Chrzest? Odradzam

publikacja 13.12.2008 10:44

O zniechęcaniu do chrztu, szczypcie soli i Kościele dla grzeszników z o. Stanisławem Jaroszem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Chrzest? Odradzam

Ks. Tomasz Jaklewicz: Paweł spotkał osobiście Jezusa, miał teologiczne wykształcenie, silny charakter, osobowość. Mógłby spokojnie powiedzieć: po co mi Kościół, sam sobie poradzę.

O. Stanisław Jarosz: – Często spotyka się dziś taką postawę: „w księży nie wierzę, w Kościół nie wierzę, ja wierzę w Pana Boga”. Takie mówienie jest totalnym nonsensem. Nie ma Jezusa bez Kościoła. Nasuwają mi się trzy argumenty. Po pierwsze sam Paweł usłyszał z ust Jezusa: „Dlaczego Mnie prześladujesz?”, a przecież on Jezusa nie prześladował. Wydawało mu się, że sprawa jest zamknięta. Jezus umarł, pogrzebali Go, koniec. Paweł prześladował uczniów, czyli Kościół. Po drugie powrót do życia Pawła dokonał się przez posługę Kościoła. Ananiasz poszedł do niego, wprowadził do wspólnoty, gdzie otrzymał chrzest. Po trzecie ważne jest to, co sam św. Paweł mówi o Kościele, że jest Ciałem Chrystusa, Bożą budowlą. Spoiwem Kościoła jest Jezus. Ta świadomość jest bardzo potrzebna. Bliska
jest mi ta idea soborowa, że Kościół jest sakramentem zbawienia. Nie ma poza Kościołem zbawienia. Nie w tym sensie, że wszystkich musimy ochrzcić, ale w tym sensie, że dla wszystkich ludów droga zbawienia idzie przez Kościół. On jest tym widzialnym znakiem, że Chrystus zmartwychwstał.

Stawiamy często znak równości między słowami „Kościół” i „duchowieństwo”.

– Denerwuje mnie to, że w orzeczeniach biskupów czy w naszym księżowskim przepowiadaniu mówimy tak o Kościele, jakby to była tylko hierarchia, np. „Kościół wypowiedział się na temat”. Zaraz, zaraz, przecież to biskupi wypowiedzieli się w imieniu Kościoła. Albo mówi się, że ktoś zaatakował Kościół, a chodzi o to, że ktoś zaatakował jakiegoś księdza czy biskupa, a nie Kościół. Przecież Kościół jest wspólnotą ludzi ochrzczonych.

Byliśmy ochrzczeni jako dzieci i nie wiemy o tym.

– Gdy prowadzę przygotowanie do chrztu, to na pierwszym spotkaniu dla rodziców i chrzestnych mówię: „Proszę państwa, namawiam was, żebyście nie chrzcili swojego dziecka”.

I co na to rodzice?

– Pytają zdziwieni .„Dlaczego?”. Odpowiadam: „Bo go wyposażycie w narzędzia, których nigdy nie będzie używało”. Pytam rodziców: „Czy wy naprawdę chcecie, żeby wasze dziecko stało się uczniem Jezusa, żeby stało się Kościołem?”. „Nie, bez przesady, my go chcemy tylko ochrzcić”. Ale przez chrzest stajemy się uczniami Chrystusa. Mówię czasem w konfesjonale: „Chłopie, jest wyjście z twojej sytuacji – zabrać ci chrzest, nie miałbyś grzechu, że się nie modlisz, że nie chodzisz do Kościoła. Bądź poganinem, skoro żyjesz jak poganin. Po co kłamać?”.

Ale chrztu nie da się wymazać.

– No tak. Chrzest jest zadaniem na całe życie. Zawsze staram się udzielać chrztu bardzo uroczyście. Po polaniu wodą biorę ochrzczonego brzdąca w ramiona, podnoszę go do góry i pokazuję ludziom. A potem tłumaczę rodzicom, że to dziecko nie jest już tylko wasze, ono stało się uczniem Chrystusa, ono ma misję przyjęcia krzyża. Ja sam się tego ciągle uczę, że mam pokochać ten Kościół, że mam dla niego życie stracić. Kiedy celebruję Eucharystię, powinienem umieć powiedzieć „chcę stracić życie dla tych, dla których odprawiam”. Przez długi czas myślałem w czasie podniesienia, że kłamię.


