22; Joz 8,29). Około roku 90 przed Chr. Aleksander Janneus (103-76 r. przed Chr.) kazał ukrzyżować w Jerozolimie 800 swoich przeciwników.

W I w. po Chr. krzyżowanie było praktykowane zarówno w Palestynie jak i poza nią. Tuż przed rozpoczęciem wojny żydowskiej (66-74r.) ku przestrodze w bardzo wielu miejscach wzniesiono krzyże. Prokurator Feliks w latach około 52-66 nakazał przybić do krzyża wielu ludzi. Zaledwie kilka tygodni przed wybuchem wojny ostatni i najgorszy z prokuratorów Gesjusz Florus (64-66) również krzyżuje wielu Żydów.

Do masowych krzyżowań – ponad 500 dziennie – dochodzi w 70 r. podczas oblężenia Jerozolimy. „Ponieważ było ich tak wielu, wkrótce zabrakło miejsca na krzyże, na krzyżach zaś dla ciał” (Bell V 11,1)

Dopiero Konstantyn zniósł ukrzyżowanie, ze względu na krzyż Chrystusa. Prawdopodobnie stało się to po 320 roku.

UZASADNIENIE

Wcześniej zostały już podane zbrodnie, za które według prawa rzymskiego groziła kara śmierci przez ukrzyżowanie. Za jaką z nich został skazany Jezus?

Co do tego nie ma raczej żadnych wątpliwości. Domniemane roszczenia Jezusa do tytułu królewskiego można potraktować jako atak na państwo rzymskie, a tym samym jako obrazę rzymskiego majestatu (crimen laesae majestatis).

Była to jedna z najcięższych zbrodni i zgodnie z prawem mieszkańców prowincji karano za to śmiercią. Piłat skazał więc Jezusa na ukrzyżowanie (zapewne wbrew własnemu przekonaniu i pod naciskiem tłumu) jako politycznego buntownika.

Informuje o tym wyraźnie „titulus” – drewniana tabliczka, którą zawieszano skazańcowi na szyi lub niesiono przed nim, aby oznajmić widzom zgromadzonym na ulicy, za jakie przestępstwo został skazany. Była ona pomalowana na biało z napisem w kolorze czerwonym lub czarnym – aby nawet z daleka łatwo dało się go odczytać.

Pogański tekst z II w. podaje, że pewien wierzący w Ewangelię został skazany przez cesarza na śmierć mając jako „titulus” napis: „Hic est Attalus christianus” – to jest chrześcijanin Attalus. Przy innej wspominanej karze śmierci napis głosił: „Impie locutus parmularius” –(ten) zwolennik gladiatorów mówił w sposób bluźnierczy (o bogu-cesarzu).

Treść napisu jest podawana przez Ewangelistów różnie:
„A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: «To jest Jezus, Król Żydowski».” (Mt 27,37)
„Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: «Król Żydowski».” (Mk 15,26)
„Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: «To jest Król Żydowski»” (Łk 23,38)
„Wypisał też Piłat tytuł winy i kazał go umieścić na krzyżu. A było napisane: «Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski». Ten napis czytało wielu Żydów, ponieważ miejsce, gdzie ukrzyżowano Jezusa, było blisko miasta. A było napisane w języku hebrajskim, łacińskim i greckim. Arcykapłani żydowscy mówili do Piłata: «Nie pisz: Król Żydowski, ale że On powiedział: Jestem Królem Żydowskim». Odparł Piłat: «Com napisał, napisałem».” (Łk 19,19-22)

Dzisiaj przyjmuje się raczej, że na tabliczce znajdowały się słowa: KRÓL ŻYDOWSKI.
Przemawia za tym fakt, że tak podaje najstarsza Ewangelia. Marek nie miałby powodu, aby skracać tę formułę i to jeszcze w taki sposób – pomijając imię Jezusa, a uwypuklając Jego „winę”. Bardziej prawdopodobna jest sytuacja odwrotna, że pozostałe słowa zostały dołączone później.
Poza tym Rzymianie, w przeciwieństwie do Żydów, nie byli zainteresowani przestępcą lecz przestępstwem, a kara jako taka powinna odstraszać – i nie jest ważne, kto ją ponosi.

Słowa te były napisane w języku:

aramejskim - MALKA DIHUDAJE
greckim - HO BASILEUS TON IOUDAION
łacińskim - REX IUDAEORUM

Niektórzy z uczonych mają wątpliwości co do obecności napisu w języku łacińskim. Jednakże przemawia za nim chociażby jedna ze znalezionych tablic kamiennych umieszczanych w Świątyni Jerozolimskiej, na której widnieje napis właśnie w tych trzech językach: aramejskim – czyli języku miejscowym, greckim – językiem powszechnie znanym i używanym oraz łacińskim – języku administracji rzymskiej.

Napis ten zbulwersował Żydów. Przecież Jezus nie był ich królem – oskarżyli Go jedynie, że za takiego się podawał. Tymczasem teraz, na skutek owego napisu, ma umierać jako król żydowski. Zwracają się więc do namiestnika, aby zmienił to, co kazał zapisać. Piłat zdawał sobie sprawę, że oskarżenie polityczne było jedynie pretekstem, a Jezus nie był rewolucjonistą w sensie politycznym, jednakże ustąpił. Teraz natomiast, kiedy ową „przyczynę” nakazał wypisać na tabliczce, ani nie chciał, ani wręcz nawet nie mógł tego zmienić. Jedynie bowiem taki powód skazania mógł wpisać do swoich archiwów (przesyłanych później do Rzymu) i zakomunikować cesarzowi: oskarżony nazywał siebie królem Żydów.

Poza tym Apulejusz pisał: „Tabliczka prokonsula jest sentencją wyroku, która raz przeczytana nie może być powiększona, ani pomniejszona nawet o jedną literę; ponieważ jaka została ogłoszona, taka przedstawia się jako instrument prawniczy Prowincji”.

Tak więc odmowa zmiany napisu nie jest ze strony Piłata jakimś rodzajem „złośliwości”, złej woli czy chęci rewanżu za doznaną porażkę, lecz koniecznością, podyktowaną obowiązującym prawem.

PRZEZ MIASTO

Według rzymskiego prawa wyrok stawał się prawomocny natychmiast i z reguły był wykonywany bezpośrednio po jego ogłoszeniu. Namiestnik przekazuje więc Jezusa oddziałowi egzekucyjnemu zaraz po osądzeniu. Ze słów: „wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części” (J 19,23) można wnioskować, że oddział liczył co najmniej czterech (bo tylu prawdopodobnie zostało pod krzyżem) żołnierzy i jednego setnika. W tym przypadku chodzi przypuszczalnie – jak to już zostało wspomniane wcześniej – o Syryjczyków, Samarytan lub Palestyńczyków, W każdym razie o zaciekłych wrogów Żydów, którym sprawiało radość ich torturowanie i zabijanie.

