Znalezieni na drodze do Damaszku

Justyna Nowicka

publikacja 07.12.2008 22:28

Drugi tydzień Adwentu

Znalezieni na drodze do Damaszku

Poniedziałek

Kamil


"A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował,
i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia."
(Ef 2, 4 - 5)


Kamila spotkałam dwa tygodnie temu w księgarni. Na pierwszy rzut oka młody, kulturalny człowiek z intrygującą nutką ekstrawagancji przejawiającą się zielonym szalikiem noszonym do garnituru. Przed dwoma laty skończył turystykę, podróżuje po świecie, a do księgarni trafił w poszukiwaniu "Dzienniczka" siostry Faustyny, na prezent dla koleżanki. Nie ukrywałam zaskoczenia widząc go w towarzystwie takiej lektury. Ale o tym obiecał opowiedzieć przy następnej okazji, przy kawie.

Kilkanaście lat wcześniej. Czas buntu, narkotyki, świat bez granic. Aż wreszcie bez granicy między życiem a śmiercią. Życie przechodzące w śmierć. Pozorna beztroska a wewnątrz rozdzierający ból, żal, aż wreszcie pustka. Włóczęgostwo po Polsce.

Któregoś dnia, z nudów, wszedł do kościoła. Grupa młodzieży adorowała Najświętszy Sakrament. Śpiewy, fragmenty jakichś tekstów, aż wreszcie cisza. Zupełna cisza. Nie mógł wysiedzieć, coś w nim uciekało przed tą ciszą. Ktoś siedzący obok dał mu do ręki "Dzienniczek". Zaczął czytać. Skończył tydzień później.

Żył niszcząc miłość, która wydawała się być dla wszystkich tylko nie dla niego. Był przekonany, że nie jest nikomu potrzebny. Teraz Bóg wyczytał w jego sercu tę modlitwę, której on nigdy nie potrafił wypowiedzieć. Sam Bóg mówił mu o miłości do niego. O miłości, która przemienia wszystkie jego zagubienia, rany i grzechy.

Dziś Kamil mówi, ze musiał dotknąć dna serca, gdzie nie było niczego, tylko pustka. I mówi, że wierzy, że Bóg prowadził go jakoś tak, że pokazał mu jak żyć. Kiedy już zasiał w nim nadzieję, otworzył na ludzi, na ich dobro... wtedy zobaczył jak każdego dnia Bóg czyni go z umarłego żyjącym synem.



Wtorek

Kasia


"przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach - w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych." (Flp 3, 10-11)"

A miało być tak pięknie... studia, potem ślub z Markiem, mieszkanie, dziecko, spacery po lesie, wspólna modlitwa, rodzinne świętowanie i czułe słowa na dobranoc. "Kocham Cię, Kasiu". Studia skończyliśmy, ślub z Markiem był. Udało się złapać dobrą pracę, dostaliśmy kredyt na mieszkanie.

Później zaszłam w ciążę. Cieszyłam się. Marek uważał, że jeszcze na to za wcześnie. Były kłótnie, naciski. Było moje rozczarowanie mężem, rozpacz.

Poroniłam.

Markowi ulżyło. A ja nie potrafiłam żyć tak jak kiedyś. To rozczarowało Marka.

Zdradził.

Odszedł.

Bóg miał nam błogosławić, ale gdzie On się podział? Zapomniał? Zaspał? Żartował?

A może wmówiłam Go sobie?

Niczego nie rozumiałam, niczego nie widziałam, chodziłam jak z zamkniętymi oczyma. Prosiłam Boga, jeśli tylko jest, by podtrzymał mnie... od śmierci.

I Pan wziął mnie w swoje ramiona.

W czwartek w czasie Eucharystii. Cały swój ból, którego nie potrafiłam nawet opisać położyłam na białej Hostii.

Ręce kapłana były jak ramiona krzyża, które podtrzymują Chrystusa w Ofierze.

