Miłosierdzie z wyobraźnią

publikacja 05.02.2008 18:03

Poniżej publikujemy prace, nagrodzone w wielkopostnym konkursie Wiara.pl i SIW Znak

Lidia Dziędziura (Toronto)

Stół świętego Franciszka


Jest placówką, a właściwie restauracją założoną przez kapucynów, w której najubożsi i bezdomni w dość luksusowych warunkach, niedostępnych dla nich nigdzie indziej, otrzymują „full service” tak, jak to ma miejsce w innych ekskluzywnych restauracjach: ładnie nakryty stół, menu i kelnerzy, kelnerki to wolontariuszki i wolontariusze. Tak, to jest rzeczywiście restauracja, przestronna, urządzona z dobrym smakiem, możnaby rzec, wręcz elegancka, gdzie nawet najbiedniejszy z najbiedniejszych, najbardziej obdarty z obdartych i najbardziej bezdomny z bezdomnych nie czuje się obco. Nie jest intruzem, natrętem przychodzącym do nieodpowiedniego miejsca, w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim stroju, bo tam czekają właśnie na niego. Przy „Stole św. Franciszka” każdy jest u siebie, chciany, potrzebny, witany z wielką serdecznością. Aby goście św. Franciszka czuli, że nie są odarci ze swej ludzkiej godności, wprowadzona została dzienna stawka utrzymania w wysokości jednego dolara, (chociaż ten, kto nie dysponuje dolarem, nie jest nigdy odesłany „z kwitkiem”). Dolar dziennie to kwota, za którą dziś nawet gazety się już nie kupi, ale ten wymóg sprawia, że ludzie korzystający ze „Stołu św. Franciszka” mogą na chwilę zapomnieć, jak surowo obeszło się z nimi życie, choćby nawet było to z ich własnej winy. Zanim uzbierane na ulicy pieniądze wydadzą na alkohol czy inne, wątpliwej jakości używki, sprawdzają, czy starczy im na wejście tam, gdzie o nich dbają, gdzie, mimo obdartego, ubłoconego ubrania, kilkutygodniowego zarostu i nie zawsze najprzyjemniejszego zapachu, inni dostrzegają w każdym z nich Człowieka, a w ich twarzach dostrzegają twarz Chrystusa. Nie karmią ich tam tym, co zbywa, ale dają wszystko, co mają najlepsze, zdobyte niekiedy z trudem. Za jednego dolara dziennie otrzymują trzy ciepłe posiłki, kawę, deser, które mogą sobie wybrać z karty na dany dzień.

Większość gości to ludzie bezdomni, ale wśród korzystających z opieki jest wielu ludzi starszych, samotnych, po ciężkich chorobach, po przejściu których nigdy nie udało się im wrócić do normalnego życia, często są to ludzie chorzy psychicznie. Wspólnota „Stołu św. Franciszka”, bo tak się również mówi o tych ludziach, jest wspólnotą żywą w pełnym tego słowa znaczeniu. Na miarę swoich możliwości i umiejętności ci ludzie interesują się wzajemnie swoim losem, pomagają sobie, troszczą się o siebie. Niektórzy z nich regularnie spędzają czas na krótkiej adoracji w kaplicy, bo uwierzyli, że Bóg troszczy się również o nich. A jakże, pomoc duchową mogą otrzymać w każdej chwili, skorzystać z sakramentu pojednania, jeśli tylko tego pragną.
„Stół św. Franciszka” powstał w grudniu 1987 roku. Wyposażenie ośrodka w całości pochodzi z darowizn. Z produktami spożywczymi jest różnie. Część to darowizna od osób prywatnych, od zakładów produkujących żywność, część natomiast jest nabywana za pieniądze pochodzące z różnych ofiar czy akcji charytatywnych. Restauracja jednorazowo może pomieścić 40 osób. Dziennie wydaje się około 250 posiłków. Przy „Stole św. Franciszka” (tak w kuchni jak i na sali konsumpcyjnej) pracują przede wszystkim kapucyni, zarówno bracia jak i kapłani. Wspomaga ich cała rzesza ludzi nie tylko z parafii kapucyńskich, ale wszyscy ci, którzy są w stanie wygospodarować kilka godzin w tygodniu i poświęcić je na służbę biedakowi, „który zawołał” i którego „Pan usłyszał.”


