2. Niedziela Wielkiego Postu (B)

publikacja 27.02.2021 17:51

Siedem homilii

W świetle Taboru

Ks. Leszek Smoliński

W „Liście do artystów” (1999) św. Jan Paweł II napisał m.in.: „Piękno jest kluczem tajemnicy i wezwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości. Dlatego piękno rzeczy stworzonych nie może przynieść mu zaspokojenia i budzi ową utajoną tęsknotę za Bogiem, którą święty Augustyn, rozmiłowany w pięknie, umiał wyrazić w niezrównanych słowach: «Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem»” (nr 16).

Boskie piękno odbija się w Osobie Jezusa w tajemnicy przemienienia, „które według tradycji miało miejsce na górze Tabor. Chwała Bóstwa rozświetla oblicze Chrystusa, kiedy Ojciec uznaje Go wobec porwanych zachwytem Apostołów, wzywa ich, aby Go słuchali i przygotowuje do przeżycia z Nim bolesnego momentu męki, aby doszli z Nim do radości zmartwychwstania i do życia przemienionego przez Ducha Świętego” (RVM 21). Zatem podnosi się zasłona zwyczajności i Jezus przez chwilę ukazuje się takim, jakim jest On naprawdę. Widzimy Jego ludzką naturę w blasku Boskiej chwały. Potwierdza w ten sposób wyznanie Piotra. Wskazuje także, że aby „wejść do swej chwały”, musi przejść przez krzyż w Jerozolimie. Mojżesz i Eliasz widzieli chwałę Boga na Górze; Prawo i prorocy zapowiedzieli cierpienia Mesjasza. Męka Jezusa jest właśnie wolą Ojca – Syn działa jako Sługa Boży. Obłok wskazuje na obecność Ducha Świętego: Ukazała się więc cała Trójca: Ojciec w głosie, Syn jako człowiek i Duch w świetlistym obłoku (por. KKK 555).

Jeśli wpatrujemy się w życie Jezusa, to dostrzegamy, że na początku Jego życia publicznego był chrzest, a na początku Paschy – Przemienienie. Przez chrzest Jezusa ukazała się tajemnica naszego pierwszego odrodzenia, czyli nasz chrzest. Przemienienie „jest sakramentem powtórnego odrodzenia”, które zapowiada nasze zmartwychwstanie. Już teraz uczestniczymy w Zmartwychwstaniu Pana przez Ducha Świętego, który działa w sakramencie Ciała Chrystusa. Przemienienie daje nam przedsmak chwalebnego przyjścia Chrystusa, „który przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała” (Flp 3, 21). Przypomina nam również, że „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Bożego” (Dz 14, 22) (por. KKK 556).

Na „Synaju” Nowego Przymierza widzimy Jezusa, którego odzienie stało się lśniąco białe. Ten kolor oznacza świętość, która może pochodzić tyko od Boga. Natomiast obecność obłoku objawia, że nowym i wiekuistym mieszkaniem Boga, w którym niebo spotyka się z ziemią, jest sam Jezus. A w dalszej kolejności również ci, którzy są z Nim złączeni. Dlatego zadaniem ludzi wiary, pokrzepionych słowem Pana i Eucharystią jest niesienie światła nadziei z Góry Tabor tym, którzy doświadczają ciemności.

To dzieło podejmują również misjonarze. Druga niedziela Wielkiego Postu jest w Polsce Dniem Modlitwy, Postu i Solidarności z Misjonarzami, którzy w 99 krajach misyjnych głoszą Ewangelię i dają świadectwo wiary przez dzieła chrześcijańskiej miłości. Prośmy zatem:

Spojrzyj, Panie, na trud, jaki podejmują misjonarze, aby głosić Dobrą Nowinę aż po krańce ziemi. Podnoś ich na duchu, oświecaj w przeciwnościach i niebezpieczeństwach. Niech głosząc radość Ewangelii zdobywają nowych uczniów dla rozwoju Twojego królestwa. Niech pomagają tym, którzy nie poznali jeszcze Boga, odkrywać, że również ich pragnie On oświecić światłem swojej prawdy i miłości.

