Bóg dał Słowo

publikacja 25.12.2003 17:33

Nie ma nadziei bez wiary. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Wiary, która w nawet najtrudniejszych sytuacjach pozwala człowiekowi zupełnie powierzyć siebie Bogu.

 


Właściwie wszystko szło nie tak. Nie dość, że władza kazała spisać naród, którego sam Bóg nie pozwalał spisywać, to jeszcze wymyślono zasadę, że każdy ma się dać zapisać nie tam, gdzie aktualnie mieszka, lecz w miejscu urodzenia. Trzeba więc wyruszyć w drogę. A jeśli ktoś ma inne plany? Albo jeśli na przykład ktoś ma żonę, która nie powinna ruszać się z domu, bo jest w zaawansowanej ciąży?

Władzy to nie obchodzi.

Ale nie tylko władza jest bezwzględna i nieczuła. Zwykli ludzie też okazują się paskudni i egoistyczni. Każdy dba tylko o siebie. O swoją wygodę. O to, żeby miał co jeść i gdzie spać. Zwłaszcza wtedy, gdy nagle całe tysiące podróżują po kraju. Zwłaszcza, gdy wszystkie miejsca dostępne dla zwykłych biedaków, są zajęte. Gdy ciasno tak, że ani szpilki już nie wciśnie.

Po prostu beznadzieja. Jak w takich warunkach rodzić dziecko? Gdzie? Na ulicy? W rowie? Między zamkniętymi na głucho domami? Wśród niegościnnych wzgórz? Po ludzku - żadnych perspektyw. Żadnych widoków nie tylko na dziś, ale i przyszłość nie rysuje się dobrze.

Czy Pan Bóg nie widzi, że to nie w porządku? Przecież każda kobieta ma prawo do tego, aby rodzić dziecko w dobrych warunkach. Przecież każdy człowiek ma prawo do tego, aby przyjść na świat w cieple i bezpieczeństwie.

A poza tym tu przecież nie chodzi o zwykłe dziecko. Jak Bóg może pozwolić, aby Jego Syn pojawiał się na świecie w takiej fatalnej sytuacji? Jeżeli początek jest taki marny, to co będzie dalej? Strach myśleć.

Strach. Bo to dziecko od chwili narodzenia ma potężnych wrogów. Od razu Jego życie jest zagrożone i zamiast wracać do domu, trzeba będzie uchodzić do innego kraju.

Czy w takich warunkach jest miejsce na nadzieję?

Cnota nadziei otwiera nam dostęp do nadprzyrodzonych, pozaczasowych wymiarów naszej wiary. Ona również przezwycięża ducha zeświecczenia, absolutyzacji teraźniejszego świata, który to duch tak obecnie zagraża ludzkiemu współżyciu.

Żyjemy w czasach, w których nadzieja, prawdziwa nadzieja, jest zjawiskiem nadzwyczaj rzadkim. Żyjemy w miejscu, w którym nadzieja, prawdziwa nadzieja, zdaje się umierać. Zamiast niej pojawiają się złudzenia, naiwność, zniechęcenie, rezygnacja, rozczarowanie, rozpacz.

Nadzieja patrzy w przyszłość. Nastawiona jest na to, co nowe. Co lepsze. A my żyjemy w takim zakątku świata, w którym odpowiedź na pytanie „Co nowego?”, „Co dobrego?”, brzmi: „Stara bieda”, „A co może być dobrego?”, „Byle gorzej nie było”. To nie inni tak odpowiadają. To my. Sami sobie odbieramy nadzieję. Zarzynamy ją ciągłym spoglądaniem wstecz. Wspominaniem, jak kiedyś było nam dobrze, dostatnio. Rozpamiętywaniem, jak nam było wygodnie i bezpiecznie. Obwinianiem wszystkich dookoła o to, że teraz jest gorzej. Mówieniem, że my już nie dożyjemy lepszych czasów.

Co by było, gdyby Maryja i Józef myśleli tymi samymi kategoriami? Powinni rozłożyć bezradnie ręce i z pretensją w głosie powiedzieć: „Boże, zrób coś. Skoro nas w to wszystko wplątałeś, skoro dopuściłeś do takiej sytuacji, to teraz sam wymyśl, jak nas z tego wyciągnąć”. Mogliby jeszcze dodać kilka uwag na temat tego, jak im się dobrze i spokojnie żyło, zanim Bóg zaingerował w ich życie. Oni jednak zachowali się inaczej. Zrobili maksimum tego, co było w ich mocy, aby Jezus przyszedł na świat w jak najlepszych warunkach. Dlaczego? Bo mieli nadzieję.

Nadzieja jest cnotą teologalną, dzięki której pragniemy jako naszego szczęścia Królestwa niebieskiego i życia wiecznego, pokładając ufność w obietnicach Chrystusa i opierając się nie na naszych siłach, ale na pomocy łaski Ducha Świętego. „Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę” (Hbr 10, 23). On „wylał na nas obficie (Ducha Świętego) przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy, usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3, 6-7).

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 


Ten krótki cytat z Katechizmu Kościoła Katolickiego mówi kilka niezwykle istotnych rzeczy.