Sponsor konkursu



Dariusz Mączka (Będzin)

Zrodził nas do żywej nadziei


„Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić” (Mt 26,35)

Zawsze zastanawiałem się, w jaki sposób można okazać miłosierdzie człowiekowi w najgorszych dniach jego życia, w czasie choroby. Odpowiedź znalazłem pracując z chorymi.
Byłem świeżo upieczonym absolwentem szkoły wyższej. Myślałem, że świat należy do mnie, że wszystko, co zaplanowałem, osiągnę bez większego wysiłku. Moje pierwsze ciężkie doświadczenie to praca z chorymi ludźmi.
Pierwsze wrażenie było naprawdę przerażające. Wchodzę do wielkiego budynku, który składa się z sześciu pięter. Ku mojemu zdziwieniu każde piętro jest zamknięte i aby się dostać na oddział, trzeba zadzwonić lub wybrać numer w zamku z kodem. Odwiedzam pierwszy oddział, wchodzę do pierwszej sali, gdzie leży chory. Od razu zrobiło mi się go żal. Kroplówka z chemioterapią podłączona do głowy wiedzie przez przerzedzone włosy, które wypadają po leczeniu. Widzę sztuczny uśmiech chorego skierowany w moją stronę, wiem, wiem, nie potrafi się już śmiać tak szczerze, jak kiedyś - w buzi ma owrzodzenie związane z chemioterapią.
Zaczynam pytać chorego jak się czuje, czy nie ma problemów z jedzeniem. Pytam o pożywienie, bo to moja działka szpitalu - jestem dietetykiem. Przedstawiłem się choremu. Pacjent przez skromność i grzeczność mówi, że poza brakiem smaku jeszcze może jeść, ale widzę, że ma problemy z mówieniem.
-To te przeklęte owrzodzenie w buzi - z uśmiechem opowiada mi chory. - Ale to przejdzie - mówi.
Zastanawiam się jak mu pomóc.
- Może zmiksować zupę z mięsem będzie Panu lepiej ją wypić i nie będzie bolała buzia. Pacjent z uśmiechem skinął głową i szczerze podziękował, że mu zaproponowałem. Teraz widzę, że ze skromności sam by mnie nie poprosił o pomoc, już i tak wiele zawdzięcza temu, że leży w szpitalu i ktoś próbuje zwalczyć jego niespodziewaną chorobę – białaczkę.
Tak mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące mojej pracy. Codziennie widziałem ból, cierpienie i śmierć. Codziennie widziałem jak dużo pomocy potrzebuje człowiek chory całkowicie zdany na drugiego człowieka i jak ważne w codziennym bytowaniu jest miłosierdzie Boże i innego człowieka.
Każdy kolejny dzień przynosił coś innego. W jednym dniu widziałem uśmiech na twarzy chorego a drugiego dnia smutek i załamanie nerwowe. Zastanawiałem się, w jaki sposób mogę pomóc choremu w tym stanie. Nie umiem wyobrazić sobie, jak on się czuje, że każdy kolejny dzień może być wyrokiem śmierci. Po pewnym czasie zacząłem mówić tym, którzy nie potrafili się pozbierać, że to wszystko w rękach Boga i jego opatrzności. Kiedy ksiądz odwiedzał chorych z komunią, widziałem w oczach tych ludzi prośbę o litość, prośbę o pomoc i powrót do zdrowia.
Codzienne spotkanie z chorobą i śmiercią uświadomiło mi, jak wiele potrzeba miłosierdzia, jak wiele potrzeba rozmowy na tematy niekiedy całkiem banalne a niekiedy na tematy śmierci i przemijania. Nie zapomnę nigdy tych ludzi młodych, którzy odeszli do Domu Ojca po ciężkich cierpieniach, po wielu walkach i wśród nich byłem i ja. Mówiłem o tym, że zawsze może być lepiej, że każdy ma swoją drogę, którą należy iść a człowiek chory i cierpiący jest wybrańcem Boga, chodź przychodziły chwile zwątpienia i załamania.
Tego rodzaju miłosierdzia doświadczyłem w swojej pracy, gdzie każdy z pracowników starał się pomóc choremu, niejednokrotnie poddającemu się całkowicie woli Boga i innego człowieka.
"Bóg Ojciec w swoim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei" (l P 1,3).


Sponsor konkursu




Śmieja Tadeusz (Jastrzębie-Zdrój)

Wspólnota- czyli...modlitwa, post, jałmużna


Okres Wielkiego Postu, podczas którego trzeba zatrzymać się, zastanowić się nad swoim postępowaniem, przemijaniem, małością. Ale to również czas łaski, bowiem w tym okresie dochodzi do wielu postanowień i przemiany na lepsze.

Współpraca z Łaską Bożą może doprowadzić człowieka do dobrego przeżycia nie tylko samego Wielkiego Postu, ale również późniejszego życia.

Ale wszystko zależy od samego człowieka, bowiem człowiek zatwardziałego serca odrzucający porywy serca i głos sumienia nie może dojść do ugody z sobą, bliźnim a zwłaszcza z Bogiem. Stając się dla siebie bogiem, zaczyna wierzyć w swoją "boskość" oraz w to, że nie potrzeba mu niczego ani nikogo więcej.
Jednakże głód wartości wyższych, które są w każdym z nas głęboko zakorzenione, zmuszają do dalszych poszukiwań.

Skoro Bóg nie spełnia naszych wymyślonych kryteriów, zaczyna się poszukiwanie czegoś zastępczego, czegoś mogącego dać ułudę szczęścia, spełnienia, zadowolenia. Powoli i niepostrzeżenie rozpoczyna się wędrówka na zatracenie siebie.

