publikacja 08.12.2006 21:03
"Przemoc i gwałt sieją nienawiść i potem zbiera się tego owoce, miłosierdzie zasiewa w ludziach pokój, ale nie jest to pokój tego świata, lecz Pokój prawdziwy, którym tylko wiara w Jezusa Chrystusa może nas obdarzyć."
Umysł pogrążony w jałowej wiedzy odnajduje czasem spokój, wytchnienie i radość duchową w lekturze św. Pawła. Chciałbym, żebyś spróbował go czytać; to cudowne, i duch przy tej lekturze wzlatuje wzwyż, jest on dla nas ostrogą każącą trzymać się prostej drogi i wracać na nią, ilekroć grzech nas z niej zepchnie.
Każdy z was - czytamy w jego notatkach do przemówienia na temat miłosierdzia - wie, że fundamentem naszej religii jest Miłość, bez której rozsypałaby się ona w proch, gdyż nie będziemy naprawdę katolikami, dopóki nie spełnimy, a raczej nie ukształtujemy całego naszego życia zgodnie z dwoma przykazaniami, które mieszczą w sobie samą istotę wiary katolickiej: kochać Boga z całych sił naszych i kochać bliźniego jak siebie samego. Jest to oczywisty dowód, że wiara katolicka opiera się na prawdziwej Miłości, choć wielu chciałoby dla spokoju własnego sumienia widzieć podstawę nauki Chrystusowej w przemocy.
Przemoc i gwałt sieją nienawiść i potem zbiera się tego owoce, miłosierdzie zasiewa w ludziach pokój, ale nie jest to pokój tego świata, lecz Pokój prawdziwy, którym tylko wiara w Jezusa Chrystusa może nas obdarzyć.
Wiem, że droga ta jest trudna i pełna cierni, podczas gdy ta druga na pierwszy rzut oka wydaje się piękniejsza, łatwiejsza, dająca więcej zadowolenia, ale gdybyśmy mogli zgłębiać wnętrze tych, którzy na swoje nieszczęście chodzą błędnymi drogami, zobaczylibyśmy, że nie mają oni w sobie tej pogody, jaka płynie z pokonywania trudności i wyrzeczeń.
Dzisiaj, po straszliwej wojnie, która ogarnęła cały świat niosąc materialną i moralną ruinę, mamy przed sobą jasno wytknięty obowiązek przyczyniania się do moralnego odrodzenia społeczności świata po to, by mógł zajaśnieć nowy promienny świt, który sprawi, że wszystkie narody nie tylko w słowach, ale całym swoim życiem uznają za swego przewodnika Jezusa Chrystusa. W rozwiązanie tego olbrzymiego problemu, w realizację tego przepięknego planu, trzeba włożyć ogrom pracy; temu celowi służą między innymi koła Konferencji św. Wincentego.
Instytucja prosta, odpowiednia dla studentów, gdyż nie nakłada innych obowiązków oprócz stawienia się w jeden określony dzień tygodnia w lokalu swojego koła i odwiedzenia w ciągu tego tygodnia dwóch czy trzech rodzin. Zobaczycie, nie zabiera to wiele czasu, a ileż dobrego możemy zrobić dla tych, których odwiedzamy, i ileż dobrego dla nas samych.
Członkowie Konferencji, odwiedzający biednych, pełnią niejako role skromnych narzędzi Opatrzności Boskiej: szukając zbliżenia z ubogimi zdobywamy po trochu ich zaufanie, stajemy się doradcami w najcięższych momentach ich ziemskiej pielgrzymki, podsuwamy im słowa pokrzepienia, jakie dyktuje nam wiara, i wielekroć udaje nam się, choć nie nasza to zasługa, sprowadzić na właściwą drogę ludzi, którzy nie przez złą wolę z niej zeszli.
Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że działalność Konferencji św. Wincentego i odwiedzanie biednych pomaga nam opanowywać własne namiętności i jest najlepszą wskazówką, że kroczymy słuszną drogą.