Jezus wziął mnie w swoje ramiona, a były to ramiona Krzyża.



Środa

Pan Grzegorz


Wielkie biurko, komputer, telefon, kilka słowników, masa karteczek, kilka długopisów, flamaster… na wygaszaczu laptopa znikający i pojawiający się napis: Kto nam przeszkodzi w podążaniu za prawdą? (Ga 5,7).

Pan Grzegorz był moim opiekunem praktyk w gazecie. Erudyta, ze znakomitym warsztatem dziennikarskim, człowiek wnikliwy, uparty, do tego taktowny. Bywał porywczy, ale poza tym sprawiał wrażenie niespotykanie spokojnego człowieka. Swego czasu studiował polonistykę, później filozofię i socjologię. – Aż dopadła mnie choroba filozofów: agnostycyzm – mówi o sobie.

Dla agnostyka wszystko jest względne, nie można dotrzeć do żadnego pewnika. Nie można niczego poznać. Świat staje się chaosem. Wszelkie poznawanie, szukanie sensu staje się pogonią za wiatrem. Z jednej strony wydaje się, że człowiek staje się bardziej wolny, bo jeśli nic nie jest pewne, żadne wartości, to nie trzeba się za niczym opowiadać, o nic walczyć. Ale czy można tak żyć?

Pan Grzegorz każdy dzień rozpoczyna od wizyty w Kaplicy Wieczystej Adoracji. Chce poznać mądrość Bożą ukrytą w tajemnicy ( 1 Kor 2,7). Nie takiej tajemnicy, która może kojarzyć się z baśniami, czy hasłem rzucanym, kiedy brak argumentów w dyskusji. Ale Tajemnicy, która jest Boża Obecnością.

Cóż więc… Otwórzcie i wy wasze serca (2 Kor 6,13b). Nie oszukujcie samych siebie! Jeśli ktoś uważa się za mądrego na tym świecie, niech się stanie głupim, aby stać się mądrym. Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga (1 Kor 3,18-19).




Czwartek

Maciej


Dzięki składam Temu, który mnie umocnił, Chrystusowi Jezusowi (1 Tm 1, 12a).

Zanim to uczynił nie chciałem żyć. Jestem homoseksualistą. Brzydziłem się sobą. A im bardziej się brzydziłem, tym bardziej szukałem akceptacji i tym głębiej popadałem w uzależnienie od chorych związków. „Zdrowych” nie potrafiłem zbudować. Zawsze kończyło się tym, że osaczałem innych.

Doznałem jednak miłosierdzia, ponieważ gdy nie wierzyłem, nie wiedziałem, co czynię. A łaska naszego Pana obficie zaowocowała we mnie wiarą i miłością w Chrystusie Jezusie (1 Tm 1, 13a-14).

Tak, dzięki temu, że znalazł się ktoś, kto pokazał mi Chrystusa, Jego miłość, Jego krzyż, sakramenty, Jego Słowo, odnalazłem pokój. Bo jeśli On mnie przyjmuje takim, jakim jestem, to nie mam powodu, by gardzić sobą. Wciąż jednak mam świadomość, że Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników. Spośród niech ja jestem pierwszy (1 Tm 1, 15b).

Jest we mnie wiele miejsc, które potrzebują uzdrowienia, Jego delikatnego powiewu. Mam jednak nadzieję, że doznałem miłosierdzia właśnie po to, aby we mnie pierwszym Chrystus Jezus okazał całą swoją cierpliwość, jako przykład dla tych, którzy Jemu wierzą, zmierzając ku życiu wiecznemu (1 Tm 1,16).










Piątek

Ewka


Cieszę się; nie dlatego jednak, że byliście smutni, ale że ten smutek skłonił was do nawrócenia (2 Kor 7,9). Teraz więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy. Z nich zaś największa jest miłość (1 Kor 13, 13).

