Dlaczego dla mnie? - Droga Krzyżowa

Damian Sznyra

publikacja 22.02.2007 12:39

I. Jezus skazany na śmierć

- Ecce homo – mówi Poncjusz Piłat, wyjmując mokre ręce ze srebrnej misy wypełnionej wodą – Oto człowiek. Nie ja jestem winny jego rozlanej krwi.

Któż więc jest? Ludzie wszystkich pokoleń, państw, kultur i wieków zebrani na miejscu sądu na placu w Jerozolimie ręce zdają się mieć czyste. A choć wszyscy zgodnie milczą, od murów nie przestaje się odbijać echo krzyku: „ukrzyżuj!”. Ja również, podobnie jak wszyscy oni, odwiedzam ten plac i to miasto niemal codziennie, wznosząc okrzyk, zaciśniętymi kurczowo ustami.





II. Jezus bierze krzyż na swe ramiona

Pierwszy kontakt z nim wzbudza lęk, który ciężko jest przezwyciężyć. Nieheblowane drewno boleśnie rani i obciera skór, twarde bele boleśnie odgniatają ramiona, a ciężar całości przytłacza, nie pozwalając swobodnie oddychać. Myśl o czekającej drodze również nie pomaga w pokonaniu strachu. Człowiek nie zastanawia się długo. Pewnie chwyta go i rozpoczyna swój marsz. Tak trzeba. Wie, że po prostu nie może być inaczej.

Za nim, na skalnej drodze podąża milczący wszechtłum. Każdy idzie ze swoim krzyżem. Są one różnych wymiarów i z różnego budulca. Łączy je jedno: nie można ich zrzucić z siebie na zawsze, a z każdym pokonanym krokiem stają się bardziej drewniane, nieheblowane i ciężkie.






III. Jezus upada po raz pierwszy

Ja również jestem w tym tłumie. Idzie mi się lekko, krzyż zdaje się ważyć tyle co nic. Nie widzę tych dziesiątek dłoni, które niepostrzeżenie, na przekór własnym trudnościom unoszą go ponad moje ramiona. Jestem przekonany, że tak to właśnie wygląda przez całą drogę.
Dlatego jego upadek tak bardzo mnie przeraża. Nie upadaj! Krzyczę. Nie rób tego! Skoro nawet Ty upadasz, to oznacza, że nie ma przed tym ucieczki! Że ja również kiedyś upadnę. Boję się tego, boję się własnej słabości. Nie pozbawiaj mnie wiary we własną siłę…

- Nie trać wiary z powodu mojego upadku – mówi, choć jest tak daleko – tylko czerp ją z tego, że powstałem i idę dalej.





IV. Jezus spotyka matkę swoją

Zawsze przy nim. Zawsze kochająca. Zawsze starająca się ochronić go przed wszelkim złem tego świata. Teraz widzi go, umęczonego przewodnika lasu krzyży.

Mijają się w milczeniu. Wszystkie słowa wyrażają ich pełne miłości i współczucia spojrzenia. Spojrzenie matki na syna. Spojrzenie syna na matkę. Niosą ze sobą tyle treści, choć trwają tylko chwilę.

Tak często odmawiamy matkom nawet tej chwili. Czuję wstyd. Krzyż znów stał się odrobinę cięższy.





V. Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi

Słońce w zenicie praży niemiłosiernie. Ostre kamienie kaleczą bose stopy, a niesiony ciężar pozbawia tchu. Człowiek jest już u kresu sił, chwieje się, lada moment upadnie ponownie. I gdy wydaje się pewnym, że to już koniec, z tłumu wyciąga się pomocna dłoń. Na przekór własnemu, niemałemu brzemieniu, nieznajomy pomaga człowiekowi odzyskać oddech i równowagę. Daje niezbędne sekundy do złapania sił do dalszej drogi.

Nagle zaczynam wyraźniej dostrzegać wszystkie te dłonie, które pomagają mi w wędrówce. Jak to się stało, że wcześniej tego nie zrobiłem? Tyle im zawdzięczam. Zaczynam szukać możliwości ulżenia komuś, kto pozbawiony jest takiej pomocy.

Idący na czele tłumu nic nie mówi. Uśmiecha się tylko na przekór zmęczeniu i mozolnie pnie się dalej.




VI. Weronika ociera twarz Jezusowi

Z każdym krokiem jest trudniej. Ta droga zdaje się nigdy nie kończyć.