Zaczyna się sięganie po używki: papieros, alkohol, narkotyk... I coraz bardziej zaczyna się wchodzenie w uzależnienie, które ciągle domaga się więcej i więcej, nowych doznań, przeżyć, wyższych lotów"...
Sytuacja życiowa, niezadowolenie z życia, trudności rodzinne, emocjonalne, niemożność odnalezienia się w społeczeństwie, bezsens wszelkich działań, osamotnienie- doprowadzają człowieka o niskiej kondycji psychicznej na skraj przepaści. Stamtąd wystarczy już tylko krok do unicestwienia.

Jednakże jest w człowieku coś takiego - kiedy mając już wszystkiego i wszystkich dość - co woła , a raczej wyje z bólu i chce się odnaleźć sens człowieczeństwa.

Bóg ciągle pochylając się nad człowiekiem, zwłaszcza tym słabym i zagubionym, stawia na drodze ludzi, którzy są Jego wyciągniętą ręką. Trzeba tylko po raz kolejny zaufać i skorzystać z tej pomocy.
Spośród wielu sposobów wyjścia z nałogu jest "Wspólnota Wieczernika", zwana z włoska -"Cenacolo". (…)
W swoich poszukiwaniach dotarłem do jednego z domów w Polsce, mieszczącym się w Jastrzębiu-Zdroju i o tej Wspólnocie słów kilka.

Wchodząc na teren Domu, wita wędrowca napis umieszczony z lewej strony bramy wjazdowej: "Dom Jana Pawła II Wspólnota Cenacolo".

Sam budynek urządzony schludnie i wszędzie panuje porządek. Wewnątrz Domu są pokoje mieszkalne członków Wspólnoty oraz jadalnia, przy której jest kuchnia. W korytarzu na ścianach fotografie bł. Edmunda Bojanowskiego, s. Elviry, Jana Pawła II.

Centrum życia każdego Domu Wspólnoty jest Kaplica, w której jest umieszczone Tabernakulum z Chrystusem Eucharystycznym. Skoro już mowa o Jezusie ukrytym w Najświętszym Sakramencie, to Wspólnota prowadzi nieustanną Adorację. Wspólnota Cenacolo jest rozsiana po całym świecie i każdy taki Dom ma wyznaczone godziny Adoracji. Podczas tej godzinnej Adoracji dwóch członków Wspólnoty na klęczkach adoruje Jezusa Eucharystycznego. Kiedy jedni kończą Adorację i zamykają Tabernakulum, w innym Domu wyznaczony starszy opiekun je otwiera i następni członkowie Wspólnoty adorują Jezusa.W ten sposób zachowuje się ciągłość przebywania przed Najświętszym Sakramentem.

Wkoło Domu jest nieco pola uprawnego, na którym pracują mieszkańcy Wspólnoty. Plony służą całej Wspólnocie, bowiem trzeba powtórzyć to, co już wcześniej było powiedziane, że każdy Dom korzysta z pomocy Opatrzności Bożej, życzliwości ludzi oraz własnej pracy.

A skoro jest pole uprawne, to jest i budynek gospodarczy z inwentarzem - krowy, świnia, kury. Obejścia pilnuje pies, a myszami zajmuje się kot.

Jest również stolarnia, bowiem członkowie Wspólnoty wykonują prace stolarskie dla Sióstr Służebniczek, które przekazały swój budynek na potrzeby Wspólnoty, a same przeniosły się do Katowic.
W ogrodzie obok Domu nad wszystkim czuwa figura Matki Bożej.

"Wspólnota Wieczernika", bo tak po polsku brzmi jej nazwa, jest międzynarodowa, bowiem oprócz Polaków są Słowacy, Ukraińcy, Chorwaci, Litwini. Odpowiedzialnym za Wspólnotę w Jastrzebiu-Zdroju Krzyżowicach jest Chorwat- Slaven. Po polsku najbliższe byłoby imię - Sławek. Z tego miejsca bardzo serdecznie dziękuję za spotkanie, gościnność i wszelką okazaną pomoc przy realizacji tego reportażu.
Dowiedziałem się wiele spraw związanych z funkcjonowaniem tego konkretnego Domu oraz całej Wspólnoty.

Okres przemiany młodego człowieka trwa od trzech do pięciu lat. w tym okresie dokonuje się przemiana charakteru człowieka, który spostrzega swoje błędy, swoją małość a jednocześnie zaczyna rozumieć czym jest człowieczeństwo czyli odnajduje swoją wielkość jako człowieka.