Po pierwsze wyjaśnia, że chrześcijańska nadzieja nie skupia się tylko na tym, co doczesne, co przemijające, co dziś jest, a jutro znika bezpowrotnie. Nadzieja jest pragnieniem szczęścia. Jest jego oczekiwaniem, ale sięgającym znacznie dalej niż tylko nasz pobyt tu na ziemi.

Po drugie, przypomina, że istotą nadziei jest zaufanie, całkowite zawierzenie Opatrzności Bożej.

Nie ma nadziei bez wiary. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Wiary, która w nawet najtrudniejszych sytuacjach pozwala człowiekowi zupełnie powierzyć siebie Bogu. Wiary, że Bóg, który z miłości stworzył człowieka, każdego człowieka, ani na mgnienie oka nie przestaje się o niego troszczyć i zabiegać o to, aby był szczęśliwy. Człowiek, który wierzy Bogu, a nie tylko w Boga, ma pewność, że Bóg wie lepiej, czego mu potrzeba.

Pewnym mieście płonęła kilkupiętrowa kamienica. Strażacy zdołali ewakuować wszystkich mieszkańców. Wszystkich, z wyjątkiem kilkuletniej dziewczynki. Dziecko przerażone siedziało na parapecie na tyle wysoko, że nie sposób było do niego dotrzeć. Na dole niemniej przerażeni znajdowali się jego rodzice.

- Ona musi skoczyć – powiedział strażak dowodzący akcją. Dziewczynka jednak bała się skoczyć. Nie pomagały zachęty ze strony strażaków i gapiów.

- Niech pan ją zawoła – powiedział strażak do ojca dziecka. Uciszył wszystkich. I w tej ciszy odbył się następujący dialog:

- Aniu, musisz skoczyć – zawołał tata dziewczynki.

- Boję się – odpowiedziało dziecko.

- Nie bój się. Ja cię złapię.

- Ale ja cię tato nie widzę – tłumaczyła Ania.

- Nie szkodzi. Ja cię widzę. Skacz.

Dziewczynka skoczyła i została uratowana. Potem dziennikarze pytali, dlaczego skoczyła i czy się nie bała. Rezolutna dziewczynka odpowiedziała:

- Pewnie, że się bałam, bo przez dym nic nie było widać. Ale mój tata powiedział, że mnie widzi i na pewno nic mi się nie stanie...

Właśnie takiego zawierzenia potrzebuje prawdziwa nadzieja. Zawierzenia opatrzności Bożej. Głębokiej wiary, że Bóg zawsze dotrzymuje obietnic. A przecież obiecał, że będziemy szczęśliwi. Bóg dał Słowo.

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 


„Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało”.
„Na świecie było Słowo,
a świat stał się przez Nie,
lecz świat Go nie poznał.
Przyszło do swojej własności,
a swoi Go nie przyjęli.
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli,
dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,
tym, którzy wierzą w imię Jego,
którzy ani z krwi,
ani z żądzy ciała,
ani z woli męża,
ale z Boga się narodzili.
Słowo stało się ciałem
i zamieszkało między nami.
I oglądaliśmy Jego chwałę,
chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca,
pełen łaski i prawdy”.

Bóg dał nam Słowo. Obiecał zaraz po grzechu pierworodnym, że nie zostawi ludzi samym sobie, że ich nie odepchnie, nie odsunie w zapomnienie, ale w imię miłości ześle Zbawiciela. Obiecał i dotrzymał. Jak zawsze. Stało się to jednak inaczej, niż ludzie sobie wyobrażali.

Często nasze wyobrażenia rozmijają się z Bożym działaniem, z Bożymi intencjami. Bóg działa po Bożemu, nie dostosowuje się do ludzkich, jakże niedoskonałych przypuszczeń. Nikomu nie obiecał życia usłanego płatkami róż. Nikomu nie obiecał, że go ominą choroby, bezrobocie, kłopoty finansowe, rozmaite inne problemy. Nikomu nie obiecał, że przejdzie przez życie łatwo, wygodnie i przyjemnie.

Pewien filozof czytając opis narodzin Jezusa w betlejemskiej grocie kręcił głową i mruczał: „Przynajmniej swojemu Synowi mógł tego wszystkiego oszczędzić”. Słyszał to człowiek, który kopał na podwórku studnię. „Nie mógł” – odezwał się stanowczo, ale z szacunkiem do tytułów naukowca. – „Jaki sens miałoby zbawienie, gdyby dokonywało się w komfortowych warunkach? Jaki sens miałoby przyjście na świat samego Boga, gdyby nie doświadczył zwykłego ludzkiego życia?”. Filozof zaskoczony zamilkł, a po chwili zapytał: „Pan też jest filozofem?”. „Nie” – odpowiedział mężczyzna zabierając się znów do pracy. – „Ja jestem po prostu człowiekiem wierzącym. I wiem, że Bóg mnie kocha”.

Nadzieja to znaczy ufne oczekiwanie. To znaczy także pewność, że przedrzemy się do Boga poprzez wszystkie przeszkody, że sprostamy przeznaczeniu człowieka, pomimo wszystkich naszych ludzkich słabości. I nie zginiemy nawet w największych zagrożeniach. Bo Bóg nas widzi. Bo Bóg nas kocha. Bo przyszedł i zamieszkał razem z nami, aby nam dać moc.