Dlaczego?

– Bo mówię „bierzecie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane”. Owszem, to Jezus wypowiada te słowa przeze mnie, ale czy ja, Stanisław, chcę powiedzieć tak samo? Czy jestem gotów dać swoje życie za tych, którzy stoją przede mną. Za wszystkich: i tych z czerwonymi nosami, z bezmyślnym uśmiechem, rozwydrzoną młodzież... Czy chciałbym, żeby moja 0Rh+ była wylana za tych, za których celebruję Mszę św.? Fascynuje mnie św. Paweł tym, że on budował ten Kościół z całą gorliwością, obrywał strasznie ze wszystkich stron i miał świadomość, że zbawienie od Zmartwychwstałego płynie przez Kościół, przez tych, którzy stanowią Jego Ciało.

Czasem ludziom trudno zobaczyć Jezusa w Kościele.

– Wiem. Sam miałem kiedyś czas kryzysu. Szczypałem hostię w czasie Mszy, czy pójdzie krew... Od paru lat przestałem to robić. Jak może nie być Jezusa w Kościele? A kto wyciągnął mnie z grzechów, uleczył moje zranienia, połatał serce? Jak Go może nie być? To się samo nie zrobiło. Mamy być solą i światłem dla tych, którzy nie znają Jezusa. Nie potrzeba kilograma soli na garnek zupy. Szczypta wystarczy, żeby zmienić smak rzeczywistości. Nie potrzeba wielu reflektorów, nieraz świeczka wystarczy, żeby ktoś znalazł drogę w ciemności. Kiedyś w Warszawie przyszedł do mnie człowiek i mówi: „Proszę ojca, jestem ochrzczony, ale przestałem praktykować, z powodu partii, awansów. Byłem dyrektorem biura, pracował u mnie człowiek, który był naprawdę chrześcijaninem, modlił się, nie udawał niczego. Był pokorny, wyśmiewaliśmy się z niego, zwalali na niego robotę, a on to wszystko brał. Kiedyś miałem wypadek, mój samochód spadł ze skarpy, byłem uwięziony we wraku, myślałem, że to koniec i wtedy przypomniał mi się ten człowiek z pracy. Nie umiałem się modlić, ale powiedziałem: »Panie Boże, skoro on się tak modlił do Ciebie, to Ty miej litość dla mnie grzesznika«. I wie ojciec, uratowali mnie, ale gdybym ja wtedy zginął, czy by mnie Pan Bóg odtrącił?”. Powiedziałem mu: „Nie, nie odtrąciłby cię, ponieważ ten człowiek był dla ciebie światełkiem, był dla ciebie solą. Dzięki niemu szukałeś jednak w końcu zbawienia w Jezusie”.

Ojciec mówi o szczypcie soli i światełku, a my w Kościele ciągle przeliczamy, ilu ludzi było na Mszy, ile na oazie, w nowicjacie. A u was tylko 20? U nas 50!

– Problemem nie są liczby, tylko to, że ten Kościół jest rozmyty, że za mało jest radykalizmu, który pokazuje jasno Zmartwychwstanie. We współczesnym świecie brakuje znaków, które prowadzą do wiary. Ludzie przyjmą księdza na kolędzie, nawet poczęstują kawą, ale mówią: „mnie to nie interesuje, ja w nic nie wierzę”. Co by zrobił św. Paweł? Zrobiłby jakiś cud, może uzdrowił sparaliżowanego. Chodzi o znak,
który prowadzi do wiary. Takim znakiem są ludzie, którzy żyją na co dzień z Chrystusem.

Kiedyś na katechezie miałem ucznia, który strasznie dawał mi w kość. Zapytałem go na przerwie, o co mu chodzi. Mówił, że dostał kiedyś od księdza w twarz. Ludzi boli niedoskonałość Kościoła.

