3. Niedziela Adwentu (B)

publikacja 12.12.2017 20:38

Osiem homilii

Wezwani do radości

ks. Leszek Smoliński

Czy jest coś, co nas cieszy i sprawia nam radość w życiu codziennym? Z pewnością na tak postawione pytanie znajdziemy wiele odpowiedzi. Wśród najczęstszych pojawią się: dobre zdrowie, samopoczucie, sukces, awans, podwyżka w pracy. Jeśli ktoś patrzy dalej, cieszy się ze zdobywania wiedzy, tworzenia i zdobywania nowych doświadczeń czy tworzenia dobrych dzieł. Najbardziej jednak cieszy drugi człowiek i odwzajemniona miłość, która przemienia świat w nas i wokół nas.

W trzecią niedzielę Adwentu słowo Boże wzywa nas: „Raduj się, duszo, w Bogu, Zbawcy moim”. Powodem radości jest więc osoba Boga, która stanowi źródło radości. W epoce ludzi rozrywkowych, którzy chcą sprowadzić codzienność do rzeczywistości lekkiej, łatwej i przyjemnej, banalnie prosto można pomylić prawdziwą radość z kryjącą się pod maską płytką wesołością, zabawą czy dobrym humorem. Św. Franciszek z Asyżu uczył, że prawdziwa radość, aby się ukazać, nie potrzebuje pustego śmiechu. Jest natomiast owocem Ducha Świętego, który pochodzi z czystości serca i zdobywa się ją przez pobożną modlitwę. Owoc Ducha widoczny w życiu wierzącego w obfitości jest znakiem jego bogatego, duchowego życia, najlepszym świadectwem uwiarygodniającym przynależność do Jezusa Chrystusa, żywym wyznaniem wiary.

Radość, o której Biblia mówi aż 454 razy, może gościć zarówno w sercach zdrowych i silnych, cieszących się życiowymi sukcesami i dostatkiem, jak też słabych, chorych i ubogich materialnie. Bóg pozwala nam odkrywać prawdziwą radość każdego dnia. Benedykt XVI zauważa: „Każdy dzień pełen jest niezliczonych prostych radości, które są darem Pana (…) Istnieją piękne chwile życia rodzinnego, wspólnej przyjaźni, odkrycia swoich talentów i sukcesów, uznania ze strony innych, zdolności wyrażania siebie i świadomości, że jesteśmy rozumiani, że jesteśmy użyteczni dla innych. Jest też radość z powodu uczenia się nowych rzeczy, odkrycia nowych wymiarów dzięki podróżom i spotkaniom, możliwości czynienia planów na przyszłość. Także doświadczenie czytania dzieła literackiego, podziwiania arcydzieła sztuki, słuchania i grania muzyki lub zobaczenia filmu może w nas budzić prawdziwą radość”.

Radość rodzi: gorliwość i troskliwość, nastawienie i gotowość duszy i ciała do pełnienia z duchem wszelkiego dobra, a więc miłosierdzie wobec innych. A „hojnego dawcę miłuje Bóg”. Ta prawdziwa radość doprowadzona do doskonałości streszcza się w zwycięstwie miłości i wierności Jezusowi Chrystusowi przez znoszenie cierpień z miłości do Niego. Radość chrześcijańska nie tylko nie wyklucza cierpienia, ale często nim się karmi. Ta radość nie jest jednak zagwarantowana nikomu raz na zawsze. Chcąc ją zachować, trzeba nieustannego ożywienia i prośby do Boga o wsparcie. Modlitwa nie może być więc wydarzeniem sporadycznym, musi towarzyszyć nam stale. Chodzi o przeżywanie codzienności w duchu modlitwy, by w każdym swoim życiowym położeniu dostrzegać obecność Boga i być wdzięcznym, wyśpiewując wraz z Maryją i całym Kościołem radosny hymn „Magnificat”, włączając w niego dziękczynienie za osobiste dary.

Nawracajcie się i wierzcie

Piotr Blachowski

Tytuł, jakże nam znany, jest hasłem na nowy rok duszpasterski, a w zamierzeniu ma nam pomóc w docenieniu sakramentu pokuty i pojednania. Dzisiaj świętujemy Niedzielę Radości – Gaudete – trzecia Niedziela Adwentu. To radość podwójna, po pierwsze radość z nowego roku i jego hasła, po drugie radość z obecności Pana pośród nas.