Jak czytamy w Ewangeliach, Jezus nie jest jedynym, który tego piątku ma być ukrzyżowany. Wprawdzie według Miszny (Sanh VI 4) tylko jeden przestępca dziennie mógł być skazany i stracony, lecz u Rzymian, którzy od 30 roku rządzą w Palestynie, masowe egzekucje nie są rzadkością.

Wbrew potocznym wyobrażeniom, człowiek skazany na śmierć musiał zanieść na miejsce straceń nie cały krzyż, a jedynie poprzeczną jego belkę zwaną „patibulum”. Była ona albo swobodnie zarzucona na ramię, albo – by wykluczyć możliwość ucieczki – przywiązywano ją mocnymi powrozami do rozłożonych ramion. Właściwy pal lub słup pozostawał wbity na stałe w miejscu straceń i był wielokrotnie używany.

Rzym – mimo, że w pozostałych prowincjach postępowano inaczej – ze względu na żydowskie uczucia, zezwolił aby skazańcy w Judei byli ubrani podczas prowadzenia na miejsce straceń. Ewangelie podają, że szaty Jezusa zostały rozdzielone wśród żołnierzy dopiero po ukrzyżowaniu.

Nie wiadomo dokładnie jaką drogą szli skazańcy i żołnierze na Golgotę. Ewangelie milczą na ten temat – pozostają zatem jedynie przypuszczenia. Zakładając, że Piłat wydaje wyrok w pałacu Heroda to początek owej drogi rozpoczyna się na północno-zachodnim krańcu Jerozolimy. Odległość stąd do Golgoty wynosi w linii prostej około 250 do 300 metrów – niewiele więcej w linii biegnącej zaułkami i bocznymi uliczkami. Jednakże pójście nimi nie byłoby zgodne z rzymskimi zwyczajami.

Kwintylian, autor rzymski zmarły ok. 96 r., pisze: „Ilekroć krzyżujemy winnego wyszukujemy najbardziej znane ulice, gdzie wielu może ujrzeć skazańca, aby ogarnęła ich trwoga”

Józef Flawiusz relacjonuje, że Cezar wysyła Celera w pętach do Jerozolimy, a tam „zostaje wydany na tortury, wleczony przez miasto, następnie ścięty”

Kasjusz Dion informuje natomiast o przestępcy, którego przed egzekucją prowadzono „przez sam środek Forum”

Rzymianie wykorzystywali więc egzekucje, aby odstraszyć wszystkich tych, którzy myśleli o buncie. Można zatem z dużym prawdopodobieństwem założyć, że podobnie było w to piątkowe popołudnie, w które niezliczone rzesze pielgrzymów z całego imperium tłoczyły się w mieście. Pochód z trzema skazańcami przechodził mniej lub bardziej okrężną drogą przez główne ulice północno-zachodniej części Górnego Miasta, przypuszczalnie najpierw w kierunku wschodnim, przez dzisiejszą dzielnicę armeńską, aż do obwodnicy biegnącej w kierunku północ-południe, kończącej się przy Bramie Ogrodów w środku pierwszego muru.

Większość drogi przebiegała przez dzielnicę bogatych, gdzie w luksusowych i wspaniałych willach mieszkali między innymi arcykapłani i starsi, którzy doprowadzili do skazania Jezusa na śmierć. Ulice są tutaj wytyczone na planie szachownicy, proste i szerokie – najlepiej nadające się do różnego typu demonstracji.

Po przejściu Bramy Ogrodów skręcając w prawo dochodziło się do dawnego kamieniołomu, w którego północnej części wznosiła się skała zwana Golgota.

…W DRODZE…

Droga Jezusa na Golgotę jest przez Ewangelistów opisana w sposób niezwykle krótki. Poza św. Łukaszem, który poświęca jej 7 wersetów, pozostali ograniczają się jedynie do półtora wersetu. Tym niemniej kilka rzeczy możemy stwierdzić:

Oficer grupy egzekucyjnej, podobnie zresztą jak każdy oficer czy urzędnik rzymski, miał prawo w wypadku konieczności zatrzymać kogokolwiek i nakazać publiczną pracę.
Co więcej, jeden z uczonych izraelskich stwierdza, że jednym z powszechnych zwyczajów władz rzymskich było upokarzanie pielgrzymów przez żądanie od nich wykonywania poniżających prac w dniach wielkich świąt żydowskich - a drewno belki krzyżowej było dla Żydów w wysokim stopniu nieczyste.

Tak się stało w wypadku Szymona Cyrenejczyka. Zapewne setnik, który dowodził żołnierzami, bał się, że nie będzie mógł wykonać do końca danego mu polecenia, albo że cała akcja nadmiernie się przedłuży, przez co mógłby zasłużyć na naganę.

Jego przydomek sugeruje na pochodzenie z Cyreny – miasta zwanego dawniej Trypolis (znajdującego się obecnie w północnej Libii), gdzie od IV w. przed Chr. była bardzo liczna kolonia żydowska. Prawie współczesny Jezusowi geograf grecki Strabon informuje, że ponad jedna czwarta populacji tego miasta była żydowskiego pochodzenia. Potwierdza to również Pismo Św. (Dz 2,10; 6,9; 11,20; 13,1). Zwrot grecki „ap agrou” - „wracał z pola” można również przetłumaczyć „wracał z wioski” gdyż kontekst nie jest jednoznaczny i dopuszcza obie wersje. Legenda mówi, że Cyrenejczyk zginął śmiercią męczeńską jako biskup Bosry w Arabii. W drodze krzyżowej jego stacja została zamieszczona przez franciszkanów w XIII w.


Według wszelkiego prawdopodobieństwa był pielgrzymem. Gdyby bowiem był kimś, kto na stare lata przeniósł się do Jerozolimy, aby spędzić resztę swojego życia w cieniu Świątyni i zostać pochowany w pobliżu Świętego Miasta, żołnierze nie wybraliby go do pomocy Jezusowi. Imiona jego synów – Aleksander i Rufus – mogą świadczyć o tym, że był człowiekiem o przekonaniach raczej liberalnych.

Chociaż nie można mieć całkowitej pewności, to jednak Szymon prawdopodobnie wraca z jednej z okolicznych wsi, gdzie znalazł nocleg. Do miasta mógł przyjść by zrobić ostatnie zakupy przed wieczerzą paschalną, pomodlić się w świątyni lub po prostu wiedziony zwykłą ciekawością.

W Ewangelii wg. św. Marka (15,22) Biblia Tysiąclecia używa zwrotu „Przyprowadzili Go na miejsce Golgota…” jednakże dosłowne tłumaczenie powinno raczej brzmieć: „Przynieśli Go na miejsce Golgota…”. Zwrot ten wskazuje na wielkie osłabienie Jezusa. Ewangelista używał go już wielokrotnie - kiedy przynoszono do Jezusa: chorych (Mk 1,32), paralityka (Mk 2,3), głuchoniemego (Mk 7,32), niewidomego (Mk 8,22), dziecko epileptyczne (Mk 9,17).