– Paweł nazywa często chrześcijan „świętymi”. Kiedyś bardzo się przed tym broniłem, jaki tam ze mnie święty. A teraz jest mi to bliskie. Pierwszym świętym jest Bóg. Świętym jest ten, w kim obecny jest Jezus Chrystus. Nieraz mówię ludziom po Komunii: „Święci jesteście teraz, bo macie w sobie świętego Jezusa. Jeśli Mu pozwolicie, by w was pracował, będziecie święci”. Ale On poprowadzi drogą, na której muszę zdechnąć samemu sobie, po to, by było we mnie coraz więcej tej mentalności Nowego Człowieka, żebym powtarzał „niech mi się stanie według Twego słowa”.

A Ojciec nigdy się nie rozczarował Kościołem albo klasztorem?

– Rozczarowałem się i chciałem nawet odchodzić. Ale ktoś mi powiedział „To po coś tu przyszedł? Skoro widzisz tyle zła, to jest dowód na to, żebyś tu został”. Kościół jest Kościołem grzeszników, którzy powoli wzrastają. Wiem, że nie powstałem z żadnej swojej słabości o własnych siłach. Słowo Boże mnie dźwigało i ta świadomość, że Jezus bardzo mnie kocha. Dlatego nigdy nie gorszyłem się Kościołem. Może czasem powiedziałem nieopatrznie o jakimś proboszczu, że „krowa nie będzie latać”…

Ale kiedy ludzie się gorszą Kościołem, to co im Ojciec mówi?

– Ludziom, którzy gorszą się Kościołem, mówię: „A ty, jakim jesteś Kościołem? Też jesteś jego cegiełką”. Albo pytam: „Czy ty się zaliczasz do owiec, które nigdy się nie gubią?”. Kościół nie jest elitarnym gronem supermanów. Kościół jest dla grzeszników, dla ludzi, którzy potrzebują wciąż nawrócenia. A że ksiądz się jakiś trafił, który cię zranił… Powiem szczerze, że mnie też bardzo kiedyś skrzywdził ksiądz, ale nigdy nie patrzyłem na to w kategoriach, że wszyscy są tacy. Jezus kochał grzeszników. Nie mówię nic innego od 15 lat, jak tylko „Kocha ciebie Bóg”. Mówili mi już nieraz: Stanisław, zmień tę płytę. Św. Paweł pisał, że nic nie jest w stanie odłączyć go od miłości Chrystusa. Nie, mnie nie denerwują księża, czasami jest mi tylko przykro albo głupio.

Ludziom nieraz trudno zgodzić się z całością nauki Kościoła, chcą sami rozsądzać, wybierać po swojemu.

– Chrześcijaństwo nie polega na tym, że wierzę w to, co mi się podoba lub co mi się wydaje. Chrześcijaństwo polega na posłuszeństwie w wierze. Urząd Nauczycielski Kościoła, proboszcz, katecheta przekazują prawdy wiary, z którymi ja nie mam dyskutować, ale je przyjąć. Kiedyś słyszałem takie kazanie, jakby ktoś kleszczami wyrywał zęby Ewangelii. Piła bezzębna nie przetnie niczego. Takie aksamitne chrześcijaństwo będzie klęską. Ono musi być radykalne, jednoznaczne, tylko wtedy zbawia i uświęca. Albo jesteś posłuszny Jezusowi Chrystusowi, który jest w Kościele, albo nie. Albo żyjesz, albo umierasz. Nieraz gdy ktoś mówi „a ja uważam, że to jest tak”, odpowiadam: „Tu nie ma co uważać, albo przyjmujesz to, co mówi Jezus Chrystus, albo jesteś heretyk”. Jeżeli dostanę recepturę od lekarza i poskreślam niektóre składniki, bo są gorzkie, to taki lek nie będzie działał.

Ludzie mówią, że każdy ma swoją prawdę.

– No i później jest g… prawda (śmiech).

Czuje Ojciec związek z tymi, którzy wierzyli przed nami?

– Tak, coraz bardziej. Kościół to również ci, którzy są w czyśćcu i już w chwale nieba. Myślę o tym nieraz, kiedy recytuję zakończenie prefacji „ze wszystkimi aniołami i świętymi”. To może śmieszne, ale myślę sobie, że w niebie będę po kolei słuchał historii ludzi o tym, co Bóg zdziałał w ich życiu.