Czytania dzisiejsze wspominają postać Jana Chrzciciela, która rozświetla Adwent jak lampa roratnia, niesiona przez dziecko na nabożeństwo. Jego misja to przygotowanie Jezusowi drogi do naszych serc. Ewangelista napisał o Nim: „Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz [posłanym], aby zaświadczyć o światłości.” (J 1,7-8 ). Tą światłością jest oczekiwany Jezus Chrystus, a Jan, poprzez słowa w Ewangelii uczy nas pokory, radości z przyjścia Pana, pokazuje, jak żyć w oczekiwaniu na Zbawienie.

Dlaczego Niedziela Radosna? Bo w sercach czujemy już radość, że tak szybko nadchodzi Boże zbawienie, że Mesjasz jest tuż, tuż... Jest to radość wypełniająca serce człowieka będącego blisko Boga, radość, która wypływa z wdzięczności za wszystkie Boże dzieła dokonane dla nas, a także za to, że dał nam sposobność przeżycia świąt w uroczystym nastroju, z uroczystą oprawą, uroczystym oczekiwaniem. Kolor szat liturgicznych jest wyjątkowy i rzadko w liturgii stosowany – kolor różowy, nie tradycyjny fiolet, ale kolor, który może się kojarzyć z barwą, którą czasami można dostrzec w czasie wschodu słońca. To Jezus Chrystus jest tym „Wschodzącym Słońcem”, a my – prowadzeni przez świętego Jana Chrzciciela – pragniemy się poddać „naświetlaniu” w promieniach tego Słońca, które nie zna zachodu.

Dlaczego uczy nas pokory? Bo uczciwie, bez wywyższania, na pytanie, kim jest, powiedział zgodnie z prawdą, iż jest tylko bożym posłańcem, który ma dać świadectwo o Tym, który przychodzi. To powoduje, że zdajemy sobie sprawę z naszej małości.   Wyrażajmy więc z pokorą radość z bliskiego przyjścia Pana, widząc w nim „Przyjaciela człowieka” – pamiętajmy o tym, że ON jest naszym Przyjacielem, i że przyjaźń z Nim jest naszym największym skarbem. Skarbem, który mamy utwierdzić naszym nawróceniem, pokutą i pojednaniem.

Przyjaźń to wielki dar, który pokazuje nam dobroć Jezusa jako Boga i człowieka. O tym, że darzy nas wszystkich serdeczną przyjaźnią i miłością, powinniśmy pamiętać i tym samym obdarzać naszych bliskich, przyjaciół, ale także nam nieprzychylnych.  Pamiętając o tym, iż przyjaźń jest formą miłości, dajmy się wreszcie przekonać, że gdy ją tracimy, tracimy bardzo wiele. Jeżeli bowiem miłość potrafi rozświetlić nasze życie, to co może się zdarzyć, gdy zgaśnie? Z pewnością nasze życie stanie się ciemne, ponure, mało owocne. A nam chodzi przecież o coś innego, prawda? Dbajcie więc o nią dobrze, Przyjaciele, którzy macie szczęście ją posiadać. Dbajmy o nią...

PANIE JEZU, Ty jesteś blisko tych, którzy Cię wzywają, tych, którzy wzywają Cię szczerze. Wszyscy oczekujemy Ciebie, Panie, z nadzieją....

Imię

Michał Laskowski

Kiedy rodzice dowiedzieli się o naszym istnieniu, zaczęli zastanawiać się jakie dać nam imię, kto ma stać się naszym świętym patronem. Ktoś ma na imię Piotr, ktoś Jan, czy Małgorzata. Imię, które wybierają dla nas rodzice, a które uroczyście ogłoszone jest podczas włączenia nas we wspólnotę Kościoła sprawia, że przestajemy być anonimowi. Przestajemy być małym, pięknym „berbeciem”, maleńkim człowieczkiem, czy dzieciątkiem i stajemy się kimś, kto otrzymuje swoją tożsamość. Ta tożsamość dana jest nam już w chwili naszego poczęcia, jednak przez nadanie imienia uwypukla się. A jak jest z tą naszą tożsamością? Czy nie gubimy się w tym, kim jesteśmy? Zastanówmy się, jak to się stało, że okres celebracji przygotowania do Narodzin Zbawiciela, przerodził się w sezon stresu, ulicznych korków i pełnej listy zakupów? Dziś przecież jesteśmy już w tym bezpośrednim czasie przygotowań… mamy już III Niedzielę Adwentu, zwaną Gaudete, niedzielę radości. Wskazuje nam ona na szczególną bliskość Boga, na Jego miłość. Nie na miłość do zakupów, do świecidełek, do prezentów, ale na miłość do Boga, który sam jest Miłością. A kiedy jednak kończy się ten czas, to wielu z nas zostaje z długami, wymagającymi wielomiesięcznych spłat, olbrzymim zmęczeniem fizycznym i psychicznym oraz pustym uczuciem we wnętrzu o przegapieniu czegoś. Czy o to chodzi w Adwencie?!