Tłum zapewne reagował jak wszędzie w takich sytuacjach. Jedni głośno obrzucali skazańców wyzwiskami, kpili, szydzili i cieszyli się z ich losu jako sprawiedliwej kary. Zwłaszcza wobec Jezusa, który najpierw, jako pretendent do tytułu mesjańskiego, rozbudził w nich tak wiele nadziei, a potem dał się pojmać bez oporu i skazać na najbardziej hańbiącą karę. Inni – i prawdopodobnie stanowili większość – milczeli, zdjęci litością lub przepełnieni bezsilną wściekłością widząc okrucieństwo okupantów.

Spośród tego tłumu św. Łukasz wyróżnia grupę niewiast, które szły za Jezusem i płakały ze współczucia. Były to „córki jerozolimskie”, czyli mieszkanki tego miasta. Być może przyłączyły się do nich również niektóre z kobiet galilejskich, które dotychczas Jezusowi towarzyszyły. Zresztą w Palestynie okazywanie litości skazanym nie było niczym dziwnym i niezwykłym (Za 12, 12nn).

Jedna z notatek rabinistycznych (Sanhedrin 43a) daje podstawy do przypuszczeń, że w Jerozolimie było stowarzyszenie szlachetnych kobiet z rodzin arystokratycznych, lub w każdym razie bogatych, które pomagało we wszelki możliwy sposób tym, którzy zostali skazani na śmierć. Kobiety te pocieszały skazańców przez okazywanie żałości i litości oraz podawanie wina znieczulającego, o którym jeszcze będzie mowa później.

…NA GOLGOTĘ

Ewangelie podają nam pewne wskazówki, pozwalające z dużym prawdopodobieństwem zlokalizować Golgotę. Leżała ona, zgodnie z nakazami (jako miejsce wykonywania wyroków) zarówno prawa żydowskiego (Kpł 24,14), jak i rzymskiego (Hbr 13,12), poza miastem (Mk, 15,21; Łk 23,26; J 19,17), lecz w bliskiej odległości (J 19,20); obok uczęszczanej drogi (Mk 15,29) i w pobliżu ogrodu z grobami (J 19,41).

W czasach Jezusa wzgórze to wznosiło się poza murami północno-zachodniej części Jerozolimy, a dokładniej w kącie tworzonym przez pierwszy i drugi mur. Odległość od leżącego na południu pałacu Heroda wynosiła niespełna 500 m, a do drugiego muru – od strony zachodniej zaledwie 60 m.

Według ewangelistów nazwa Golgota (hebr. „gugoleth”, aram. „gulgultha”, łac. „calva” lub „calvaria”, gr. „kranion”) tłumaczy się jako „czaszka”. Chodzi tu prawdopodobnie o „przezwisko” dla skalnego wzniesienia, przypominającego swoim kształtem czaszkę. Nie ma wyraźnych informacji co do jego wysokości. Jednakże sama już nazwa sugeruje, że nie chodzi tu raczej o wysoką górę, jak nazywa ją tradycja – Góra Kalwaria. Pośrednio potwierdza to również św. Hieronim, przez wiele lat mieszkający w Jerozolimie i obeznany z miejscowymi realiami, kiedy pisze nie o „Calvariae mons” (góra Czaszki), lecz o „Calvariae locus” (miejsce Czaszki).

Jako ciekawostkę można podać, że Orygenes wpominał tradycję, wg której na Golgocie była pochowana czaszka Adama („Kata Matthaion egzetikon” PG 13,1777). Tradycja ta, wywodząca się z kręgów judeochrześcijańskich, szybko przyjęła się w Kościele greckim jako ilustracja Pawiowej myśli o „nowym Adamie”.


Dodatkowych informacji na omawiany temat dostarczają także badania archeologiczne. Liczne prace wykopaliskowe doprowadziły do odkrycia w północnej części rozległego kamieniołomu pagórka o kształcie czaszki. Od VII w. przed Chr. wydobywano tutaj piękny, biały i twardy kamień „Malaki”. Czyniono to w ten sposób, że wybierano jedynie duże, masywne bloki, pozostawiając kruchy materiał budowlany, który znajdował się pośrodku terenu. Stopniowo powstał więc wysoki na 11-12 metrów stożek przypominający łysą czaszkę.

Eksploatacji kamieniołomu zaprzestano w I w. przed Chrystusem i zaczęto używać tego miejsca jako wysypisko gruzu. Jednakże na podstawie wykopalisk można założyć, że w czasach Jezusa Golgota miała jeszcze ok. 10 m wysokości.

Mimo że był to teren najpierw kamieniołomu, a później wysypiska, na zachód i północ od wzgórza zostały założone ogrody. O ich istnieniu zdaje się świadczyć nazwa znajdującej się w pierwszym murze Bramy Ogrodów.

Bramę Gennat lub Ogrodów wymienia Józef Flawiusz (Bell V 4,2). Przy niej zaczyna się drugi mur, sama jednak należy jeszcze do pierwszego. Prawdopodobnie prowadziła na teren ogrodów na północny-zachód od miasta. Obecnie lokalizować ją zapewne należy w okolicy rosyjskiego przytułku Aleksandra, około 100 m. na wschód od kościoła Grobu Świętego.


Również św. Jan pisze o prywatnym ogrodzie (J 19,41 i 20,15). Nie zmienia to jednak faktu, że w roku 30 było to miejsce pustynne, opustoszałe i przypominające wysypisko śmieci. Ów szeroki na 40 metrów teren był ograniczony od zachodu pionowymi skalnymi ścianami, w których wykuto groby.

Nie da się ustalić, od kiedy Golgota stała się miejscem wykonywania kary śmierci na zbrodniarzach. Dla Rzymian była ona, ze względu na efekt oddziaływania na publiczność, wprost idealnym miejscem kaźni. Jej charakter i położenie gwarantowały pożądaną i liczną widownię. Wzniesienie o spłaszczonym wierzchołku z górującymi nad nimi krzyżami, leżące przy często uczęszczanej trasie wylotowej do Jafy i Cezarei, było doskonałym znakiem odstraszającym – w dniach powszednich dla kilku, a w czasie świąt dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
 

KRZYŻ

Do wykonywania egzekucji stosowano dwa rodzaje krzyża:
- najbardziej znany i rozpowszechniony „crux immissa” (lub „capitata”) zwany inaczej „łacińskim” o kształcie „†”
- crux commisa o kształcie litery „T”
Używano jeszcze niekiedy „crux decussata”, czyli tak zwany krzyż św. Andrzeja o kształcie litery „X”, jednakże jak się wydaje, nie był on używany podczas egzekucji państwowych. Poza tym, jak pisze Józef Flawiusz, podczas oblężenia Jerozolimy w 70 r. Rzymianie wieszali Żydów za ręce, za nogi lub w jakiejkolwiek innej pozycji – jak wydawało się im bardziej dogodne lub jak dyktował okrutny kaprys.