Zetknięcie się na co dzień z wiarą, z jaką ubogie rodziny znoszą cierpliwie swoją dolę, składają nieustające ofiary, a wszystko to czynią dla miłości Boga, skłania nas wielekroć do tego, że zaczynamy rozumieć, jak hojnie Bóg obdarzył nas, a mimo to jesteśmy leniwi, niedbali, źli, a oni, nie tak uprzywilejowani, są od nas nieskończenie lepsi. Łatwiej nam wtedy uczynić postanowienie poprawy i wejść na drogę prowadzącą do Boga.
W moim życiu nigdy nie miałem sposobności doznawania tak głębokich wzruszeń jak te, które zawdzięczam Pier Giorgiowi. Myślę, że w obecnych czasach bardzo duże znaczenie ma taki wzór prawdziwej cnoty, jaki on nam daje. Przesuwa się koło nas cicho, dyskretnie, nie oczekując pochwały, dając ubogiemu chleb i swoje serce, sierocie serdeczną pieszczotę, starcowi promienny uśmiech, choremu troskliwą pomoc. W jego misji jest coś heroicznego: odchodzi niemal od rodzinnego domu, jego wygód, zaspokojenia wszelkich potrzeb materialnych, od przyjemności i rozrywek, ucząc nas siły ducha, wytrwałości, energii, odwagi, ofiarności. Nie dba o wspaniałe możliwości, jakie daje mu pozycja jego rodziny w świecie, i nie waha się wnosić swego ewangelicznego ducha wyrzeczenia i ubóstwa w to życie, które człowiek uczynił czymś podobnym do uczty dzikusów, gdzie biesiadnicy wydzierają sobie nawzajem jadło, zamiast je sobie podawać.
W obliczu jego wielkodusznej działalności, gorącej i czystej wiary, skromności i niewyczerpanej pogody ogarnia człowieka wzruszenie. Dzisiejszego wieczoru, kiedy zetknąłem się z jego płomiennym i udzielającym zapałem do chrześcijańskiego działania, czułem się do głębi wzruszony.
Chodziłem na zebrania Konferencji św. Wincentego bardziej przez tradycję rodzinną niż z przekonania; Pier Giorgio musiał to wyczuć i sam nauczył mnie czynnego miłosierdzia. Co prawda, nie ukrywałem przed nim swoich oporów i bezradności. Pytałem go na przykład, jak mu się udaje wchodzić radośnie do domu, w którym wita człowieka smrodliwy zapach. „Jak potrafisz przezwyciężyć wstręt?" A on odpowiedział mi: „Przede wszystkim nie zapominaj nigdy, że nawet jeśli dom jest brudny, wchodząc tam przybliżasz się do Chrystusa. Pamiętaj, co powiedział Pan: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili». - I mówił dalej: - Widzę wokół chorego, nieszczęśliwego nędzarza szczególne światło, którego my nie mamy".
Patrzyłem na niego zdumiony, ale ujęty serdecznością, z jaką odnosił się do wszystkich, a w szczególności do chorych. Czasem wydawało mi się niesłuszne, żeby tacy jak my musieli się wdrapywać na piąte piętro, by znaleźć tam tylko nędzę i brud. A on mówił: „Pamiętaj zawsze, żeby razem z jałmużną dać też słowa wiary chrześcijańskiej, natchnąć ufnością i odwagą, zanosić ubogiemu jałmużnę z uczuciem ciepła".
Kiedyś dyskutowaliśmy na ten temat na dziedzińcu arcybiskupstwa i w końcu zadałem mu pytanie: „Czy nie myślisz, że w tym twoim ideale życia jest trochę fantazji?"
Za całą odpowiedź trącił mnie w ramię mówiąc: „Coś ty!", ze spojrzeniem, które nie dopuszczało żadnej repliki. A w związku z Listem św. Pawła do Koryntian spytałem go, czy taką właśnie wyznaje wiarę, przejawiającą się w miłosierdziu, na co odpowiedział mi: „Czymże byłaby wiara, gdybyśmy jej nie ucieleśniali w miłosierdziu?"