Jednak dziś w Ewangelii usłyszeliśmy zupełnie coś odwrotnego. Człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię, wie kim jest. Zna swoje miejsce w społeczeństwie. Wie, co jest ważne, a co zabiera mu cenny czas czuwania. Pytany przez kapłanów i lewitów czy jest obiecanym Mesjaszem lub którymś z proroków,  z pełną świadomością odpowiada: „nie jestem”. Jan wie co jest najważniejsze, wie, że jest posłanym, aby przygotować drogę Emmanuelowi. A my jak możemy pamiętać o przygotowaniu drogi dla Zbawiciela w ferworze zakupów, sprzątania i wybierania choinki w połowie grudnia?! W takim zakupowym szaleństwie wielu z nas nie myśląc o tym, kim naprawdę jest, że jest chrześcijaninem, człowiekiem wierzącym, oczekującym powtórnego przyjścia Mesjasza uwierzyłoby komuś kto powiedziałby nam, że to my jesteśmy Mesjaszem albo którymś z proroków. Właśnie w takich sytuacjach zatracamy swoją tożsamość, to, kim jesteśmy w rzeczywistości. Jan jednak wie i pokazuje to nam, że nie on jest głównym Bohaterem, że on jest tylko, albo może aż odpowiedzialnym za przygotowanie miejsca dla Osoby Najważniejszej, dla Chrystusa, który ma się narodzić. Jan dlatego właśnie mówi: „Jam głos wołającego na pustyni, prostujcie drogi Panu ” Również św. Paweł w swoim liście zachęca nas do tego, żebyśmy nie zgubili Istoty. Zaprasza nas do tego, abyśmy dziękowali w każdym naszym położeniu, bo taka jest wola Boża względem nas w Jezusie Chrystusie.

Nie ważne gdzie jesteśmy, ile mamy pieniędzy w portfelu, jakie stanowisko zajmujemy, czym w życiu się zajmujemy. Ważne jest zaś to, że po raz kolejny otrzymujemy okazję do oczekiwania. Bóg daje nam znowu możliwość do Jego przyjęcia. Jednak to tylko od nas zależy czy odpowiednio przygotujemy miejsce, gdzie ma się narodzić Zbawiciel świata, nasze serca. Właśnie w tym niemym krzyku świata mamy dostrzec Chrystusa, który chce do nas przyjść i zrobić Mu miejsce jak Jan Chrzciciel. Krzyk tego świata ma właśnie nie zasłonić naszej tożsamości, chrześcijańskiej tożsamości. Nie możemy poddać się tak zwanej „magii świąt”. O to właśnie chodzi w chrześcijańskiej tożsamości, by mimo trudności, tak jak Józef i Maryja mamy przyjąć nadchodzącego Zbawiciela świata.  Musimy zapamiętać, że nienaruszony duch nasz, dusza i ciało ma zachować się bez zarzutu na przyjście Pana naszego Jezusa, „bo wierny jest Ten, który nas wzywa i On sam tego dokona.”     

Niedziela Radosna

Piotr Blachowski

Dlaczego Niedziela Radosna? Bo w sercach czujemy już radość, że tak szybko nadchodzi Boże zbawienie, że Mesjasz jest tuż, tuż... Jest to radość wypełniająca serce człowieka będącego blisko Boga, radość, która wypływa z wdzięczności za wszystkie Boże dzieła dokonane dla nas, a także za to, że dał nam sposobność przeżycia świąt w uroczystym nastroju, z uroczystą oprawą, z uroczystym oczekiwaniem.

