Śmiejmy się z głupich

publikacja 23.12.2006 22:35

O choinkach, królewnach z bajki i księżych biretach z ks. dr. Markiem Adaszkiem, duszpasterzem Wyższego Seminarium Duchownego w Legnicy, wykładowcą liturgiki, rozmawia Roman Tomczak.

Śmiejmy się z głupich Henryk Przondziono /Foto Gość

 


Roman Tomczak: Czy kościoły katolickie na świecie stroi się przed Bożym Narodzeniem w podobny sposób?

Ks. dr Marek Adaszek: – Nie stroi się ich tak samo. Bo nawet jeżeli są wspólne korzenie pewnych tradycji, to gdzie indziej one zanikły. Trudno też mówić o tym, że na drugiej półkuli, gdzie jest teraz środek lata, przeżywa się święta tak samo jak u nas, biorąc pod uwagę aurę. Trzeba także pamiętać, że dla nas świętami świąt powinien być czas Paschy, czas męki, śmierci i zmartwychwstania Pańskiego. Mimo to wydaje mi się czasem, że istota świąt Narodzenia Pańskiego, bo tak to święto poprawnie się nazywa, gdzieś się zagubiła. Niezmiennie słyszę, i nie ukrywam, że czasami może nawet i ośmieszałem taki sposób mówienia, że co to za święta bez śniegu, co skrzypi pod butami w drodze na Pasterkę. W tym roku także to słyszę. Od ludzi starszych, w średnim wieku, od młodzieży. Tymczasem zapomnieliśmy o tym, że właściwie przecież chodzi o narodzenie Chrystusa. Jeżeli tylko to miałoby znaczenie, jak wygląda aura, no to należałoby współczuć naszym braciom chrześcijanom z drugiej półkuli.

Jest jeszcze coś, o co Ksiądz Doktor walczy z liturgicznego punktu widzenia?

– Walczę o to, żeby najważniejsza w naszym sposobie odczuwania, podejścia, zrozumienia ciągle była wiara. Podejście do świąt katolickich od strony zjawiskowej, jak choćby od strony przyrody, która jest w tym czasie akurat taka, a nie inna, to tak, jakbyśmy wylali dziecko z kąpielą. Zastępujemy wtedy wiarę w narodzenie Chrystusa różnymi innymi naturalnymi odczuciami. A nasza wiara jest objawiona. Myśmy ją otrzymali. I ona nie opiera się na rytmie natury. Oczywiście nadal wiara wiąże się z kulturą ludową. Także wiele obrzędów, które towarzyszą życiu każdego człowieka, niekoniecznie ma swój rodowód w wierze. Narodziny, związki małżeńskie, pogrzeby – te zjawiska dotykają ludzi niezależnie od tego, czy są wierzący, czy nie. Dotyczą ich, bo są ludźmi. Dlatego też obrzędy chrześcijańskie, które Kościół wprowadza wśród nowych narodów czy nacji, łączy się z tradycją i kulturą tych narodów. Z jednym zastrzeżeniem: nie, jeśli jest to przeciwne wierze.

To dlatego malowane jajko, dużo starsze niż chrześcijaństwo, zostało jednak przez nie zaadoptowane?

– Niestety, często poprzestaje się w potocznym mówieniu o takim czy innym obrzędzie, o takich czy innych elementach rytów liturgii na potwierdzeniu, że są pochodzenia dworskiego, że są z takiej, a takiej epoki, że to i tamto kiedyś znaczyły. Myślę wtedy o ludziach, którzy tak mówią, że nie są utwierdzeni w wierze. Że nie mają świadomości wiary. To jest poniekąd szkodliwe, bo wtedy człowiek myśli sobie, że tutaj zawładnięto tymi elementami, a ja się nimi posługuję dla własnej wygody. A tymczasem owszem, czasami tak było, że Kościół brał różne elementy z różnych kultur i zwyczajów, i nadawał im znaczenie czasem krańcowo przeciwne temu, czemu służyły przedtem. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. W bazylice św. Klemensa w Rzymie, a dokładnie w jego piwnicach, znajdują się pozostałości wczesnochrześcijańskiego kościoła, zbudowanego niemal dosłownie na resztkach imperium rzymskiego. Na styku tych dwóch kościołów, albo – jak kto woli – dwóch światów, ustawiono tablicę marmurową. Na jednej jej stronie jest napis z czasów rzymskich, pięknie wyryty, niemal jak z maszyny. Z drugiej napis z czasów chrześcijańskich, niezgrabnie wydrapany rylcem. Tablica zamontowana jest w taki sposób, że można ją dowolnie obracać. Dawni chrześcijanie posłużyli się pogańskim przedmiotem, wykorzystując go dla swojej wiary. Tak samo jest z dawnymi zwyczajami w Kościele.