Okres Wielkiego Postu, który przeżywamy trwa czterdzieści dni, podczas których powinniśmy ukierunkować się na dalsze życie, na przemianę siebie, aby stawać się coraz bardziej lepszymi ludźmi. We Wspólnocie Wieczernika ten okres postu trwa praktycznie całe życie, bowiem każdy prawie człowiek opuszczający Wspólnotę stara się żyć zgodnie z zasadami nabytymi podczas tej transformacji. Piszę "prawie każdy", bowiem bywają przypadki powrotu do Wspólnoty po jakimś czasie, po kolejnych upadkach, kiedy ktoś potrzebuje jeszcze raz odrodzić się na nowo. Ale wtedy już ten ktoś wie, jakie popełnił błędy, jednakże potrzebuje jeszcze raz wsparcia całej Wspólnoty. I drzwi zawsze są otwarte, bo chodzi o dobro człowieka. Zazwyczaj przyczyną powrotu jest zaniechanie modlitwy przez tego młodego człowieka, a przez to, zło ma łatwiejszy dostęp i atakuje z większą siłą. Dlatego podczas tej wojny o siebie, o swoją duszę jest tak bardzo potrzebna ciągła więź z Jezusem w Komunii św.

Ilość osób opuszczających Wspólnotę i uważanych za "wyleczonych" mieści się w granicach 80%.Te pozostałe 20% to ci, którzy znowu się pogubili i chcą nowej szansy.

Nie jest tak, że ktoś wchodzi do Wspólnoty i pozostaje w jednym Domu przez cały czas wychodzenia z uzależnienia.

Nauka pokory i hartowania charakteru odbywa się w różnych Domach po to, aby pozbyć się świadomości o swej wyższości czy też o tym, aby uważać się za lepszego. Nowe miejsce pobytu, nowe okoliczności, nowe wyzwania są po to, aby potem ten człowiek mógł łatwiej wrócić do życia w społeczeństwie. Przez zmianę otoczenia młody człowiek pozbywa się również nawyków i przyzwyczajeń, które mogłyby mieć negatywne skutki. Według słów Sławka, po opuszczeniu Wspólnoty można być dobrym mężem i ojcem albo księdzem. Nie ma trzeciej możliwości. Jest to szkoła nie tylko charakteru, ale dobra szkoła życia.
Czasem młody człowiek nie wytrzymuje presji, jaką wywiera życie we Wspólnocie. Wtedy może zdarzyć się, że stwierdza, że to nie dla niego i odchodzi. To taka zakamuflowana ucieczka przed samym sobą. Kiedy jednak staje przed drzwiami rodzinnego domu, te drzwi powinny być zamknięte. Ktoś może pomyśleć, że to znieczulica czy brak miłości rodziców. Ale wtedy ta miłość objawia się najpełniej, bowiem otwarcie drzwi pomaga w ucieczce, a nie pomaga w leczeniu.

Można to przyrównać do klapsa z miłością, który serwuje się czasem małemu dziecku. Serce ojca czy matki cierpi z tego powodu, ale rodzic wie, że to dla dobra dziecka. Ta sama rodzicielska miłość prowadzi właśnie do tej Wspólnoty, bowiem rodzice współpracując ze Wspólnotą powierzają to, co mają najcenniejszego, aby ta Wspólnota pomogła zrozumieć temu młodemu człowiekowi czym jest miłość.
Miłość jest odpowiedzialna, tak samo jak i wolność człowieka. Jeśli ktoś mówi, ze jest wolny przez to, że może robić co chce, to pozbawiony jest miłości i wolności, a kieruje się tylko samowolą i egoizmem, który prędzej czy później niszczy. Najważniejszą rzeczą w tej walce o dobro narkomana jest współpraca Wspólnoty i rodziców, którzy zdecydowali się umieścić swoje dziecko właśnie tam.

Początki we Wspólnocie są trudne, bo trzeba odrzucić kłamstwo na swój temat, trzeba odrzucić litość, okłamywanie rodziców(granie na uczuciach). Narkoman wchodzący do Wspólnoty, który twierdzi, że zna życie, że wie co to miłość, że wie co to przyjaźń-naprawdę tego nie wie. On tylko tak myśli, bo żyje ułudą i słabymi namiastkami tych wartości. Dopiero we Wspólnocie otwierają mu się oczy i widzi siebie w zupełnie innej pozycji.

Nie byłoby tej przemiany, tego postu, bez modlitwy. Modlitwa, zarówno indywidualna jak i wspólna jest w centrum życia.

Rano, kiedy wszyscy wstają jest modlitwa różańcowa. Potem następuje dzielenie się Słowem Bożym oraz swoimi trudnościami- otwarcie się przed innymi. W południe jest odmawiana modlitwa "Anioł Pański". Po południu, w czasie prac jest odmawiany różaniec w intencji s. Elviry, którą członkowie Wspólnoty nazywają swoją mamą. Są też lekcje języka włoskiego, bowiem założycielka Wspólnoty jest Włoszką i nie zna innych języków. A na zakończenie dnia jest znowu odmawiany różaniec w Kaplicy, na klęcząco, jako podziękowanie za kolejny dzień życia bez nałogu.