Pionowe ramię nazywane „stipes” lub „staticulum” było w wielu miastach Imperium na stałe osadzone w ziemi na miejscu dokonywania egzekucji i miało zwykle ok. 4-5 metrów wysokości. Poza oszczędnością trudu i czasu katów, miało to również stanowić przestrogę (podobnie jak np. istnienie niegdyś w Europie stałych szubienic) i odstraszać ewentualnych buntowników. W Jerozolimie, religijnej stolicy niespokojnej prowincji, gdzie krzyżowanie było zaliczane do najważniejszych środków rządzenia i powstrzymywania buntów, istnienie takiego miejsca jest więcej niż prawdopodobne.

W górnej części pala lub nieco poniżej wierzchołka znajdowało się wycięcie, w które wkładano poprzeczną część krzyża z przywiązanym lub przybitym do niej wcześniej skazańcem.

Niekiedy z pionowego pala wystawał, mniej więcej w połowie, jakby sęk czy kołek zwany po grecku „pegma”, po łacinie zaś „sedile”, na którym opierał się ukrzyżowany, siedząc na nim niejako okrakiem.

Istnienie takiej podpórki pozwalało na wbicie gwoździ w dłonie skazańca – w przeciwnym wypadku rozdarłyby się one z powodu ciężaru zwisającego na nich ciała.

Dlatego właśnie dawni artyści chrześcijańscy, przedstawiając Jezusa na krzyżu, dodawali tzw. „suppedaneum”, na którym spoczywały przebite nogi. Jednakże nie ma o tym wzmianki w żadnym z dawnych dokumentów. Poza tym owo „suppedaneum” i tak nie miałoby większego znaczenia dla podtrzymania ciała.

Ramię poprzeczne nosiło nazwę „patibulum” i ważyło mniej więcej od 15 do 30 kilogramów. Jego nazwa wywodzi się z faktu, że w antycznym Lacjum, do wymierzania kary niewolnikom stosowano drewnianą belkę, która zamykała drzwi od wewnątrz. Po jej zabraniu drzwi „patebat” – czyli „otwierały się”.

W tym samym celu używano również także „furca”, czyli rozwidlonego drąga, normalnie używanego do podpierania dyszla wielkich wozów wiejskich. Stąd też dawna „furca” jest synonimem „patibulum", chociaż etymologicznie było to dwie różne nazwy, a praktycznie dwa różne przedmioty.

Śmierć ukrzyżowanych ludzi mogła nastąpić z wielu powodów: upływu krwi, gorączki, na skutek odniesionych ran, z głodu, z pragnienia, albo z innych fizjologicznych przyczyn. Zwykle następowała dosyć szybko po wcześniejszym okrutnym biczowaniu, jednakże czasami organizm był tak odporny, że okrutna agonia trwała kilka dni.

Niekiedy żołnierze z własnej woli, a niekiedy na rozkaz setnika skracali życie skazanych, rozpalając pod krzyżem ognisko, by udusić ich gęstym dymem, przebijając ich włócznią lub dokonując tzw. „crurifragium”, polegające na połamaniu goleni skazańca za pomocą maczugi.
Ten ostatni fakt może również sugerować, że nie zawsze w pionowym palu była wspomniana podpórka, która podtrzymywała skazańca (w przeciwnym wypadku połamanie goleni nic by nie dało). Ręce wtedy, aby utrzymać ciężar ciała, musiały być przebite nie w dłoniach, ale w nadgarstkach. Ukrzyżowany wówczas żył tak długo, jak długo wystarczało mu sił, aby podnosić się w górę dla nabrania oddechu – później umierał na skutek uduszenia. Połamanie goleni przyspieszało ten proces, gdyż pozbawiało skazańca możliwości wsparcia się na przebitych nogach i podciągnięcia się w górę.

W dawnych czasach zwłoki ukrzyżowanego pozostawały zazwyczaj aż do całkowitego rozkładu, a psy skaczące od dołu i ptaki nadlatujące z góry dopełniały reszty. Jednakże od czasów cesarza Augusta pozwalano zabierać zwłoki krewnym lub przyjaciołom, którzy wyrazili chęć ich pogrzebania.

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ

„Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy miejsce Czaszki. Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął.” (Mk 15, 22-23)

Zwyczajem żydowskim, zawartym w księdze Meszalim: „Daj mocny napój skazańcom”, było podawanie środków odurzających i znieczulających ból tym, którzy mieli ponieść śmierć. W przypadku Jezusa było to wino zaprawione mirrą. Była to żywica z pewnego drzewa z rodziny terebintów, jakie spotyka się w Arabii. Nacina się je dwa razy w roku, w nacięcia zaś spływają krople owej żywicy. Jeden z pisarzy starożytnych nazywa mirrę „lacrima, to znaczy łza z drzewa rosnącego w Arabii”. Podobno mirra zmieszana z winem posiadała właściwości narkotyku, który znieczulał nerwy na ból.

Wprawdzie św. Mateusz mówi o winie zmieszanym z „goryczą”, którą niekiedy tłumaczy się jako „żółć” – tłumaczenie to jednak wynika chyba z pewnych nieporozumień językoznawczych lub jest nawiązaniem do Ps 69,22. W tym wypadku bowiem chodziło o akt miłosierdzia, a nie złośliwość.

„…lecz On nie przyjął.”

W Watykańskiej Karcie Pracowników Służby Zdrowia istnieje zapis:
"Należy uwzględnić, że środki znieczulające mogą spowodować u umierającego ewentualne pozbawienie świadomości. Takie użycie zasługuje na szczególne rozważenie. Bez poważnej przyczyny nie godzi się pozbawiać umierającego świadomości. (...) Podanie środków narkotycznych tylko w celu pozbawienia umierającego świadomego końca jest praktyką rzeczywiście naganną. (...) Anestezja może być uznana za dozwoloną, ale przy zaistnieniu warunków uprzednich, to znaczy jeśli umierający zadośćuczynił lub będzie jeszcze mógł zadośćuczynić swoim obowiązkom moralnym, rodzinnym i religijnym."

Jeśli wino zmieszane z mirrą działało jak narkotyk, to zmniejszało cierpienie na pewno, zmniejszało ból. Być może również - duszność (typowy narkotyk działa na ośrodek oddechowy w mózgu zmniejszając subiektywne uczucie duszności, przez co zresztą zmniejsza napęd oddechowy i może przyspieszyć śmierć.) Ale z pewnością powodowało otępienie, częściowo odbierało świadomość...

Dlatego bardzo prawdopodobne jest, że Jezus odmówił jego wypicia nie tylko nie chcąc zmniejszać swego cierpienia, ale również dlatego, że jeszcze się nie "wykonało". Jeszcze pozostało wiele do zrobienia: przebaczenie - ostatnia nauka - polecenie dla matki i ucznia..., a chciał świadomie wypełnić te ostatnie zadania.

„Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy” (Łk 23,34).
 

Więcej na następnej stronie

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ c. d.

Według zwyczaju rzymskiego skazańców krzyżowano zupełnie obnażonych. Jednakże najprawdopodobniej administracja rzymska uwzględniła prawo lokalne – a kodeks żydowski przewidywał okrycie na biodrach. Ubranie skazańca należało się oprawcom wykonującym wyrok. Był to jakby ich napiwek – tzw. „pannicularia”. Późniejszy dekret cesarza Hadriana usankcjonował ten zwyczaj mocą prawa.

Ubranie ówczesnego Żyda składało się z co najmniej pięciu części:
tuniki – czyli części spodniej, czasami krojonej i szytej, a czasami tkanej bez szwu
pasa – którym podciągano tunikę dla większej swobody ruchów, sporządzanego zazwyczaj z kawałka materii, nieraz dosyć długiego, kilkakrotnie okręcanego i służącego także jako sakiewka dla podręcznych przyborów
sporego kawałka materiału – który był nakryciem głowy zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet, umacnianego na czole opaską lub sznurem, jego zaś końce opadały na ramiona
sandałów – wykonanych na ogół ze skóry wielbłądziej i z podeszwami najczęściej z kory palmowej lub trzciny
płaszcza – składającego się z kilku zszytych razem kawałków sukna

Lekarz-badacz Całunu Turyńskiego, Stanisław Waliszewski, autor książki zatytułowanej „Całun Turyński dzisiaj” pisze:

„Najpierw oprawcy zdjęli z Chrystusa grubą szatę wierzchnią, a potem tunikę. Wspomniana tunika, przyschnięta do kilkudziesięciu ran, pokrywających przede wszystkim całe plecy i ramiona, nierzadko wciągnięta w głąb zranionej tkanki, nagle zostaje wraz z jej zawartością, w postaci mniej lub więcej świeżych skrzepów, gwałtownie wyrwana. Nikt i nic nie jest w stanie opisać tej nowej męczarni, po której Jezus ponownie spłynął krwią. Podczas tej brutalnej czynności zostały oderwane przede wszystkim te skrzepy, które były przyklejone do tylnej części tuniki.”

Następnie żołnierze obalają Jezusa na wznak w ten sposób, że poprzeczną belkę ma pod rozłożonymi ramionami. Zgodnie z zasadami krzyżowania wbijają gwoździe długości co najmniej 20 cm i średnicy 2 cm w kościec nadgarstka.
Stanisław Waliszewski pisze:
„Kto wie, czy nie najwięcej informacji przekazuje nam Całun w sprawie przebicia dłoni. W wyjaśnieniu tego fragmentu zapisu całunowego wielkie znaczenie mają badania francuskiego chirurga doktora Pierre Barbeta z Paryża. Pamiętamy dobrze, w jaki to sposób olbrzymia większość nawet sławnych artystów malarzy czy rzeźbiarzy przedstawiała sposób przybicia dłoni Chrystusowych do krzyża. Gwoździe są mianowicie umieszczone w samym środku dłoni, dokładnie w trzeciej przestrzeni śródręcza. Lecz miejsce to, odpowiadające może bardziej estetyce, posiada zbyt słabe bariery anatomiczne, by utrzymać ciężar ciała ważącego około 80-85 kg. Przekonał się o tym doktor Barbet, dokonując wielu doświadczeń na zwłokach. Jako jedyne zapory w tej okolicy dłoni znajdują się bardzo nikłe mięśnie międzykostne, słabe poprzeczne włókna rozcięgna dłoniowego, delikatne poprzeczne więzadła główek kości śródręcza trzeciego i czwartego oraz skóra. Wszystko to nie było w stanie utrzymać określonego ciężaru ciała dłużej niż 12-15 min. A przecież chodziło o nieruchome zwłoki ludzkie. Jezus zaś na krzyżu żył 3 godziny i wykonywał stosunkowo energiczne ruchy ciała wzwyż i ku dołowi.
 

Więcej na następnej stronie

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ c. d.

Otóż, jak podaje doktor Barbet, miejscem, w którym gwoździe przeszyły ręce Chrystusa Pana, były oba nadgarstki, ściślej – szczelina międzykostna Destota... W opisanym miejscu kostki te nie mają wspólnych ze sobą powierzchni stawowych. Sama szczelina ma kierunek nieco ukośny i przebiega od strony dłoniowej ku grzbietowi i ku głowie. Aparat kostny i więzadłowy wzajemnie się uzupełniają, stanowiąc zaporę naprawdę potężną, wystarczającą do utrzymania ciężaru ciała. Fakt wbicia gwoździ w tym właśnie miejscu wydaje się oczywisty i znajduje potwierdzenie w badaniach doktora Barbeta. Kaci rzymscy, sądzi doktor Barbet, byli dobrze obznajomieni z anatomią, choć – rzecz jasna – nie była to wiedza naukowa.

Z faktem przebicia dłoni w okolicy nadgarstka łączy się jeszcze i inna, bardzo bolesna sprawa. Otóż gwóźdź, wnikając w tym miejscu w ciało, musiał, jeśli już nie przewiercić, to przynajmniej silnie zranić napięty do granic możliwości, przebiegający wewnątrz i wzdłuż kanału nadgarstkowego dłoni nerw pośrodkowy, należący do splotu barkowego, o którym powyżej była już mowa. Nerw ten, o znacznej grubości, jest również w części czuciowym. Jego zatem zranienie musiało wywołać straszliwy ból całej kończyny górnej, a także, na mocy promieniowania, w samym splocie barkowym i na szyi, skąd bierze swój początek...”

Jeśli trudno to sobie wyobrazić - wystarczy przypomnieć sobie leczenie kanałowe zęba bez znieczulenia - to tylko dotknięcie... A tutaj w znacznie większy nerw wbito "gwóźdź" - czyli 2 cm średnicy pręt... A jeśli nawet - "tylko" obok, to przecież każde uniesienie ciała zmieniało ułożenie względem jedynego stabilnego punktu, powodując nową falę bólu.

Po przybiciu rąk oprawcy podnoszą Jezusa za pomocą liny w górę, aby połączyć belkę poprzeczną z pionową. Potem przygważdżają stopy, ignorując strugi krwi i konwulsyjne drgawki torturowanego człowieka.