Kolor szat liturgicznych jest wyjątkowy i rzadko w liturgii stosowany – kolor różowy, nie tradycyjny fiolet, to kolor, który może się kojarzyć z barwą, jaką czasami można dostrzec w czasie wschodu słońca. To Jezus Chrystus jest tym „Wschodzącym Słońcem”, a my – prowadzeni przez świętego Jana Chrzciciela – pragniemy się poddać „naświetlaniu” w promieniach tego Słońca, które nie zna zachodu.

Adwent to czas, w którym na kartach Ewangelii dominuje postać Jana Chrzciciela, człowieka surowych obyczajów, mocnego, silnego wiarą, całkowicie oddanego Bogu. Jan mieszkał na pustyni, oderwany od ziemskich dóbr modlił się i pokutował. Jego żywa wiara i gorąca miłość rozpalały serca oziębłe i obojętne. Całym swoim życiem dążył do Boga i ogłosił światu Zbawiciela.

Współcześnie ludzie potrzebują świadków wiary jeszcze bardziej niż w przeszłości, bo żyją gorączkowo, zagubieni w codziennej bieganinie. Nawet w ludziach wierzących wiara  „stygnie”, kiedy ich łączność z Jezusem jest powierzchowna, słabo zasilana modlitwą, pozbawiona serdeczności, kiedy nie potrafią rozpoznać Jezusa w biednych, uciśnionych, cierpiących na ciele i duszy. Jan Chrzciciel uczy nas pokory. Dlaczego? Bo uczciwie, bez wywyższania się, na pytanie, kim jest, mówi zgodnie z prawdą, iż jest tylko bożym posłańcem, który ma dać świadectwo o Tym, który przychodzi. To powoduje, że zdajemy sobie sprawę z naszej małości. Wyrażajmy więc z pokorą radość z bliskiego przyjścia Pana. Widząc w nim „Przyjaciela człowieka”, pamiętajmy o tym, że ON jest naszym Przyjacielem i że przyjaźń z Nim jest naszym największym skarbem.

Pamiętając, że przyjaźń to forma miłości, dajmy się wreszcie przekonać, że gdy ją tracimy, tracimy bardzo wiele. Jeżeli bowiem miłość potrafi rozświetlić nasze życie, to co może się zdarzyć, gdy zgaśnie? Z pewnością nasze życie stanie się ciemne, ponure, mało owocne. A nam chodzi przecież o coś innego, prawda? Dbajcie więc o nią dobrze, Przyjaciele, którzy macie szczęście ją posiadać.

ŚWIĘTY JANIE CHRZCICIELU – módl się za nami.

Adwentowe świadectwo Jana Chrzciciela

 

Ks. Antoni Dunajski

Fenomen św. Jana Chrzciciela, nawet po upływie prawie dwóch tysięcy lat, fascynuje nas z tą samą mocą, z jaką fascynował ludzi tłumnie ciągnących nad Jordan, by przyjąć od niego chrzest pokuty i nawrócenia. Pamiętamy, jak trudno było starotestamentalnym prorokom wylegitymować się co do Bożego posłannictwa. Nawet sam Jezus Chrystus, chociaż Jego słowom towarzyszyły aż nadto czytelne znaki, przez większość rodaków został odrzucony (znamienne, że więcej sympatii zaskarbił sobie u nich nawet Barabasz, który był złoczyńcą). Autorytetu Jana Chrzciciela nie kwestionował nikt. Nawet Herod, który go uwięził i skazał na męczeńską śmierć „chętnie go słuchał”, w duchu przyznając mu rację.

Jak wielkim musiał być Jan, skoro podejrzewano, że jest Mesjaszem, Eliaszem lub innym z proroków? Przypomnijmy, że Chrystus wydał o nim opinię jednoznaczną. „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11). Ta wielkość Jana okazała się bardzo inspirująca. Dla ludzi sobie współczesnych stał się drogowskazem prowadzącym do Światłości: „przyszedł on na świadectwo, (...) by wszyscy uwierzyli przez niego”. Dla następnych pokoleń stał się symbolem ładu moralnego, bezkompromisowości w rozróżnianiu dobra i zła, wierności zasadom, których nie można nie bronić. Nic dziwnego, że stał się potem w Kościele bardzo popularnym patronem. Ktoś obliczył, że spośród wszystkich ludzi wyniesionych na ołtarze, najwięcej (bo blisko trzystu) nosiło imię Jan (w różnych wariantach językowych), przy czym dla większości z nich patronem był właśnie św. Jan Chrzciciel. Także najwięcej papieży, bo aż dwudziestu trzech, przyjęło to imię.