Jak powiada Slaven, "nasza wolność jest podyktowana miłością i odpowiedzialnością i tym, czego uczy Kościół. Trzeba wybierać ciągle pomiędzy dobrem a złem i zawsze starać się wybrać dobro. To prowadzi do tego, że idzie się ciągle do przodu. Jeśli stanie się w miejscu, wtedy się przegrywa."

Parafia krzyżowicka ma za swojego Patrona św. Michała Archanioła i zażartowałem podczas rozmowy, że już wiem skąd tam tyle aniołów, bowiem w procesie uleczenia z nałogu jest etap, kiedy przychodzący narkoman otrzymuje pomoc "anioła stróża" - nie tylko tego z polecenia Boga, ale takiego zwykłego, ziemskiego. "Aniołem stróżem" nazywa się właśnie starszego opiekuna takiego nowicjusza.
Czuwa ten "anioł" nieustannie nad swym podopiecznym, stale przez miesiąc albo dwa-w zależności od potrzeby. Potem ten "anioł" usuwa się w cień i ten człowiek zostaje poniekąd sam. Uczy się życia we Wspólnocie, rozmawiania, ale i ustosunkowywania się do konkretnych pouczeń, zaleceń, wymagań. Pozostaje zwykła ludzka życzliwość i otwartość na tę życzliwość płynącą z serca i podyktowaną miłością. Przemiana dokonująca się w człowieku dzięki modlitwie i dzięki bliźnim uczącym tej miłości, i wspierających się wzajemnie prowadzi do zerwania z nałogami.

Zapytałem też mojego rozmówcę o pewną prawdę, którą może nieraz się słyszy. Mianowicie chodzi o stwierdzenie, że najlepszym wychowawcą innych, najlepiej rozumiejącym problemy uzależnionych jest były uzależniony, który wygrał walkę o swoje życie. Nieraz słyszałem, że najlepszym znawcą alkoholika jest "wyleczony alkoholik", który pomimo trzeźwości nadal jest alkoholikiem, ale potrafi zrozumieć chorego na alkoholizm. I podobnie jest sprawa z narkotykami: "Wszyscy kiedyś byliśmy narkomanami i dlatego dobrze się rozumiemy. Tu nie ma psychologów, psychoterapeutów, czy innych specjalistów. Są tylko ludzie wspierający się wzajemnie, modlący się za siebie i będący razem w cierpieniu fizycznym i psychicznym. Aż do skutku."- to słowa Sławka.

Zapytałem też Sławka o to, co poradziłby młodym ludziom, aby nie musieli sięgać dna, aby potem iść w górę?

- „Trzeba słuchać Boga i rodziców. Trzeba ciągle pozbywać się pychy i egoizmu, polegającego na tym, że "ja wiem lepiej”. Uczyć się wytrwałości i cierpliwości w osiąganiu celów. Dzisiejsza młodzież chce mieć wszystko i szybko, nie zważając na cenę, jaką się za te żądze płaci. To prowadzi do wszelkich uzależnień, a potem w prostej drodze do narkotyków, których też chce się więcej i więcej, aby doświadczyć nowych przeżyć. Czasem może prowadzić to do śmierci z przedawkowania."

Kończąc, chcę wspomnieć jeszcze o tym, że Wspólnota szanuje i jest wdzięczna miejscowemu ks. Proboszczowi za opiekę duszpasterską i posługę wobec nich - za Msze św., za Sakrament Pojednania, za wspólne modlitwy różańcowe, za życzliwość. Dziękują również wszystkim ludziom za życzliwość w stosunku do nich.

Slaven prosił mnie również o podanie numeru tel. gdzie można dowiedzieć się więcej o Wspólnocie, ich potrzebach, itd.

I w tym ostatnim zdaniu chodzi o jałmużnę - trzeci filar do świętości każdego człowieka. Wspomniałem Sławkowi, że powyższa prośba jest zawarta również w tym reportażu, bowiem jest podane konto "Nadzieja" oraz adres domu "Wspólnoty Cenacolo" w Jastrzębiu-Zdroju (Krzyżowicach).

Dzisiejsze spotkanie również i mnie zmusiło do myślenia z wielu powodów. Jednym z nich jest troska o wychowanie młodego pokolenia w duchu miłości i odpowiedzialności. Nie bezstresowego, gdzie dziecku a potem młodemu człowiekowi wszystko wolno, ale o odpowiedzialne wychowanie po to, aby nie było takich dramatów, zranień, ucieczek w narkotyki.

Spełniając uczynki miłosierdzia, zarówno wobec ciała jak i ducha ,powinniśmy być coraz lepsi i roztropniejsi. Myślę, że we Wspólnocie Wieczernika są poprzeplatane wzajemnie wszystkie uczynki miłosierdzia .

Módlmy się zatem o dar mądrości, aby Duch Święty pomógł rodzicom wychować dzieci na dobrych ludzi, na chwałę Boga, z pożytkiem dla społeczeństwa.

