Proszę cię, abyś był przy mojej drodze krzyżowej

o. Rufin Abramek

publikacja 24.03.2006 14:45

Chryste, skazany na ból i śmierć. I moim życiowym udziałem jest często krzyż i załamanie. Może i na mnie będą pluć w przyszłości; łatwo jest bowiem pluć na leżącego w prochu ziemi. Boję się. Czy przyślesz mi Weronikę z chustą? Rozpoczynam jednak moją drogę krzyżową. Lubię rozmyślać i odprawiać Twoją drogę na Kalwarię. Dziś nieśmiało proszę: Bądź przy mnie, Panie.

I. Tragedia pomyłki.
Pomimo wszystko to jest wzruszające, że Piotr na krótko przed krzyżową drogą potrafił płakać ze wstydu za swojej moje zaplątanie w tę sprawę. On już znał Prawdę.
Arcykapłan patrzył Mu w oczy i nie poznał. Czterdzieści lat później Jerozolima płonęła! Taka jest tragedia pomyłki.
Piłat stał przed Nim i wzruszał ramionami: Cóż to jest prawda? Krzyczę przerażony: „Uważaj! Przyjrzyj się bliżej! Prawda stoi przed tobą!”
Przekazywali Go sobie z rąk do rąk, jak zabawkę, jak przedmiot. Nikomu nie przyszło na myśl, że On ma coś do powiedzenia!
Razem z Piotrem płaczę ze wstydu za to, że Go skazali na śmierć.

II. Cena miłości.
Mówią ludzie, że Bóg jest dla nich twardy i niemiłosierny.
Chryste! Kiedy dzisiaj stoję obok Ciebie dźwigającego krzyż, wyznaję: Dla mnie Ty zawsze byłeś ogromnie dobry i cierpliwy! Nie mogę się tylko nadziwić, dlaczego Ci tak na mnie zależy? Dlaczego tak drogo płacisz za troskę o nas?
Dziękuję Ci, Chryste, żeś się nie cofnął. Ciągle mi brzmią w uszach Twoje słowa: „wezwani i wybrani”. Dopiero kiedy na tej drodze powiem Ci „TAK” - jestem Twój. Pomimo wszystko: TWÓJ!

III. Dobry brat.
Ludzie, którzy Cię uwielbiali i przepadali za Tobą, mogli Cię teraz kopnąć. Mogli napluć na Ciebie. Ludzie lubią siłę i to, gdy się prosto stoi i śmieje. Ale teraz pytam Ciebie, który leżysz: czy na świecie jest więcej śmiechu czy płaczu? Ludzie często śmieją się głośno przy wszystkich, ale płaczą po cichu, sami.
Ty, Panie, uczyłeś innej logiki: żeby nie deptać po tych co leżą, i żeby zapłakać nad tymi co łkają. To Ty uwolniłeś ludzi od grzechu, lęku i wstydu. Dlatego upadłeś.
Jeżeli ośmielam się podnieść na Ciebie oczy, to tylko dlatego, że Ty chciałeś być mi bratem, że mnie tak długo znosisz, pomimo moich upadków!

IV. Matka.
Była przy drodze. Pytam się Bolesnej: „Czyś myślała Panno święta, czyś przeczuła, że Ci Twego Jedynaka ukrzyżują Twoje dzieci?”
Ludzie, co myśmy zrobili z Jej Synem!
Matka. Tylko Ona zrozumie. Twoja, Chryste, Matka. Ona jest tą, którą kocham - choć wstydzę się tego słowa - bo za miłość trzeba cierpieć, trzeba umierać - a ja się boję. Boję się też o Ciebie, Matko. Czy Ty wytrzymasz mój wstyd, oplucie, ogołocenie, rany. Matko, boję się...

V. Przypadkowy pomocnik.
Kim jest ten człowiek, który pomaga Chrystusowi? Kto znajduje się u Jego boku? Nie jest to papież ani biskup. On jest przypadkowo spotkanym człowiekiem. On jest przedstawicielem tych spośród nas, nieznajomych, przypadkowo spotkanych, którzy pomagają, którzy odpowiedzieli na zawołanie jakiejś biedy: „Bądź przy mnie i pomóż mi żyć!”