Zauważmy jednak, że mimo tak wielu osobistych przymiotów, wielkość św. Jana Chrzciciela wynika przede wszystkim z jego szczególnej relacji do Boga, a zwłaszcza do Jezusa Chrystusa. Jan jest bardzo wyrazistym świadkiem tego, co w człowieku (i z człowiekiem) potrafi dokonać Bóg. W języku hebrajskim imię Jan oznacza „Bóg jest łaskawy”. Niektórzy tłumaczą „Bóg się zmiłował”. I w jednym, i w drugim wypadku chodzi o to samo: gdyby nie Bóg, Jan nie byłby tym Janem, wielkim i świętym. Przypomina się tu wyznanie francuskiego pisarza Alberta Camusa: „Czy można być świętym bez Boga? To jedyny konkretny problem, który mnie dziś zajmuje”. Dla Camusa już samo istnienie Boga było problematyczne, stąd tak trudno mu było uwierzyć w prawdziwą świętość człowieka. Dla pierwszych chrześcijan oczywiste było nie tylko to, że Bóg istnieje, ale również to, że Bóg jest łaskawy i miłosierny, że uzdrawia i zbawia, że jest wierny swoim obietnicom, że to sam Bóg przychodzi, aby nam pomóc zło dobrem zwyciężać. Jako pierwszy ogłosił to, a potem życiem swoim dowiódł „człowiek posłany od Boga” - św. Jan Chrzciciel.

Gdy dzisiaj wsłuchujemy się w ten adwentowy „głos wołającego na pustyni, głos wzmocniony doświadczeniem dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa, lepiej rozumiemy, że gdy Bóg przychodzi, nie można żyć po staremu. I dopóki nie będziemy unikać „wszystkiego, co ma choćby pozór zła”, ciągle będą kłopoty z powtórnym przyjściem Chrystusa.
 

 

Radość z przezwyciężonego lęku

 

ks. Roman Kempny

Liturgia Adwentu przybliża nam wielkie postacie historii zbawienia. Każda z nich miała swoje miejsce i zadanie, które wyznaczył sam Bóg. Zazwyczaj misja wyznaczona przez Boga była odpowiedzią na biedę i zagubienie Narodu Wybranego. Ostateczną odpowiedzią Boga zatroskanego o człowieka jest Jezus Chrystus: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1,1–2).

W pierwszym czytaniu prorok Izajasz zapowiada i uzasadnia przyjście Mesjasza do wszystkich ubogich, do ludzi o złamanych sercach, uwięzionych. Do wszystkich, którzy Go przyjmą otwartym i ochotnym sercem. Mesjasz przyniesie uzdrowienie i łaskę.

„Rok łaski” dotyczy nas wszystkich. Bóg uleczy nas i nasze nieuporządkowane pragnienia, więzy niewoli, którymi samych siebie pętamy. Jeśli tylko przyjmiemy Przychodzącego, to i w naszym życiu spełni się wizja proroka Izajasza o ogrodzie i ziemi wydającej owoce (por. Iz 61,10–11).

Paradoks naszej epoki polega na tym, że człowiek, który wszedł w okres nazywany „nowożytnym”, który szczyci się osiągnięciami umysłu, wyzwoleniem i wolnością, żyje dziś z uczuciem lęku o przyszłość i przed przyszłością. Lęk paraliżuje wolność. Aby nadchodzące trzecie tysiąclecie mogło być świadkiem nowego rozkwitu ludzkiego ducha, musimy nauczyć się przezwyciężać lęk. Bóg pragnie wlać w nasze serca swego Ducha, byśmy przestali się bać i odzyskali nadzieję i ufność.

Ewangeliczna nadzieja nie jest próżnym optymizmem, podyktowanym przez naiwne przekonanie, że przyszłość będzie na pewno lepsza niż przeszłość. Nadzieja i ufność są przesłankami odpowiedzialnego działania, a siłę czerpią z duchowej świątyni, w której „człowiek przebywa sam na sam z Bogiem” i dzięki temu doświadcza, że nie jest samotny i bezradny.