Wspólnota Cenacolo - dom Jastrzębie Zdrój
ul. Gen. Bema 110, 44-268 Jastrzębie Zdrój
tel. (032) 472 36 64

  • Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wspólnocie Cenacolo :.


    Sponsor konkursu







  • Dorota Skrobska (Łódź)

    „Byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie” (Mt 25, 36)


    Około 10 lat temu przy kościele jezuitów w Łodzi zawiązała się grupa posługujących w więzieniu. Liczy ona obecnie ok. 15-20 osób, związanych z Ośrodkiem Odnowy w Duchu Świętym. Grupa ta posługuje w Zakładzie Karnym oraz Areszcie Śledczym w Łodzi. Duchowym inicjatorem jej powstania był charyzmatyczny duszpasterz śp. o. Józef Kozłowski SJ. On swoim zapałem zaraził innych do tej – jak sami posługujący podkreślają – właśnie POSŁUGI. Jakże potrzebnej i pięknej, dającej radość i wewnętrzny pokój serca... Choć nie jest to łatwa posługa, wśród ludzi często zaniedbanych duchowo. Mimo to w sposób fenomenalny, na przekór różnorakim przeciwnościom, jej członkowie spełniają uczynek miłosierdzia względem ciała pt. „Więźniów pocieszać”.

    Na pytanie: jak to się zaczęło? – odpowiadają: - Zaczęło się to 2000 lat temu, od słów Jezusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody...” (Mt 28, 19). Na początku ich posługi była korespondencja z więźniami. Ich świadectwa z tego okresu zebrane zostały w książce pt. „Wróć do domu Ojca”, opartej na przypowieści o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu. Stopniowo ich posługa coraz bardziej się rozwijała: pomoc w przygotowaniu do Eucharystii, do sakramentu pokuty, od niedawna również do sakramentu chrztu i bierzmowania, jak również spotkania – wpierw w celach, potem w świetlicy, a następnie w kaplicy. Spotkania te to rozważanie Słowa Bożego, by lepiej je rozumieć; nauka modlitwy, np. różańcowej czy Koronki do Miłosierdzia Bożego, jak i wspólna modlitwa (także modlitwa wstawiennicza, o uzdrowienie) oraz świadectwa wiary. Są też organizowane spotkania opłatkowe i wielkanocne, w których uczestniczy zazwyczaj większa liczba chętnych. Niektórzy potem zostają na dłużej, przychodzą częściej.

    Dalszym etapem formacji jest lektura książek z serii „Żyć Dobrą Nowiną” o duchowości i nie tylko, a także lektura prasy katolickiej, w tym takich tytułów jak: „Szum z Nieba”, „Dobry Łotr”, „Miłujcie się”, „Niedziela” czy „Gość Niedzielny”. Ponadto organizowane są koncerty zespołu ewangelizacyjnego „Mocni w Duchu” – średnio raz w roku, czasem częściej, czasem rzadziej. Grają dla więźniów, by zapalić w nich tę jedną iskrą, która wystarczy do rozpalenia wielkiego ognia Bożej Miłości; grają, by ukazać im autentyczną wolność – w Jezusie. Co najmniej raz w roku grupa posługujących więźniom odwiedza również Zakład Karny w Piotrkowie Trybunalskim oraz Zakład Poprawczy w Ignacowie k. Łodzi. W ciągu roku – oprócz posługi we wspomnianych na początku placówkach – spotykają się cyklicznie, by omówić bieżące sprawy dotyczące swojej posługi. Na spotkania te są zapraszani również księża, kapelani, z którymi współpracują. Ich posługa mocno osadzona jest w duchowości i formacji Odnowy w Duchu Świętym. Wskazuje na to również sposób świadczenia – ciepły, serdeczny, z wyraźnym ukierunkowaniem na Tego, Który ich posłał. – Nikt sam z siebie – jak mówią – nie byłby w stanie podjąć takiej posługi, gdyby go nie uzdolnił do tego Pan Bóg. Tym bardziej, że niektórych z nich wcześniej nigdy nie interesowała ta część społeczeństwa i nie przyszłoby im do głowy, by brać na siebie brzemię problemów więźniów. Ale Miłosierny Bóg – Dobry Pasterz chciał inaczej... A w poszukiwaniu zaginionych owieczek posługuje się ludźmi...

    Kolejnym krokiem w duchowej formacji jest zachęta do uczestnictwa w 10-tygoniowym seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Polega ono na lekturze duchowej – książek o. Józefa Kozłowskiego, a także na codziennej medytacji nad Słowem Bożym. Jest to bardzo ważne – w szczególności ze względu na przyszłe świadczenie – słowem i życiem. Uczestnicy seminarium stają się potem niesamowitymi świadkami wiary. I choć zazwyczaj uczestniczy w tym seminarium zaledwie kilka osób w ciągu roku, to mówią, że warto. I dodają, że nie należy zrażać się przeciwnościami, bo ważny jest każdy człowiek i warto przyjść choćby tylko dla jednej osoby. Nawet tej jednej, która kiedyś może bardziej przeszkadzała w spotkaniach niż w nich uczestniczyła; obecnie zaś coraz bardziej wykazuje zainteresowanie ofiarowaną jej posługą – czasu, miłości, zwykłej ludzkiej życzliwości, wysłuchania, zasiania ziarenka wiary... Rzucone słowo wyda plon... plon zroszony niekiedy łzami...