Stanisław Waliszewski pisze:
„By Jezus mógł mieć obie stopy przybite (...) jedna na drugiej, trzeba było przedtem zwichnąć prawą w stawie skokowym dolnym, zwanym Choparta, do stanu hiperekstensji o kącie rozwartym: 170 stopni. Przy innym bowiem układzie statycznym opisany powyżej ruch ku górze nie byłby możliwy. Pomyślmy! Co za nieludzki ból: na zwichniętej siłą stopie dźwigać się co kilka minut, by zaczerpnąć nieco tlenu. Dodatkowo wymagało to przybrania siłą faktu wymuszonej, niezwykle niedogodnej pozycji, zwanej emprosthotonus. Polegała ona – jak o tym wyżej już wspomniano – na wyprężeniu się i wyrzuceniu całego ciała ku górze i nieco ku przodowi w stopniu, w jakim na to pozwalały niedotlenione mięśnie szkieletowe kończyn.”

i dalej:
„Jezus nie był przybity symetrycznie: Jego prawy nadgarstek przybito tuż przy dolnej krawędzi poprzeczki, natomiast przeciwnie uczyniono z nadgarstkiem lewym, przybijając go w pobliżu jej krawędzi górnej. W efekcie dało to w pozycji uniesienia, zamierzony przez oprawców, przechył ciała Jezusowego pod kątem około 5–7 stopni w prawo. Podczas zwisania Jezus pozornie zachowywał symetrię, lecz i w tej pozycji można było zaobserwować przechył głowy nieco w lewo. W sprawie gwoździ, którymi Zbawiciel był przybity do krzyża, nie brak głosów, iż było ich cztery. Lecz najstarsze źródła, jak również Całun, mówią tylko o trzech”

„Podczas konania na krzyżu cierpiał cały organizm skazanego - z powodu bólu ran, uprzednio zadanych, jak też - i to przede wszystkim - wskutek narastającego tetanicznego bólu mięśni szkieletowych. Poza tym skazany odczuwał lęk przed śmiercią, zwłaszcza jeśli ona miała charakter powolny, z pragnienia i wyczerpania.”
 

Więcej na następnej stronie

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ c. d.

Ukrzyżowany zwisa na ramionach, ból paraliżuje Jego mięśnie, a płuca nie są w stanie usunąć powietrza. Takie ustawienie powoduje, że klatka piersiowa znajduje się w położeniu wdechowym. Do nabrania powietrza potrzebne są mięśnie - pozostał jeszcze główny - przepona. Ale wydech jest czynnością bierną - trzeba je zwolnić, a ustawienie ciała nie pozwala... Aby się nie udusić zwalnia napięcie ramion, wspiera się na przebitych stopach, unosi się na nich o jakieś 25 do 30 cm i wtedy może odetchnąć. Ale znowu ból mięśni i kości wspartych na gwoździu jest tak straszliwy, że trzeba zwolnić mięśnie nóg i ponownie zawisnąć na rękach - i znowu przeżywać męczarnie duszenia. Ta zmiana następuje co kilka minut - przez trzy godziny.

A obok byli strażnicy pilnujący ukrzyżowanych przed jakąkolwiek interwencją ze strony otoczenia. Wprawdzie tłum był zjawiskiem wielce pożądanym, skoro chodziło również o efekt odstraszający, jednakże mogli znajdować się w nim zarówno przyjaciele, jak i nieprzyjaciele skazańców. Zdarzały się wypadki zdejmowania z krzyża i wykradania jeszcze żywych, czy też skracania męki przez podawanie trucizny. Wrogowie natomiast rzucali niekiedy kamieniami. Zarówno z powodu pierwszych, jak i drugich przypadków rzymskie poczucie porządku przewidywało straż przy krzyżach, aby wszystko odbywało się zgodnie z prawem.

Prawo rzymskie zabraniało głośnych objawów współczucia względem skazańców, zwłaszcza gdy byli politycznymi wichrzycielami. Nad porządkiem czuwała wojskowa straż, która poskramiała wszelkie jawne odruchy solidarności ze skazanymi. W tych politycznie niespokojnych czasach można było za to stracić nawet życie.

Tacyt wspominając masowe egzekucje za czasów Tyberiusza pisze:
„Ani krewnym, ani znajomym nie wolno było podejść bliżej, aby ich opłakiwać, ani nawet dłużej się przypatrywać. Dookoła były rozstawione straże, które bacznie zwracały uwagę, czy ktoś zdradza jakiekolwiek objawy żałoby” (Ann VI 19)

Dla kobiet również nie czyniono wyjątku:
„Ponieważ nie można było ich oskarżyć o zamiary związane ze zdradą stanu, oskarżano je z powodu ich łez” (Ann VI 10)

Potwierdza to także Józef Flawiusz, który pisze, iż ostatni najgorszy z prokuratorów Gesjusz Florus (64-66 r.) kazał krzyżować kobiety, a nawet małoletnie dzieci (Bell II 14,9)
Natomiast Swetoniusz w „Żywotach cezarów” w księdze „Tyberiusz” pisze: „Zabroniono obchodzić żałobę rodzinom skazanych naśmieć” oraz że żałoba była „niebezpiecznym aktem solidarności, który mógł doprowadzić do tego, że samemu stawało się ukrzyżowanym”

Niemniej bliskie osoby mogły być obecne przy egzekucji, byle tylko nie przeszkadzały w wykonaniu wyroku i nie starały się ulżyć skazańcowi.
 

WYKONAŁO SIĘ

„A Jezus (…) rzekł: Wykonało się…” (J 19,30a)

Niektórzy twierdzą, że ukrzyżowani nie byli w stanie mówić z powodu powieszenia za ramiona. Tymczasem jednak przeprowadzone doświadczenia mówią co innego. Hyneck, czeski lekarz, podczas pierwszej wojny światowej badał żołnierzy skazanych na karę powieszenia za ręce. Co więcej – posunął się nawet do przybijania zwłok do krzyży. Francuz Barbet, lekarz i autor pracy „Ukrzyżowanie Chrystusa według chirurga”, nie tylko studiował fizjologię ukrzyżowanych, ale również kazał swoim asystentom, aby zawiesili go (oczywiście bez użycia gwoździ) na krzyżu. Zaś niemiecki radiolog, profesor Mödder, polecił by go powieszono na krzyżu, a uczniowie z ekranu na promienie X zawieszonego przed jego klatką piersiową „odczytywali” zachowanie się organów wewnętrznych.
Z powyższych doświadczeń wynikało między innymi, że dla ukrzyżowanych ludzi mówienie, aczkolwiek trudne i związane z wysiłkiem, było możliwe – zwłaszcza podczas kilku pierwszych godzin po przybiciu. Potwierdzają to zarówno nowe doświadczenia medyczne, jak i starożytne teksty nie związane z Pismem Świętym.

„I skłoniwszy głowę oddał ducha.” (J 19,30b)

Różnie próbowano wyjaśnić przyczynę śmierci Jezusa. Niektóre patrystyczne interpretacje głosiły, że miało to nastąpić w wyniku wygłodzenia lub udaru słonecznego. Inne hipotezy na ten temat to: pęknięcie serca, które sparaliżowane przez rozpacz i fizyczny ból, biernie się poszerzało, aż pękło (aktualna wiedza medyczna wyklucza taką możliwość), wreszcie mechaniczne ograniczenie procesu oddychania.

