29. Niedziela zwykła (B)

publikacja 14.10.2015 12:50

Pięć homilii

Służyć w miłości

ks. Leszek Smoliński

Prorok Izajasz zapowiada w pierwszym czytaniu Jezusa Chrystusa jako Sługę zmiażdżonego cierpieniem. List do Hebrajczyków ukazuje Go jako arcykapłana, „doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo z wyjątkiem grzechu”. Nie jest łatwo zrozumieć, ani tym bardziej zaakceptować słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii: „Jeśli kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym” i „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć”. Jak mówi św. Edyta Stein wszyscy ochrzczeni są powołani, by służyć, ale nie wszyscy rozumieją to wezwanie.

Wielu, jak dwaj synowie Zebedeusza, Jakub i jego brat Jan, podchodzi do Boga nie z prośbą, lecz z żądaniem. Rzecz się ma podobnie jak w kawiarni, gdzie gość przy stoliku prosi kelnera, ale jego prośba jest żądaniem. Kelner ma obowiązek spełnić tę prośbę, a gość ma prawo stawiać żądania. Przeniesienie tej postawy na Boga to poważne nieporozumienie. Z Ewangelii dowiadujemy się, że nawet Bóg nie traktuje człowieka jak chłopca na posyłki, ale jak przyjaciela. Tymczasem człowiek ma tendencje do sprowadzania Boga do roli swego sługi. Człowiekowi się wydaje, że im częściej wydaje rozkazy, tym jest ważniejszy. Im więcej ludzi jest do jego dyspozycji, tym większa jest jego wartość. Sny o wielkości łączą się z reguły z rzeszą wielbicieli, dumą sukcesu, rozgłosem i podziwem. Człowiek jednak nigdy nie będzie sobą, jeśli stara się realizować życie w garniturze o dwa numery dla niego za dużym. Prawdziwa wielkość umie zająć właściwe miejsce.

Pokora polega na dobrowolnym zajęciu tego miejsca, jakie Bóg nam wyznaczył. Św. Augustyn napisał trafnie: „gdzie pokora, tam majestat”. Nie co innego, lecz umiejętność zajęcia na każdym etapie życia tego miejsca, które wyznaczył Bóg, decyduje o wielkości. Być sługą to znaczy iść za Jezusem, coraz wierniej Go naśladować. To wezwanie wymaga jednoznacznej odpowiedzi. Chrześcijanin nie może być minimalistą. Nie wolno stać bezczynnie, być tylko widzem lub obserwatorem dokonujących się przemian społeczno-ekonomicznych. Nie można tylko narzekać, wspominając dawne czasy. Idzie nowe! Nowe czasy promują zaangażowanych, a pasywnych i malkontentów wyrzucają na margines życia społecznego.

Świadectwo Ewangelii dają dzisiaj maksymaliści, ludzie gotowi służyć drugim bez oglądania się na własne korzyści. Tacy, którzy za dewizę swego życia przyjęli stwierdzenie samego Jezusa, który o sobie powiedział, że nie przyszedł, żeby Mu służono, lecz żeby służyć i to aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. W 1986 roku, podczas swojej pielgrzymki do Indii, Ojciec Święty Jan Paweł II odwiedził Dom dla Umierających. „Zatrzymał się w nim długo. Próbował nakarmić kilku starców, towarzyszył przy śmierci trzech osób. Przez cały czas swojego pobytu nie zdołał wypowiedzieć ani jednego słowa. Był głęboko wzruszony, a z jego oczu płynęły łzy" – relacjonowała Matka Teresa z Kalkuty. Jak sama mówiła, „nie można kochać i nic nie czynić”. A „kiedy pomagamy innemu człowiekowi, naszą nagrodą jest pokój i radość, ponieważ nadaliśmy sens własnemu życiu”.

Żyć czy służyć

Piotr Blachowski

Wyznajmy swoje grzechy, wyznajmy wiarę, uczcijmy Tego, który za nas poniósł Ofiarę, byśmy zawsze byli gotowi na wezwanie Pana. Do tego przekażmy sobie znak pokoju, przyjmując Ciało i Krew Chrystusa. Na koniec pomódlmy się, dziękczyniąc, i przez Kapłana pobłogosławieni i rozesłani rozejdźmy się do naszych domów, przenosząc to Błogosławieństwo na rodziny i znajomych.  To przepis na życie Eucharystyczne, życie w wierze, akurat na Rok Wiary, dopiero co ogłoszony.

