Bóg siedzi w piątym rzędzie

Andrzej Macura

publikacja 22.12.2007 14:50

U źródeł zachwytu Bogiem może być tętniące życiem i swoimi problemami miasteczko.

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura To miasto to nie skansen. Tu ludzie ciągle żyją. Tyle że rozwój miasta zatrzymało odcięcie go od świata murem... Z góry chciałem przeprosić tych, dla których moje malowane słowem obrazy i moje przemyślenia będą zbyt prozaiczne. Ja też przyzwyczaiłem się, że miejsca święte przesiąknięte są duchem pobożnej modlitwy i wzniosłej atmosfery. Chciałbym pisać o Betlejem na kolanach. Niestety, tam owa wzniosłość i pobożność mogły być głównie w naszych sercach. Szara codzienność wyzierała ze świętych miejsc na każdym kroku. Co gorsze, myślę że to nawet dobrze. Bo pokazało mi po raz kolejny w życiu – choć może tym razem szczególnie mocno – że wielkie mistyczne przeżycia nie rodzą się tylko w migocącym świetle zatopionej w półmroku kaplicy. U źródeł zachwytu Bogiem może być tętniące życiem i swoimi problemami miasteczko.

... Jedziemy przez skąpane w słońcu pożółkłe wzgórza. Niebo jest błękitne. Powoli zaczynają się różowić kwiaty „drzew czuwających”. To obrzeża Jerozolimy. Choć to dopiero luty, tu jest już wczesna wiosna. Słuchamy opowieści przewodnika, jak odkryto możliwość osiedlania się poza murami miast. Myślami jednak ciągle wybiegam w przód. Do Betlejem. Za chwilę będę w innym świecie. Za zupełnie innym murem…

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura Nowe osiedle żydowskie. Przedmiot sporu z Palestyńczykami.... W końcu autobus staje. Dreszczyk emocji. Przed nami wysoki, kilkumetrowy, betonowy mur zwieńczony wieżyczkami. Na nim napisy w trzech językach: „Pokój niech będzie z Tobą”. Podpisany przez Izraelskie Ministerstwo Turystyki wygląda na drwinę. Za nim ogrodzenie z kolczastego drutu. Tamtędy chodzą Palestyńczycy. Ktoś kiedyś takie jak to miejsca nazwał wylęgarnią terrorystów. Bo jak inaczej odreagować bezsilność wobec upokarzających kontroli i arbitralnych decyzji pilnujących przejścia i uzbrojonych po zęby izraelskich żołnierzy? Często młodzików, których w Polsce szybciej byśmy kojarzyli z pseudokibicami niż stróżami porządku. My powinniśmy przejechać bez problemów. Nie bierzemy udziału w tym konflikcie. Przed nami warto dobrze wypadać.

Rzeczywiście, młodzi wojskowi przepuszczają nas bez zbędnych ceregieli. Wyglądają na wyraźnie znudzonych. Dla nich to już rutyna…

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura Na Polu Pasterzy.... Zjeżdżamy wijącą się wzdłuż stoku drogą. Patrzę na białe domy, o których często, o zgrozo, nie mogę powiedzieć, czy właśnie zostały wybudowane, czy są już ruiną. Wszystko wokół wydaje się senne i leniwe. Na przeciwległym wzgórzu, za głęboko wciętą doliną, wielkie nowe osiedle. To osadnicy żydowscy. Łatwo stamtąd usunąć się nie dadzą. Co czują na ten widok mieszkańcy Betlejem?

Znów stajemy. Jesteśmy na miejscu. To Pole Pasterzy. Dość chłodno. Znając realia europejskich sanktuariów spodziewałem się raczej tłumów. Tymczasem jest pustawo. Okoliczni mieszkańcy też jakoś nie spacerują po ulicy. Za wcześnie? A może po prostu my, pielgrzymi, jesteśmy tu teraz egzotyczną rzadkością? Wchodzimy za ogrodzenie. Nie wiadomo na pewno, czy stąd przyszli owi pasterze, by powitać nowo narodzonego Króla, ale właśnie to miejsce od lat się pielgrzymom wskazuje. Trochę za miastem, gdzie rozciąga się coś, co może uchodzić za łąki. Trawy, jak dla przyzwyczajonego do polskich widoków niewiele. Ślady jakiejś zabudowy, groty. I mały kościółek, z przepiękną sceną Bożego Narodzenia. „Lecz anioł rzekł do nich: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan”. Musieli być zaskoczeni, gdy w tym skromny otoczeniu zjawiły się wielbiące Boga zastępy anielskie. Może noc na tych wzgórzach jest o wiele piękniejsza niż pałacowe wnętrza?