Hipoteza mówiąca, ze ukrzyżowanie wywołuje śmierć przez mechaniczne zaduszenie, oparta o obserwacje z okresu I i II wojny światowej, została przyjęta przez większość późniejszych badaczy.

Przeprowadzone później doświadczenia wykazały wprawdzie, że u ludzi zawieszonych za ręce dochodzi do zapaści ortostatycznej - w niższych partiach ciała gromadzi się krew, która z trudem powraca do serca, co w efekcie prowadzi do niedokrwienia mózgu. Nie wydaje się jednak, żeby istniała jakakolwiek sprzeczność między hipotezą niedotlenienia, spowodowaną mechanicznym zaduszeniem, i zapaści ortostatycznej; mogą one współistnieć.

Jak podają niektóre nowoczesne traktaty z zakresu medycyny sądowej, ukrzyżowanie powoduje zaburzenia mechaniki ruchu klatki piersiowej oraz, w wyniku siły grawitacji, przepony.
W stanie normalnym człowiek do oddychania używa przepony i mięśni ściany klatki piersiowej, ale układ ten jest połączony z całym układem kostno-mięśniowym barków (i połączenie to w razie choroby człowiek wykorzystuje). Zawieszenie za ręce pociąga części kostne klatki piersiowej do góry (pozycja wdechu) i unieruchamia je tak, prowadząc do rzeczywistego niedotlenienia. Z drugiej zaś strony siła grawitacji, która oddziaływuje na narządy wewnętrzne jamy brzusznej, wywołuje postępującą redukcję ruchów przepony aż do całkowitego jej unieruchomienia.

To najważniejsze aspekty, w wyniku których ukrzyżowanie staje się przyczyną unieruchomienia klatki piersiowej z następującym po tym zespołem niedotlenienia.

W przypadku asfiksji mechanicznych, do których należy ukrzyżowanie, równolegle pojawiają się objawy ze strony układu nerwowego i krążenia. Te ostatnie wynikają z rozwoju opisanej wyżej zapaści ortostatycznej.

„Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19,33-34).
 

Więcej na następnej stronie

WYKONAŁO SIĘ c. d.

Ranę tę zadał rzymski żołnierz wkrótce po śmierci Jezusa. Rodzi się pytanie: Czy żołnierz przebił tylko bok, czy - jak chce tradycja Kościoła – również i serce?

Wspomniany wcześniej lekarz Stanisław Waliszewski, w swojej książce „Całun Turyński dzisiaj” tak pisze:
„Oto główne racje przemawiające za otwarciem także prawego uszka serca:
1) Zasady szermierki rzymskiej. Żołnierz uderzył w bok Jezusowy z odpowiednim rozmachem, ruchem wprawdzie zautomatyzowanym, właściwym żołnierskiej rutynie, lecz – co za tym idzie – także z dużą siłą, jaka była zwykle potrzebna do zadania takiego ciosu w innych okolicznościach, na przykład podczas walki wręcz. A wiemy, że legioniści nie kłuli w takich okolicznościach tylko samej skóry. Byłoby to sprzeczne zarówno z regulaminem, jak i sposobem ówczesnego prowadzenia walki.
2) Przepis prawa rzymskiego. Kwintylian, prawnik rzymski z I wieku po Chr., podaje następujący zwięzły komentarz: Percussos sepeliri carnifex non vetat – Przebitych kat nie zabrania grzebać.
3) Cios włócznią musiał jednocześnie przekonać Piłata, że Jezus już nie żyje. Oczywiście w tych okolicznościach przebicie włócznią wykluczało z góry płytkość rany. W zamierzeniu bowiem było, ponad wszelką wątpliwość, uszkodzenie centralnego narządu, jakim jest serce; a jeśli śmierć przedtem jeszcze nie nastąpiła, to przebicie włócznią miało ją spowodować.
4) Żołnierz rzymski w żadnym wypadku nie mógł wiedzieć o obecności w jamie opłucnej jakiegokolwiek płynu krwistego, jaki się tam rzeczywiście znajdował. Nie mógł się spodziewać „znaku krwi” przy płytkim użyciu włóczni, lecz wykonał zlecone mu zadanie tak, jak to było zwykle praktykowane – przez przebicie serca.

Teraz zastanowimy się nad „wodą”, o której mówi Ewangelia św. Jana. Dla tego naocznego świadka było to zjawisko tak dziwne, iż czuł potrzebę specjalnie je podkreślić: „Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy uwierzyli” (J 19,35). Zadziwiająca skrupulatność, ale i dokładne sprawozdanie z czegoś, co przekraczało normalne ówczesne pojęcia. Zresztą jeszcze do bardzo niedawna zarówno teologowie, jak i medycy nie wiedzieli dokładnie, jak tę rzecz wyjaśnić.

"Najstarsza hipoteza, z 1847 roku, pochodzi od lekarzy: Wiliama Strouda i Cecila Talmadge’a z Edynburga. Obydwaj, na podstawie wielu przypadków zebranych z terenu Anglii i Szkocji, przyjęli jako wysoce prawdopodobną przyczynę śmierci Jezusa na krzyżu samoistne pęknięcie mięśnia sercowego z następową tamponadą serca i natychmiastową śmiercią, przy zachowaniu przytomności i z możliwością wydania „wielkiego krzyku” [Tamponada - wylanie się krwi z serca do otaczającego je worka powoduje zaciśnięcie żył doprowadzających krew z ciała, natychmiastowe przerwanie dopływu i zatrzymanie akcji serca]. Podczas zaś wczesnej sekcji zwłok osobników zmarłych taką śmiercią – po otwarciu worka osierdziowego znajdowali zawsze duże ilości osocza krwi, które gromadziło się ponad całością jej masy [Po pęknięciu serca w stojącej krwi dochodziło do oddzielenia krwinek od płynu, w którym są zawieszone. Przebicie takiego worka musiało spowodować wypływ żółtawego płynu i gęstej masy krwinek]. Z tych założeń wychodząc, łatwo wysnuć wnioski nie tylko co do bezpośredniej przyczyny śmierci Chrystusa Pana, ale także dla wyjaśnienia użytego przez św. Jana słowa „woda”."

Wobec jednak innej hipotezy wyjaśniającej przyczynę śmierci Jezusa powyższa teoria upada. Prawdopodobna wydaje się natomiast teoria, której zwolennikiem jest zarówno wspominany już badacz Całunu - dr Stanisław Waliszewski - jak i amerykański torakochirurg – dr Anthony F. Sava.

Mówi ona o obecności sporej ilości płynu przesiękowo-wysiękowego [oznacza to żółtą barwę] z krwią w jamie opłucnej, jako reakcji na wielokrotne urazy klatki piersiowej spowodowane przez flagrum romanum. Cios włócznią, który dotarł do serca i uszkodził jego ścianę, musiał przerwać worek opłucnej i spowodować wypływ znajdującego się tam płynu, który zmieszał się z krwią z serca.