 Człowiek zawsze stara się zapewnić sobie zaszczyt, a przed cierpieniem uciec. Jest też skłonny wywyższać się ponad innych i osiągnąć sukces wszelkim kosztem. Woli siebie uniewinnić niż uniżyć się w czymkolwiek. Taka jest nasza ludzka natura. Nam, ludziom, trudno jest przyjąć cierpienie. Dopiero głębokie zrozumienie tajemnicy krzyża i wewnętrzne jej przyjęcie pozwala przyjąć wymagania płynące z naśladownictwa Chrystusa. Jakie musimy spełnić wymagania? Trzeba odrzucić pragnienie bycia na świeczniku, czyli pragnienie pierwszeństwa, pragnienie współzawodnictwa wynikającego z pychy, pozbyć się zarozumiałości z powodzenia, odrzucić dążenie do osobistych tylko celów.

To w takim razie drugie pytanie, po co? Ano trzeba temu sprostać, by naśladować Chrystusa, by służyć innym, nieść swój krzyż i ofiarować się z Panem Jezusem „na okup za wielu”, za wszystkich. Takie przyjęcie cierpienia może być dla nas drogą zbawienia i ratunkiem dla świata i ludzi. Jak czytamy w Liście do Hebrajczyków: „Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili.” Cytat ten równie dobrze odnosi się do nas, do naszych dni i godzin.

A zatem ostatnie pytanie w rozważaniu: w jakiej to stosownej chwili? W każdej chwili, w każdej sekundzie, minucie, godzinie, bowiem nie znamy dnia ani godziny, kiedy Pan do nas przyjdzie. Nie pytajmy Pana, co mamy uczynić dla Niego, ale bierzmy z Niego przykład, bierzmy na swoje barki cierpienia nasze i innych, by być sługami, a nie tymi, którzy oczekują samych łask i dobra, gdyż (w ich przekonaniu) to im się należy.

Wiara od kariery różni się tym, że w wierze i w Kościele nie powinno być rywalizacji, walki o sukces, o stanowisko. „Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu". (Mk 10, 43-45).

Matko Boża Różańcowa, przez Twoje wstawiennictwo prosimy o pomoc w odnalezieniu właściwej drogi do wiary i Kościoła, abyśmy wszyscy byli Jedno. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Ma się plecy!


Augustyn Pelanowski OSPPE

W naszym świecie mówi się, że ktoś ma plecy, kiedy może dużo załatwić dla siebie dzięki komuś innemu. W świecie Boga jest zupełnie odwrotnie.

Jezus jest arcykapłanem, ale też sługą cierpiącym, zmiażdżonym i udręczonym, dźwigającym nasze nieprawości, jak służący, który idzie za panem z bagażami wypełnionymi jego brudnymi ubraniami. Bóg stał się sługą, aby ludzie stali się panami wieczności. Każdy, kto chce panować w wieczności, na tym świecie musi służyć, poświęcać się, dźwigać ciężary innych na plecach, pić to, co inni „nawarzyli”. Ten, kto jest kimś na tym świecie, będzie niczym na tamtym. W Misznie jest napisane, że zazdrość, pożądanie i pragnienie zaszczytów wypędzają człowieka nawet z tego świata. Służba jest zaszczytem w świecie Boga. Owszem, nie czujemy wyniesienia, gdy się uniżamy, służąc Bogu i ludziom, bo na tym świecie nie ma nagrody, która byłaby odpowiednia i w pełni gratyfikująca nasze poświęcenie. Świat jest zbyt mały, by zmieścił taką nagrodę, więc jej tutaj nie doznajemy! Służba Jezusa sięgnęła szczytu, kiedy dźwigał krzyż. Wtedy wziął za nas bagaż naszych grzechów na swoje plecy, wykpiwany przez tych, których sumienia uwalniał od winy.

Jezus też ma plecy. W naszym świecie ma się plecy tylko dla znajomych, w świecie Boga Jezus służył swoimi plecami nawet wrogom! Zapewnił im najlepsze stanowiska w niebie! Kim bowiem był Szaweł, kiedy prześladował chrześcijan? Kim stał się dzięki biczowanym plecom Jezusa? Szczytem służby jest dać swoje życie na okup za innych, i to umrzeć za tych, którzy nas zabijają. Taką służbę możesz znaleźć w swoim małżeństwie, gdy zabijają cię słowa współmałżonka, a ty słowami modlitwy prosisz o jego zbawienie. Taką służbę możesz znaleźć, gdy znosisz kogoś przykrego, zanosząc swoją ofiarę do Boga właśnie po to, by zanieść na plecach modlitwy tę osobę do raju. Podobnie jak doznawanie dobra może uczynić nas złymi, tak znoszenie zła czyni nas niekiedy dobrymi. Najpiękniejszą służbą jest taka, która nie zobowiązuje do wdzięczności osoby, której czyni się dobro, czyli taka, w której lewica nie wie, co czyni prawica. Kiedy kogoś informujemy, że za niego bardzo się modlimy, pozbawiamy się nagrody u Boga i zniewalamy kogoś wdzięcznością.