    Owoce społecznej resocjalizacji – również poprzez ewangelizację – przyjdą dopiero za jakiś czas, gdy dziś ewangelizowani wyjdą na wolność – tę wolność za więziennym murem, która jednych napawa nadzieją, a innych jeszcze przeraża widmem odrzucenia nawet przez najbliższych. Bo przecież już do końca życia będą żyli z piętnem kiedyś wydanego wyroku... Jednak już teraz widać błogosławione owoce nawrócenia – skierowania ku Bogu. Z początku nieufnie, z dystansem, niepewnie; z czasem coraz odważniej, przez dotknięcie intelektualne po dotknięcie serca, aż do pełnego pojednania z Bogiem i w Bogu, z Jego wolą.

    Potwierdzeniem tego zjednoczenia z Bogiem i Jego wolą jest jedno ze świadectw w książce pt. „Zaufaj Bożemu Miłosierdziu”: - „Kiedy pierwszego wieczoru uklękłam do różańca, współlokatorki z celi wybuchły śmiechem: - Po co się modlisz, myślisz, że Bóg Cię stąd wyciągnie? Nie licz na to, swoje dwa lata posiedzisz. – Popatrzyłam i powiedziałam, że będzie jak Bóg zechce. To była moja pierwsza świadoma zgoda na wypełnienie woli Pana. Nie zwracając uwagi na uśmieszki, modliłam się regularnie. Modlitwa dawała mi siłę. W niedzielę, dwa tygodnie po przyjeździe, znów usłyszałam: - Po co Ci to? Bóg i tak Ci nie pomoże! – Pomoże, jeśli zechce – odparłam. W poniedziałek rano przyszła oddziałowa i powiedziała do mnie: - Pakuj się, wychodzisz do domu. Przyszło ułaskawienie od Ministra Sprawiedliwości. – Oniemiałym z wrażenia współlokatorkom, wskazałam na różaniec. – I co, mówiłyście, że nie pomoże? A jednak! – Zostawiłam im ten różaniec, który otrzymałam od pani z Odnowy, i powiedziałam: - Nauczcie się na nim modlić, wtedy życie jest łatwiejsze!”

    To świadectwo – jak wiele innych – ukazuje cel i sens posługi wśród więźniów; wśród tych, którzy zagubili drogę do Pana, a do których posyła nas Pan, byśmy pomogli im tę drogę odnaleźć.

    Jeden z więźniów, który już wyszedł na wolność mówi tak: - „Człowiek tęskni za Bogiem, pragnie Miłości, lecz boi się do tego przyznać, nawet sam przed sobą niekiedy. Ja jestem wdzięczny Bogu za to, że byłem w więzieniu, bo On mnie tam odnalazł.” Tym, którzy wychodzą z więzienia radzi, aby swoje pierwsze kroki po opuszczeniu więzienia kierowali nie do dziewczyny czy kolegów, lecz do kościoła – do Boga, by podziękować za wolność i błagać o wytrwanie przy Nim.

    Kolejny cytuje Norwida:
    „Przez wszystko do mnie przemawiałeś - Panie,
    Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie;
    Przez przyjacielską dłoń w zapasach ze światem...”


    W tych zapasach ze światem, a także z Bogiem i sobą samym pomaga właśnie grupa posługujących w więzieniach Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym przy kościele Jezuitów w Łodzi. Mottem ich posługi można by uczynić słowa z Dziejów Apostolskich: „Strzeżono więc Piotra w więzieniu, a Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga.” (Dz 12,5)


    Sponsor konkursu



    Alicja Dąbrowska (Komorów)

    Stworzył nas do życia w miłości


    „Miłosierdzie z wyobraźnią” – czym ono tak naprawdę jest? Większość z nas, próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale odpowiedź nie zawsze jest oczywista.
    Wielki Post skłania nas do głębszej refleksji i odkrycia w sobie miłosierdzia. Otwarcia się na drugą osobę, okazania jej miłości, wsparcia i zrozumienia bez względu na wygląd czy zachowanie. Jedną z takich osób był Jean Vanier, który w 1964 roku, w wieku 36 lat zamieszkał w Trosly z dwójką upośledzonych przyjaciół, aby się nimi opiekować. W ten oto sposób powstała wspólnota „Arka” dla osób upośledzonych - „miejsca radości i przebaczenia”.