Znikąd podchodzi do Niego młoda kobieta. Zwilżoną chustką ociera mu z krwi, potu i kurzu twarz. Nie mówią do siebie ani słowa. Jego wdzięczny, spokojny wyraz zmęczonej twarzy, odbity negatywem na materiale wyraża wszystko.

Wszechtłum faluje. Kim ona jest? Skąd znalazła w sobie śmiałość i odwagę by nieść ulgę skazanemu? Wielu jest oburzonych. W rzeczywistości jednak w sercach wielu pojawia się pytanie.

Dlaczego ja się na to nie zdobyłem?

To tylko jeden, drobny gest.

VII. Jezus po raz drugi upada

„No to już połowa drogi za nami” pomyślałem, radując się myślą o rychłym końcu kaźni. Ta chwila pychy, nieuwagi i osłabienia, najczęściej wystarcza.

Upadł. „Znowu” ktoś w tłumie szepce. Jeszcze przed chwilą wszyscy byli skorzy do pomocy, gotowi niemal cofnąć przedwczesny i surowy wyrok. Teraz stoją w bezdusznym milczeniu i czekają, aż sam powstanie z pyłu i kurzu.

Również stoję w tym tłumie. To moje chwile słabości, upadki, błędy i zboczenia z drogi wciąż miast pomagać, podcinają Mu nogi. Bo podobnie jak mały gest dobroci może ratować życie, tak mały błąd może być przyczyną upadku.

Choć całym sercem nie dopuszczam do siebie tej myśli, to właśnie to stawia mnie z miejsca widza na równi z… oprawcą.



VIII. Jezus spotyka płaczące niewiasty

Czy to Jego drugi upadek poruszył ich serca? Czy też może od samego początku czekały tu na Niego by Go opłakiwać? Wszechtłum znów faluje, poirytowany zjawiskiem, którego nie rozumie.

I wtedy dzieje się coś niebywałego. On, dźwigający największy ciężar. On, mający wkrótce umrzeć straszliwą śmiercią. I wreszcie On, który dwukrotnie już upadł – uśmiecha się i pociesza je.

- Dlaczego mnie opłakujecie? – zdaje się pytać – Czy naprawdę nie zrozumiałyście nic z tego co mówiłem i co uczyniłem?

„Tak, ale one były wszystkiego naocznymi świadkami” myślę sobie „tym kobietom było łatwiej zrozumieć i uwierzyć.”

„Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”



IX. Jezus upada po raz trzeci

A wydawało się, że wreszcie się udało. Do szczytu pozostało zaledwie kilka kroków. Kto mógł się spodziewać, że sił zabraknie właśnie na ostatnim etapie drogi? Upadasz po raz kolejny.

Panie! To już ponad moje siły. Nawet mimo pomocy i życzliwości tylu dobrych ludzi, ciężar krzyża zdaje się być niemożliwy do udźwignięcia. Nawet Ty upadasz, więc co ja mogę powiedzieć? Ile jeszcze? Ile razy muszę upaść?

- Raz, dziesięć, sto, tysiąc – odpowiada, choć nie widzę, by poruszał zakrwawionymi ustami – tyle razy, ile to będzie niezbędne. Nie rozpaczaj po każdym upadku. Najważniejsze jest to, że go dostrzegasz i że starasz się kolejny raz podnieść i uważniej patrzeć pod nogi.






X. Jezus z szat obnażony

Nareszcie koniec drogi. Wszechtłum obległ szczyt góry Moria. Na ziemi wylądował las krzyży, a wraz z nim bagaż wątpliwości, przemyśleń i wyrzutów, jakie nagromadziły się podczas trudów drogi. Nikt już o nich nie pamięta.

Żołnierze grają w kości o ubranie skazanego, obdzierając Go z resztek dobytku, a wygłodniały wzrok tłumu pozbawia Go resztek godności.

Zamykam oczy, uciekam od tego widoku nie chcę być świadkiem kolejnego upadku.

- Tak – uspokaja mnie łagodny głos, który znam – to jest kolejny upadek. Ale czy jest to upadek ofiary, czy oprawcy?

Wszechtłum, zaspokoiwszy wstępną ciekawość, faluje i czeka.