VI. Uczennica Chrystusa.
Może ta dziewczyna zobaczyła po raz pierwszy Jego profil, który jest dobry i męczeński. A może już Go kiedyś spotkała. Może przyszła do Niego kiedyś jak dziecko i schwyciła się silnej, ciepłej, dobrej dłoni, która ją chciała i umiała prowadzić: Teraz przyszła z dobrocią, bo słyszała Jego wołanie: „Przyjdź i ulżyj mi!”
Tak często ludzie plują na człowieka. A Ty, Jezu, mówiłeś o miłosiernych, którzy podniosą leżącego człowieka, „obmyją jego rany”. Jedna znalazła się uczennica, która to zrozumiała. Ona pojęła Twoją naukę. Otarła Ci twarz.
Ja też czuję się ścigany ludzką dobrocią! Był czas, że i moja dusza zadrżała jak w gorączce, i moje serce biło głośno, kiedyś się pytał o imię me na krzyżowej drodze i powiedziałeś, że zapamiętasz je na zawsze!

VII. Wieczny dramat.
Taki będzie wieczny dramat. Już nie mam siły. W głowie mi pęka. Ludzi się wstydzę, że ich zawiodłem. Przy Twoim drugim upadku również musiało wielu odpaść z tych, którzy jeszcze w Ciebie wierzyli. Ja też swoich zawiodłem.
Boże mój, leżący Zbawco człowieka, daj siły powstać, aby nie zginęli ludzie, których swoim upadkiem zawiodłem.
Pragnę wielkiej rzeczy, Panie. Chcę, abyś mnie miłował mimo moich upadków! Miałeś do wyboru: ratować nas albo siebie. Chciałeś uratować nas. Nie pozwól mi zostać na drodze. Wysyłam do Ciebie to westchnienie z ziemi, na której leżysz. Z mojej ziemi. Ziemi spragnionej świętości. Czy słyszysz tę melodię serca, które cierpi, ale chce być Twoje?

VIII. Delikatna miłość.
Na Twojej drodze wymienia się mniej imion mężczyzn niż kobiet. Dziwi mnie to. Ale i na swojej drodze widzę dużo kobiet.
Mężczyźni tworzą w życiu to, co jest twarde i mocne - ale matki, żony i siostry muszą wyrazić to, co najcichsze, najtkliwsze i najbardziej delikatne w człowieku. Może dlatego było to spotkanie z kobietami. Twój ból, Panie, i ich jest często podobny.
Nie płaczcie. Ból jest zbyt wielki, aby go płaczem wyrazić. Dziękuję wam za łzy, ale trzeba przekształcić serca dzieci, które rodzimy: wy w bólu waszej krwi, a ja w krwi zraszającej krzyż. Trzeba złączyć tę krew, aby narodził się nowy, dobry człowiek.

IX. Bóg mi dopomoże, powstanę.
Przy tym najcięższym upadku pytam o brata mego, Judasza. Czy on kochał Ciebie, Chryste? Chyba Cię kochał, tylko miłością wypaczoną, bezsilną, rozpaczliwą! Zupełnie bezowocną - jaką i my, niestety, kochamy. Judasz jest naszym bratem, to znaczy, że i nasze serca mogą być „puste i plugawe”, bo i my umiemy obracać w zło to, co powinno nas zbawić. Wtedy jest najcięższy upadek! Pamiętasz, Jezu, tamtą kobietę leżącą u Twoich stóp, kiedy ją chcieli ukamieniować? Spuściłeś wzrok, żeby nie oglądać jej wstydu. Nie patrz teraz na mnie, tylko swoim milczeniem i ciszą zajrzyj w głąb mojej duszy. Żebym powstał. Poznałem ostatnie wyczerpanie. Krzyczą na mnie: „Mógłbyś wreszcie stać prosto”. Nie mogę. Ty wiesz, że nie mogę, choć bardzo chcę. Czy wierzysz jeszcze we mnie, że powstanę?

X. Prawo do godności.
Biczowanie. To był ból. A teraz znowu zdarte odzienie. Stało się więc coś, co po dwóch tysiącach lat budzi w sercu wstyd i sprawia ból.
Nagi. Ludzie chcą znać „nagą prawdę”. Człowieka jednak trzeba ubrać, aby mógł stanąć przed sądem. Tylko lekarz ma prawo badać go bez ubrania.
Do wszystkich ludzi kieruję apel: Nie traktujcie nas jak chorych. Pozwólcie nam stanąć w skromnym ubraniu przed waszymi sądami. Nagość nas boli. Całą naszą nagość ma prawo znać tylko Stwórca. Mało wam, żeście odarli Jego z szat na szczycie „Trupiej Czaszki”? Nie zdzierajcie z nas tego ubrania, które kryje nasze rany, wstyd i cierpienie.

