Każdy ma swój Damaszek

Ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 06.12.2008 00:19

To Bóg. Tutaj? Na dnie? Tak, bo „gdy my nie jesteśmy wierni, On wiary dochowuje na wieki, bo nie może zaprzeć się samego siebie” (2 Tym 2,13).

Każdy ma swój Damaszek

Użyte w haśle tygodnia słowo katastrofa nie budzi dobrych skojarzeń. Raczej jest wiązane ze zniszczeniem, śmiercią lub kalectwem. Koniecznością dodatkowych nakładów na odbudowę i cierpieniem wielu ludzi. Dlatego nie dziwi, że wszyscy boją się katastrofy, a Kościół w suplikacjach modli się o zachowanie „od powietrza, głodu, ognia i wojny”. Mimo to upieramy się, by pozostać przy katastrofie. Ale tylko po to, by dostrzec, że Bóg potrafi działać nie tylko na przygotowanym dobrze gruncie, mając w ręku najlepsze materiały i narzędzia. On radzi sobie świetnie również na zgliszczach, a katastrofa nie jest dla Niego środkiem karania niezdyscyplinowanych, ale jednym ze sposobów na dodawanie wierze mocy, a człowieczeństwu godności.

Katastrofa intelektualna

W życiu wielu ludzi są chwile, gdy niebo płonie. Dziecięca wiara nie jest w stanie obronić się przed argumentami rozumu. Jednym brakuje narzędzi, innym odwagi i wytrwałości w poszukiwaniu. Jeszcze inni zachwyceni tym, co widać przez mędrca szkiełko i oko, zaczynają negować to, czego w szkiełku nie widać. Są i tacy, którym trudno pogodzić istnienie miłosiernego Boga i niemiłosiernego zła, jakiego doświadcza tylu ludzi. Tak rodzi się przekonanie, że Boga nie ma.

Ale w naszym rozumieniu nie ten moment jest katastrofą. Bo większość duchowych rozbitków szuka dalej. Sięga po księgi, pochyla się nad utrwalonymi w skale śladami paproci, siada w zachwycie na górskich szczytach, z wewnętrznym niepokojem podpatruje świadków Zmartwychwstałego. I przychodzi chwila, gdy budowana przez lata intelektualna konstrukcja rozlatuje się jak przysłowiowy domek z kart. Mały rozum człowieka kapituluje przed wielkim rozumem Boga. „Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,20). To jest pierwszy moment, gdy ma się ochotę powiedzieć: popatrz, jaka piękna katastrofa.







Katastrofa moralna

Bywa też inaczej. Na styku pogodnego nieba wiary i pogodnego pastwiska Bożej miłości pojawia się uchylona furtka, przez którą można wyjrzeć. Otwierająca się za nią przestrzeń kusi wolnością, mami kolorowymi kwiatami wielorakich przyjemności, obiecuje łatwiejsze życie. Więc na początku jest ciekawość zakazanego owocu. W dodatku znajdująca się w pobliżu ciągle otwarta furtka daje gwarancję, że zawsze można wrócić, zaspokoiwszy pierwszą ciekawość. Ale wychodzący nie wie jeszcze, że człowiekowi łatwiej jest czynić zło, którego nie chce, aniżeli dobro, którego chce (por. Rz. 7,19). Rozkosz, doświadczana przy spożywaniu zakazanego owocu wywołuje pragnienie jeszcze większych wrażeń, człowiek zapomina, skąd wyszedł. Furtka coraz dalej, a mamiąca rozkoszą łąka powoli staje się bagnem. To, co dawało poczucie wolności, krępuje, zniewala i dusi. Bagno wciąga. I gdy wydaje się, że to już koniec, nagle pod nogami pojawia się twardy grunt. Nie, to nie beton. To Bóg. Tutaj? Na dnie? Tak, bo „gdy my nie jesteśmy wierni, On wiary dochowuje na wieki, bo nie może zaprzeć się samego siebie” (2 Tym 2,13). To jest drugi moment, gdy ma się ochotę powiedzieć: popatrz, jaka piękna katastrofa.

Kryzys wzrostu

Nie każde niebo płonie i nie każdy da się omamić zapachami łąki wolności. Ale chyba każdy, kto zapragnął żyć według Ducha przeżywa takie chwile, kiedy wydaje się, że zostały wyczerpane wszystkie możliwości. Przychodzi znużenie, męczy modlitwa, serce jak wypalony dzban nie potrafi już promieniować wdzięcznością, nie widać żadnych postępów w miłości. Coraz częściej pojawia się pytanie o wiarę. Czasem trzeba wielu lat trwania mimo wszystko, by odkryć, że nic „nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8,39).

Albo inaczej. Jak u tego bogacza z przypowieści przychodzi chwila zadowolenia z siebie. Wydaje się, że już nic więcej nie trzeba. Aż przychodzi moment, gdy z nową siłą ktoś odkrywa wezwanie. „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych” (Ef 5,14). Więc zawaliło się wszystko? Nie, to tylko przejście, kolejny krok, szczebel wyżej. Bo „nie zabraknie przestrzeni dla tego, który biegnie do Pana” (Hermas, Pasterz). To jest trzeci moment, gdy ma się ochotę powiedzieć: popatrz, jaka piękna katastrofa.

Jeden spada z konia, widzi światło i słyszy głos. Inny szuka po omacku. Gdy ktoś rozpaczliwie woła na dnie, drugi przeżywa kryzys wzrostu. Nie ważne jak i gdzie. Ważne, że każdy ma szansę na swój Damaszek. Że Bóg każdemu daje łaskę pięknej katastrofy.