 

 

 

 

 


Wiemy już zatem, co można zrobić, żeby wykorzystać to, co przedchrześcijańskie, ale wartościowe dla chrześcijaństwa. A czego zrobić nie można. Co Księdza, jako liturgistę, zżyma w tym temacie najbardziej?

– Cała rzeczywistość zbawienia dotyka człowieka tu i teraz. To nie jest tak, że Chrystus nas zbawił kiedyś, kiedy żył na ziemi, nauczał, chodził, umarł, zmartwychwstał, i koniec. I też nie jest tak, że nas zbawi na końcu czasów, że przyjdzie wtedy, kiedy my będziemy jeszcze żyli na tym świecie. Bo nikt tego nie wie, czy tak będzie. Chrześcijaństwo, zbawienie, Boże działanie w stosunku do nas dotyka nas teraz, tutaj. Dlatego takim momentem uprzywilejowanym, szczególnym, w którym Bóg nas dotyka, jest liturgia. To tak jak napis na włoskim podręczniku liturgiki: „Liturgia, moment historii zbawienia”. Jeżeli więc ten moment jest ściśle zorganizowany, przewidywalny, to używanie pewnych symboli, pewnych treści poza tym czasem i tym kontekstem jest nadużyciem. Zresztą sam Kościół we wprowadzeniu do mszału mówi, że obchodów, które dotyczą wydarzeń historycznych z życia Jezusa i Matki Bożej, nie wolno ponawiać. Muszą odbywać się pod określonymi datami. Nie dotyczy to tylko wotywnych świąt katolickich świętych. Ale Narodzenia Pańskiego, Wniebowstąpienia Pańskiego, Przemienienia Pańskiego – tych świąt nie wolno nam powtarzać.

Proszę o przykład takiego nadużycia.

– Niech pan się rozejrzy dookoła. Rozmawiamy w połowie grudnia, a już wszędzie słychać śpiew kolęd, widać choinki, cały wystrój świąteczny. Wiadomo, z jakich względów to przedwczesne zamieszanie – komercyjnych. Przyjęło się u nas w seminarium łamanie się opłatkiem tuż przed rozjazdem kleryków na przerwę świąteczną do domów. Ten zwyczaj także trochę mnie, jako liturgiście, dokucza. Bo jeżeli Wigilia Narodzenia Pańskiego przychodzi 24 grudnia wieczorem, to dopiero w chwilę później można sobie składać życzenia, ale nie wcześniej. Czasami także moi studenci pytają mnie, czy chcę mieć w mieszkaniu choinkę. Ja im mówię – przecież wiecie, że nie. Niektórym z nich jest to trudno zrozumieć. Bo ja bardzo sobie cenię ten piękny zwyczaj, który dla każdego z nas wiele znaczy, ale symbolika choinki ma niewiele wspólnego z tajemnicą narodzenia Chrystusa, z Jego tajemnicą jako zbawcy całej ludzkości. Przed dwoma laty byłem świadkiem sytuacji, w której osoba świecka, nauczyciel religii, tłumaczył młodym ludziom sens dzielenia się opłatkiem. Powiedział o narodzeniu Chrystusa, który przyniósł pokój między nami a Bogiem. Wtedy jeden z obecnych tam młodych ludzi wstał nagle: „A, jeżeli to chodzi o Chrystusa, to mnie to nie interesuje”. I wyszedł. Słowem – on się zgadzał na dzielenie się opłatkiem, na rodzinne święto, atmosferę pojednania, ale nie akceptował tego, jeśli to miało uzasadnienie w wierze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Niedawno widziałem, jak młodzi klerycy trzeciego roku pieszczotliwie trzymali na kolanach swoje pierwsze sutanny i birety. Widziałem, z jaką nabożnością, nakładali je po raz pierwszy. Jednak obserwacje wskazują, że to jeden z niewielu w ich życiu kontakt z sutanną i biretem. Dlaczego młodzi księża później tak unikają swojego tradycyjnego stroju?