    „Wiara i Światło” jest bliźniaczą organizacją „Arki”. Jej początki sięgają lat 70. Organizacja ta narodziła się w sposób ukryty i pełen bólu, a jej inspiratorami byli mali, głęboko upośledzeni chłopcy, Loic i Tadeusz.
    Co sprawia, że ludzie czują lęk przed osobami upośledzonymi? To nie wina tych, jakże niewinnych istot, że nie są w pełni sprawne. Rodzice często wstydzą się swoich pociech, przez co upośledzeni większość swojego życia spędzają w domu. A przecież nie powinniśmy zamykać się i uciekać ze swoimi problemami. Takie osoby powinny wyjść na świat i pokazać, że to one są dziełem rąk Boga. Stworzył ich, do jakże pięknej misji, pokazania co znaczy miłość Boga do ludzi. Poprzez cierpienie, serce otwiera się na piękno świata. Wiadomo, że każde z rodziców pragnie dla swojego dziecka jak najlepiej, aby odnalazło swoje miejsce w społeczeństwie i Kościele. Oni także, wraz ze swoimi dziećmi przeżywają cierpienie i samotność.

    Osoby upośledzone posiadają pełne prawa istoty ludzkiej. Mają prawo do bycia kochaną, uznaną w społeczeństwie i poważaną ze względu na samą siebie jak i wybory, które podejmuje. Jean Vanier pomaga ludziom chorym i ich rodziną nawiązać kontakt z Bogiem oraz wzmocnić więzi braterskie. Celem „Wiary i Światła” jest pokazanie, że każda osoba, nawet ta najbardziej upośledzona, powołana jest do tego, by pogłębić swoje życie w miłości do Jezusa. To właśnie ona jest źródłem łaski i pokoju na świecie.

    W listopadzie 1987 roku powstała pierwsza wspólnota „Wiary i Światło” w Warszawie, a jej inicjatorami było Marcin Przeciszowski wraz z Joanną Puzyną i Agnieszką Grzegorczyk oraz innymi przyjaciółmi z warszawskiego KIK-u. W całym świecie jest około 1200 wspólnot, rozmieszczonych w 70 krajach na całym kontynencie. W Polsce jest ich około 140. Liczą one po 30-40 członków, a liczba sympatyków jest nieograniczona.

    Od 1990 roku Wiara i Światło „Iskierki” działa w Warszawie przy Parafii Rzymskokatolickiej Matki Bożej Królowej Polski. Obecnie skupia ona około 10 osób upośledzonych i 15 opiekunów. Wspólnota skupia ludzi w różnym wieku. W każdą trzecią niedzielę miesiąca muminki wraz z paszczakami spotykają się na przyjacielskich spotkaniach, dzieleniu się, modlitwie i świętowaniu. Jest to czas, dzięki któremu możemy lepiej poznać siebie samych. Organizowane są także rekolekcje, wakacyjne obozowiska, formacje i pielgrzymki.

    Dla osób upośledzonych jest to czas miłości oraz oddania. Rodziny otrzymują wsparcie, pomoc w rozpoznaniu wewnętrznego piękna ich dzieci. Przyjaciele wspólnoty odkrywają drogę do nawiązania przyjaźni z osobą upośledzoną. Wspólnota umożliwia spotkanie z ludźmi słabymi , ubogimi, cierpiącymi, potrzebującymi właśnie naszej miłości. Dzięki nim możemy nauczyć się nie tylko brać, ale i dawać to co najpiękniejsze: wsparcie, zrozumienie, wzajemną pomoc, rozmowę poprzez którą poznajemy Chrystusa. Każdy z nas powinien pamiętać, że "Bóg kocha cię takim, jakim jesteś".

    „Wspólnota jest jak orkiestra, która gra symfonie. Każdy instrument osobno brzmi pięknie. Ale gdy wszystkie grają razem, jeden ustępuje miejsca drugiemu w odpowiednim momencie, to brzmi jeszcze piękniej.
    Wspólnota jest jak park pełen kwiatów, krzewów i drzew. Każde pomaga żyć innym. Wszystkie razem w swej harmonii świadczą o pięknie samego Boga, stwórcy i ogrodnika”. – tak w jednej ze swoich książek „Wspólnota” pisze Jean Vanier.

    Nie zapominajmy o tym, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga. Dla niego nie istnieją podziały na gorszych i lepszych. Każdego z nas kocha tak samo. My także powinniśmy pamiętać o tym, aby okazywać bliźnim miłosierdzie nie raz na rok, ale każdego dnia naszego życia. Osoby upośledzone, tak samo jak ludzie zdrowi potrzebują miłości. Wyciągnijmy do nich swoją dłoń, ofiarując im trochę naszego „cennego” czasu, bo dzięki temu możemy się od nich wiele nauczyć, a przez to zbliżyć do Boga.

    „Wierny jest Bóg, który powołał nas do Wspólnoty z Synem swoim Jezusem Chrystusem Panem naszym.” (1 Kor 1,9)



    Sponsor konkursu