Nie dziwię się, że Jezus wspomina w tym kontekście o kielichu. To wskazuje na związek z tajemnicą Eucharystii. Na każdej Mszy modlę się do Jezusa, aby moje ciało ukrył w swojej Hostii. Modlę się też za tych, których imiona wypisał na moim ciele. To taka moja prywatna modlitwa w duchu. Kiedyś na Mszy zdałem sobie sprawę, że tymi, których imiona noszę na swoim ciele, są jedynie ci, którzy mnie jakoś zranili. Odczułem ulgę, wręcz szczęście. Oni nawet nie wiedzą, że się za nich modlę, i to bardziej niż za tych, których kocham. Moje blizny serca to imiona tych, którzy zadali mi rany. Nic tak bardzo jak Eucharystia nie daje szansy, by kochać nieprzyjaciół piękniejszą miłością niż przyjaciół. To jest właśnie służba bliźnim, czyli tym, którzy bliźnimi stali się przez blizny.

Przyszliśmy, aby służyć


ks. Jan Waliczek

Służący stanowili niegdyś osobną warstwę społeczną. Nikt się nie dziwił temu, że ktoś jest służącym. Wiele domów angażowało służących. Przemiany społeczne, głoszące budowanie równego społeczeństwa sprawiły, że stan służących ośmieszano i właściwie zlikwidowano. Towarzyszyło temu zdewaluowanie pojęcia służby i samych czynności służenia. Nowy system znienawidził służbę, gdyż kojarzyła się ona z nierównością społeczną. Zamiast służących, zaczął na swój użytek angażować różnego rodzaju służalców i „będących na usługach”. Niektórzy dzisiaj z ulgą oddychają, gdyż wytykanie im owego „bycia na usługach” stało się praktycznie niemożliwe. Współczesny stan moralny i materialny naszego społeczeństwa wskazuje, że zamieniając służbę na służalczość, nie zdołano dokonać obiecanego społecznego zrównania.

Funkcjonowanie społeczeństwa bez podejmowania służby jest niemożliwe. To właśnie wielorakie służenie sobie winno być wyrazem równości. Różne pozostaną rodzaje i potrzeby służby, ale motywy jej podejmowania powinny ciągle szlachetnieć.

Izraelici oczekujący Mesjasza, który miał być ich wyzwolicielem i władcą, doczekali się przyjścia zapowiedzianego przez Izajasza cierpiącego Sługi Jahwe. Nie pogodzili się z istnieniem Mesjasza zmiażdżonego cierpieniem i składającego z siebie ofiarę za grzechy świata. Nie pojęli, że Jezus z Nazaretu dokonał niezrównanego aktu służby wobec Ojca i wobec całej ludzkości. Okazał się arcykapłanem wielkim, zdolnym współczuć ludziom, bo po ludzku sam był doświadczony we wszystkim oprócz grzechu. Szczytem tego doświadczenia było sprzedanie Go za cenę niższą od ceny niewolnika i ukrzyżowanie jak złoczyńcy. Jezus w najwyższej mierze spełnił na sobie polecenie, które dał swoim uczniom: „A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.

Służba przez nas podejmowana niekiedy jest wymuszona, np. względami ekonomicznymi. Kiedy indziej jest wyrazem litości wobec oczekujących posługi. Bywa też spełniana ze względu na jakąś życiową przyzwoitość, dla podtrzymania dobrego mniemania o sobie. Usługujemy, by mieć trochę korzyści, trochę dobrej opinii. Jednocześnie potrafimy sprytnie i bacznie czuwać, by służba nie poszerzyła swojego zakresu, by nie wymagała od nas więcej czasu, siły, bezinteresowności.

Chrystusowa nauka o służbie i Jego akt najwyższej służby, rozsadzają wszelkie ograniczenia, które na służbę nałożyliśmy. Chrystus wskazuje wyraźnie, że prawdziwa służba nosi na sobie znamiona zniewolenia. Jej motywem jest najszczersza chęć służenia drugim. Jej przedmiotem może być posługa uchodząca za najniższą. Zapotrzebowanie na naszą posługę ma prawo do naszych sił, do naszego czasu, do naszych możliwości. Ostatecznie ograniczonych, ale nieraz niewykorzystanych. Taka posługa rzeczywiście przybierze kształty życia niewolniczego. Nie będzie jednak zniewoleniem, bo będzie pochodzić z wolnego wyboru człowieka. Wolność zaangażowana w służbę, wolność nie narzucająca służbie granic, ale raczej rozszerzająca je, czyni ludzką służbę coraz bardziej podobną służbie Chrystusa.

Zapewne w takim znaczeniu mówił kiedyś kard. Stefan Wyszyński o dobrowolnym oddaniu się w niewolę Maryi. Kościół, jeśli kiedykolwiek cieszy się rozwojem, to zawsze dzięki zaangażowaniu w służbę „wolnych niewolników”. Dzisiaj, w Niedzielę Misyjną zauważmy, że do takich należy każdy misjonarz. Przyznajmy, że Ojciec Święty Jan Paweł II w całym stylu swojego bytowania i działania jawi się wyraźnie jako „sługa sług Bożych” i „niewolnik wszystkich”. Jego służba właściwie nie zna granic. Nasza służba, jako „wolnych niewolników”, jest prawdziwie szansą, jaką damy Kościołowi, Ojczyźnie i światu.

Musisz mieć pragnienia


Augustyn Pelanowski OSPPE

Autor Listu do Hebrajczyków zachęca, byśmy zbliżyli się do tronu łaski, aby otrzymać miłosierdzie, gdyż Arcykapłan, który na nim zasiada, doskonale nas rozumie, bo sam został doświadczony ludzkim cierpieniem. Przybliżyć się – to krok najbardziej oczekiwany przez Boga. Dlatego też czytamy o synach Zebedeusza, którzy się zbliżyli do Jezusa, prosząc o przywilej zasiadania w chwale po prawicy i lewicy. Jezus tego pragnienia nie odrzuca, ale pyta, czy rozumieją, o co proszą? Chrześcijaństwo domaga się zrozumienia, bo jest odkrywaniem sensu istnienia. Prawdy wiary zawsze wymagają osobistej zgody i wyboru przez zrozumienie. A co najdziwniejsze, z im potężniejszą tajemnicą się spotykamy, tym
bardziej prowokuje ona nas do myślenia. Jej nieprzenikalność sprawia, że jeszcze bardziej próbujemy ją przeniknąć. Wiara domaga się myślenia, choćby nigdy nie miała dojść do dna tajemnicy.

Jaki sens jest w pragnieniu, aby zasiadać po prawicy i lewicy Jezusa w Jego chwale? Przywilej zasiadania obok króla i spożywania z jednego kielicha był zarezerwowany dla ludzi z najwyższych sfer dworskich, zaufanych lub zasłużonych albo kogoś z rodziny. Jezus przewraca do góry nogami wyobrażenia apostołów, mówiąc, że skoro On nie przyszedł, by być obsługiwany, lecz po to, by być sługą i oddać życie jak niewolnik, to każdy, kto chce do Niego się zbliżyć, musi sobie postawić za cel to samo: być sługą, a nawet niewolnikiem innych, gotowym oddać życie. Czytając o tych dwóch miejscach obok Chrystusa, najczęściej wspominam apokaliptyczną wizję o DWÓCH ŚWIADKACH obleczonych w wory, którzy mieli prorokować przez 1260 dni. Ci dwaj zostaną zabici w symbolicznym mieście Sodoma i Egipt.

Apokalipsa mówi, że po trzech i pół dnia zostaną wskrzeszeni i wniebowzięci, po czym nastąpi wielkie trzęsienie ziemi, w którym zostanie zniszczona dziesiąta część miasta. Dwoma Świadkami są dwa Serca: Jezusa i Miriam, z których płynie oliwa miłości Boga, oświecająca nasze życie. Symbolika Egiptu odwołuje do ucisku politycznego i tyrani materializmu, Sodoma zaś symbolizuje demoralizację oraz promocję rozpusty i zboczeń. Mojżesz i Aaron wyprowadzili z niewoli Egiptu Izrael, dwaj aniołowie wyprowadzili z Sodomy Lota i jego córki. 1260 dni jest również liczbą symboliczną, gdyż jest wynikiem pomnożenia przez trzydzieści liczby 42, tak istotnej na kartach Biblii. 1260 dni to okres dojrzewania do pełni życia w Chrystusie, poczynając od wiary fundamentalnej, Abrahamowej.

Każdy z nas również staje przed wyborem między byciem świadkiem słowa Bożego a degradacją duchową w stylu Sodomy lub Egiptu. Dlatego tak ważne jest wzbudzenie w sobie pragnienia zbliżenia się do Chrystusa, które w sobie odkryli Jan i Jakub, bo bez pragnień nie ma wysiłku ani wyborów. Bez pragnień nie ma próby zrozumienia i efektu osiągnięcia.