Dziecko święte czeka na Święte Dziecko

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 22.12.2006 21:56

Zaczęli krążyć wokół stawu, ale rozmowa jakoś się nie kleiła. Bo jak mu powiedzieć, że zaraz w domu wszyscy zasiądą do stołu, odczytają fragment Pisma świętego, potem będzie śpiew kolęd, łamanie się opłatkiem, życzenia.

Dziecko święte czeka na Święte Dziecko Henrym Przondziono /Foto Gość

Wojtek z odrobiną zazdrości myślał o koleżankach i kolegach ze szkolnego koła Caritas. Gdy padła propozycja zorganizowania prawdziwej wigilii dla dzieci z ulicy, on jako jeden z nielicznych nie podniósł ręki. Potem już tylko patrzył na ich krzątaninę. Albertyńskie żebranie po sklepach. Gromadzenie prezentów. Poszukiwanie sponsorów. Dzielenie się swoim kieszonkowym. Gdy jednak pomyślał, że trzeba będzie stanąć przed rodzicami i poprosić ich o przesunięcie rodzinnej wieczerzy na późniejsze godziny i zrezygnować z odwiedzin dziadków, ogarniał go dziwny strach. Wyobraźnia zaczynała pracować intensywnie. Widział mamę niemiłosiernie zdziwioną i pytającą: jak to, nie chcesz być tego wieczora z rodzicami?

Po rannej Mszy świętej jak co roku ubierał wraz z tatą i siostrą choinkę. Zawiesili na niej kolorowe ozdoby, wykonane w adwentowe wieczory. Na podłodze ustawili przywiezioną przed dwoma laty przez babcię szopkę. Ileż było przy tej okazji radosnych wspomnień. Potem poszedł do swojego pokoju zapakować prezenty i zaczęło się czekanie. Ta cisza, ta chwila wolnego czasu… Znów wróciły myśli o wigilii w Caritasie. Odezwały się wyrzuty sumienia. Spojrzał przez okno. Po stawie pływało stado łabędzi. Jakby spoglądały w okno i zapraszały do siebie. Wyskoczył z pokoju. Założył kurtkę i – wychodząc – krzyknął do mamy. Lecę nad staw. Nakarmię łabędzie i wrócę za pół godziny.

Nad stawem było pusto, co go zresztą nie dziwiło. Przecież wszyscy przygotowują wieczerzę. Rzucił łabędziom trochę ciastek. Obszedł staw dookoła. Potem zaczął puszczać kamykami kaczki. Trzy odbicia kamienia w wodzie, pięć, znów trzy. Nagle za plecami usłyszał pytanie.
- U ciebie też już po wszystkim?
Obejrzał się przestraszony. Za nim stał Krzysiek, kolega z sąsiedniej klatki. Patrzył smutny to na niego, to na rozchodzące się po wodzie kręgi. Potem stanął obok Wojtka i puścił kaczkę. (Ale mistrz. Siedem odbić, pomyślał Wojtek.) Nagle poderwał się, popatrzył mu w oczy i drżącym głosem ciągnął dalej.
- Nie rozumiesz? No, po wszystkim. Zjedli wszystko, upili się. A teraz jest to samo, co zwykle, czyli awantura. Dlatego tu jestem. Nie chciałem słuchać ich wyzwisk. Gdy zobaczyłem, że stoisz przy brzegu i puszczasz kaczki, pomyślałem, że u ciebie też już po wszystkim i dlatego zwiałeś z domu.

Wojtek teraz dopiero wszystko zrozumiał. Przypomniał sobie, że przez otwarte okna często dochodziły odgłosy awantur z domu Krzyśka. Wiele razy widział go, włóczącego się po osiedlu do późnych godzin nocnych. Kilka miesięcy wcześniej on jeden nie pojechał na klasową wycieczkę. Większość myślała, że żal mu pieniędzy. Teraz stał obok niego i pewnie widział w nim wspólnika swojego losu.

Zaczęli krążyć wokół stawu, ale rozmowa jakoś się nie kleiła. Bo jak mu powiedzieć, że zaraz w domu wszyscy zasiądą do stołu, odczytają fragment Pisma świętego, potem będzie śpiew kolęd, łamanie się opłatkiem, życzenia. Więc opowiadali sobie kawały i wspominali osiedlowe mecze. Wojtek niby śmiał się, ale wewnątrz cały czas coś go gryzło. Jak to? - zastanawiał się - najpierw zdezerterowałeś w szkole, a teraz zostawisz go samego? Tchórz jesteś i maminsynek. Ulizany ministrancik, który – owszem – błyszczeć potrafi. Gorzej, gdy trzeba zrobić coś konkretnego…

 

To chyba wtedy podjął swoją pierwszą męską decyzję. Nagle zatrzymali się. Położył rękę na ramieniu Krzyśka i spojrzał mu w oczy.
- Późno się robi. Idziesz do mnie do domu na wigilię.
- Ja? Co ty? Przecież nie jestem przygotowany. Nie mam świątecznego ubrania. Prezentów. Nawet porządnie się jeszcze nie umyłem dzisiaj. Jak twoi rodzice zobaczą takiego brudasa, to nawet nie będą chcieli mnie do pokoju wpuścić.
- Nie martw się. Mydło i ręcznik znajdą się i dla ciebie. Rodzice z pewnością będą zadowoleni, że choć raz ktoś zajmie miejsce niespodziewanego gościa. A prezenty nie są najważniejsze. Zresztą ty będziesz dla naszej rodziny prezentem.
- Ale przecież my nawet nie jesteśmy przyjaciółmi – ciągnął Krzysiek. A dziś podszedłem do ciebie tylko dlatego, że było mi jakoś dziwnie smutno, gdy widziałem, jak inni spieszą się do swoich rodzin.
- Właśnie dlatego pójdziesz ze mną na naszą rodzinną wigilię.

W oczach Krzyśka pojawiła się łza, potem delikatny uśmiech. Puścili po wodzie ostatnie płaskie kamienie. Odliczyli kaczki i ruszyli w stronę domu. Wojtek, zdenerwowany, przekręcał klucz w drzwiach i krzyczał.
- Mamo! Mamo! Gościa prowadzę na wigilię. Miejsce przy stole nie będzie w tym roku puste!
- To wspaniale! Nie chciałeś iść z Caritasem to przynajmniej inny dobry uczynek zrobiłeś – odpowiedziała mu, witając ich w przedpokoju.

Wojtka dosłownie zamurowało. To znaczy, że mama o wszystkim wiedziała. I pewnie wcale nie była zadowolona z jego decyzji. Ale szanowała ją i dlatego nic nie mówiła.

Potem wszystko było w uświęconej tradycją kolejności. Jedyną niespodzianką był Mikołaj. Niespodzianką, bo przyniósł również prezent dla Krzyśka. Piękny, wełniany szalik i czapkę. A w czapce pełno smakołyków.

- Czy mogę zostać u państwa do północy i iść razem z wami na pasterkę? – pytał kilka minut później mamę Wojtka.
- Jeśli twoi rodzice nie będą się denerwować i szukać cię, to oczywiście możesz.
- Nie będą. – Krzysiek spuścił oczy, w których znów pojawiły się łzy. - Oni o Bożym świecie nie mają pojęcia. Gdy już pojęcie będą mieli, to pewnie zegar wybije południe. A ja… jeszcze nigdy w życiu nie byłem na pasterce.