Tabor  góra przemiany ludzkiego losu

ks. Leszek Smoliński

Jezus zanim dobrowolnie wyda się na śmierć, dokonuje przemienienia na Taborze. Wszystko po to, aby uczniowie: Piotr, Jakub i Jan widząc Jego chwałę, mogli zobaczyć całą prawdę o Nim. W czasie modlitwy wygląd twarzy Jezusa „się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe”. Apostołowie widzieli, jak rozmawiał z Mojżeszem i Eliaszem, którzy ukazali się w chwale i mówili o Jego śmierci, którą miał ponieść w Jerozolimie. Mojżesz, prawodawca, ujrzał prawo, które zostanie wypisane w serca ludzi. Eliasz, prorok Pański, ujrzał Tego, który jak szmer łagodnego powiewu przyjdzie do serc ludzi. Widząc Jezusa wywyższonego w chwale, słudzy ci radowali się, że wypełnienie obietnic Bożych nastąpi niebawem.

Przebłysk Boskiej chwały wprawił Apostołów w stan niezmiernej szczęśliwości, która sprawiła, że św. Piotr wykrzyknął: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty…”. Piotr nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział, zagubił się w ocenie zdarzeń.  Jednak dobrem, które się liczy, nie jest przebywanie w takim czy innym miejscu, lecz obcowanie z Jezusem, widząc Go w każdej okoliczności, w której się znajdujemy.

„To jest Syn mój umiłowany Jego słuchajcie!”. Apostołowie byli przestraszeni! I choć zeszli z góry, niosąc w sobie światło przemienienia, była przed nimi jeszcze długa wędrówka. Dlaczego w nas, niosących blask przemienienia – Eucharystii, mocy Słowa, Przebaczenie – tak mało światła? Skąd tyle płycizny, bylejakości, słabości? Jakże wejść na górę Krzyża, skoro tyle przegranych bitew każdego dnia? Odpowiedzi jest wiele – nie wystarczy tylko powiedzieć: taki dzisiaj świat. Problem tkwi głębiej – brakuje Źródła. „Jeśli chcesz znaleźć źródło, musisz iść do góry, pod prąd [...] Strumieniu, odsłoń mi tajemnicę swego początku” (św. Jan Paweł II, Tryptyk rzymski). Boimy się wysiłku, uciekamy od tego, co trudne, odrzucamy krzyż wierności, prawości i służby. Brakuje nam radosnego zdumienia, płynącego z doświadczenia wspaniałości Boga – tego, które wypełniało Adama. „Był samotny z tym swoim zdumieniem pośród istot, które się nie zdumiewały – wystarczyło im istnieć i przemijać”. Pierwszy człowiek na własne życzenie swoje twórcze, życiodajne zdumienie tanio rozmienił na strach. Koszmarny towarzysz wszystkich wieków i pokoleń. To on nie pozwala na cud przemiany. Prawdziwe zwycięstwo nad sobą to zwycięstwo nad strachem. Abraham doświadczył tego, kiedy anioł powstrzymał jego uzbrojoną w nóż rękę, którą podniósł, aby złożyć ofiarę z Izaaka.

Kto wytrwale słucha Jezusa, otrzymuje łaskę przemienienia serca, które staje się zdolne do odczytywania znaków czasu. Otrzymuje światło dla oczu wiary, które pozwalają widzieć prawdziwy obraz rzeczywistości. Oczu, które karmią się prawdą. Góra chwały i męki, Tabor i Kalwaria są nierozdzielne. Jezus zaprasza mnie do tej tajemnicy, abym w Jej świetle na nowo odkrył oblicze Boga oraz swoje własne. Chcę, Panie, szukać Twojego oblicza w mojej codzienności.

Poświęcenie, zaufanie, Przemienienie

Piotr Blachowski

Gdybyśmy tak dogłębnie się zastanowili nad treścią naszej własnej wiary, doszlibyśmy pewnie do wniosku, że tak naprawdę to jesteśmy katolikami w 25–30%, a resztę zajmują w nas poglądy przybliżone, oddalone bądź w pewnym sensie sprzeczne z wiarą, którą wyznajemy.

Niedawno usłyszałem słowa, które mnie zszokowały i zmusiły do zastanowienia, czy to, co w nas tkwi, to jeszcze wiara czy już herezja albo nawet odejście od wiary. Pewne przysłowie mówi, że niebo zaczyna się tam, gdzie spełniają się ludzkie tęsknoty. Każdy człowiek odczuwa wewnętrzny głód szczęścia i bezpieczeństwa. To dobrze brzmi, ale jak to wygląda w rzeczywistości? Czy nie jesteśmy bardziej faryzejscy niż sami faryzeusze? Dlaczego? Idziemy do spowiedzi, bo tego wymaga zapis w Katechizmie. Chodzimy co niedziela na Mszę Świętą, bo tradycja nas do tego obliguje. Uczestniczymy w świętach i uroczystościach dla świętego spokoju. A gdzie nasze sumienie? A gdzie nasze poświęcenie dla wiary, dla Boga, gdzie nasz pokarm eucharystyczny? Trzeba, abyśmy sobie uświadomili, że zaspokojenie głodu szczęścia i bezpieczeństwa może się dokonać jedynie w najściślejszej więzi z Bogiem. Tymczasem doczesne pragnienia wielokrotnie zaślepiają naszą duszę.

Słuchając dzisiejszych czytań o poświęceniu Abrahama, od którego Bóg tytułem próby zażądał ofiary z jego syna, mamy mieszane uczucia, ponieważ tak daleko odeszliśmy od rozumienia miłości Boga i miłości do Boga, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć pedagogii Bożej. Jeśli jednak wewnętrznie czujemy jakąś bojaźń, wobec której jesteśmy ulegli i bezsilni, to jest jeszcze dla nas ratunek. Bóg pełen miłości ufa nam, ale i od nas wymaga zaufania. Udowodnił i udowadnia ciągle, jak wielką miłością nas obdarza. To, czego nie pozwolił zrobić Abrahamowi, sam uczynił, zsyłając nam Swojego Syna, by nas wszystkich wybawić od wszelkiego grzechu. Żyjemy na ziemi, bo tak stanowi Boskie Prawo, do którego musimy się stosować, ale powinniśmy sobie zdawać sprawę, że tutaj nie możemy rozkoszować się szczęściem wiecznym. Dzięki Zbawczej śmierci Jezusa takiego szczęścia dostąpić będziemy mogli po śmierci. Piotr na Górze Przemienienia miał okazję autentycznego uczestnictwa w szczęściu płynącym od Boga. Powtórzmy za nim: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy...” (Mt17,4).

Przemienienie Pańskie uwidacznia, że poza rzeczywistością doczesną i doczesnymi problemami istnieje zupełnie inna rzeczywistość, której z utęsknieniem oczekujemy. Do tej innej rzeczywistości możemy się przybliżyć jedynie w cichej i najbardziej wewnętrznej modlitwie, gdyż tylko w ciszy, z dala od zgiełku świata można usłyszeć delikatny i łagodny głos Boga. Przemiana życia – jeśli się na nią odważymy – pociągnie za sobą pozytywne zmiany, które pozwolą nam wzrastać w wierze i dostrzegać rzeczy, których wielu nie widzi. Ale najpierw musimy zaufać Bogu tak, jak zaufał Abraham.

Prośmy Maryję, która potrafiła ustrzec światło wiary nawet w najmroczniejszych godzinach, aby oświecała nasze serca i pomagała nam wiernie wypełniać Boże plany w każdych okolicznościach.

Ojciec wierzących

 

Ks. Jan Słomka

Abraham jest nazywany „Ojcem wszystkich wierzących”. Nie tylko chrześcijanie i żydzi, ale także muzułmanie czczą go jako patriarchę, właśnie ojca wierzących. A zatem od Abrahama możemy i powinniśmy uczyć się wiary. Jaka więc była jego wiara? Na pewno nie polegała tylko na tym, że Abraham wierzył w istnienie Boga. O tym, że istnieje Bóg albo bogowie, wiedzieli wszyscy w starożytności. Tu nie trzeba było żadnej wiary. Wszystkie kultury świata jako oczywiste przyjmowały istnienie czegoś, często kogoś, poza tym, co widzialne i namacalne. Człowiek od zarania swych dziejów jest religijny. Ateizm, czyli stwierdzenie, że cały świat ogranicza się do tego, co namacalne i daje się zbadać metodami nauk ścisłych, pojawiał się marginalnie, np. u niektórych filozofów greckich, ale jako zjawisko masowe jest czymś bardzo niedawnym w historii kultury.

A więc to nie wiara w istnienie Boga wyróżniała Abrahama. Również nie monoteizm wyróżniał jego wiarę. Co prawda rozpowszechnione było przekonanie o tym, że istnieje wielu bogów, ale fakt, że ktoś czcił tylko jednego nie był aż tak niezwykły. Podobnie rzecz się miała z przeświadczeniem, że bogowie ingerują w życie ludzkie oraz, w związku z tym, że należy im się kult, oddawanie czci. Wszechobecny bowiem był lęk przed siłami boskimi i wynikające z niego ofiary: chciano przebłagać bogów, aby nie robili ludziom krzywdy, ale pomagali ich czcicielom. Te ofiary bywały okrutne. Najważniejsze z nich musiały być krwawe. Wierzono, że tylko krew, a więc dar życia, ma moc przebłagania sił boskich.

Czyli, jeżeli Abraham oddawał cześć swojemu Bogu, nie wyróżniał się od swojego świata, gdyż tam wszyscy byli religijni. Czym się zatem wyróżniał? Abraham potrafił uwierzyć Bogu, którego nie znał i często nie rozumiał. Najpierw zawierzył Bogu w młodości, gdy usłyszał głos wzywający go, aby opuścił ziemię znaną, dom swego ojca, i udał się do ziemi, którą Bóg mu wskaże. Nie wiedział Abraham, dokąd będzie wędrował wraz z całym swoim rodem. Potem była próba wierności. Życie biegło zwyczajnie. Zgodnie ze zwyczajami tamtego czasu ród wędrował w poszukiwaniu lepszych pastwisk, czasem prowadził walki. Błogosławił Bóg Abrahamowi, losy plemienia układały się pomyślnie, ale brakowało tego jednego - najważniejszego - potomka, który odziedziczy i przedłuży ród. Jeżeli nie było pierworodnego, cała słodycz błogosławieństwa traciła smak.

Miał wtedy Abraham chwile słabości, usiłował rozwiązać problem po swojemu, ale Bóg uznał jego wytrwałość. Narodził się Izaak, dziecko obietnicy. Wreszcie przyszła próba ostatnia, najcięższa. Znowu przemawia Bóg do Abrahama i każe mu poświęcić w ofierze Izaaka. Ofiary z ludzi, także z synów pierworodnych, nie były wtedy niczym niezwykłym, a więc Abraham miał powody, aby uznać, że żądanie jest nieodwołalne. Jednak i takie okrutne żądanie nie zerwało więzi ufności Abrahama wobec Boga.

To było posłuszeństwo bezwarunkowe, ale posłuszeństwo oparte na bezgranicznym zaufaniu, nie na strachu, a już zupełnie nie na jakiejś kalkulacji. Obyczaje składania bóstwom ofiar, nawet bezlitośnie okrutnych, np. z synów pierworodnych, wynikały z lęku przed siłą bóstw, które mogły pokarać. U Abrahama nie ma lęku, on nie boi się żadnej kary za odmowę posłuszeństwa. Jeżeli gotów jest poświęcić wszystko, to tylko dlatego, że wierzy swojemu Bogu ponad wszystko, ponad swoje rozumienie.

Sceny przedstawiające Abrahama wędrującego trzy dni na górę Moria, następnie układającego stos ofiarny i podnoszącego rękę na jedynego syna są jednymi z najbardziej poruszających serce. Były one malowane przez najlepszych artystów, stały się inspiracją poetów i pisarzy. Nic w tym dziwnego. Dzisiaj poruszają tak samo i ciągle stawiają pytanie: a jaka jest moja wiara w Boga? Czy jest w niej choćby odrobina Abrahamowego zaufania?

 

Pomiędzy górą Moria a górą Tabor

 

Tomasz Dostatni OP

Moria.

Abraham, o którym mówimy, że jest ojcem naszej wiary, zostaje przez Boga wystawiony na próbę. „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze, na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”. Była to najważniejsza próba w jego życiu. Jedynego, umiłowanego, długo oczekiwanego syna Bóg pragnie zabrać i to jego własnymi rękoma. Tak naprawdę nie wiemy, jaką wewnętrzną walkę toczył Abraham w sobie w czasie tej wędrówki do krainy Moria. Wszystkie nasze wyobrażenia są trochę psychologizowaniem i trochę projekcją własnych problemów, które dzisiaj nosimy w sobie.

Biblijny Abraham uczy nas umiejętności - niestety, coraz rzadszej zarówno w życiu społecznym, jak i osobistym – rezygnowania z czegoś, co mamy najcenniejsze, na rzecz dobra, które przygotował nam Bóg, a którego wartości jeszcze nie znamy. Każdy musi przeżyć taką górę Moria i drogę na nią. Człowiek, który poważnie, to znaczy dojrzale, traktuje swoją relację do Boga, wie, że jego życie musi być czujne, że musi uczyć się odczytywać wszystkie znaki i sygnały, jakie Bóg kieruje do niego w życiu. Bóg nas doświadcza, ale też karmi. Góra Moria to także góra przymierza i błogosławieństwa, góra obietnicy danej Abrahamowi: „...będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarna piasku na wybrzeżu morza, potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”. Ofiara Abrahama dla Żydůw była najważniejszym wydarzeniem w ich relacji do Boga. Uwidaczniała podwójną ofiarę - „ojca gdy podnosi nóż i syna, który zgadza się na śmierć”.

Tabor.

„To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. Izaak też był synem jedynym i umiłowanym. Można więc stwierdzić, że Chrystus jest nowym Izaakiem, którego Ojciec, za zgodą Syna posyła jako ofiarę na śmierć. Ale góra Tabor jest przede wszystkim miejscem ukazania się Bóstwa Jezusa Chrystusa i zapowiedzią Zmartwychwstania. Uczniowie odchodząc z góry rozmawiali o tym, „co to znaczy powstać z martwych”. Tylko przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa można zrozumieć Przemienienie.

I tu dochodzimy do naszej chrześcijańskiej codzienności. Tylko przez prawdę o tym, że Jezus zmartwychwstał, przez przyjęcie zmartwychwstania jako fundamentu możemy nadawać sens naszemu codziennemu życiu. Jezus zmartwychwstał i żyje, i każdy z nas może z nim się spotkać, i to spotkanie nas przemienia.

Między górą Moria a górą Tabor rozpościera się przestrzeń naszego życia. Żyjemy w dolinie. Czasami potrzebujemy wędrówki, wysiłku, dzięki któremu codzienność zostaje rozbita światłem z góry Tabor. To światło jest nam potrzebne do życia. Ono rozświetla wszelkie mroki i nadaje sens. Góra Moria uczy nas posłuszeństwa Bogu w wolności. I przypomina prawdę, że Bóg winien być w naszym życiu na pierwszym miejscu. Wolność uczy pokory przed Bogiem, to znaczy znalezienia swojego miejsca i celu swojego życia. Jesteśmy wyzwoloni, ale jeszcze nie wolni... Tu, na tym świecie, ograniczeni swoim grzechem, słabością. Dlatego potrzebujemy owego wchodzenia i na górę Moria, i na górę Tabor.

 

Na górę drogą w dół

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Droga ku przemianie w Chrystusie wiedzie przez powolne wspinanie się nie tyle ku szczytom doskonałości, co raczej ku głębiom poznania swej samotności i pustki. Dopiero za nią widać Oblicze Szczęścia. Jest to szczyt nieoszczędzania siebie w miłości. To szczyt, który jest otchłanią i przepaścią. Sam Bóg nie oszczędził swojego Syna, i chociaż Golgota to góra, w sercu Jezusa była dolina ciemności i opuszczenia. Gdy Abraham wchodził krok po kroku po zboczu góry Moria, schodził w opuszczenie, w przepaść serca. Szczytem jego przemiany było jednocześnie duchowe opuszczenie. Dla Boga i dla Abrahama szczyt miłości oznaczał przepaść utraty najukochańszej osoby – syna!

Na taki szlak duchowego wędrowania Jezus zabrał apostołów. Zabiera i Ciebie, jeśli tylko chcesz być tak blisko, jak blisko byli Jan, Jakub i Piotr. Nie wszystkich zabrał tak wysoko i jednocześnie tak głęboko. Jezus był porywającą osobą. Seorsum solos, czyli każdego samotnie wprowadzał w tę samotność, poza którą jest dopiero pełnia Obecności. Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Na audiencję przed oblicze władcy do sali pałacu królewskiego wchodzi się samotnie. Droga z Jezusem dla każdego z tych trzech była duchową edukacją. Najpierw poznali swą pustkę i samotność, aby odkryć pełnię ojcowskiego serca, wpatrując się w Oblicze swego Nauczyciela.

Ktoś, kto nie poznał swej pustki i samotności, nie może pomóc innym przejść tą samą drogą do Boga. W tej tajemnicy nie tylko mieści się sens celibatu, ale też sens opuszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy zostali porzuceni przez małżonka, sens wdowieństwa, sens odtrącenia przez innych, sens i wartość jakiegokolwiek osierocenia.

Pustka to pierwszy krok do pełni. Jak wielu z nas mówi: czuję się pusty, niepotrzebny nikomu i nienadający się do niczego! Z powodu takiego doświadczenia ludzie wkraczają na dwie drogi: uzależnień od jedzenia, alkoholu, internetu, seksu, pracy itd. albo na drogę coraz głębszego wznoszenia się ku odkryciu ojcostwa Bożego. Dopóki szukamy szczęścia w świecie zewnętrznym, poza drogą przez własną ciemność do światła Oblicza Bożego, jesteśmy zagrożeni uzależnieniem. Jesteśmy ogarnięci pragnieniem czegoś bardziej ekscytującego niż to, co przynosi życie. Ale kiedy to zdobywamy, stajemy się pochwyceni i zniewoleni. Pojawia się zagubienie i jeszcze większa rozpacz, bo poza Obliczem Boga żadna inna twarz nie daje nasycenia. Być może podejmujesz ciągle próby oszukania swej pustki czymkolwiek lub kimkolwiek, doświadczając w efekcie jeszcze większego wstydu. Co kilkanaście minut telewizja wmawia nam reklamami, że pełnia szczęścia jest na wyciągnięcie ręki wypełnionej banknotami. Tymczasem nic innego i nikt inny nie wypełni twojej pustki, tylko wędrówka przez swoją pustkę ku pełni Bóstwa w Jezusie.

 

Śmierć i ekstaza

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Pod powierzchniową warstwą każdego cierpienia, pod każdą samotnością i pogardą do siebie, kotłują się pragnienia wiecznego szczęścia.
Bóg oszczędził syna Abrahama, ale własnego nie, lecz wydał Go za nas wszystkich. A skoro poniósł za nas śmierć, co więcej, zmartwychwstał z miłości do nas, to naprawdę zdobył nas i żadne oskarżenie, wyrzuty sumienia albo perfidne potępianie szatana nie potrafią wzbudzić nawet najmniejszej wątpliwości co do nieodwracalnej woli zbawczej Boga. Pozostaje pytanie: skoro Bóg mówi o Chrystusie: „to jest mój Syn umiłowany”, to dlaczego pozwolił, aby był wydany na tak okrutną śmierć? Czy Abraham nie kochał Izaaka?

Ogromnie, a mimo to zgodził się na jego śmierć, nawet sam był gotowy go zabić! Był gotowy go zabić, bo kochał jeszcze bardziej Boga. Bóg kocha swego Syna, ale zgodził się na Jego śmierć, bo kocha również nas. I to jak, skoro nie oszczędził Syna. Z miłości ratuje się kogoś, nawet za cenę cierpienia, nawet za cenę śmierci. Tylko taka miłość się liczy, która jest silniejsza niż to, co najsilniejsze, czyli śmierć. Tylko takiemu sercu uwierzę, które pozwala sobie na cios ode mnie, a jednak nie zamyka się, tylko jeszcze bardziej na mnie się otwiera. Dlatego Jezus umarł na krzyżu. Dał mi dowód swojej miłości. Tylko takie życie się liczy, które nie lęka się śmierci, gdyż jest silniejsze niż ona.

Rzadko zdajemy sobie sprawę, na jak niebezpiecznym świecie żyjemy. Prawda o świecie dopiero dociera do nas, gdy stajemy w obliczu śmierci. Nieczęsto dociera do nas z całkowitą jawnością bolesna prawda o niemożliwości zdobycia trwałego szczęścia na tym świecie, choć motamy się ciągle w złudnych marzeniach. Śmierć wszystko nam zabierze, dlatego jakże ważne jest wiedzieć, czy śmierć jest rzeczywiście końcem, czy też początkiem. Pod powierzchniową warstwą każdego cierpienia, pod każdą samotnością i pogardą do siebie, migreną i impotencją, otyłością i cukrzycą, napięciem nerwicy i lękiem, żałobą po śmierci i kompulsywną seksualnością, nieopanowanymi emocjami i depresją, a nawet pokusami samobójczymi kotłują się pragnienia wiecznego szczęścia. Im bardziej są usilne, tym boleśniejsze jest ich niespełnienie tutaj. Bóg nie chciał, byśmy byli rozdarci przez te pragnienia i niemożliwość ich spełnienia. Czyni
wszystko, abym przylgnął do Niego już teraz, by TERAZ stało się ZAWSZE.

Po Przemienieniu apostołowie nie widzieli już nikogo przy sobie, tylko samego Jezusa. Oto właśnie chodzi-ło: nie widzieć już nikogo, tylko Jezusa! Mistyka chrześcijańska nazywa taki stan UNIO MISTICA, żydowska posługuje się słowem DEWQUT, czyli przylgnięcie do Boga, nieutracalna więź z Bogiem. Jest to za-równo zachwycająca ekstaza, jak i nieustanna świadomość Jego bliskości w każdej mizernej chwili istnienia. Świat się wtedy wygasza, jak światła w mieście nocą po awarii elektryczności, a jedynym światłem pozostaje tylko Jego postać, lśniąco biała jak księżyc.