XI. Aby ocalić człowieka.
Nie było innego wyjścia. Zapłatą za grzech jest śmierć. Ci, którzy Cię nienawidzili, bali się Ciebie, byli zazdrośni, i ci, co się zawiedli - przybili Ci ręce do drzewa i skuli nogi. Dziwili się Twoi jednodniowi przyjaciele, że można z Tobą aż tak postępować. Dlaczego na to pozwoliłeś?
Ręce Twoje były dobre, Królu poranionych rąk człowieczych. Dlaczego Twoje dobre ręce pozbawiono władzy działania, choć byłeś „potężny w czynie”?
Wyzwól moje spętane nogi. Daj siłę do biegu! Wołam tak do Ciebie, bo wiem, że trzeba pozwolić przybić ręce i nogi do obowiązku, żeby nie móc uciec. O, jak wielka jest pokusa ucieczki z tego miejsca, gdzie będą za chwilę szydzić i serce przebiją. Jeszcze żywe serce.
Posłuchaj, Chryste o przebitym Sercu, drżenia naszych udręczonych serc. Coś płacze w nas: Uratuj, zbaw! Nie zalicz nas do zdrajców! Ty mówiłeś, że kto potrafi zdradzić Boga, sto razy łatwiej zdradzi człowieka! W imię ocalenia człowieka, obroń mnie przed zdradą Ciebie.

XII. Droga do życia. Śmierć.
Wracam znowu do Twojej nauki o życiu: Jeżeli ziarno nie umrze... Ty byłeś błogosławionym i zdrowym Ziarnem na chleb dla świata.
Dlaczego boję się śmierci, tej przed ludźmi? Przecież wiem: ci, co są Twoi - nie umierają... Może boję się, że serca, które nazywałem „moje”, umrą razem z moim imieniem? Może boję się, że te odrobiny dobra, które pomogłeś mi zrobić, też umrą? Nie nauczyłem się jeszcze Twego krzyża. Może dopiero teraz, kiedy już nie mogę z niego uciec, nauczę się krzyża na pamięć. Teraz już nie zostało mi nic innego, jak uklęknąć i rozważyć w ciszy tę tajemnicę...

XIII. Potęga miłości.
Ta krwawa sprawa dotyczy każdego z nas. Jesteśmy wplątani w to morderstwo. Jego ostatnim testamentem było:„Pragnę!” Ta prośba jest jakaś szczególna i wstrząsa nami. Dlatego jesteśmy tu. Zdejmujemy Go z krzyża.
Ci, co przyjęli Ciebie martwego, są chyba więksi w królestwie Twoim niż Ci, co Cię przyjmowali, kiedy chodziłeś i byłeś „potężny w czynie i słowie”. Teraz jesteś najbardziej bezsilny, a jednak Cię przyjmują. Ludzie są jednak zdolni do nauki o miłości „za darmo”. Pomimo wszystko - nie przegrałeś.
Ocaliłeś kilku w tej strasznej godzinie. „Gdybym miał ocalić tylko Ciebie - zrobiłbym to jeszcze raz!” Dla jednego człowieka warto byłoby tyle przejść? Dziwny rachunek.
A może i mój krzyż komuś pomoże żyć? Przyjmij mnie martwego i pobitego - albo poślij Nikodema lub Józefa, żeby złożyli mnie w grobie miłości. Tak jak nowe i świeże były ich uczucia. Pragnę, by przeze mnie dalej popłynęła miłość Twoja.

XIV. Chrystus żyje.
Matko, połóż mnie w ciszy grobu. Połóż mnie teraz w ciszy. Czekajmy na życie, które wzejdzie.
Będzie musiało się teraz stać coś niezwykłego, aby z Jego uczniów, tych uciekinierów od krzyża, uczynić męczenników. Stanie się coś. Powiem Ci, nie będę już przez Tobą ukrywał, bo gdzie podzieję moją radość żywą? ON ZMARTWYCHWSTAŁ, ŻYJE. ZMARTWYCHWSTANIEMY WSZYSCY.