Można powiedzieć, że ciężko przeżywałam okres dojrzewania. Imprezy, wagary, ucieczki z domu, dużo starsi mężczyźni. Zawaliłam szkołę, maturę zdawałam dwa lata po terminie. Teraz wiem, że krzyczałam do całego świata, by chciał mnie zauważyć, posłuchać, pokochać. Ale „świat” nie rozumiał mojego krzyku.

Po kilku latach takiego miotania się, po kolejnej nocnej przygodzie, włóczyłam się po osiedlach. Chciałam pozbyć się gorzkiego smaku porażki. Znalazłam sobie ławeczkę schowaną w krzakach i tam miałam zamiar zniknąć. W ciemności nie od razu zorientowałam się, że jestem niedaleko kościoła, a naprzeciwko mnie, całkiem wyraźnie widać krzyż. Jakby patrzył na mnie. Jakby czekał z otwartymi ramionami.

Nie wiem jak, nie wiem jakim cudem, ale powiedziałam wtedy Bogu, że nie mogę tak dłużej żyć, że albo mnie jakoś uratuje albo zdechnę. Ale nie chcę być już taką, jaką z siebie zrobiłam.

Jak desperatka zaczęłam szukać dla siebie pomocy. Kupiłam Biblię, zaczęłam ją czytać, przychodziłam często, czy to w dzień, czy w nocy pod ten krzyż, by popatrzeć na otwarte ramiona. Był psycholog. Przeczytałam co najmniej setkę książek o Bogu. Niecały rok później odważyłam się na spowiedź. I dopiero po niej, dopiero kiedy przyjęłam Boga do serca, kiedy On przyjął mnie do siebie poczułam się w Nim jak w domu.

Teraz w całej mojej historii widzę te małe „zrządzenia losu”, które doprowadziły mnie pod krzyż przy kościele. I zagubienie, i smutek, taki do dna serca, są dla mnie znakami od Boga, że sensem mojego życia nie ma być niszczenie. Żyję, by On mógł mnie kochać, bym mogła kochać Jego i ludzi.




Sobota

Justyna


Różne są działania, ale jeden jest Bóg, który sprawia wszystko we wszystkich (1 Kor 12, 6).

Rok temu, w czasie modlitwy o uzdrowienie, wiele było tzw. "spoczynków w Panu". I mnie się coś takiego zdarzyło. Ci, którzy mnie znają wiedzą jak sceptycznie do tego podeszłam.

Ale teraz, kiedy emocje opadły, kiedy jest czas, że można nieco z dystansem na to wydarzenie spojrzeć... widzę, że dostałam od Boga wielki dla mnie dar - tęsknotę za Bogiem. I to nie taką tkliwą - na chwilę. Ale taką pomimo tego, co się dzieje na zewnątrz, pomimo moich nastrojów, pomimo zranień, gdzieś na dnie serca pozostał ślad po tym spotkaniu, po tym Jego dotknięciu, który zawsze daje się odnaleźć i który jest właśnie tym pragnieniem Boga. To przeżycie... łagodności, pokoju wpisało się jakoś w sposób nieodwracalny.

Oczywiście, że moje życie nie zmieniło się w sielankę. Oczywiście jest wiele rzeczy, które jeszcze muszę poprawić, tak po prostu po ludzku. Ale to wszystko jest już dla mnie inne. Jeśli jest ciemność, to nie jest już rozpaczą, ale jest miejscem, gdzie czeka się na światło.

Kiedy pomyślę sobie, jaki dar dostałam... kiedy uświadomię sobie, że to Bóg wysłuchał mojej modlitwy, by wszystkie moje głody, które mnie zabijają przemieniał w głód Jego samego... słów brakuje. Chciałabym o tym wykrzyczeć, wyśpiewać i wytańczyć, ale jednocześnie staję wciąż na nowo zaskoczona, zachwycona tym jak On działa... i tylko tak stoję i patrzę.

W tej tęsknocie za Bogiem mieści się też tęsknota za tym, by On mieszkał w każdym człowieku. By mieszkał w każdym z Was. I modlę się o to...