Czy jednak z serca człowieka nieżyjącego mogła wypłynąć krew? Ciśnienie krwi w naczyniach człowieka zmarłego wynosi ok 6 mm Hg (wynika to z prostego stosunku objętości naczyń do zawartego w nich płynu), a jedyna różnica w tej sytuacji mogła wynikać z wpływu grawitacji. Ranę boku zadano z całą pewnością z dołu. Mamy zatem serce - zbiornik płynu (w tym wypadku krwi) przebity od dołu i pod kątem. Do jej wypłynięcia w tej sytuacji nie potrzeba krążenia...

GRÓB

Prawo rzymskie mówiło, że ciała skazańców mają pozostać na krzyżu tak długo, aż zgniją lub zostaną pożarte przez drapieżniki. Artemidor w swoim dziele „Sennik” (II 53 i IV 49) pisze, że ukrzyżowany „karmi wiele ptaków”. Zaś o cesarzu Oktawianie Auguście Swetoniusz w „Żywocie cezarów” mówi, że „jednemu gdy pokornie prosił o pogrzebanie ciała [po straceniu], podobno miał odrzec, że 'to sępów sprawa'”. Pisze również, że Cesarz Tyberiusz nakazał zwłoki - również kobiet i dzieci - wrzucać do Tybru. Filon podaje, iż namiestnik Flakkus w 38 r. zabrania, w związku z prześladowaniem Żydów w Aleksandrii, zdejmowania z krzyża ciał zmarłych. Dlatego też rozstawiano przy skazanych straże - aby zapobiec zabieraniu ich zwłok w celu pogrzebania. Gdyby tak się stało, wówczas strażnikom groziło oskarżenie o przestępstwo.

Dopiero gdy ciała skazańców uległy rozkładowi lub zostały pożarte przez drapieżne ptaki, pozostałe szczątki zakopywano we wspólnym grobie. Odmowa pogrzebu była dodatkową karą stosowaną przez Rzymian. Krewni mogli wprawdzie zwrócić się do władz z prośbą o wydanie ciała, jednakże zgoda na to była zawsze aktem łaski, który zależał od urzędnika. Uzyskanie takiej zgody w przypadku buntowników (a za takiego był uznany Jezus) było szczególnie trudne.

Takie były zasady ogólne. Jednakże w Palestynie szybkie pochowanie zwłok było sprawą niezwykle ważną gdyż naruszały one czystość kultową.

Prawo, (którego obowiązywanie jeszcze w I w. potwierdza Józef Flawiusz) mówiło:

„Trup nie będzie wisiał na drzewie przez noc, lecz tegoż dnia musisz go pogrzebać. Bo wiszący jest przeklęty przez Boga. Nie zanieczyścisz swej ziemi, danej ci przez Pana, Boga twego w posiadanie.” (Pwt 21,23)

Wprawdzie Rzymianie nie mieli takich skrupułów, byli jednak zmuszeni do respektowania uczuć religijnych bardzo drażliwych na tym punkcie Żydów. Oznaczało to między innymi, że z reguły uwzględniano prośby krewnych o wydanie ciała żydowskiego skazańca.

Podobnie stało się w przypadku Jezusa. O wydanie jego ciała poprosił Piłata Józef z Arymatei (prawdopodobnie chodzi o miejscowość Ramataim koło Liddy, ale mogła to być także Rama na północ od Jerozolimy). Ewangeliści piszą, że był on poważnym członkiem Rady, czekającym na nadejście królestwa Bożego (Mk 15,43); zamożnym człowiekiem i uczniem Jezusa (Mt 27,57); dobrym i sprawiedliwym członkiem Wysokiej Rady, który nie zgadzał się na postępowanie przeciw Jezusowi (Łk 23,50n); uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami.

Jako znana i wpływowa osobistość w mieście mógł udać się do Piłata z prośbą o wydanie ciała Jezusa, chociaż należy pamiętać, że mimo wszystko nie był to czyn pozbawiony ryzyka. Nieprawdopodobne jest, żeby występował oficjalnie, jako członek Sanhedrynu czy nawet tylko jako pobożny Żyd, dbający o przestrzeganie przepisów Prawa. Żadna z tych możliwości nie wyjaśnia sprawy pogrzebu, który odbył się zgodnie z żydowskimi obyczajami, a już zupełnie niezrozumiałe byłoby w takim wypadku oddanie własnego grobu. Gdyby bowiem sprawą tą zajęli się arcykapłani, czy zwykli mieszkańcy Jerozolimy, wrzucono by Jezusa bez żadnych czynności pogrzebowych do oficjalnego grobu dla przestępców.

Ciał skazańców nie chowano bowiem w grobowcach rodzinnych, aby nie zbezcześcić spoczywających tam przodków. Po upływie roku, gdy ciała uległy rozkładowi, zbierano kości zmarłych do urny i chowano do rodzinnego grobowca.

Groby wykute w skale były w okolicy Jerozolimy zjawiskiem dosyć powszechnym. Jednakże mogli sobie na nie pozwolić jedynie bogaci Żydzi. Biedniejsi chowali swoich zmarłych w grobach wykopanych w ziemi.

W owym czasie stosowano trzy rodzaje grobów wykutych w skale:

Ławkowy:
Stosowany już w starożytnym Izraelu. Była to mała, zwykle kwadratowa komora, w której ustawiano ławy kamienne - zależnie od ich szerokości, układano na każdej z nich jednego lub dwóch zmarłych. Kiedy ciała uległy rozkładowi, zbierano kości i grzebano je w znajdującym się z przodu grobie „przy przodkach”. Tak więc wielu członków rodziny było pochowanych w jednym grobowcu.

Nieckowy:
Podobny do grobu ławkowego, z tą różnicą, że miał w środku zagłębienie na podobieństwo sarkofagu.

Niszowy:
Groby takie zaczęły się pojawiać wraz z rozpowszechnianiem się wiary w indywidualne zmartwychwstanie. W trzech ścianach jaskini grobowej wykuwano po trzy nisze (a czasami nawet i więcej) o wymiarach 1,75x05x05 m, do których wsuwano ciała zmarłych. Nisze często zamykano płytą. Umieszczano na niej motywy ozdobne, a przede wszystkim imię zmarłej osoby. Kiedy kości trzeba było usunąć, nie chowano już ich we wspólnym grobie lecz składano w tzw. „ossarium” które również zawierało informacje o zmarłym.

Ewangelie nie podają, w jakim grobie został złożony Jezus, jednakże na podstawie pewnych przesłanek i ówczesnej tradycji niektórzy naukowcy sugerują, że był to grób nieckowy.
Jak to było w zwyczaju wejście do grobu było zapewne wąskie i niskie. Obok stał ruchomy, podobny do koła młyńskiego kamień.


Po złożeniu ciała Jezusa do grobu - kamień zasunięto…