XI. Jezus do krzyża przybity

Młot opada po raz pierwszy pewnie i nieubłaganie. Huk uderzenia rozbrzmiewa eksplozją w mojej głowie, mieszając się z kolejnymi razami, szmerem podekscytowanego tłumu i krzykiem. Czy to Jego krzyk? A może mój?

Nie potrafię tego zrozumieć. Do końca łudziłem się, że to wszystko było tylko grą, tylko symbolem. Że oszczędzone zostanie Mu to cierpienie. Że jakimś cudem, jakimś sposobem go uniknie.

„Panie, dlaczego?” pytam.

Patrzy właśnie teraz, patrzy właśnie na mnie. W Jego oczach, pomimo męki, wciąż panuje spokój. Odpowiada.

Zmieniam pytanie. Zamiast „dlaczego?”, pytam: „dlaczego dla mnie?”.





XII. Jezus na krzyżu umiera

Trwa to długo. Jak zawsze.

„Boże, jeśli istotnie tak Go kochasz, ześlij na Niego śmierć”, modlę się. Modlę, choć nie pamiętam kiedy robiłem to po raz ostatni. Nawet nie liczę na to, że ktokolwiek mój głos usłyszy. Już dawno temu straciłem w to wiarę.

Ukrzyżowany porusza ustami. I choć Jego szept nie jest głośniejszy od szmeru liści na wietrze, wszyscy słyszą Jego słowa. Ostatnie słowa.

Zasłona rozdziera się. Tłum faluje. Jedni płaczą, inni – radują się z mściwa satysfakcją. Ja uśmiecham się przez łzy.

Odzyskałem wiarę w sens modlitwy.





XIII. Jezus z krzyża zdjęty

Umarł. Z boku wypłynęła już krew i woda. Józef z Arymatei stara się delikatnie zdjąć Jego ciało z krzyża.

Tłum, zaspokoiwszy swoją rządzę mordu, powoli odchodzi. Jedni biorą swoje krzyże i maszerują jeszcze bardziej mozolnie niż wcześniej. Inni porzucają swoje na szczycie i oddalają się biegiem, wolni i szczęśliwi. Mój krzyż skurczył się zrobił znacznie lżejszy, zawieszam go na łańcuszku na szyi jest leciutki jak powietrze, ale ja wiem, że niedługo takim pozostanie.

Wiem też jednak, że dzięki temu, czego byłem tu świadkiem, będę miał siłę by nosić go dłużej i z większym oddaniem.





XIV Jezus do grobu złożony

Nadszedł upragniony spokój. Zaszło już palące słońce. Skończyła się znaczona krwią i trudem droga.

Umyty, natarty pachnącymi olejami i owinięty w śnieżnobiałe płótno, wygląda zupełnie inaczej, niż przed chwilą. Wciąż jednak emanuje od Niego aura spokoju i dziwnej pewności. Przeświadczenia o jakiejś wiedzy, jakiejś tajemnicy. Zupełnie, jakby czuł ulgę i próbował nam teraz coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego.

„Kto chce być uczniem moim, niech weźmie krzyż swój na ramiona i niech podąża moimi ścieżkami.”

„Zburzę ten przybytek i w ciągu trzech dni postawię go na nowo.”

Ciężki głaz zamyka wejście do grobu. Nie stanowi jednak żadnej przeszkody ani dla Niego, ani dla Słowa, wiary i modlitwy.










Zakończenie



Jest wieczór. Wracam do domu. Krzyż wiszący na szyi nie ma w sobie nawet części tej wagi, która tak doskwierała mi podczas drogi na szczyt. Nawet nie chcę myśleć o tym, jak ciężki wobec tego musiał być Jego krzyż. Suma wszystkich krzyży tłumu.

Nie oszukuję się jednak, że to już koniec. Że już po wszystkim. Niedługo, może już za chwilę, znów odwiedzę Plac i Miasto, krzycząc „ukrzyżuj!” z zaciśniętymi w pięści, mokrymi od wody dłońmi. Znów wyruszę drogę, trzymając nad sobą wielkie, drewniane belki. Znów upadnę.

To jest możliwe. Wszystkim może się to zdarzyć. Tak długo jednak jak będę zdawał sobie z tego sprawę, tak długo będę starał się podnieść. Tyle razy ile to będzie niezbędne.

Dopóki drewniane narzędzie męki nie stanie się malutkim, świętym wisiorkiem ze srebra a ja nie zostanę na szczycie. Już na stałe.




Wielki Post 2007