Jako chrześcijanie, ludzie wiary, jesteśmy wezwani, dawać świadectwo ewangelicznej nadziei. Jej fundamentem jest Jezus Chrystus. Z Nim, Odkupicielem człowieka, pokonamy nasz lęk przed przyszłością. Naszą odpowiedzią na lęk człowieka nie jest przymus ani ucisk. Jest nią wspólny trud budowania cywilizacji miłości, wzniesionej na fundamencie uniwersalnych wartości: prawdy, godności człowieka, pokoju, solidarności, sprawiedliwości i wolności. Zaś „duszą” cywilizacji miłości jest kultura wolności – wolności przeżywanej w duchu ofiarnej solidarności i odpowiedzialności. Do takiego przeżywania wolności wzywał Jan Chrzciciel. Podejmując ewangeliczne wezwanie, przekonamy się, że łzy naszego stulecia przygotowały ziemię na nową wiosnę ludzkiego ducha!

Owocem przezwyciężonego lęku i strachu jest radość, do której wzywa dzisiejsza Liturgia. Radość jako owoc wewnętrznego ładu, harmonii, pokoju. Tą radością potrzeba się dzielić jak chlebem, tą radością trzeba żyć, mieć radosne oczy i radosne spojrzenie na Boga, świat, człowieka i samego siebie.

To, co trudniejsze, wymaga większego wysiłku, dłuższych ćwiczeń, lepszej zaprawy, bardziej wytrawnego treningu. Konkretne wskazania daje nam Apostoł Paweł: „Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne zachowujcie. Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła”.

 

Uwaga! Roboty duchowe

 

Piotr Jordan Śliwiński OFMCap

Prostujcie drogę Pańską! Czasami trzeba ją w swoim życiu wprost torować. Przypominają się oficerowie BOR-u, torujący drogę różnym ważnym osobom. Rozpychają się wtedy, odsuwają blokujących drogę, aby „ważna osoba” mogła przejść i dotrzeć do tych, którzy na nią oczekują. Jest publiczną tajemnicą, że czasami takie torowanie drogi nie jest sympatyczną perswazją, lecz zdecydowanym działaniem. Ewangelia zaprasza nas do takiego zdecydowania w przygotowywaniu drogi dla przychodzącego Pana. Ciągle za krótki na spotkanie z Bogiem dzień domaga się torowania drogi dla Niego. I nie może to być jedynie seria słodkich zapewnień, gdyż nimi trudno się przebić do półki z Biblią, czy zdobyć się na bohaterskie wyłączenie komórki na kwadrans – ten ważny kwadrans spotkania.

Czasami wychodzi się naprzeciw znamienitemu gościowi, staje przy drodze, którą przejeżdża, aby go przywitać. Jako dziecko byłem wraz ze szkołą przeganiany na pobliską dużą ulicę, którą do leżących nieopodal wielkich zakładów przejeżdżali władcy „demoludów”. Dawano nam jedynie odpowiednie chorągiewki, a starsi koledzy musieli stanąć z jakimś transparentem. Później podobnie wychodziłem na drogę witać Jana Pawła II, już z własnej chęci i potrzeby serca. Też miałem chorągiewkę, też były transparenty, ale było to coś innego. Przypomniały mi się te sytuacje przydrożne parę lat temu. Podczas pewnych rekolekcji pewien mężczyzna prosił mnie o spowiedź, a gdy w drodze do konfesjonału zapytałem, dlaczego chce się spowiadać, odparł, że żona mu kazała. Pewnie taka żona to łaska Pańska, ale drogi dla Pana nie da się prostować tylko na podstawie zewnętrznych dyrektyw, choćby najszlachetniejszych. Każdy ma swoją drogę dla Pana przygotować. Jeśli więc nawet jakiś głos: żony, kapłana, przyjaciela, czy kogolwiek innego, wezwie mnie do prostowania dróg Pańskich, to przed rozpoczęciem duchowych robót koniecznie trzeba wyszeptać Bogu: Ja też chcę.