– Cóż, w seminarium nie jest się dlatego, że się musi. Młodzi przychodzą tutaj w wiadomym celu. Mała dziewczynka, gdy się przebierze za królewnę, to się czuje królewną. Założenie stroju kapłańskiego to jest wyraźny moment realizowania się nadziei, tego pragnienia bycia księdzem. Z drugiej strony wiemy, że nie szata czyni mnicha. Bo przecież po obłóczynach nic tak naprawdę się nie zmienia. Kleryk nie jest jeszcze księdzem. Według prawa kościelnego jest nim dopiero po święceniach. Mimo to, a może właśnie dlatego, obłóczyny to dla kleryków trzeciego roku wielkie wydarzenie. Bardzo często wzbiera w nas wszystkich, bez wyjątku, przekonanie, że już wiemy, jak mamy żyć, a idziemy za tym, co łatwiejsze. A sutanna jest strojem raczej niewygodnym. Niedostosowanym do życia, jakie prowadzimy, lub jakie chcemy prowadzić. Oto odpowiedź. Ale to chyba mniej ważny z powodów. Ważniejszy jest ten, kiedy ubrany w sutannę i biret młody człowiek musi przejść miastem kilka ulic. Niby nic wielkiego. Pięć minut spaceru. A ile może po drodze przytrafić się przykrości. Być może więcej w Polsce niż na Zachodzie Europy. Dlatego nie dziwię się młodym księżom, którzy – być może i ze zwykłej ludzkiej słabości – wolą zrezygnować, gdy tylko można, z sutanny, na rzecz koszuli i koloratki.

A czy symbolika stroju kapłańskiego jest Kościołowi katolickiemu ciągle potrzebna? Widać na przykład, że ewangelikom nie, ale już prawosławnym bardzo.

– Myślę, że tak czy owak, strój kapłański powinien jasno wskazywać, że ten czy ów jest księdzem. To jest jak wieża na budynku kościelnym. W mieście jest wiele wysokich budowli. Ale kościelnej wieży nie sposób pomylić z inną. Jest jeszcze coś innego. Pamięta pan zapewne, jak podczas niedawnej uroczystości obłóczyn w katedrze legnickiej rektor naszego seminarium kilkakrotnie powiedział do kleryków: pamiętajcie, że od teraz nie jesteście już osobami prywatnymi. Teraz cokolwiek ktoś o was pomyśli, to pomyśli na konto Kościoła. Mimo tego wszystkiego, od pewnego czasu wyraźnie rysuje się w Kościele tendencja do upraszczania stroju liturgicznego. Wprowadzenie do mszału uwalnia już księży od kilku niedawnych obowiązków. Alba na przykład nie musi już mieć humerału, jeżeli ściśle przylega do szyi. Można także zrezygnować z paska, jeśli alba nie jest za długa. Szaty będą coraz częściej szyte z materiału niebogatego. Jednak należy pamiętać o umiarze w stosowaniu prostoty, aby ta nie stała się niepostrzeżenie prostactwem. Jest to proces postępujący. Proszę przyjrzeć się niegdysiejszym strojom infułatów, kanoników, prałatów. Dziś są one o wiele bardziej ubogie. Choć, opowiadał mi niedawno mój znajomy ksiądz, doktor biblistyki z Krakowa, że powodowany prośbami wiernych z różnych stron Polski o zachowanie różnego rodzaju widocznych dystynkcji kościelnych, wysłał list z zapytaniem o to do Watykanu. Odpowiedź Stolicy Apostolskiej brzmiała: „Tak, można, ze względu na ludzką słabość”.

A to, że ten proces jest, jak Ksiądz powiedział, postępujący – to dobrze, czy źle?

– Jestem przekonany, że dobrze. Bo nie czasy są na to, żeby epatować dystynkcjami. Bo co się liczy naprawdę? „Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych. Śmiejmy się z głupich, choćby i wielebnych”. Liczy się tylko właściwa postawa, która powinna charakteryzować człowieka Chrystusa, a tym bardziej księdza. Jego prostota, pokora, kultura osobista i delikatność. Choć czasy teraz takie, że dobrze, jeśli tylko jej nie przeczy.