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura Wiele budynków jest albo wydaje się być niedokończonych... Ot, wielkie prowizurium. Jak stajenka... Dla miejscowych jesteśmy pewnie najważniejszym źródłem dochodu. Zamknięci w enklawie nie bardzo mają z czego żyć. Dlatego zjawienie się naszej grupy w sklepie z pamiątkami traktowane jest niemal jak święto. Łazimy, wybieramy. Ceny zazwyczaj do uzgodnienia. Napis na towarze do niczego przecież nie zobowiązuje. Gdy klient poczuje się dowartościowany przez zaproponowanie sporej obniżki, tym łatwiej sięgnie do portfela. Niespecjalnie się zresztą z zakupami hamujemy. Wiemy, że tym razem nie chodzi tylko o zrobienie dobrego interesu, ale też o wsparcie tych zamkniętych za betonowym murem biedaków. Może dzięki takim jak my jacyś chrześcijanie w Betlejem zostaną? Tylko trzeba pamiętać, że tutaj „one euro” to tyle samo co „one dolar”. Światowe rynki finansowe może i zapatrują się na sprawę nieco inaczej. Sklepikarze w Betlejem, podobnie jak w całej Ziemi Świętej, takimi drobiazgami się nie przejmują. Dlatego nawet nie proponujemy zapłaty w innej walucie. Także tym, którzy już przed sklepem gorąco zachęcają nas do kupienia arabskich chust. W Polsce nazywano je „arafatkami”. Niektórzy gorszyli się faktem ich noszenia twierdząc, że to wspieranie terroryzmu. Z perspektywy Betlejem wygląda to zupełnie inaczej. Możesz kupić czarno-białą. Ale jeśli wolisz jordańską od palestyńskiej, to proszę – biało-czerwona. Ważne, że interes się kręci.

Teraz do miasta. Wjeżdżamy na ogromny, zupełnie pusty parking. Na jubileusz dwutysiąclecia chrześcijaństwa spodziewano się tu tłumów. Niestety, sytuacja polityczna na to nie pozwoliła. Z wielkich planów został ten ogromny parking z windami i niedokończone budynki, które miały być hotelami dla bogatych turystów z Zachodu. Teraz można odnieść wrażenie, że tylko niezwyciężony jak Armia Czerwona turysta z Polski ratuje honor bogatego świata i budżet miejscowych. Wokół nas szybko pojawiają się tubylcy dbając, byśmy poczuli się serdecznie przywitani. Już uruchomili windę. Wychodzimy z budynku. Pniemy się uliczką wiodącą do Bazyliki Narodzenia. Przed nami i za nami przedstawiciele miejscowych służb porządkowych. Dyskretnie. Żeby nas tylko nikt nie zaczepiał. Żebyśmy nic złego innym, ewentualnie wybierającym się do Betlejem nie mogli powiedzieć. A gdyby nam się, nie daj Boże, coś jeszcze stało… Przecież z czegoś – kogoś – trzeba żyć…

 

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura Meczet, w przeciwieństwie do Bazyliki Bożego Narodzenia, robi wrażenie... Wchodzimy na lewy skraj wielkiego placu. Na jego przeciwległym skraju piękny meczet. Po lewej samochody. Zaraz, zaraz… I Bazylika Bożego Narodzenia! Ten szary, ponury mur to jej ściana! Przecież w dali widać owo małe, charakterystyczne wejście do Bazyliki! Lekkie ukłucie. Jak to może być, że jeden z najważniejszych kościołów chrześcijaństwa wygląda jak… bunkier? No, w najlepszym wypadku stara twierdza. Czy nas, chrześcijan, nie stać na coś lepszego? Choćby na to, by te stare kamienie odczyścić?

Przewodnik pogania zapowiadając, że niebawem tu wrócimy. Jesteśmy już spóźnieni. Więc szybko do Groty Mlecznej. Tam, gdzie Matka Boża uciekając z Józefem do Egiptu zatrzymała się na chwilę, by nakarmić małego Jezusa. I gdzie kropla jej mleka spadła na ziemię… A stamtąd do celi, gdzie święty Hieronim spędził długie lata tłumacząc na łacinę tekst Pisma Świętego. Tam nasi księża sprawują Eucharystię. Mnie, jak co dzień, przypada w udziale zaszczyt śpiewania psalmu. Niektórzy chyba gardzą tą posługą uważając ją za coś gorszego od czytania Słowa Bożego czy rozdawanie Komunii. Ja na to tak nie patrzę. Pochodzący z Betlejem król Dawid tańczył na cześć Boga przed Arką Przymierza. Ja tańczył nie będę, bo liturgia tego nie przewiduje, ale mogę na Bożą chwałę pośpiewać…

Nie od razu trafiło do mnie, że już wszedłem do jednego z najważniejszych kościołów chrześcijaństwa. Pajęczyna drutów, na których wiszą przed ołtarzem lampki mające zdobić świątynię sprawiła, że w pierwszym momencie pomyślałem o jakiejś remontowanej hali. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to wnętrze kościoła. Stojąc z boku nie zauważyłem ikonostasu. Jakaś grupa ludzi o wschodnich rysach właśnie słucha tłumaczącego im coś przewodnika. Wąskimi schodami schodzimy do miejsca narodzenia Pana Jezusa.

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Józef Wolny Agencja GN Miejsce narodzin Zbawiciela Zwykły ołtarz we wschodnim stylu, a pod nim, na marmurowej posadzce srebrna gwiazda. Tu Słowo stało się ciałem. Tu zamieszkało wśród nas. Na pewno wszystko wyglądało wtedy inaczej. Ale miejsce – jeśli wierzyć starożytnej tradycji – jest to samo. Stąpam po chłodnej posadzce i niepewnie się rozglądam. Tu się narodził, a tu stał żłóbek – mówią franciszkanie wskazując na „swoją część”… hmmm… kaplicy? Może to i zasługuje na miano kaplicy. Dla mnie kojarzy się raczej z innym słowem, kończącym się tymi samymi trzema literami. Gdy nasza grupa powoli opuszcza miejsce narodzenia Jezusa, cofam się nieco w głąb, by znaleźć odpowiedni moment na zrobienie zdjęcia. Staram się modlić. Dziękować, że tu jestem. Trochę zakłopotany, że tak skromnie wygląda miejsce narodzin Zbawiciela świata. A jednocześnie wdzięczny, że tak jest. Na pewno Bóg jest też w ociekających dziełami sztuki i złotem kościołach. Ale w tym miejscu chyba bardziej czuję, że nie gardzi naszymi zwykłymi sprawami. Moim mało bogatym sercem pewnie też. Staję więc w kolejce, by ucałować święte miejsce. Może niektórzy powiedzą, że to zabobon i gusła, bo przecież Bóg jest wszędzie i nie można udowodnić, że w tym właśnie miejscu przyszedł na świat. Nie szkodzi. Całując chłodną, ozdobioną gwiazdą posadzkę oddaję cześć Bogu, który dla mnie stał się człowiekiem. Bez intelektualizowania. Ot, zwyczajnie. Po prostu…

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura Bazylika Bożego Narodzenia robi nienajlepsze wrażenie. Jak na jedno z najświętszych miejsc chrześcijaństwa, strasznie dawno nie odświeżyła jej farba... Znów jesteśmy w bazylice. Wspólnie użytkowanej przez kilka chrześcijańskich wyznań. Pierwsze złe wrażenie powoli ustępuje. Okazały ikonostas, przed nim schludnie, czysto. A że kawałek dalej ściany odrapane tak, że przypomina to bardziej dawno nieremontowaną klatkę schodową domu w jakiejś podejrzanej dzielnicy niż jedno z najświętszych miejsc chrześcijaństwa? Cóż. Może to efekt nie tak dawnej w sumie okupacji świętego miejsca przez Palestyńczyków, którzy schronili się tu przed izraelskim wojskiem. Chrześcijanie tu muszą być biedni. Zanim stać ich będzie na solidny remont i zanim się w tej sprawie ze sobą dogadają… Ot, taki ekumenizm w praktyce…

Przez zwieńczone potężną zasuwą drzwiczki przeciskam się na zewnątrz. Choć nie jestem olbrzymem, muszę mocno się schylić. To główne wejście do bazyliki. Częściowo zamurowane. Po to, by muzułmanie, niegdyś często profanujący święte miejsce, nie mogli wjeżdżać tam konno. Przy okazji nam, chrześcijanom, też każe się nisko pochylić. Tym małym i tym wielkim, którzy nigdy przed nikim nie zginają karku. Gdy już wejdą, czeka ich skromne, proste, surowe i zaniedbane wnętrze. Specyficzna lekcja dla tych, którzy wielkość widzą w obnoszeniu się luksusem i przepychem. Bóg narodził się w stajni, a stojąca dziś na tym miejscu świątynia daleka jest od elegancji wnętrza pierwszego lepszego banku czy urzędu. Temu, którego nie mogą objąć niebiosa, widać zupełnie wystarcza.

Bóg siedzi w piątym rzędzie   Andrzej Macura Ten odrapany mur to Bazylika Bożego Narodzenia ze słynnym maleńkim wejściem. Dopiero z dalszej perspektywy wygląda lepiej... Jesteśmy na zewnątrz. Teraz mogę się Bazylice Bożego Narodzenia lepiej przyjrzeć. Rzeczywiście, żywcem przypomina jakiś fort. Goła ściana z wysoko usytuowanymi małymi i zakratowanymi okienkami. Może tak było łatwiej w czasach, gdy trzeba się było bronić przed różnymi rzezimieszkami. Tyle widać. Reszta zastawiona tyloma budynkami, że prawdziwy kształt bazyliki, jak wielu słynnych kościołów Ziemi Świętej, łatwiej chyba poznać zaglądając do przewodnika. Stoję na placu przed jednym z najświętszych miejsc chrześcijaństwa. Patrzę na noszące ślady wielu przeróbek i dziejowych zawieruch mury. Widzę też schludny meczet po drugiej stronie eleganckiego placu. Nie dziwię się, że wielu muzułmanów myśli, iż teraz nadeszła ich era. Ale jednocześnie przypominam sobie słowa mojego Mistrza. „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat”.

Gdy Jezus rodził się w Betlejem, nie było ozdobionej bombkami i lametą choinki, dwunastu potraw na stole i śpiewanych przy wtórze organów kolęd. Była zwyczajna noc. Taka jakich wiele. W zwyczajnym miasteczku, pewnie przy zupełnie zwyczajnych odgłosach. W jakiejś zagrodzie między zwierzętami, bo dla podróżnych zabrakło miejsca w gospodzie. Ludzie żyli swoimi codziennymi problemami.

Pewnie tak jak dziś była troska o to, co włożyć do garnka i polityka, bo ugniatała rzymska okupacja. A z pobliskiej Jerozolimy mogli nadejść siepacze popadającego w obłęd Heroda. Gdy znów usłyszę w telewizji o tym, jak piękna i rodzinna jest Gwiazdka, jak ważna jest rodzinna atmosfera, bogate prezenty i troska o nieprzejedzenie się albo usłyszę świąteczną piosenkę o dzwoniących dzwoneczkach sań, powrócę myślami do Betlejem. Tam, gdzie Nieskończony i Nieogarniony Pan Wszechświata przyszedł na świat w prostocie codzienności. Takiej, w której były wszystkie zwyczajne problemy. I podziękuję Mu, że na własnej skórze doświadczył, co to pył drogi, pot i rozgwieżdżone niebo nad głową.