„Jam głos wołający na pustyni”. Jan Chrzciciel wzywa do przygotowania na przyjęcie Mesjasza, ale także naucza, jak to robić – wzywa do przejścia od nieprawości do sprawiedliwości. Święty Augustyn, a za nim także tradycja franciszkańska, lubił przypominać, że Bóg pozostawił nam trzy księgi, przez które do nas mówi: Pismo Święte, sumienie i wydarzenia życia. Wśród wydarzeń życia znajdą się i takie, najczęściej za sprawą ludzi spotykanych, które jasno wskazują nam te spośród naszych dróg, które są nieprzygotowane, niewyprostowane. Upominanie nas przez innych, krytyka nie muszą być jedynie zabójczą bronią; mogą pomóc w sformułowniu planu naszych drogowych robót duchowych. Zwykle okazuje się, że tej pracy nigdy nam nie zabraknie. To dobrze, ponieważ przygotowywanie dróg dla Pana umacnia w nas wiarę, że On jest blisko.

 

Czy znasz Jezusa?

 

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan mawiał, że przyszedł zaświadczyć o światłości. Czy można nie zauważyć światła? Rozmowa z kapłanami i lewitami z Jerozolimy jest trudna do odczytania na przykład dla kogoś takiego jak ja, dla kapłana, nawet dziś, po tylu wiekach. Pośród was stoi Ten, którego nie znacie! Zastanawiam się, czy na pewno znam Jezusa Chrystusa i tę światłość, którą On w sobie ukrywa? Czy jestem tym, którego On zna? Czy moja wiara w Niego jest tylko teologiczną znajomością, czy osobistą przyjaźnią? Soren Kierkegaard napisał: „Kapłan powinien być człowiekiem wierzącym. I to jak! Wierzący jest jak zakochany ze wszystkich zakochanych najbardziej zakochany!”. Greckie słowo oida znaczy znać coś lub kogoś, ale też wiedzieć albo żyć w przyjaźni. Przyjaźń istnieje pomiędzy dwoma osobami, które się znają, gdy nie mają przed sobą tajemnic. Mają czas na to, by zwierzać się sobie ze wszystkiego i ich wspólne tajemnice zbliżają.

Czy znał Jezusa Piotr, skoro w decydującym momencie oznajmił: „Nie znam tego człowieka”? Głupie panny czekały aż do północy z lampami, a gdy zdobyły już światło poznania, okazało się, że jest za późno i usłyszały: „Nie znam was!”. Można się spóźnić z poznaniem Tego, który pośpieszył do nas, aby nas zbawić. Każda sekunda decyduje o całej wieczności. Po incydencie z kobietą przyłapaną na cudzołóstwie Jezus mówi do Żydów: „Nie znacie Mnie ani mego Ojca”. Znać Jezusa to ocalać, wybawiać, a nie potępiać albo niszczyć. Judasz znał miejsce za Cedronem, w którym Jezus modlił się z uczniami w ogrodzie, ale nie napisano o nim, że znał Jezusa. Nie wystarczy się po prostu modlić, trzeba modlitwę uczynić spotkaniem w miłości. Judasz przyszedł na miejsce modlitwy, by zdradzić pocałunkiem.

Myślę o tym czasami, gdy całuję ołtarz przed i po Mszy świętej. Do Samarytanki Jezus rzekł: „o gdybyś znała Dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, który ci mówi: daj mi się napić!”. Znać to pragnąć Ducha Świętego bardziej niż orzeźwiającej wody ze źródła, gdy słońce osłabia wszelkie chęci i siły. Czy poznałem drogę światłości wiodącą do Ojca przez serce Syna tak dogłębnie, że nie kieruję już mych stóp na mroczne bezdroża grzechu? Znać, czyli wpatrywać się nieustannie i najgłębiej. Nie wszyscy widzieli Jezusa, gdy wstawszy z martwych, rozmawiał z Magdaleną, najpierw zobaczyła Go miłość Magdaleny. Niektórzy zaś nie widzieli, ponieważ mieli oczy na uwięzi. Jedynie oczy miłujących były otwarte w takiej mierze, w jakiej miłowali. Nie kocha się idei ani dogmatu, tylko osobę, a żeby kochać, trzeba poznać. Jeśli mówię, że znam, ale nużące jest dla mnie spożywanie wieczerzy eucharystycznej z Jezusem i nawet przez chwilę nie uświadamiam sobie, ile Go to wszystko kosztowało; albo modląc się, przestaję być świadomy i tego, co mówię, i do Kogo wypowiadam moje słowa, to czy ja w ogóle Go znam?

 

TAGI: